Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Powoli zostaje tylko otchłań, co robić?

Przeglądasz 3 wpisy - od 1 do 3 (z 3)
  • Autor
    Wpisy
  • AnkaCyganka
    Uczestnik
      Liczba postów: 1

      Witam wszystkich serdecznie

      Od paru lat co jakiś czas tutaj zaglądam, jednak nigdy nic nie pisałam, ponieważ nie uważam, żebym była na tyle kompetentna, aby choćby próbować komuś wskazać właściwy tor, ponieważ ja już dawno się wykoleiłam. Ostatnimi czasy chyba coraz bardziej oddalam się od „właściwej” ścieżki, błądzę po omacku, robi się coraz ciemniej i czuję coraz większy strach. Dlatego chciałabym dzisiaj Was poprosić o wskazówkę, radę, krytykę, cokolwiek, co mogłoby mi pomóc utrzymać się na powierzchni.

      Historia mało oryginalna: mam 30 lat, ojciec był alkoholikiem, umarł 21 lat temu. Z matką miałam świetny kontakt, chociaż nie powiem też, żeby nasza relacja była w 100% zdrowa – wiadomo, problem alkoholowy ojca stał się naszą chorobą. Umarła w grudniu. Siostra przeszło 10 lat starsza, kochamy się, utrzymujemy kontakty, ale zamknęła się na mnie. Też ma problemy, także związane z alkoholizmem ojca i ciężkim dorastaniem w domu rodzinnym. Nie potrafię jej na tym etapie pomóc.

      Żyję 4 rok w związku toksycznym, przepełnionym brakiem wzajemnego zaufania, szacunku, bliskości, zrozumienia, pogardą i słabością. On jest alkoholikiem. Ja jestem uzależniona od niego. W sensie psychicznym, nie potrafię odejść.

      Przepełnia mnie uczucie rezygnacji. Nie wiem kim jestem, po co jestem, gardzę sobą, są dni kiedy się obżeram bez pamięci, chociaż nienawidzę swojego wyglądu i nie powinnam tego robić. Są tez dni, że upijam się, tylko po to, aby nic nie czuć. Albo po prostu sama sobie robię pod górkę w pracy, czy w życiu, odkładając coś na ostatnią chwilę i dając z siebie absolutne wymagane minimum, lub nawet mniej. Nie chce mi się żyć. Mój najlepszy dzień w ostatnim czasie, był taki dlatego, że śniło mi się, że ktoś mnie akceptował, podobałam mu się i – w tym śnie – gadałam  z nim całą noc. Tego dnia zapisałam się do terapię. Pomyślałam, że to krzyk tęsknoty za samoakceptacją.

      Moja przygoda z psychiatrami i terapeutami trwa już 13 lat. Nie skończyłam żadnej terapii, zawsze przerywałam również farmakoterapię. Byłam także na oddziale psychiatrycznym po próbie samobójczej, jakieś 6-7 lat temu. W połowie stycznia trafiłam do psychiatry, nie radząc już sobie z żałobą po mamie i dostałam leki, po których zauważyłam poprawę, jednak efektem ubocznym była senność, która całkowicie uniemożliwiła mi normalne funkcjonowanie, szczególnie, że moja praca wymaga samodyscypliny. Powiedziałam to lekarzowi, jednak zalecił mi tylko picie kawy. 2 tygodnie później moja przygoda z tymi lekami się skończyła. Z lekarzem też. Pani psycholog, u której byłam dwa razy, na pierwszej wizycie odradzała mi terapię grupową, ze względu na żałobę i ogólny stan psychiczny. Na drugiej wizycie namawiała mnie na terapię grupową. Więcej nie poszłam na żadną terapię. Widzicie, nie chodzi mi tutaj o krytykę tych specjalistów. Zawsze trafił mi się taki moment, w którym poczułam brak zaufania do terapeuty lub lekarza i po prostu się wycofywałam. Bez słowa. A zdaję sobie sprawę, że można było te sytuacje wyjaśnić komunikując się z tymi ludźmi. Nie potrafię tego. Nie potrafię nic dokończyć w życiu. 2,5 roku studiów, niezliczona ilość terapii, nie potrafię się sobą zająć, nie potrafiłam się zająć mamą. Generalnie powoli dochodzę do momentu, w którym wszystko traci sens. Czuje się zagubiona, załamana, pusta… Jedynym moim celem na chwilę obecną jest wyjazd za granicę, ale to nie uratuje sytuacji, tylko odwlecze wyrok. Wybieram się tam z moim partnerem. Dlatego zaraz wszystko wróci do porządku dziennego.

      Przeraża mnie, że tak na prawdę wszystko ze mną jest nie tak. Jakby był algorytm „prawidłowego”, zdrowego reagowania na sytuacje w życiu, to u mnie 90% reakcji byłoby odwrotnych, jak samochód, który jeździ tylko do tyłu, lub dziecko, które czując ból, wkłada rękę głębiej w ogień.

      Zastanawia mnie tylko ile jeszcze wytrzymam, na ile sił mi starczy, czasem chciałabym po prostu odpuścić i mieć spokój.

      Może ktoś z Was ma zbliżone doświadczenia? Jeśli macie sposoby radzenia sobie ze swoimi „demonami”, proszę napiszcie. Wiem, że to forum jest naszpikowane podobnymi  tematami, nie chcę nic dublować, jednak miałam ogromną potrzebę podzielenia się z Wami swoimi odczuciami.

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Cześć, Anka!

        Nie wierzę w „prawidłowe” reakcje. Jestem po terapii, ale jeśli mam potrzebę się schować, kiedy wydaje mi się, że lepiej byłoby powiedzieć, to się nieraz chowam. Trochę lepiej słyszę swoje emocje niż przed terapią i jeśli to jest lęk przed otwarciem, to jest też moje uczucie i mogę zaryzykować otwarcie, ale nie muszę. Jeśli nie jestem gotowy, to może za bardzo mnie zaboli albo zrzucę odpowiedzialność na kogoś i to może być gorsze niż cokolwiek zrobię na swoją odpowiedzialność. Niedawno miałem takie przeżycie, że lęk przyszedł już po fakcie i dzięki temu, że posłuchałem rady, żeby zostać przy sobie i zachowałem ostrożność, łatwiej mi było coś sobie przerobić i zintegrować. Może tak wolniej idzie, ale za to jest to moja własna droga i łatwiej mi zaakceptować, że coś mi nie wychodzi, że taki jestem jaki jestem, a nie szarżować nie zwracając uwagi na swoje emocje i obawy.

        Wczoraj też się objadałem i trochę mnie to niepokoi, i mam miejsce na ten niepokój. Mam mało energii ostatnio, więc więcej śpię i to też budzi we mnie niepokój. Widzę jednak taką różnicę, że jak coś mnie zaniepokoi, to nie pakuję wysiłku w udowadnianie czy mi wolno czy nie i zgadywanie jak powinienem był zrobić. Zauważam nieufność, lęk, wstyd, i słucham ich. Wstyd wtedy łatwiej odpływa i nie nakręcam się emocjami, tylko zatrzymuję się nad nimi. Jeśli mam akurat z kim pogadać, komu ufam, to staram się powiedzieć i jest mi lżej, jeśli ktoś tego posłucha i rozumie, a czasem nawet ma podobne doświadczenia. I do następnego kryzysu jest mi lżej, i te kryzysy nie zdarzają się tak często i nie trwają tak długo.

        Te wzorce milczenia, wycofywania się, wstydu i chowania za plecami drugiej osoby są mi znajome i wiem, jak silnie działają. Zmieniam je pojedynczo i w takim tempie, w jakim czuję, że jestem w stanie. Tym się mogę z tobą podzielić. Cieszę się, że napisałaś. Może to jest właśnie tyle, ile jesteś w tej chwili naprawdę zrobić, żeby o siebie zadbać, a nie się zmuszać do czegoś, co jest ci teraz obce albo czego się boisz? Na terapii usłyszałem, że emocje są jak kompas i wydaje mi się, że ważne, żebym brał pod uwagę co mi pokazują.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Ciekawe, że tak szybko nabierasz nueufności i porzucasz te osoby, które – z założenia – chcą Ci opomóc. A tak uparcie trwasz w niesatysfakcjonującej relacji. Jest interesująca książka o związkach dda: Lęk przed bliskością. J. Woititz.

        Przeglądasz 3 wpisy - od 1 do 3 (z 3)
        • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.