Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Czy mam iść na terapię grupową?

Przeglądasz 7 wpisów - od 1 do 7 (z 7)
  • Autor
    Wpisy
  • corkaRaphaela
    Uczestnik
      Liczba postów: 3

      Witam wszystkich, nowa jestem

      Może się przedstawię, nazywam się Asia i mam 19 lat.

      Nie wiem gdzie to napisać, internetowe sprawy to dla mnie ciężki orzech do zgryzienia,  dlatego jeśli robię coś źle to przepraszam, nie wiedziałam.

      Właśnie, często przepraszam i to za często. Nieważne czy to moja wina, czy też kogoś innego, jeśli dochodzi do lekko negatywnej reakcji (wynyślonej przeze mnie lub nie), od razu przepraszam, nienawidzę tego.

      Chcę przepraszać za swoje życie, za to ile jestem warta, za to że mi się powodzi lub nie udaje nic. Często uważam, że jest to żałosne, zawsze chcę aby ktoś akceptował moją obecność.

      Również potrzebuję na wszystko pozwolenia, bardzo ciężko zrobić mi coś samej.

      Czemu tu jestem? W tym tygodniu byłam pierwszy raz u psychologa, który stwierdził DDA oraz możliwe inne problemy, które poruszy na przyszłej terapii. Już wcześniej podejrzewałam tą chorobę, jednak nikogo to nie obchodziło, więc i ja porzuciłam ten temat. Na terapie mam czekać rok a przez ten rok zaproponował mi pójście na terapie grupową dla osób z DDA. Zastanawiam się czy pójść. Bardzo bym chciała być silniejsza, nie bać się wszystkiego, zwłaszcza reakcji innych ludzi. Mam jednak wątpliwości, ponieważ widzę swoje zachowanie gdy mam czytać o sposobach na wyleczenie tego. Boję się, że jednak nie będę chciała się wyleczyć i wszystko popsuję. Czuję również obrzydzenie i niechęć i przestaję czytać, bo „przecież to absurd, przesadzam”.

      Proszę o pomoc, napiszę co mi jest. Błagam niech ktoś zwróci na mnie uwagę i powie czy jest to aż tak ważne abym musiała się leczyć a jeśli tak, to czy to mi jakoś pomoże. Mam wrażenie, że wielu mających DDA ma sto razy gorzej a ja tu marudzę i uważam siebie za potrzebującą.

      Zacznę od tego, że wychowywałam się w biednej rodzinie, w której ojciec alkocholik, kłócił się i wyzywał matkę od najgorszych, bił nas za byle błachostkę, która go denerwowała, podnosił czasami rękę na mamę ale to wiem z relacji samej mamy. Ja byłam za mała aby to zauważyć lub pamiętać. Mam luki w pamięci, więc i to mogło być przyczyną. Często wracał pijany do domu z „kumplami” krzycąc bardzo głośno i wołając mamę aby robiła to co jej karze. Żyliśmy na zasiłkach i pomocy społecznej, ponieważ jemu nie chciało się pracować. Gdy już poszedł na jakieś zlecenie to wszystkie pieniądze przeznaczał na alkochol i papierosy. Smażył te swoje złowione ryby aż były czarne. W całym mieszkaniu było czuć nimi jak i papierosami i piwem. Przeklinał przy nas i specjalnie przeszkadzał mamie w wychowaniu nas, ucząc abyśmy się jej nie słuchali i robili odwrotnie. Później oczywiście dostawało się nam, że byliśmy niesforni. Ciągle robił jej na złość ponieważ przestała z nim pić, rzuciła palenie i zajęła się tymi „bachorami”. Gdy miał się nami zajmować robił z nas rozrywkę dla samego siebie. Chciał abyśmy za pieniądze robili jakieś sztuczki lub wygłupiali się ale bez przesady ponieważ wtedy nam się dostawało. Oczywiście byłam wtedy wniebowzięta, bo dał mi złotówkę i zwracał na mnie uwagę. Z czasem jednak widziałam, że co jest nie tak. Mój ciągły strach i słuchanie w bezruchu czy przypadkiem nie bije matki zza ściany, nie były czymś normalnym. Codziennie widziałam moją matkę, będącą w depresjii, chcialam jej pomóc. Tak więc zaczęłam ingerować w kłótnie, stając przed matką i krzycząc na ojca. Dostawało mi się ale po kilku latach udało się! Ojciec widząc mnie z groźną miną, czekającą aż zacznie przeklinać, coraz częściej dawał sobie spokój. Wiedział, że bicie nic nie pomoże, bylam zbyt uparta, zresztą nadal jestem. Zaczęłam pomagać mamie w wychowaniu nas, wyrabiając sobie drugą siebie, która widzi wszystko ponad własne potrzeby i pragnienia, do dziś widzę tą stroną rzeczy obiektywnie. Często mnie wyniszcza takie rozdwojenie, ponieważ wybieram tą drugą część mnie, zapominając o własnych potrzebach. Zaczęłam bronić matkę, ponieważ jej już nie wychodziło. Później pojawiły się większe incydenty, kończące się wzywaniem policji. Na dworze i w szkole wyśmiewano mnie i znęcano się nade mną a gdy wracałam do domu, słyszałam kłótnie a strach ogarniał mnie  każdej chwili gdy miałam jakiś kontakt z ojcem. Czasami przypominam sobie ten strach, jest on ogromny, przytłaczający. Serce bije bardzo szybko, cała się trzęsę, mam przerażony wzrok i nie mogę się ruszyć. Nienawidzę tego, nienawidzę się bać. Gdy miałam ok. 14 lat wyprowadziliśmy się od niego, głównie z powodu ogromnych długów i obowiązku zaopiekowaniem się umierającą babcią. Tylko takie powody pozwoliły nam uciec, choć i tak się wściekał i wariował jak słyszał o naszej wyprowadzce. Wtedy wpadłam w depresje, nie byłam już w stanie dalej walczyć. Mama, pod biczem reszty rodziny sama opiekowała się swoją matką. Znów musiałam ją bronić, walczyć o szacunek dla niej. Znów się udało, jednak spotkałam się z żalem matki wobec mnie, że nie powinnam robić z tym cokolwiek, ona sama nie zamierzała czegoś z tym zrobić. Babcia umarła w mieszkaniu, widziałam jej martwe ciało co pogorszyło moją depresje. Ojciec został w tamtym mieszkaniu a ja miałam wyrzuty sumienia, że mu to wszystko mówiłam, że zniszczył mi dzieciństwo, że go nienawidzę. To prawda, nienawidzę go oraz kocham, choć nie wiem za co. Chyba widziałam, że żałował. Później jednak wszystko się rozpadało, jeden z braci, którego tak nienawidziłam z powodu drwin i agresji wobec mnie, tragicznie umarł a mama już wyniszczona nie była w stanie sobie poradzić. Musiałam zostawić swoje własne uczucia i zając się nią, ponieważ nikt inny jej nie pomógł. Kocham ją ale również nienawidzę, ponieważ to nie ja powinnam ją wspierać, gdy ona nigdy nie wspierała mnie, tylko traktowała mnie jak psychologa i swoją własność, która nie ma nic do powiedzenia. Krzyki nie pomagały, płacz nie pomagał, wszyscy mnie ignorowalo i uważali za utrapienie. Zaczęłam siebie głodzić, ponieważ jedzenie sprawiało mi ból serca, czułam się darmozjadem ponieważ nic nie robiłam podczas depresji. Jednak nie poddawałam się w pełni i pracowałam nad sobą. Udało mi się zrozumieć wiele spraw, jednak  brak pewności siebie i niska samoocena nie zmalały.

      W tym roku się wyprowadziłam ale każda chwila rozmowy czy też spotkania z rodziną, wprowadzają mnie w stany depresyjne. Ojca nie widzę od dnia wyprowadzki, gdy zaczynam poważnie myśleć o odwiedzina, ogarnia mnie paniczny strach. Nie zrobiłabym z tym nic, gdyby nie to, że od ciągłego stresu i zadręczania się mam mdłości, zawroty głowy, chwilowe pogorszenie wzroku i uczucie przed omdleniem. Gdy przestaję się stresować, objawy znikają.

      Mam problem z autorytetem. Gdy widzę choćby najmniejszy znak niezadowolenia, zaczynam histeryzować w myślach i boję się, że robię coś źle. Gdy ktoś zwraca mi uwagę zaczynam się stresować i bać a czasami nawet dochodzi do płaczu. Nie mam znajomych, nie potrafię utrzymywać kontaktów, ponieważ nie czuję sie ich warta i na tyle ciekawa by interesowało ich moje życie.

      Automatycznie czuję niechęć do osób pijących i palących. Boję się pić choćby małe ilości alkoholu, ponieważ czuję że mam ogromne skłonności do uzależnienia.

      Gdy coś mi się nie udaje, w myślach przeklinam na siebie i wyzywam od najgorszych (mimo iż nigdy nie przeklinam w rozmowie z ludźmi, gdyż mnie to odrzuca). Mówię sobie, że mam to zrobić czy się boję czy też nie, wyzywam siebie i traktuję „po wojskowemu”, nie mam dla siebie litości.

      Jestem w związku od ponad roku i widzę coraz gorsze sytuacje. Nie kłócimy się lecz widzę jak mój stan wpływa na partnera. Bardzo jestem od niego zależna, potrzeba bliskości, miłości i docenienia jest ogromna. Gdy nie widzę go kilka dni, zaczynam popadać w depresje i ciągłe napięcie, wtedy również traci dla mnie znaczenie albo zaczynam go nienawidzić. Gdy znów się widzimy, muszę znów przekonywać się do niego i odnawiać swoją miłość, ale przez ten czas denerwuje mnie a ja nie chcę być przez niego dotykana. Tylko on tak naprawdę może wogóle mnie dotykać, choć bardzo powoli może coraz rzadziej. Przez to wszystko co czuję, przez to że coraz rzadziej się śmieję, sprawiam, że przesadnie martwi się o mnie (czego nienawidzę, bo czuję że znów ktoś nie wierzy w moje możliwości). Również coraz rzadziej uprawiamy seks. Wprowadzam go w depresje a wszystko to moja wina. Nawet nie odczuwam już z tego przyjemności, bardziej to jest obowiązek. Czuję, że całe moje życie jest jedynie obowiązkiem. Widzę jedynie oczekiwania wobec mnie, które są coraz większe a wyzwania coraz trudniejsze.

      Wszystko coraz bardziej mnie przerasta. Czuję się ciężarem dla każdego, żałuję że się narodziłam i że żyję. Nienawidzę siebie. Jestem bardzo emocjonalną osobą ale moja maska przyboera inny krztałt. Najczęściej jestem bardzo poważna, zdystansowana albo, jak w przypadku relacji z rodziną, udająca roześmianą, upartą i przemądrzałą Asią, która wciąż jest nieodpowiedzialna mimo iż osiągnęła już tak wiele (zważając na to ile mnie to kosztuje, jest to bardzo wiele, czuję że to mój limit). Mam pracę, szkołę i kochającego partnera, jednak cena jest coraz wyższa. Zaczyna mnie to przerastać.

      A najbardziej denerwuje mnie to, że jestem bardzo wrażliwa, strasznie łatwo można mnie zranić co później niszczy moje zdrowie psychiczne. Nie wiem już jaka jestem naprawdę, opieram się jedynie na opini innych ludzi, sama nie potrafię tego stwierdzić.

      Przepraszam za tak długi post, mam nadzieję że dobrze go umieściłam. Ciekawe czy chciało się to komuś czytać..

      pozdrawiam

      Joanna

      justyś
      Uczestnik
        Liczba postów: 187

        Jak skończyłam czytać, to aż musiałam jeszcze raz się upewnić, czy masz 19 lat. Zrobiłaś o wiele więcej niż ja – masz chłopaka, własny kąt, pracę i szkołę, a ja mam 24 lata, nadal mieszkam u rodziców, pracuję tylko dorywczo i nie mogę skończyć studiów. A w dodatku zamiast chwalić Twoją siłę, powinnam najpierw zachęcić Cię do szacunku dla siebie i swojego limitu. Jednak musiałam napisać o tej sile, bo aż tak mną wstrząsnęła. To jest cholernie smutne, że tak bardzo się silisz. Chylę czoła przed Twoim cierpieniem, które jest ogromne i realne.

        Masz świetny punkt wyjścia – nie mieszkasz z rodziną i masz stałą wpierającą osobę. Brawo dla Ciebie za ten trudny krok!

        Dalej – psychoterapia to Twoje prawo. Miałaś okrutnie trudne życie, więc czas na wyrównanie rachunków. Psychoterapia jest przestrzenią i czasem, które dają możliwości rozwoju. Twój rozwój emocjonalny został zahamowany przez brak stałych i bezpiecznych opiekunów. Możesz nadrobić ten brak właśnie w psychoterapii. Oczywiście, to nie jest to samo, co dorastanie w zdrowej i pełnej rodzinie, a w dodatku ten proces rozwoju emocjonalnego odbywasz już jako dorosła osoba. Jednak psychoterapia daje Ci możliwość wejścia na level zadowolenia ze swojego życia :). Nie da się wrócić dzieciństwa, ale ten wynalazek pt. „psychoterapia” daje duże nadzieje na dobre życie :).

        Pewną pomocą mogą być leki. To jest trudna sprawa, bo one nie są do końca zbadane. Ja się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam, że zaczęłam brać antydepresanty. Trzeba to rozpatrywać indywidualnie. Czasem nie da się podjąć terapii, bo stan psychiczny jest tak zły – ot chociażby trudno nawet na nią dotrzeć. Wtedy leki to nie jest zły pomysł. Oczywiście wszystko pod kontrolą lekarza psychiatry.

        Jeśli szukasz nazwy swojego problemu, pewną podpowiedzią może być dla Ciebie PTSD – zespół stresu pourazowego. Pełną diagnozę może dać jednak tylko lekarz psychiatra lub psycholog kliniczny. Jednak najważniejsze jest identyfikowanie swoich problemów w psychoterapii.

        Syndrom DDA nie jest chorobą, ale zbiorem cech, które mniej lub bardziej mogą mieć osoby z alkoholowych rodzin. To tylko nazwa wyodrębniająca pewną grupę, ale w żadnym razie nie ma wartości diagnostycznej.

        No i najtrudniejsze – psychoterapeuta nie zawsze jest kompetentny. To smutne, że w Polsce jako pacjenci musimy się nad tym głowić, kto jest, a kto nie jest profesjonalistą, bo nie ma jeszcze ustawy o zawodzie psychoterapeuty. Polecam Ci ten poradnik: http://www.psychotekst.pl/pdf/psychoterapia_po_ludzku_PSYCHOTEKST.pdf .
        Często terapię DDA prowadzą terapeuci uzależnień, ale jeśli przeszli TYLKO szkolenie dla terapeutów uzależnień, terapii DDA nie powinni prowadzić. Terapeuta uzależnień jest dla dwóch grup: uzależnionych i współuzależnionych. Problemy nerwicowe czy osobowościowe to zadanie dla psychoterapeuty szkolącego się lub po szkoleniu w szkole psychoterapii, która trwa co najmniej 4 lata. Godne zaufania ośrodki podają dwa towarzystwa: Polskie Towarzystwo Psychologiczne i Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Oni też na ten moment certyfikują psychoterapeutów w Polsce.

        W międzyczasie warto zainwestować swój czas w mitingi DDA – dla mnie swojego czasu były wytchnieniem i ostoją normalności :).

        Zaczęłam czytać Twój post niedługo po jego opublikowaniu, więc komuś się chciało przeczytać nawet dosyć szybko ;).
        Powodzenia! Nie bój się prosić o pomoc.

        „Iść w stronę słońca”
        Uczestnik
          Liczba postów: 203

          Witaj, ja miałam ponad 30 lat kiedy zdecydowałam się na zmianę swojego życia.Nigdy nie jest za późno, ważne, aby zacząć coś robić i nie tkwić w takiej sytuacji.Na pewno nie wszystko da się wyleczyć.Szanse są.Trzeba poświecić dużo czasu i determinacji.

          Czy warto iść na terapię grupową? o tym przekonasz się gdy tam pójdziesz.Zobaczysz,pobędziesz. Może będzie dobry terapeuta,może inne osoby,które wpłyną pozytywnie na Twoje życie?Na początku możesz czuć się nieswojo.Przeczekaj to.Każda nowa sytuacja budzi w nas w niepokój.Na terapię Dda czekasz rok, więc warto przez ten rok zrobić coś dla siebie.Każdy czas poszukiwania i pracy zbliża  nas do zdrowienia.Szukaj, pukaj i nie poddawaj się.Zrobiłaś już tak dużo i osiągniesz więcej.Będą chwile zwątpienia, ale będziesz z każdym dniem coraz dalej i dalej.

          U mnie nadeszły po latach chwile i czas kiedy zaczęłam budzić się szczęśliwa,czuć siłę, radość i pozytywne spojrzenie na ludzi.Przeszłość wraca do dziś, ale to dobrze, jest częścią mojego życia, a to że czuję jej obecność, to znaczy, że z moimi emocjami jest dobrze, natomiast nie ma nade mną przewagi.To ja podejmuję decyzje, realizuję je,czasem nie są doskonałe,ale są moje, są moim życiem.Które kocham.

          Nie ma jednej drogi do zdrowienia.Bądź wszędzie…zrób ślad…weź to co dobre.Upadniesz, podniesiesz się…najważniejsze, że chcesz tego.To połowa sukcesu.

          corkaRaphaela
          Uczestnik
            Liczba postów: 3

            Dziękuję Wam za odpowiedzi, naprawdę bardzo to doceniam.

             

            Oj, pomyliłam DDA z chorobą, przepraszam. Psychalog też nie nazwał tego diagnozą, po prostu tak mi łatwiej poukładać myśli, gdy mam konkretne słowa na to co mnie spotyka.

             

            Tak naprawdę wiele zawdzięczam mojemu partnerowi. To on uświadomił mi, że moja mama jest toksyczna i mną manipuluje oraz wyciągnął mnie z tego bagna. Gdyby nie on i jego praca, wciąż siedziałabym bez motywacji i chęci do życia, pocieszając swoją mamę oraz denerwując się na nią (nie mam już do niej cerpliwości). Rozumiem, że przecierpiała więcej niż ja, jednak jest mi smutno ponieważ nigdy nie traktowała mnie jak córkę, brakowało tego ciepła, którego pewnie i ona sama potrzebowała.

             

            Powinnam być na studiach ale jestem dopiero w pierwszej klasie liceum i to zaocznie. Wbrew pozorom nie robię tak wiele. Pracuję tylko po 4 godziny dziennie. Z wielu spraw jestem wyręczana, zwaszcza w domu. Po prostu nie radzę już sobie ze stresem a przeszłość mnie dogania. Nie ma od tego ucieczki..

             

            Bardzo się cieszę, że ktoś odpowiedział i użyczył mi słów wsparcia. Bardzo chciałabym uwierzyć w to, że jestem silna. Chcę iść na terapie również po to, aby nie czuć się słaba.

            Justyś, jesteś pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na coś co mnie bardzo zaskoczyło. Chodzi o szacunek do siebie i swojego limitu. Muszę się temu bardziej przyjrzeć, może uda mi się to podreperować 🙂

            Co do leków to ostatnio częściej o nich myślę. Nigdy nie brałam antydepresantów ani leków uspokajających (może przez to jestem tak wykończona psychicznie). Myślałam o jakiś leku uspokajających ponieważ moje zachowania bardzo odbijają się na pracy. Raz zemdlałam z wycieńczenia, ponieważ kilka dni, przez osiem godzin bez rzadnej przerwy, nawet na posiłek, pracowałam fizycznie. A wszystko to, przez moją niechęć zwrócenia na siebie uwagi oraz obawy o brak akceptacji i negatywne spojrzenia pracowników, spowodowane tym iż nie jestem stałym pracownikiem i nie zasługuję na przerwy. Zaczęłam chodzić na przerwy w te cięższe dni, ale wciąż mam bardzo duże opory. Nad tym też muszę popracować, bo ciągłe myślenie o tym w pracy mnie wykańcza. To praca na pół etatu (w te dni kiedy zemdlałam, pracowałam po 8 godzin), na więcej nie mam siły.

            Poczytałam o PTSD i część objawów się zgadza, powiem o tym terapeucie, ciekawi mnie czy weźmie to pod uwagę. Powiem szczerze, że jeden z moich braci ma takie same objawy, (zresztą chyba wszyscy z braci to mają, ale u tniego najbardziej to widać). Jednak dochodzi u niego jeszcze zamknięcie się w sobie i niemożność powiedzenia o swoich uczuciach. Chciałabym mu pomóc, pokazać że rozumiem ale nie mam odwagi. Niestety on mieszka z mamą, czuje obowiązek opiekowania się nią. Widzę jak powoli gaśnie, ostatnio strasznie mnie to zdołowało, bo nie chcę aby tak się czuł. Jeden z głównych powodów pójścia na terapie, chęć dotarcia do rodzeństwa. Wszyscy mamy ten sam problem a jesteśmy tak daleko od siebie. Fajnie, że mogę to wszystko tu napisać bez obawy o wyśmianie. Muszę to sobie uporządkować w głowie i zmotywować siebie do uczestniczenia na terapii. Teraz mówię o tym, że pójdę ale gdy przyjdzie co do czego przychodzą obawy, które teraz się ukrywają.

            Dziękuję za porady oraz poradnik, poczytam i się dowiem gdzie muszę się zapisać.

             

            Edyta, cieszę się, że u Ciebie jest już lepiej i zaczynasz cieszysz się życiem. Mam nadzieję, że i ja kiedyś to osiągnę i nie będę już zmęczona. Będę się starać i pójdę na terapię. Przeczekam skrępowanie, postaram się. Przede wszystkim musze w sobie wyrobić nie poddawanie się w stresującej sytuacji. Zawsze bagatelizuję swoje potrzeby.

            Cieszę się, że dotrwaliście w czytaniu, dostałam wiele cennych porad. Przeanalizuję i zachowam je w sercu, aby iść dalej nie tracąć za dużo.

             

            Ważne jest dla mnie to, iż zwróciliście uwagę na to, jak poważna jest sytuacja. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ wszyscy wokół mnie chcą bagatelizować, bo przecież „przeszłość to przeszłość”. Dla mnie osobiście moje życie to coś naturalnego, ale gdy widzę spokojnych i cierpliwych ojców z córkami, lub słyszę jak partner miał wspaniałą mamę, czuję tą różnicę i bardzo mnie to dołuje. Wiem, że nic nie jest idealne ale jednak u mnie coś jest nie tak. Z całych sił postaram się uwierzyć i nie rezygnować z nadchodzącej terapii. Zapisuję się w poniedziałek, pragnę być szczęśliwa dla mojej nowej rodziny (dla siebie również się postaram, mam nadzieję) 🙂

            AnnaUp
            Uczestnik
              Liczba postów: 43

              Jeśli chodzi o terapię grupową, ja jestem po.

              To trudny czas, ale dużo się o samej sobie dowiedziałam i mogłam weryfikować co jest tylko moją iluzją, a co prawdę.

              Np. na grupie po raz pierwszy dostrzegłam jak bardzo się chowam, jak nie chcę mówić o sobie, jak uciekam od przeszłości, jak bardzo „nie chcę dać się dotknąć”.

              Ja polecam terapię grupową.
              Rozumiem Cię zwłaszcza w kwestii wrażliwości…
              Mnie też boli moja wrażliwość, choć uczę się siebie przyjmować, taką często płaczącą, przeżywającą do głębi wszystko, analizującą każde zdarzenie do granic absurdu.

              Pozdrawiam.

              http://enterprisehouse.pl/falszywe-przekonania-dotyczace-terapii/

               

              corkaRaphaela
              Uczestnik
                Liczba postów: 3

                Dzięki Waszej pomocy, tydzień temu nabrałam siły i zapisałam się na terapię. Pierwszą wizytę mam 11 sierpnia i zastanawiam się jak mi pójdzie. Powiem szczerze, że nie spodziewałam się swojej reakcji w dniu rejestracji. Byłam bardzo spięta i zdenerwowana, zaczęłam czepiać się wszystkiego. Zdziwiło mnie to gdyż zazwyczaj robiłam tak jedynie w obecności mojej matki. Zastanawiam się jak ja dam radę tam chodzić i rozmawiać o tych sprawach. Gdy zapisywałam się na zwykłą terapię nie miałam takich problemów. Bałam się ale nie byłam tak spięta i wściekła. Tak naprawdę gdyby nie  uporczywe mdłości to nie poszłabym do psychologa. Naprawdę bardzo chcę uwierzyć, że to co przeżyłam jest poważne, jednak nie potrafię. Robię co trzeba w kierunku wyleczenia ale nie mogę przyznać się do tego co się działo. Gdy tylko to robię wzrasta u mnie gniew i nienawiść. Chciałabym już być zdrowa i nie przechodzić przez to wszystko.

                Zauważyłam, że w niektórych afirmacjach na tej stronie internetowej i nawet  na ścianie w budynku gdzie będę mieć terapię, są wzmianki o Bogu i ogólnej wierze. Nie jestem ateistką ale mam awersję do spraw religijnych, głównie z powodu fanatyzmu mojej mamy. Nie osądzam ludzi, którzy mocno wierzą, ponieważ wiem że to im pomaga w życiu ale nie potrafię tego słuchać bez niesmaku, nawet jeśli rozumiem. Możliwe że rozmowa o tym z psychoterapeutą pomoże mi pozbyć się tego. Czy na terapii będę musiała przyjąć wiarę w Boga jako ważną część wyleczenia?

                Druga sprawa to moje mdłości. Ostatnio mam dość trudny okres, w którym nie wyrabiam z pracą i teraz jeszcze zmagam się z wspomnieniami z przeszłości. Wczoraj zdałam sobie sprawę, że jednak nie pogodziłam się z śmiercią brata i chyba mam jakąś traume. Ojciec mojego partnera miał udar mózgu i musieliśmy przyjechać aby zająć się mieszkaniem. Wszystko było pozostawione jakby ktoś przed chwilą z tego korzystał, jednakże towarzyszyła mi świadomość, że tej osoby nie ma tam od wcześniejszego dnia. Krew, wybite okno, zostawiony telefon i pustka to łączy wspomnienia ze śmiercią brata. Dostałam ataku paniki i prawie zwymiotowałam ze stresu. W porę mnie uspokojono, jednak nie mogłam zostać sama. Wrócił mój strach przed ciemnością, który był tak silny, że wariowałam w myślach jak p. wychodził z pomieszczenia lub odsuwał się ode mnie. Podobno to jest strach przed osamotnieniem. Ostatnio zresztą nawiedzają mnie sny, w których moi bliscy umierają na moich rękach na różne sposoby, bardzo się to odbija na mojej psychice. Dzisiaj byliśmy w szpitalu aby zobaczyć w jakim tata jest stanie. Przypomniała mi się moja babcia, ogólnie ten stres, duszności i jęki chorych ludzi spowodowały u mnie ogromny stres. Serce biło mi strasznie szybko i prawie zemdlałam. Ostatnio też mnie to spotkało i dzięki temu wiedziałam jak to rozpoznać i zareagować w porę. Jak moglabym się czuć gdybym straciła przytomność w takiej chwili, to byłoby za dużo dla ukochanego, wiem o tym. Widzę jak moja odporność psychiczna spadła do minimum. Jestem na skraju wytrzymałości psychicznej. Ciągłe mdłości utrzymujące się już prawie rok, nigdy nie były tak silne jak teraz. Nie mogę myśleć o tym wszystkim, nie mogę o tym słyszeć ani widzieć smutnej miny partnera, ponieważ mdłości narastą i robią się nieznośne. Nawet teraz gdy to piszę nudności są silniejsze. Jestem poza domem i żeby wrócić muszę jechać pociągiem ponad 2 godziny licząc na mękę z sekundy na sekunde z powodu mdłości i choroby lokomocyjnej. Marudzę i jestem wściekła, że myślę o tym wszystkim gdy tata tak cierpi, partner tak cierpi. Wspieram i rozweselam, pocieszam ale on widzi, że mnie to przerasta. Dodaję mu następny problem. Znowu jestem problemem. W niedzielę muszę wrócić do domu gdzie będę całkiem sama z lękiem przed ciemnością i iść w poniedziałek do pracy, w której wykańczam swój organizm (praca fizyczna i słaba wytrzymałość z mojej strony). Jutro chcę iść do apteki i poprosić o jakieś leki uspokajające, widzę że moja psychika już ledwo zipie, bez tabletek nie dam rady. Moja umiejętność chowania swoich uczuć i strachów obróciła się przeciwko mnie. Kiedyś była bezcenna, gdyż mogłam poradzić sobie z problemem, który normalnie przerastałby moje siły ale teraz mój organizm nie ma na to siły. Jestem wykończona.

                Powiedzcie mi proszę czy mogę zgłosić to w rejestracji i poprosić o przyśpieszenie wizyty u psychoterapeuty? Przynajmniej, żeby przypisał mi leki, cokolwiek abym mogła przetrwać bez rezygnowania z czegokolwiek. Jeśli teraz zrezygnuję z pracy, będe musiała wrócić do rodziny, do toksycznej matki, która też nie ma lekko. Prędzej umrę niż to zrobię, nie wrócę tam, to nie jest moja rodzina.

                Drugie pytanie to czy ktoś miał lub ma podobne objawy (dolegliwości żołądkowe, mdłości, zamglony wzrok, kręcenie się w głowie, osłabienie a w najgorszym przypadku wymioty i zaburzenia ostrości wzroku) i czy terapia grupowa coś w tym pomaga? Czy powinnam mieć nadzieję, że terapia DDA pomoże mi wyleczyć się z tych objawów? Wiem, że te objawy napewno są spowodwane lękiem, który nabyłam po przeżyciach w domu. Robiłam inne badania i nic nie wykazano.

                Zastanawiałam się czy zadzwonić na bezpłatny numer, gdzie mogę uzyskać pomocy słownej (niebieska linia?). Jednakże od dawna mam objawy fobii społecznej i bardzo się boję dzwonić. Może pomimo strachu zadzwoniłabym ale teraz już nie mam na to siły, sama myśl sprawia, że mam odruchy wymiotne.

                Błagam niech ktoś mi pomoże, czuję się …. samotna, zagubiona. Tak bardzo chciałabym odpocząć. Tak bardzo chciałabym być silniejsza.

                 

                pszyklejony
                Uczestnik
                  Liczba postów: 2948

                  Psychoterapeuta nie przepisuje leków. Zapisz się do psychiatry i powiedz to, co napisałaś tu.

                  Terapia pomoże na Twoje objawy, ale nie szybko.

                Przeglądasz 7 wpisów - od 1 do 7 (z 7)
                • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.