Kiedy zauważyłam, że jestem DDA?
Nie tak dawno temu szukałam artykułów mogących mi wyjaśnić skąd się wziął mój problem ze znalezieniem odpowiedniego chłopaka. Mając 23 lata i zero udanych związków (kiedy napatrzyłam się na moje koleżanki będące w szczęśliwych związkach albo myślące o ślubie) straciłam cierpliwość i chciałam się dowiedzieć co jest ze mną nie tak. Przypadkowo natrafiłam na artykuł o DDA, z ciekawości go przejrzałam. Okazało się, że bardzo dużo cech charakteryzujących Dorosłe Dzieci Alkoholików pasowało także i do mnie. Zaczęłam powoli rozumieć, że może jest więcej osób takich jak ja, z podobnymi problemami i z takim samym poczuciem odmienności.

Kiedy zaczęłam szukać pomocy?
Zawsze myślałam, że jest coś ze mną nie tak. Nigdy nie czułam się tak jak moje rówieśniczki, zawsze coś mi przeszkadzało czuć się pewną siebie dziewczyną. Nigdy nie myślałam, że picie ojca mogło wywrzeć na mnie taki wpływ. On zawsze pił, żeby odreagować pracę, myślałam, że musiał naprawdę ciężko pracować, dlatego starałam się dobrze uczyć, nie sprawiać kłopotów, a moje problemy z chłopakami, akceptacją siebie czy ze strony rówieśników dusiłam w sobie. Co nie wyszło mi na dobre. To jak źle się czułam zmotywowało mnie do tego, że chciałam poszukać odpowiedzi. Dzięki zrządzeniu losu, a może i jakiejś Sile Wyższej udało mi się dotrzeć do artykułu, który otworzył mi oczy.

Jak wyglądało kiedyś moje życie, a jak wygląda ono dziś?
Wcześniej moje życie wyglądało trochę jak sen. Wydawało mi się, że ja śnię, a inni żyją w bardziej rzeczywistym świecie.
Nie umiałam się przebić do tego świata.

W szkole zawsze byłam zamknięta w sobie, nieśmiała, z nikim nie umiałam się zaprzyjaźnić. Gimnazjum jakoś przebrnęłam, bo znalazłam się w klasie, gdzie byłam jedną z lepszych. To dodawało mi więcej pewności siebie.
Jednak w liceum całkiem się pogubiłam. Kiedy wracałam do domu zamykałam się w pokoju (we własnym świecie), odrabiałam lekcje albo pisałam wiersze, czy wymyślałam różne historie. Izolowałam się. Nie miałam żadnego życia poza szkołą i obowiązkami. Zero chłopaków, zero przyjaciół z którymi mogłam się spotykać poza szkołą. Moja wada wzroku i okulary jeszcze to pogarszały. Nie umiałam zaakceptować siebie. Nosiłam "grzeczne" ubrania np. golfy, kolory całkowicie nie wyróżniające się, np. brązowy, niebieski. Wszystko aby zniknąć i nie wyróżniać się niczym, żeby być niewidzialną.
Nie myślałam wtedy, że to może mieć jakiś związek z alkoholizmem ojca. Zawsze byłam pewna, że to ze mną jest coś nie tak. Ze to inni są normalni, a ja jestem dziwna, inna.

Idąc na studia próbowałam to zmienić. Zaczęłam nosić soczewki, to dodało mi trochę pewności siebie. Byłam weselsza, więcej się śmiałam, stałam się bardziej kontaktowa, nawiązywałam całkiem dobre i udane przyjaźnie. Otworzyłam się na świat i odkryłam, że potrafię w nim dostrzegać wiele cudownych rzeczy. Zawsze kiedy przychodziłam na uczelnię byłam szczęśliwa, że mogę przebywać z tymi ludźmi i że oni cieszą się z mojej obecności.
Może to dzięki temu, że wyjechałam i nie musiałam przebywać w domu, w którym widziałam pijącego ojca. Nie musiałam słyszeć po nocach, jak rozbija się w kuchni przygotowując sobie jedzenie późno w nocy.

Jednak nie zlikwidowało to jakiegoś poczucia odmienności. Jakieś to dziwne uczucie we mnie pozostało.
Kiedy mój bliski kolega, próbował się do mnie zbliżyć odepchnęłam go, mówiąc, że jest podobny do mojego brata i tak go traktuję. Po jakimś czasie tego żałowałam i ubolewałam nad tym rok, albo dwa. Nawet do tej pory żałuję.

Po koledze odtrąciłam jeszcze kogoś. Kiedy w końcu wdałam się w związek, to z kimś, z kim wiedziałam, że nie będę długo. On był niestały w uczuciach i "wytrzymał" ze mną jedynie miesiąc.

Po kilku miesiącach pojawił się ktoś jeszcze. Potrafił zawieźć mnie samochodem, gdziekolwiek chciałam. Pragnęłam kogoś takiego. Niestety bardzo denerwowało mnie to, że był zbyt "święty". Spokojny, cichy (praktycznie musiałam zaczynać każdą rozmowę), nieśmiały (mówił, że zawsze jest nieśmiały, kiedy dziewczyna mu się podoba). W dodatku od razu spodobał się mojej rodzinie, zwłaszcza mamie (co na mnie wpłynęło dziwnie odpychająco).
Wszystko w nim zaczęło mnie wkurzać. Nawet to, że po 2 miesiącach znajomości pragnął bliskości. Będąc w poprzednim toksycznym, 1-miesięcznym związku do pewnych bliskości dochodziło od początku (jakiś pociąg fizyczny), do końca. Teraz coś mnie przed tym broniło. Może to, iż po zerwaniu nie bardzo chciałam się spieszyć. W końcu odparłam mu, że jest zbyt podobny do mojego byłego, co go odtrąciło, dlatego przestał się do mnie odzywać. Nie wiem czy powiedziałam to specjalnie, żeby go odtrącić, czy może miałam jakieś dziwne pragnienie sprawdzenia, czy zostanie ze mną i zwolni trochę obroty, będzie bardziej cierpliwy… Pewnie podświadomie tego chciałam.

Kiedy znowu byłam sama pojawił się ktoś, komu się spodobałam i kto spodobał się mi, tuż po pierwszym spotkaniu. Niestety on musiał wyjechać do innego miasta, a ja z powodu pewnych okoliczności musiałam wrócić do domu. I znajomość się urwała.

Zostałam sama i tylko czekam, aż wyrwę się z domu i pojadę gdzieś indziej, kontynuować studia, szukać pracy. Może wówczas pojawi się ktoś, kto będzie bardziej cierpliwy i poczeka na mnie. Sama muszę się wyrwać z tej wieży i stanąć na nogach, bo raczej nie znajdzie się żaden książę, który mnie stąd porwie, marzę o tym, ale to nie te czasy…

Co chciałabym powiedzieć komuś, kto cierpi, waha się czy skorzystać z pomocy? Jak wygląda Moja droga zdrowienia, poznawania siebie?
Myślę, że nie jest nigdy za późno, aby pomóc sobie i stanąć na nogi. Początki są zawsze trudne ale warto, w końcu dzięki temu poznaje się lepiej siebie i swoje potrzeby. Ja cały czas próbuję, czytam książki na tematy dotyczące dda, myślę o tym, żeby wreszcie wstąpić do grupy samopomocowej, wybrać się na jakiś mityng. To na razie początki, ale znajdę w sobie siłę, aby przezwyciężyć swoje lęki i opory.

Czy będąc DDA/DDD można być szczęśliwym?
Jestem pewna, że tak. Bycie DDA nie pozbawia rąk, czy nóg. Daje nam jedynie poczucie, że coś się w naszym życiu wydarzyło, ale nie jest to nasza wina. Mnie może pozbawiło to poczucia własnej wartości i poczucia, że mogę kochać i być kochaną. Za to dało mi umiejętność bycia wrażliwą na ludzki ból, cierpienie. Często mi to dokucza, bo zmienia się w nadwrażliwość. Muszę teraz starać się akceptować siebie i swoje zdolności, starając się pokochać siebie, aby móc później kochać innych.

Diana, 23 lata