W tym roku kończę 27 lat. Problem alkoholizmu dotyka mnie na codzień.
Najpierw dotyczył moich rodziców, potem mnie, a teraz moich teściów.

Nie pamiętam większości tego, co było kiedyś. Tego dobrego, bo to co złe nadal we mnie żyje.

Moi rodzice pili, odkąd sięgam pamięcią. Codziennie byłam świadkiem awantur i bijatyk. Sprzątałam potłuczone szkło, broniłam ojca, który później wykorzystywał mnie seksualnie.

Nie, nie zgwałcił mnie w ogólnym znaczeniu tego słowa, nie straciłam z nim dziewictwa.
Zrobiłam to znacznie później z moim ciotecznym bratem, który dobierał się do mnie przez wiele lat.
To była moja decyzja, było to coś, co miało się zdarzyć.

Następnego dnia zostałam zgwałcona przez młodszego chłopaka od siebie.
Nigdy jednak te dwie rzeczy do mnie nie wracały w sposób tak bardzo bolesny, jak to co zrobił mi ojciec.
Do tej pory czuję się winna za to, co się stało – bo poniekąd wyrażałam na to zgodę.

W późniejszych kontaktach z chłopakami było podobnie. Seks zaczął mieć dla mnie priorytet, i tylko w ten sposób mogłam starać się o uwagę.

Do tej pory odczuwam dyskomfort w kontaktach z innymi. Nie potrafię wtrącać się do rozmów, aby nie przerywać innym, cierpię, gdy nie jestem w centrum uwagi mojego męża, lub gdy On nie okazuje mi swoich uczuć.
Seks odszedł na dalszy plan i czuję się zablokowana.
Może dlatego, że mój mąż jest dobrym człowiekiem, który sam nie miał łatwego dzieciństwa? Może dlatego, że nie jest nachalny jak inni, nie żąda niczego ode mnie i zawsze stara się być delikatny i uważny?

W liceum był okres picia i imprezowania. Facetów zmieniałam jak rękawiczki, bawiłam się ich uwagą, zainteresowaniem, pożądaniem. Podejmowałam ryzykowne zachowania.

To cud, że jestem teraz zdrowa. I że nie zaszłam w przypadkową ciążę.

Nie wiem, czemu to zawdzięczam. Może jestem bezpłodna??? Z mężem staramy się o dziecko od wielu miesięcy i nadal nie jestem w ciąży.

Rodzice rozstawali się wiele razy.
O sobie wiem tylko tyle, że matka nigdy mnie nie chciała i że próbowała popełnić samobójstwo, jak była ze mną w ciąży.

Potem tylko pamiętam, jak obrywałam za byle co. Słownie, bo do rękoczynów doszło, jak wyprowadził się ojciec.

Pobiłam się raz z matką, bo mnie wkurzyła. Bardziej to ona oberwała, bo sama ledwo stała na nogach.

Potem zachorowała na padaczkę, wyniosła się do swoich gachów i tylko ją widzieli.

Przez ten cały czas mieszkałam z dziadkiem i dopiero, jak skończyłam szkołę podstawową, wyprowadziłam się do ojca.
Tam było gorzej. W piekle jego picia wytrwałam do końca szkoły.

Ojciec bił mnie i babcię do upadłego. Okładał nas pięściami, wyzywał. Walił moją głową o ścianę, rzucał po podłodze.
Parę razy przyszedł też do mnie rano, jak babci nie było w domu. Można się domyślać po co, sama tego nie napiszę, bo ani przez gardło ani przez palce mi to nie przejdzie.
Godziłam się, odczuwałam przyjemność, której się brzydziłam. Byłam zła na swoje ciało, że reaguje na to wszystko.

Teraz moje ciało śpi i jest zimne. Po tylu latach odczuwanie przyjemności zostało u mnie zablokowane i mam żal, że stało się to teraz, gdy mam kochającego męża, a nie wtedy, gdy wszyscy naokoło traktowali mnie jak przedmiot.

Parę razy chciałam skończyć z życiem, ale przyjaciółka mi pomogła. Ostatni raz, gdy miałam wszystkiego dość, uratował mnie mój obecny mąż.

Rodzice zeszli się po wielu latach i nadal piją, awanturują się i kochają, niszcząc teraz życie babci i innym ludziom.

A ja? Mieszkam daleko od nich, pałając do nich obrzydzeniem i nienawiścią, i jedyne, o czym myślę, to by zapomnieć o ich istnieniu, zapomnieć o tym, co się wydarzyło, przestać odczuwać ból i zacząć normalnie żyć.
Nie tak z dnia na dzień, ale tak w pełni.

Marzę o tym, by przestać ranić innych i wyjechać gdzieś z moim mężem, by nie patrzeć, jak kolejni ludzie zabijają się o butelkę wódki.

Agnieszka, 27 lat