Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Moja historia

Przeglądasz 6 wpisów - od 1 do 6 (z 6)
  • Autor
    Wpisy
  • kaczor54
    Uczestnik
      Liczba postów: 135

      Cóż … będąc na tym forum, pisząc z Wami od 2 miesięcy, warto byłoby podzielić się moją historią. Pisałem wcześniej, że nie wiem jak to ugryźć. I nie wiem dalej 😀 Jedziemy na żywca – bo dlaczego nie?

      Część I

      Zaczyna się standardowo. Jak u każdego, ktoś w rodzinie pił. Głównie ojciec, ale mojej mamie też się zdarzało bardzo upić. Obrazy tych imprez pozostały jednak w głowie na długo. Ostatnio rozmawiając z mamą zapytałem się Jej, czy nie chciała odejść od ojca. Odpowiedziała, że raz kiedyś była spakowana i była gotowa wrócić do domu, ale po rozmowie z teściową i (chyba) swoją mamą, została. Jak się okazało, do końca. Była przemoc, zdrada, bicie, wyzywanie. Czasem musiałem ojca prosić by szedł spać w nocy i przestał ryczeć i wyzywać ludzi w domu, bo chcę iść spać bo jutro do szkoły. A bałem się go, gdy był nawalony. Miał to gdzieś, mamy też nie słuchał. Często był agresywny. Wpadał w 2 tygodniowe ciągi alkoholowe. Czasem i pół wypłaty schodziło na zapłacenie długów po jego imprezowaniu. Gdy był trzeźwy, był bardzo surowy. Miałem niewiele wolności jako dzieciak. A sytuację w domu, było po mnie w szkole widać. Czasem mama brała mnie wieczorem z domu i szliśmy spać do kogoś z rodziny.

      Pamiętam, że gdy mama zaszła w ciążę i miała rodzić, tata olał tą sytuację i zamiast jechać do szpitala, poszedł pić. Braciszek przeżył parę dni a potem umarł. Podobno gdyby przeżył i tak byłby kaleką do końca życia. Więc to raczej dobrze. Tata natomiast miał to gdzieś – %. Do szpitala jeździłem z wujkiem autem. Kiedyś gdy byłem na urodzinach u przyjaciółki jako młodych chłopak, tata przyszedł po mnie kompletnie pijany o 19 ( o 18 miałem być w domu, a z domu koleżanki do mojego było 200 metrów). Nie pamiętam czy dostałem wtedy po 4 literach, ale chyba wiadomo co było moją największą karą.

      Gdy mama wylądowała kiedyś w szpitalu na 2 tygodnie, tata zwęszył okazję i zaczął pić. Rzadko ją odwiedzał ( nie pomyliłbym się pewnie bardzo, gdybym stwierdził, że był u niej około 2 razy). Tata zabierał mnie do baru i tam siedziałem razem z nim i jego kumplami. Miałem jakieś 12-13 lat. Gdzieś pod koniec tego 2 tygodniowego okresu, wujek zabrał mnie do siebie. Było trochę lżej. Tata się nie przejął, pił dalej. Potem trzeba było wybijać szybę by wejść do domu. Gdy mama miała wychodzić ze szpitala tata z rzeczami nie przyszedł.

      W końcu zachorował na schizofrenie. Chorował przez parę ostatnich lat swojego życia. Kumulacja zatrucia, alkoholu i uszkodzeń mózgu z dzieciństwa. Wcale nie było lżej niż wcześniej, a wręcz przeciwnie. Brał leki – poprawiał się stan – szedł pić – powrót do stanu wyjściowego. Było dużo jeżdżenia po szpitalach, także psychiatrycznych. Po lekach stawał się przymulony, powolny, ospały i potulny jak baranek. Zamieniał się w takie małe dziecko. Przez ostatnie lata swojego życia jego choroba charakteryzowała się tym, że słyszał głosy ludzi, którzy gwałcą i mordują gdzieś kobietę. Zaczęło się normalnie. Po prostu pewnego dnia zaczął słyszeć głosy. na początku też nasłuchiwaliśmy, ale nic nie słyszeliśmy. Były telefony na policję, że ktoś kogoś morduje. Policja sprawdziła i nic. Potem gdy tata dzwonił dalej, po prostu nie odbierali telefonu. Potem sytuacja eskalowała. Głosy mówiły mu, że przyjdą do Nas do domu i nas zamordują, bo tata wie kim oni są. Więc zaczeło się barykadowanie drzwi, okien, spanie na piętrze w jednym pokoju i wysłuchiwanie tego jak rozmawia pod nosem z nimi. Kolejne nieprzespane noce w tym te przed egzaminami gimnazjalnymi. Było dużo strachu, zmęczenia, nerwowości, zdenerwowania. Tata chodził w domu z siekierą, często chował ją na noc pod łóżko. ja spałem na łóżku obok. Pamiętam, że kiedyś przyszedł do mnie i powiedział, że oni tu dziś wieczorem przyjdą i zgwałcą mamę a nas zamordują, więc pomyślałem, że ja nas zabiję, przynajmniej nie będziemy cierpieć. Nie pamiętam co odpowiedziałem, ale chyba było to coś w stylu „nie tato, dzięki” z lekkim uśmiechem na ustach. Potem położyłem się spać. Rano wstałem normalnie, choć zastanawiałem się jakie są szanse na to, że mi się uda. Oczywiście wiadomo, że o zapraszaniu kolegów nie było mowy. Ani wcześniej ani teraz. Bo jak wytłumaczyć im, że tata chodzi po domu z siekierą? Został drwalem i tak bardzo pokochał swój zawód? Gdy miałem 17 lat tata umarł. To było 8 lat temu. na pogrzebie zmuszałem się by uronić chociaż łzę. Płakałem po nim tylko trochę w pierwszą noc po pogrzebie. myślę, że mnie to nie obeszło za bardzo. Kiedyś sobie obiecałem, że jak dorosnę to dostanie w pysk. Cóż, sprytnie się ulotnił.

      Wtedy dopiero zacząłem tworzyć jakieś początki pewności siebie. A przynajmniej tak myślę. Kiedyś chodziłem ze spuszczoną głową. Taki duszek przemierzający miasto i różne budynki. Także podczas imprez rodzinnych byłem takim duszkiem. Potem zaczęło się to zmieniać, choć jeszcze obecnie łapię się na tym, że w chwilach zamyślenia spuszczam głowę i tak idę :d. I czuję ze mam pewne braki w pewności siebie – nadal.

      Czy zatem jestem na ojca zły? Nie, myślę, że już nie. Choć czasem pojawia się to uczucie, to jednak jest ono coraz rzadsze. Gdy nie pił, był normalnym facetem. No, może zbyt poważnym, z twardymi zasadami, ale nie można było mu wiele zarzucić. Był za to strasznie pracowity. Niewielu facetów mogłoby go zajechać.

      Zauważyłem natomiast, że noszę w sobie pewne pozytywne dziedzictwo/ następstwa z tamtego okresu mojego życia. Choćby to, że mam ogromną pogodę ducha. Lubię żartować z wielu rzeczy. Mam czarne i sarkastyczne poczucie humoru. Z każdym potrafię znaleźć wspólny język i nikogo nie traktuję z góry. Chyba, że sobie zasłuży w trakcie znajomości. Z młodości wyniosłem też parę zasad, które są dla mnie nie do złamania. Nie są jak 10 przykazań ( z których można się wyspowiadać. Nie wierzę zbytnio w Boga jakiego przedstawiają nam religie, mam raczej własne wyobrażenie, ale jestem tolerancyjny. Uważam, że to od człowieka zależy to, jak postrzega wiarę, religie i ludzi), są bardziej jak niełamliwe tytanowe wstawki w moim kręgosłupie moralnym, których złamanie będzie oznaczać śmierć tej części mnie, w moich własnych oczach. Co to za zasady?

      Nigdy nie uderzę kobiety/ Nigdy nie zdradzę kobiety/ Nigdy nie zadam swojej kobiecie bólu fizycznego ani nie będę się and nią znęcać psychicznie/ Nie pozwolę, by moje dziecko wychowywało się w patologicznej rodzinie/ – te zasady są dla mnie niepodważalne i nienegocjowalne. Uważam, że lepiej jest mieć parę zasad twardych jak diament, niż 10 które można w jakikolwiek sposób nagiąć.

      By nie było kolorowo, zauważyłem w sobie pewną cechę, której nie rozumiem. Są okresy w moim życiu, gdy jakaś mało znacząca sytuacja potrafi urosnąć do rangi problemu. Potrafię nie czuć własnej wartości w ogóle bez powodu. Z drugiej strony, idąc ulicą o północy i będąc zaczepionym przez kogoś w wiadomym celu potrafię nie uciekać, nie skomleć, tylko stanąć naprzeciw i czekać na to co się wydarzy.Czy mimo wszystko, gdzieś wewnątrz siebie nie czuję tego, że moje życie jest nic nie warte?

      Koniec części pierwszej. Ciąg dalszy nastąpi … ;p

       

      JoanaK
      Uczestnik
        Liczba postów: 2

        Drogi kaczorze 🙂 Ja sama od dawien dawna poczytuję to forum, nie naskrobałam wcześniej ani słowa, ale w przypadku twojego postu postanowiłam zrobić wyjątek 🙂

        Jestem pod wrażeniem Twojej osoby – mimo tych, jak wyżej widać, drastycznych przeżyć jesteś naprawdę mega wartościowym facetem. Widać to po Twoich wpisach, radach… Serio, nie spodziewałam się, że tak pogodny człowiek jak Ty dźwiga na swoich plecach tak dramatyczną historię… 🙁

        Z wpisu wnioskuję też, że jesteś o wiele młodszy niż myślałam, jestem mega zaskoczona tym faktem, gdyż w niektórych swoich wpisach widziałam, że jesteś przerażony tym, że tak późno dowiedziałeś się o DDA 😉

        Jeśli chodzi o mnie – w mojej rodzinie alkoholu powiedzieć można, że nie było, ale jak zapewne sam wiesz, ludzie na trzeźwo potrafią równie skutecznie zatruwać życie 🙁

        Trzymam za Ciebie kciuki i czekam na ciąg dalszy Twojej historii 🙂

        kaczor54
        Uczestnik
          Liczba postów: 135

          @JoanaK – kurczę, czuję się trochę wyróżniony 😀 Aż mi się piórka zarumieniły 🙂 🙂

          Ta pogoda ducha – myślę że to taki mechanizm ochronny mojej psychiki. Do końca życia taki będę, inaczej mógłbym się załamać. Nie potrafiłbym być cały czas poważny i sztywny … 😀

          Mam 25 lat. Rocznik 89 🙂 Moment w którym dowiedziałem się o DDA był nietrafiony, ale nie ze względu na wiek 🙁 Choć po części również.

          Rozumiem. Jeżeli ktoś jest taki na trzeźwo, to nigdy nie wiadomo, kiedy taki będzie. Jak ktoś jest taki tylko po pijaku, to przynajmniej wysyła jasny sygnał.

          A ja trzymam kciuki za Ciebie. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwsza niż jesteś obecnie i ten nowy stan nigdy się nie skończy 🙂 No i skoro jest pierwszy post, to będą następne! 🙂

          Kolejna część będzie pewnie w przyszłym tygodniu :p

           

          JoanaK
          Uczestnik
            Liczba postów: 2

            Haha, kaczor, Ty i ten Twój optymizm! 😀 No i dzięki za te kciuki, jak bardzo one są mi teraz potrzebne..

            Ta pogoda ducha… Sama skądś znam dobrze ten chwyt… 😉 Mnie samej to pozwoliło przetrwać najgorsze, choć nie powiem, często jestem zła na siebie o to, gdyż mam wrażenie że to  moje…hm, „pozytywne” nastawienie uniemożliwia mi wręcz dotarcie do moich prawdziwych uczuć, prawdziwą pracę nad sobą, bycie sobą. Tak to mi się utarło 😛 Stało się to taką moją maską, bezpieczną kotarą, za którą zawsze mogę się schować. Chociaż też może i dlatego przyjmuję uśmiechniętą pozę, bo boję się że inni zobaczą moje rany…?

            Często przez to do ludzi, szczególnie tych mi najbliższych nie dociera, jak w okropnym stanie naprawdę jestem :/

            Ciekawa jestem, nie wiem czy będziesz o tym pisał… Ale uczestniczyłeś kiedyś w jakiejś terapii? Rozglądasz się za czymś? Takie straszne przeżycia zżerają nas od środka, często człowiek nawet nie jest świadomy jak bardzo mu tego typu rzeczy ciążą – sama się każdego dnia o tym przekonuję 😛 A ty kaczor, masz ten bagaż przeżyć całkiem niezły, stąd też pytam

            kaczor54
            Uczestnik
              Liczba postów: 135

              Walcz, jest o co 🙂

              Być może tak. Być może za częste krycie się za radością, śmiechem nie pozwala Nam do końca dojrzeć siebie. Ale głównie nie pozwala innym zajrzeć wewnątrz nas.

              Za kurtyną radości dość łatwo jest ukryć swoje uczucia.Nikt nie spodziewa się, że za nią kryje się czasem dokładnie coś odwrotnego. Wiem, bo też tak robiłem. Wszyscy myśleli, że zawsze jestem pogodny, uśmiechnięty. Często to była prawda. Lubię radość, śmiech i poczucie humoru. Tyle, że często pogoda ducha służyła mi do ukrycia negatywnych emocji. Po to, by nikogo nie obarczać moimi problemami. Moimi lękami i sprawami którymi się martwię. Również często udawało mi się ukryć mój prawdziwy stan. Uważałem, że moim obowiązkiem jako faceta, jest być zawsze silnym i być wsparciem dla innych, bez względu na to co dzieje się we mnie. Niewielu udało się poznać mnie prawdziwego. Przy niewielu osobach miałem na tyle siły by cały czas udawać. Cóż prawdę mówiąc, była tylko jedna taka osoba, przy której nie potrafiłem udawać cały czas i kryć swoich gorszych okresów.

              Nie uczęszczałem na terapię. Chodzę obecnie do psychologa 🙂 Być może, jest tak, że jeszcze nie do końca jestem świadom tego co się ze mną dzieje. Choć muszę przyznać, że udało mi się nabrać dystansu do tego co przeżyłem. Chociaż nadal ma to na mnie wpływ. Tak myślę. Nie da się tego pozbyć. Uważam, że można jedynie umieścić to w miejscu do którego rzadko się zagląda. Ehhhhh …

              I znaleźć kogoś kto to zrozumie. Tylko co się może stać, gdy sami nie jesteśmy świadomi samych siebie? Jak wtedy może nas zrozumieć ktoś inny? Nie może.

              kaczor54
              Uczestnik
                Liczba postów: 135

                Wspomniałem wyżej o ludziach którzy nie doświadczyli czegoś, nie będą potrafili zrozumieć drugiej osoby. Tak jest z wieloma zdarzeniami. Ja z pewnością nie rozumiem ludzi którzy zdradzają. Z pewnością nie potrafię i raczej nie będę potrafił zrozumieć nigdy stanu w jakim znajduje się kobieta, gdy dowiaduje się, że poroniła. A istnym cudem byłaby sytuacja, w której zrozumiałbym kobietę, której zbliża się okres i jest w takim stanie, że denerwuje ją samo oddychanie, tego męskiego niewolnika obok. Tylko co na to biedny niewolnik ma powiedzieć? On chce tylko dotrwać do lepszych dni!

                Pamiętam za to pewną historię z szkoły. Historia ta obrazuje dość dokładnie to jaki wpływ mogą mieć na kogoś wydarzenia, które trzyma w sobie.

                O śmierci ojca dowiedziałem się w szkole na przerwie. Poszedłem do wychowawczyni, powiedziałem. Chwilę potem wiedziała cała klasa. Po zajęciach j. polskiego, na których, o matko, rozmawialiśmy na temat śmierci! 😀 (najśmieszniejszy zbieg okoliczności w moim życiu, serio!) podchodzi do mnie kumpel i pyta: „Jak to możliwe, że przez całe zajęcia siedziałem spokojnie, nic nie pokazując po sobie i nie rozklejając się?” Cóż, odpowiedziałem, że dlaczego miałbym? Bo tak naprawdę nie czułem nic. Do teraz nie wiem jak to jest płakać za kimś kto umarł. Chyba po prostu pewne uczucia potrafię przeżywać bardziej niż inni ludzie, a w innych przypadkach potrafię nie czuć nic. Potrafię odciąć się emocjonalnie kompletnie i sprawić, by cokolwiek się nie działo, nie obejdzie mnie to. Czy ten dysonans jest normalny? Być może nie. Być może jest to wynik moich doświadczeń i pragnień?

                Druga historia, to zwykła anegdota. Przeczytałem ją przy okazji śmierci Robina Williamsa. Wiecie, ten komik, który popełnił samobójstwo( rola w Buntowniku z wyboru, to według mnie jedna z jego najlepszych, polecam). Możecie mnie teraz wywieźć na Antarktydę w samym listku figowym, ale i tak nie przypomnę sobie czy tą anegdotę opowiadał on, czy po prostu ktoś ją przytoczył pod jakimś newsem w internecie. Właściwie to nie jest ważne. Liczy się to, że ta anegdota zwaliła mnie z nóg, bo opisywała mnie. I pewnie wielu z Was.

                Otóż, pacjent przychodzi do lekarza i mówi mu, że ma depresję. Nie widzi sensu dalszej egzystencji, nie ma po co i dla kogo żyć. Czuje się niepotrzebny, zbędny. na to lekarz proponuje mu kilka sposobów na walkę z takim stanem ducha. Niestety pacjent konsekwentnie zbija wszystkie propozycje podawane przez lekarza. W końcu lekarz mówi:

                – To wie Pan co? Niech Pan odwiedzi miejscowe wesołe miasteczko. Znajdzie pan tam pewnego klauna. Ten facet jest rewelacyjny. Jest sławny, znają go wszyscy. Każdy kto go widzi, po chwili się uśmiecha, śmieje, zalewa łzami szczęścia. Sam byłem i nie mogłem długo wytrzymać, mówię Panu on jest rewelacyjny. Przy nim poczuje się Pan lepiej.

                – Na to pacjent szlochając – Ale panie doktorze, to ja jestem tym klaunem.

                Tym optymistycznym akcentem kończę część II 😀

                 

              Przeglądasz 6 wpisów - od 1 do 6 (z 6)
              • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.