Może to jest nieme wołanie o pomoc, nie wiem… Ale ja już nie wiem jak sobie pomóc.

W sobotę straciłam wspaniałego chłopaka, pełnego empatii i zrozumienia. Nie wytrzymał. Nie wytrzymał mnie. Przez kilka miesięcy przychodził do mnie, gdy się pokłóciliśmy. Powiedział, że nigdy mnie nie opuści, że kocha. To dało mi namiastkę poczucia stabilności, jednak wciąż nieświadomie go odpychałam. Kiedy się pokłóciliśmy, chciałam, żeby dał mi spokój; żebym mogła topić smutki w butelce wina, zamiast po ludzku z nim pogadać. On ciągle przychodził, błagając mnie o rozmowę. Ciągle go odrzucałam, jednocześnie samej bojąc się odrzucenia. Nie potrafiłam pojąć mechanizmu mojego zachowania. Wciąż nie potrafię. Doszłam do wniosku, że przyczyną może być problem DDA i wiążące się z nim niskie poczucie własnej wartości.

Moja historia dzieciństwa wygląda następująco: wyrastałam w domu raczej nie patologicznym. Jednak mój ojciec pił. To jest typ raczej mentalnego piętnastolatka, który ciągle chciał się bawić. Matka robiła mu wciąż wyrzuty i awantury. Przy mnie. Parę razy wyrzucała go z domu. Po którymś razie takiego „wyrzucania go”, on już nie wrócił…

Nadal utrzymuję z ojcem kontakt, bo kocham go miłością bezwarunkową i wydaje mi się, że to jedyna osoba, którą tak naprawdę kochałam. Wydaje mi się, że on, jak nikt inny, potrzebuje właśnie pomocy. Niedawno znaleziono go nieprzytomnego od alkoholu w jego mieszkaniu ze złamaną miednicą. To złamało mi serce.

Z matką utrzymuję sporadyczny kontakt. Wciąż mam jej za złe, że wyrzuciła ojca z domu, a potem sama wyjechała gdzieś na drugi koniec Polski. Po kilku latach od jej przeprowadzki, odnowiła ze mną kontakt i była coraz bardziej zaborcza – że to matka powinna być na pierwszym miejscu (mimo, że mnie zostawiła z dziadkami gdy miałam 7 lat).

Nie potrafię pojąć dlaczego ojca kocham tak bezwarunkowo, a mężczyzn w moim życiu obarczam winą o wszystko. Doszłam ostatnio do wniosku, że nie potrafię kochać.

I on odszedł, bo chyba to czuł. Tylko, że ja naprawdę chciałam, byśmy byli szczęśliwi; chciałam, żeby to działało. Chciałam, by trwał przy mnie nie zważając na nic, bo przecież „jesteśmy silniejsi niż jakieś tam zawirowania po drodze”. Nie byliśmy. Wiem, że z mojej winy, ale do końca nie wiedziałam dlaczego.

Nie wiem co robić. Chyba muszę zacząć do tego, żeby zdefiniować problem. Czy to jest w ogóle DDA? Czy jesteśmy w stanie kochać? Czy potrafimy nie ranić ludzi?

Miałam też myśli (przed tym ostatnim chłopakiem), żeby już na zawsze być samą, żeby już nikogo nie zranić.

Wtedy pojawił się on – mężczyzna, który otwarcie rozmawiał o swoich uczuciach, pełen energii, optymizmu, wigoru. Pomyślałam sobie, że to może być dobry związek, on nauczy mnie rozmawiać, nauczy mówić o uczuciach i emocjach… Nie nauczył. Mimo iż się starał. A ja byłam durna traktując go jak lek na całe zło. Teraz to wiem.

Zrozumiałam, że po pierwsze to JA muszę sobie sama najpierw pomóc.

Tylko kompletnie nie wiem jak…

Olka, 30 lat
wymarzonatragedia@gmail.com