Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD 47 lat i dramat DDD

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 429)
  • Autor
    Wpisy
  • Aga1
    Uczestnik
      Liczba postów: 123

      Mam 47 lat. Jestem dorosłym dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej.
      W tym wieku boję się pięknie żyć i podejmować decyzje dotyczące mojego życia, chociaż mam ku temu wszystkie możliwości: stabilną pracę, dom, kochającego, silnego i stabilnego emocjonalnie partnera.
      Zamiast zająć się własnym życiem, żyję problemami moich rodziców i dorosłych dzieci, którzy psychicznie mnie wykańczają wtłaczając poczucie winy. Nie mieszkam z nimi, a jednak cały czas poszukuję ich aprobaty dla swojego życia.
      Nie potrafię funkcjonować jako wolny człowiek, potrzebuję nad sobą osoby, która się nade mną znęca, a jednocześnie nienawidzę tego.
      Odkąd poznałam swojego partnera i zaczęłam żyć wbrew woli rodziców, przestałam czerpać radość, jestem przygnębiona. Żyję w ciągłym, wyniszczającym mnie stresie. Nie potrafię wziąć odpowiedzialności za własne życie, jedyne rozwiązanie jakie widzę to ucieczka od partnera i powrót do wyniszczających mnie relacji, sytuacji patologicznej (może wtedy znowu mnie zaakceptują, poczuję się bezpieczna), schowanie się w mysią dziurę, zakopanie w ściółkę.
      Dopiero partner pokazał mi świat zewnętrzny, który bardzo różni się od świata przefiltrowanego przez moich rodziców, którzy nie mogą się z tym pogodzić. Chowali mnie „pod kloszem”.
      Prezentuję niestabilne normy moralne i emocjonalne, jak rodzice coś powiedzieli to jest OK.
      Cechuje mnie brak dojrzałości uczuciwej, emocjonalnej, intelektualnej. Czasami funkcjonuję jak 7-letnia dziewczynka.
      Pociąga mnie świat pokazany przez partnera: wolność, swoboda, radość, robienie przyjemnych rzeczy. Chcę uciec od świata, w którym funkcjonuję, od ciągłego udręczania, poniżania, wyzwisk, braku szacunku, ale strasznie boję się zrobić ten jeden mały kroczek.
      Czy komuś z Was się to udało? W jaki sposób?
      Dziękuję za każdą odpowiedź.
      Pozdrawiam.
      Agnieszka

      some1
      Uczestnik
        Liczba postów: 244

        Aga1, widze ze jestes dosc swiadoma swojej sytuacji. To dobrze. Czy probowalas skorzystac z pomocy psychologa, terapii indywidualnej lub grupowej? Jest tez wiele ksiazek ktore moga poglebic Twoja swiadomosc zrodla problemu i rzadzacych Twoim swiatem toksycznych regul, ktore ustalili Twoi rodzice.

        Aga1
        Uczestnik
          Liczba postów: 123

          Dziękuję Ci some1 za komentarz. Pomimo swojego wieku zdecydowałam się na pierwszą wizytę u psychiatry dopiero w tę środę. Skorzystałam z porady jednej psychoterapeutki, która niestety skreśliła mnie po pierwszej wizycie. Przeczytałam ostatnio sporo materiałów dotyczących pięknego życia, które jest w zasięgu, wiem o swoim zaburzeniu, a jednak jak na razie nic nie mogę z tym zrobić.

          some1
          Uczestnik
            Liczba postów: 244

            To dobra decyja, ze zglosilas sie do psychiatry. Znasz powod zakonczenia terapii po pierwszej wizycie? To moglo zabolec jesli oczekiwalas na uzyskanie konkretnej pomocy.
            „Piekne zycie ktore jest w zasiegu” zabrzmialo jak nierealne bzdety. Nie wiem o Tobie zbyt duzo, aby wskazac Ci jakas droge. Na pewno dobrze jest podjac regularna terapie pod okiem psychologa.
            Jesli czujesz ze samo czytanie niewiele Cindaje to pewnie wlasnie brakuje tu trzezwego spojzenia z boku, porady specjalisty i wskazania obszarow od ktorych mozna bedzie rozpoczac proces zmiany.

            Aga1
            Uczestnik
              Liczba postów: 123

              Masz rację, najprawdopodobniej jest mi potrzebna osoba z zewnątrz , która wskaże jaki zrobić pierwszy kroczek, być może najważniejszy. Nie znam przyczyn zakończenia terapii, być może byłam w takim silnym stresie i miotały mną takie emocje, że moje opowieści psychoterapeutka potraktowała jako żenadę i bełkot emocjonalny 7-letniej dziewczynki. To strasznie boli, jeśli dojrzała kobieta została uświadomiona o swojej ogromnej niedojrzałości i nieogarnięciu.

              michal84
              Uczestnik
                Liczba postów: 662

                Aga mi się udało.

                W jaki sposób?? Sam nie wiem.

                Po prostu próbowałem. Kłóciłem się z rodzicami, szantażowałem ich aż w końcu wyprowadziłem się z domu do dziewczyny i po pół roku zamieszkaliśmy z jej matką i cała zabawa od nowa. Myślę że pomogło mi wszystko. To forum i inne, mitingi, terapie, dziewczyna, przyjaciele. Przede wszystkim zmieniłem swoje myślenie. Skupiłem się na sobie a swoich rodziców sobie. Znam ludzi którym pomógł Bóg ( wiara w niego).  Udało mi się bo zacząłem szukać swojej drogi. Jak nie wypaliło z jednym terapeutą szedłem do drugiego. Jak jeden miting mi nie odpowiadał szedłem na drugi. I tak długo chodziłem i szukałem tego czegoś co mi pomoże aż znalazłem… Siebie.

                Kiedyś tak miałem że czytałem, czytałem i z tej książkowej wiedzy to pewnie niejednego profesora psychologi bym przegadał. Umiałem pięknie analizować czyjeś zachowanie i swoje i psychologicznie je wyjaśniać. Ale ni cholery nie umiałem żyć. W pewnym momencie ta wiedza tylko mi przeszkadzała bo dawała mi cały arsenał by bronić postawy” taki jestem, to nie moja wina”. Dziś uczę się żyć a regułki schowałem głęboko w szufladę.

                Jeśli chcesz wiedzieć czy się da to wiem że tak.

                Jeśli chcesz wiedzieć jak to przykro mi ale to twoja droga i to ty musisz ja sobie odnaleźć. Ja mogę ci tylko pokazać swoją.

                Życzę ci  byś znalazła swoją drogę.

                Aga1
                Uczestnik
                  Liczba postów: 123

                  Michal84 serdecznie dziękuję Ci za odzew. Jestem pełna podziwu dla Twojego sukcesu i determinacji. Gratuluję Ci. Ze mną jest tak, że boję się swoich ponad 70-letnich rodziców, którzy wmawiają mi poczucie winy, że zostawiłam swoje dzieci (25 i 26 lat) i nie odzywałam się do nich przez całe wakacje, bo poznałam kogoś, kto jest przeciwieństwem mojego byłego męża. Nie akceptują mojej nowej relacji w takiej formie i wciągają w to, według mnie, dorosłe już dzieci. Cała rodzina odwróciła się ode mnie, są obrażeni, sfochowani, twierdzą, że zgłupiałam na starość. Ja jednak dopiero teraz bym mogła zacząć żyć, ale ich pęta trzymają mnie tak bardzo mocno. 6 stycznia ma się odbyć kolejny sąd rodzinny nade mną, w celu omówienia dalszych losów rodziny. Jak staję z boku, to widzę taką żenadę tej sytuacji (prawie 50-letnia kobieta kuląca się pod oskarżycielskim wzrokiem i głosem zeschizowanej rodziny). Jak jestem w środku sytuacji, boję się bronić, aby ojciec nie dostał zawału, a matka udaru. Jeśli mogę zapytać, a co u Ciebie stanowiło problem, z którym sobie poradziłeś.

                  michal84
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 662

                    Głownie Ja a po za tym JA, Ja i JA 🙂

                    Ma szereg uzależnień, w dzieciństwie znęcano się nade mną fizycznie, psychicznie i wykorzystywano mnie seksualnie a mimo to moim problemem byłem Ja. Mój ojciec stosował starą zasadę on jest panem i władcą i nie wahał się nawet nas głodzić by to udowodnić. Matka stosowała manipulację nie wyłączając szantaży że się zabije. Matka próbowała kontrolować mnie i całe moje życie. A ja na siłę próbowałem się zawsze buntować. Rodzinna patologiczna, jak cały mój ród co najmniej 4 pokolenia wstecz. Wychowałem się w patologicznym mieście na najgorszym osiedlu. W efekcie próbowałem poradzić sobie ze sobą i swoimi emocjami alkoholem, narkotykami, hazardem, seksem, grami komputerowymi, jedzeniem i wszystkim co choć na chwile dawało możliwość zagłuszenia swoich myśli.

                    Jak zacząłem pracować nad sobą dostałem kołomyi. 6 uzależnień, dwa syndromy, depresja a czasami też myślałem że i paranoja. W sumie to dawało od 6 do 12 specjalistów, 8 wspólnot 12 krokowych. I jakieś 20 lat leczenia. To dopiero załamywało. Dopóki nie zrozumiałem że jestem jedną osobą z jednym umysłem, sercem i duszą. A gdzie inne traumy jeszcze. Ja po prostu nawet siebie rozbijałem na czynniki pierwsze :). A tu jeszcze związek i problemy z nim i kolejny specjalista. Masakra.

                    Dziś uzależnienia zostały ( nieaktywne), tramy też, depresja się wzmogła ( zdarzenie losowe w moim życiu ją pogłębiło) a mimo to żyje i jestem szczęśliwym człowiekiem. Jak zrozumiałem że problemy są we mnie to zacząłem je rozwiązywać. Dziś moja matka nie ma nade mną władzy bo zrozumiałem że nigdy jej nie miała. Przeszedłem od strachu i poczucia winny, przez nienawiść do niej do pogodzenia. Ale przede wszystkim znalazłem pogodzenie ze sobą.

                    Zrozumiałem że nie kieruje swoim życiem. Nawet nie kieruje swoimi emocjami. One się pojawiają. Nie zawsze adekwatne. Ale to ja decyduje co z nimi robię. Uczę się ciągle rozróżniać to nad czym mam władze a nad czym nie. Co bym nie zrobił nie zmuszę matki by się zmieniła, by przestała próbować kierować moim życiem. Ale mnie też nie jest w stanie ona zmusić bym robił co ona chce. Ani bym nie robił co ona chce.

                    Kiedyś nie wytrzymałe i gdy zaczęła mnie szantażować że się zabije powiedziałem jej by poszła i w końcu to zrobiła. Dopiero zrobiła mi jazdę jaki to ja jestem nieczuły itp. Wyrzuty sumienia miałem potężne ale już nie potrafiłem dłużej być bierny wobec tego.

                    Ja nadal mam wady,problemy, popełniam błędy i nadal uczę się jak sobie z nimi radzić. Dla mnie to praca nad sobą to droga w nieskończoność. Nie ważne w sumie gdzie dojdę. Ważne by iść, by ciągle poprawiać siebie i swoje życie.

                    A czy musisz brać udział w tym „sądzie”

                    Wolność którą uzyskałem to możliwość i umiejętność decydowania. Znasz prawa DDA?? Ja je znam i w nie wierze. Wiem że to trudne ale możliwe. Mimo że 5 lat temu jak mi ludzie radzili i tłumaczyli żebym wyprowadził się z domu uważałem to za nie realne. A dziś sam sobie się dziwie czemu tak późno to zrobiłem.

                    Latami uważałem że byłem więźniem swoich rodziców, a tak naprawdę byłem zakładnikiem swoich lęków.

                    Tak na marginesie całe życie miałem lęk wysokości a od ponad roku pracuje na dachach i sobie radze.

                    Masz Aga w sobie siłę z której nawet nie zdajesz sobie sprawy. TY piszesz widzisz prawie 50 letnią wystraszona kobietę. Ja widzę silną kobietę która przetrwała 47 lat piekła. Żyjesz i nadal masz w sobie chęć życia. Za to Cię podziwiam. Wiem że jest trudno bo rodzina mojej partnerki też ja wyklęła za to że związała się z takim „popaprańcem” jak ja.

                    Wiem po swojej rodzinie że im oni bardziej szaleli i robili mi piekło tym ja byłem bliżej wolności. Że to desperacja pchała ich do szaleńczych nacisków. Że to chorzy ludzie.

                    Aga masz w sobie siłę i chęć życia. Nie zabijaj jej tylko szukaj sposoby jak zdjąć te pęta które są w twojej głowie.

                    Będę trzymał za Ciebie kciuki.

                    Powodzenia.

                    PS: Tylko śmierć sprawia że jest za późno by siebie zmienić.

                    Aga1
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 123

                      Przy Twoich przeżyciach Michale, moje to w zasadzie nie są problemy. Jedno tupnięcie z mojej strony, uderzenie pięścią w stół i tych bohaterów już by pewnie nie było. Tylko te pęta w mojej głowie nie pozwalają mi jeszcze tego zrobić, chociaż z boku widzę, że wydaje się to banalnie proste.

                      Wiesz Michale, moim największym problemem jest chyba to, że oczekuję „głaska” od tych nieżyczliwych ludzi, od których uzależnił się mój umysł. Wystarczyłoby, żeby powiedzieli, że akceptują mój związek, że mogę żyć tak jak chcę i już unoszę się nad ziemią, kwitnę, doświadczam, poznaję, cieszę się, kocham, robię tysiące rzeczy o których w skrytości ducha zawsze marzyłam i te które dopiero poznaję. To jest dopiero żenada, że dojrzała kobieta uzależnia swój nastrój, emocje, postępowanie od rodziców i dzieci. Traktuje ich jak demiurgów i bogów, już teraz wiedząc, że ich poglądy i oczekiwania są z innego świata.

                      Dzięki mojemu Przyjacielowi, który otworzył mi oczy na wiele spraw, zaczęłam rozmawiać z moimi koleżankami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy nie usłyszałam od nich słów krytyki, że opuściłam dzieci, tylko słowa o odcinaniu pępowiny, ich dorosłości, samodzielności, o tym, aby nie podcinać im skrzydeł, nie chować „pod kloszem”, że one również mogły się ze mną skontaktować. Oczywiste prawdy, a ja dopiero je odkrywam. Koleżanki, które poświęciły mi czas, tłumaczyły, że nic złego nie zrobiłam, że dzieci z czasem zrozumieją, że ich matka ma prawo do szczęścia, że relacje się ułożą.

                      Dziękuję Ci za słowa otuchy i wsparcia. Zawsze wtedy się troszkę rozklejam, bo cenię ludzi, którzy nie krytykują, nie oceniają, ale wspierają, ciągną w górę.

                      Chociaż moja sytuacja jest dla mnie trudna, zdaję sobie sprawę, że jest tylko zakodowana w moim umyśle, a inni mając ciężej potrafią jeszcze wspierać.

                      Nie poddam się, chociażbym miała ponieść porażkę (wtedy postaram się podnieść, otrzepać i ruszyć dalej). Będę wszędzie, gdzie się da szukała wsparcia i pomocy. Będę walczyć o „JA, JA, JA”.

                      Michale, jeśli Cię zanudziłam – przepraszam. Jestem na etapie, otwierania się na innych i otwarcie mówienia o moim problemie, przyznania się do tego, że on istnieje.

                      Pozdrawiam.

                      michal84
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 662

                        Przy przeżyciach moich sąsiadów ja to miałem raj w dzieciństwie. Miałem ten pech wychować się w patologicznym mieście. Np moja sąsiadka od 13 roku życia była gwałcona i wystawiana na ulicy przez ojca. I wiele znam przypadków gdzie moje dzieciństwo to z pozoru raj. Wiele razy od ojca dostałem ale najbardziej bolało mnie jak się do mnie nie odzywał. Wolał bym 10 razy dostać od niego niż to żeby się nie odzywał.

                        Długo mi to przychodziło ale mimo całej nienawiści do moich rodziców chciałem żeby ojciec choć raz mnie pochwalił. A gdy się doczekałem tego to byłem wściekły że tyle czasu czekałem na to.

                        Łączy nas nie to co było ale to czego nam brakowało: miłości, poczucia bezpieczeństwa, poczucia że jesteśmy częścią swojej rodzinny. Kiedy to zrozumiałem udało mi się to dostać. Na leże do wspólnoty min DDA. Mam poczucie że jestem jej częścią. Daje w niej swój czas i swoje poświęcenie. Dzięki temu czuje że moje życie ma większy sens i większą wartość. Bo mogę i robię coś dla innych tylko dlatego że wiem że to działa i też chce pomóc  komuś. Znalazłem drugą polówkę i mimo trudnego związku kochamy się. Mimo poczucia jak kruche jest ludzkie życie, a wiec i moje mam swoją siłę wyższą której ufam jej, wierze że ni spotka mnie nic ponad moje siły choć czasem wątpię.

                        Dzięki wielu ludziom przewartościowałem swoje życie i okazało się że świat nie jest taki zły.

                        Wiesz gdzie tkwi problem, próbujesz go rozwiązać i tak trzymaj.Masz mądre koleżanki i przyjaciela więc nie jesteś sama. Z każdym dniem będzie łatwiej.

                        Ja też miałem nie raz wątpliwości, poddawałem się i cofałem. Podziwiam ludzi którzy potrafią iść w raz obranym kierunku bez wahania. Ja tak nie potrafię. Ale i tak jestem z siebie dummy

                        Nie zanudzasz mnie. Jak coś to pisz. Jak będę umiał to pomogę.

                        .PS: To nie jest żenada to choroba która zaraziła nas w dzieciństwie i wywiera na nas wpływ w życiu dorosłym.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 429)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.