O syndromach DDA/DDD zauważyłam dosyć szybko. Tzn. wtedy nie wiedziałam, że to się tak nazywa. Myślałam, że tak musi być, że życie się na mnie uwzięło i ja mam po prostu gorzej.

Gdy byłam nastolatką, miałam wielkie problemy z akceptacją siebie, nadwagą i kłopoty z chłopakami, którzy ostentacyjnie dawali do zrozumienia, że jestem dla nich za gruba. Wszystko to doprowadziło do tego, że zaczęłam się drastycznie odchudzać i pewnie doszłoby do jakiejś tragedii, gdyby nie omdlenie na korytarzu i strach przed tym, co może się wydarzyć. Poszłam do lekarza i okazało się, że mam niedowagę. Wyrzuciłam z siebie lekarzowi, że nie potrafię przestać się odchudzać. Lekarz zasugerował, żebym udała się do psychologa. Codziennie mijałam ośrodek terapii uzależnień i w końcu któregoś dnia mnie olśniło. Przecież mój ojciec pije!

Poszłam na pierwsze spotkanie. Wcześniej kilka razy byłam też w różnych ośrodkach typu centrum interwencji kryzysowej, ale głównie w takim celu, że bardzo chciałam, by okazało się, że coś mi jest. Wręcz pragnęłam, żeby coś mi się stało. Teraz już wiem, że chciałam zostać zauważona, że moja potrzeba bycia kimś ważnym sprowadziła się do poziomu chęci zrobienia sobie krzywdy. Nawet tej najgorszej. W ośrodku leczenia uzależnień i współuzależnień dowiedziałam się, że za moje krzywdy odpowiedzialny nie jest tylko pijący ojciec, ale też (a może przede wszystkim) odpowiedzialna jest matka.

Moje życie kiedyś było pasmem udręk. Czułam się zapomniana, niekochana, skrzywdzona, niezaakceptowana. Rodzice wiecznie powtarzali, że ich zawiodłam, porównywali do wszystkich. Choć bardzo dobrze się uczyłam, ciągle czułam się winna, ciągle chciałam pomóc. Po nocach modliłam się, żeby jak najszybciej wyrwać z piekła młodszego brata. Matka znęcała się nad nami psychicznie i fizycznie, ojciec pił. Oboje pochodzili z rodzin dysfunkcyjnych. Teraz jest mi łatwiej zrozumieć ich decyzje i poczynania. Największe problemy zawsze miałam w relacjach, poświęcałam się wbrew sobie, cierpiałam, ale pomagałam. Wszystkie związki były z osobami potrzebującymi, którym trzeba było pokazać jak żyć. Normalni mężczyźni byli dla mnie za dobrzy, powtarzałam sobie, że na nich nie zasługuję. Uciekałam od nich daleko.

Teraz jest mi dużo lepiej, terapia pozwala zrozumieć mechanizmy. Wiem, że uczucia trzeba przeżyć i poznać ich źródło. Uzdrowienie przychodzi razem z wiedzą. Trzeba się ciągle siebie uczyć. Związałam się z osobą z syndromem DDD, jest mi w tym związku ciężko, ale nie chcę już uciekać. Jestem osobą współuzależnioną, ale chcę zdobyć wiedzę, dzięki której będę umiała z tym żyć. Nie wiem nawet czy moja miłość jest miłością prawdziwą, ale tak właśnie nauczyłam się kochać – krzywo. Mam wielką nadzieję, że miesiące terapii, które są jeszcze przede mną przyniosą ukojenie i spokój na długie lata. To pomaga, bardzo, choć na początku jest dużo łez i żalu. Pomaga zrozumieć przede wszystkim, oczyścić się, otworzyć, pomaga żyć. I ta bańka złego pęka, na prawdę. Czasem mam też wrażenie, że się cofam, że nie idę do przodu, że demony przeszłości są dalej we mnie, ale po każdym dołku jest mi teraz się łatwiej podnieść i jakoś tak spokojniej.


Boję się, ale co mi szkodzi spróbować? Chciałabym jeszcze, aby mój partner poszedł na terapię… ale nie podejmę za niego decyzji… nie mam takiej siły woli…


Tola