Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Bliskość

Przeglądasz 10 wpisów - od 41 do 50 (z 74)
  • Autor
    Wpisy
  • Moja_nawa
    Uczestnik
      Liczba postów: 8

      @abcd , absolutnie mi to nie przeszkadza 🙂 Wręcz przeciwnie, z wielkim zaciekawieniem śledzę kolejne posty w tym temacie!

      abcd
      Uczestnik
        Liczba postów: 217

        Moja_nawa 🙂

        dedra
        Uczestnik
          Liczba postów: 3

          jjola

          Trochę mnie przeraża to co piszesz na temat toksycznego związku- właściwie to czego nie dostrzegasz. Odnoszę wrażenie, że wchodząc w związek z misją ratowania kogoś z narkomani z góry go nie akceptujesz. Tym bardziej że jak piszesz ktoś tego nie ukrywał przed Tobą. To Twoje podejście do relacji wygląda tu na toksyczne. Piszesz, że trwało to 4 lata w tym 1 rok wyjścia z związku. Myślę że ten ostatni etap musiał być mocno raniący obie strony.

          Temat jest mi bliski- na terapii poznałam sporo narkomanów. Są to DDA którzy niestety ze względów środowiskowych powielili schematy rodziców. Jak słuchałam o problemach z jakimi się dodatkowo borykają- uznałam że mają naprawdę ciężką pracę przed sobą.

          Zmierzam tu do tego, że goniąc za swoim samorozwojem nie zapominajmy o innych. Łatwo powiedzieć że ktoś jest alkoholikiem, narkomanem, toksyczny i jest zły. Warto się zastanowić czy nasze pobudki i działania są szczere i w porządku wobec innych. Egoizm jest potrzebny, ale ma też swoje granice.

          2wprzod1wtyl
          Uczestnik
            Liczba postów: 1177

            Dedra w wielu momentach nie chodzi o egoizm czy co gorsze etykietowanie a o zwykłą ochronę siebie. Jakiekolwiek pròby 'terapeutyzowania’ czy choćby wspierania to tak naprawdę wspòłuzależnienie zwłaszcza gdy w interakcję wchodzi osoba dda a więc ktoś kto jest za słaby.

            Niestety jedynym wsparciem może być wskazanie terapii, grupy mitingowej itp. i na tym koniec, bo każdy dalszy krok to już wspòłuzależnienie, wikłanie się.

            Wikłanie się to już wspòłuzależnienie nawet jeżeli mamy dobre intencje. Najzwyklej osobom uzależnionym osoby dda nie pomogą od tego są terapeuci.

            Brzmi tak właśnie egoistycznie, ale to jedyna droga by z jednej strony ochronić siebie a z drugiej poprzez wskazanie terapii osobie uzależnionej w ten sposòb jej pomòc.

            Osoba dda jest za słaba by wchodzić w interakcje (nie oznacza to pogardy, etykietowania, egoizmu).

            W moim rozumowaniu wygląda to mniej więcej tak:

            'Słuchaj jesteś alkoholikiem, narkomanem czy hazardzistą. Mogę z Tobą poszukać terapii a nawet pòjść na pierwszą wizytę’

            I na tym zostawiamy, nie dopytujemy dlaczego nie poszedł, bo to już wikłanie. Skorzysta dobrze, jest szansa, że przy wsparciu terapeuty wyjdzie z nałogu. Nie skorzysta zostawiamy to (nie naciskamy, nie dopytujemy, bo to już wspòłuzależnienie, wikłanie się w świadome i nieświadome manipulacje).

             

             

             

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
            dda93
            Uczestnik
              Liczba postów: 628

              Myślę, że prawda leży po środku. Z jednej strony mamy terapię, która każe nam na kilometr unikać wszystkiego, co choćby kojarzy się ze współuzależnieniem. Z drugiej – chore współuzależniowe mechanizmy (np. tłumaczenie się za alkoholika i krycie go), jakie mogliśmy wynieść z rodzinnego domu.

              W realnym świecie otaczają nas jednak ludzie, a nie teorie. Więc to, czy ktoś nagnie swoje granice i na ile jest jego lub jej wyborem. Bo może dla kogoś, kto jest bardzo bliski, komu to pomoże stanąć na nogi, albo kto po prostu jest tego wart.

              Jedyną receptą na totalną nienaruszalność granic jest moim zdaniem życie w izolacji. W naturze są one bowiem bardziej elastyczne. Choć oczywiście warto unikać przy tym popadania w dysfunkcje.

              jjola
              Uczestnik
                Liczba postów: 23

                Hej @dedra, w wielu miejscach pewnie używam skrótów myślowych i zdaję sobie sprawę, że nie wszystko może być tak samo zrozumiałe dla innych tak jak dla mnie. Jednak tak jak napisałam, będąc już jakiś czas w tamtym związku zrozumiałam dopiero dlaczego ciągnęło mnie wtedy do osób z uzależnieniami – ponieważ nadal pozostawałam współuzależnioną i chciałam „uratować ojca”. To moje ratowanie partnera polegało właśnie na motywowaniu go do pójścia na terapię i trwania w niej, oraz na własnym uczeniu się stawiania granic jakich zachowań nie będę akceptować. W pewnym momencie trzeba było ratować siebie, gdy do akcji w jego wykonaniu zaczął wchodzić nóż. Nikomu nie życzę też zmierzenia się z próbą odejścia od osoby, która zdecydowanie tego nie akceptuje i odejść nie da. Pewnie, że pozostawanie dłużej w tym związku było raniące dla OBU stron, ale myślę też, że ostatecznie było potrzebne do wyciągnięcia nauki. Bardzo bym chciała by dla OBU stron. Ale jak to ktoś mądrze powiedział: mimo, że można, a nawet warto dać człowiekowi drugą szansę, to kiedy to już jest trzecia, czwarta, piąta… szansa, to coś tu jest nie tak.

                2wprzod1wtyl
                Uczestnik
                  Liczba postów: 1177

                  Dda93, terapeuci dziś mòwią o podnoszeniu dna czyli zwiększanie dyskomfortu nałogu (niekoniecznie zawsze twardego dna)  np. nie wykonywanie czynności za osobę będącą w nałogu lub zaprzestanie krycia, ale aby realnie podnosić dno musi się to realizować pod okiem terapeuty w tym przypadku osoba chcąca pomòc sama idzie do terapeuty.

                  To oczywiste, że w życiu dochodzą zależności, uczucia, emocje, wspomnienia, strach itp. dlatego tym bardziej rzucanie się samemu na głęboką wodę z taką wyłącznie chęcią pomocy bez wsparcia terapeuty skończy się albo złością lub smutkiem , że 'tyle pomogliśmy i każda pomoc została odrzucona.

                  …albo wręcz gniewem gdy to wsparcie pòjdzie we właściwym kierunku a osoba, ktòra wyszła z uzależnienia odwraca się od nas.

                  Dzieje się tak, bo  pomoc jest wchodzeniem w rolę ratownika przez co sama w sobie nie jest do końca czysta. (ratownik patrzy jak na obiekt z konkretnymi założeniami dla tej osoby i wybucha złością, gniewem kiedy widzi, że osoba, ktòra uzyskała wsparcie nie realizuje jego oczekiwań np. mòwi  po wyjściu z uzależnienia 'odchodzę).

                  Dość sporo takich przykładòw jest tutaj na forum. (nie będę przytaczał, ale ogòlna konstrukcja jest taka. 'pomogłem, poświęciłem się a ta osoba odwròciła się’)- nie ma radości z tego, że ktoś wyszedł przy naszym? wsparciu z nałogu, ale jest gniew (może nawet taki żal, że pomògł), bo ,’obiekt’ się usamodzielnił?, nie idzie według naszych założeń?

                   

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    Ostatnio konfrontuję się ze swoją nieumiejętnością wchodzenia w BLISKĄ relację. Próbuję opisać to, co łączyło mnie dawniej z ludźmi i łączy obecnie. Dostrzegam, że były to „relacje” przepełnione:

                    • lękiem przed otwarciem się na drugiego człowieka,
                    • przed byciem wykorzystanym,
                    • odrzuconym,
                    • zlekceważonym,
                    • potraktowanym obojętnie,
                    • wyśmianym,
                    • zranionym,

                    towarzyszyła mi w nich potrzeba:

                    • kontroli,
                    • utrzymania dystansu emocjonalnego,
                    • niezależności (z powodu przerażenia wizją uzależnienia od drugiego człowieka).

                    Dziś widzę, jak wiele w tych relacjach było elementów przeniesionych z RELACJI PIERWOTNYCH, czyli z matką i ojcem.

                    Nie potrafiłem wskazać ani jednej czystej relacji w moim życiu (czy to przyjacielskiej, czy miłosnej, czy tylko towarzyskiej lub zawodowej), takiej, która byłaby wolna od tych skażeń.

                    Pomyślałem, że to jakiś mój dramat, jako DDA. W pewnym momencie życia podjąłem decyzję, że już do nikogo się nie zbliżę i nikomu nie pozwolę zbliżyć się do siebie. Myślę, że stało się to, zanim ukończyłem 10 lat. Potem już konsekwentnie trzymałem się tej decyzji. Cierpiąc równocześnie z powodu poczucia samotności i braku zrozumienia. Jednak całkowite otwarcie się na drugiego człowieka uznawałem za zbyt RYZYKOWNE, grożące śmiertelnym zranieniem.

                    Dopiero ostatnio coś się we mnie zmienia. Niezła lekcją relacyjną są dla mnie mityngi 12 krokowe i terapia. Uczę się tam otwierać przed ludźmi. Okazywać słabość. Widzę też, że zbudowanie w sobie zaufania do drugiego człowieka, wymaga pożegnania się z dziecięcym (ale jakże gorącym) pragnieniem, że to zaufanie było i jest możliwe wobec rodziców. MUSZĘ przyjąć te prawdę, że Rodzicom nie mogłem zaufać.

                    To jednak nie oznacza, że nie mogę zaufać innym ludziom.

                    Mam sporo kontaktów z ludźmi. Nie żyję w pustce. Jednak sprawdza się powiedzenie o samotności wśród tłumu. Mnogość kontaktów wcale nie oznacza choćby jednej bliskiej relacji. U mnie jest o tyle dobrze, że mam poczucie, iż kilka takich relacji powoli buduję. Może po raz pierwszy w życiu tak świadomie.

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Jakubek.
                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Jakubek.
                    Mary Yellan
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 63

                      Jakubku

                      U mnie podobnie – stworzyłam swój własny świat, lubię swe mieszkanie, mam grupkę przyjaciół, pracę. Spotykam ludzi, ale… wracam do samotności, która kiedyś była dobrym schowkiem. Dziś już nie. Dziś brakuje mi tak na prawdę tylko człowieka. Wydawało mi się, że zrozumiałam mechanizmy manipulacji toksycznych osób, albo osób pochodzących z ddd lub dda, nie skreślam ich pod kątem związku (bardziej boję się tego, że po prostu szybciej i z większym hukiem się zakończy i znów będę musiała zaczynać wszystko od nowa, a coraz częściej wydaje mi się że nie mam już tylu sił – każda znajomość – analiza danej osoby mnie wysysa energetycznie). Najlepsze, że to tylko mój głupi strach, a nie doświadczenia po kilkuletnich związkach :/ znowu więc wygodnie uciekam w pracę i tłumaczę brak progresu w znajomościach tym, że mam nowe zadania w pracy, które są ważniejsze. No tak, bo to poczucie stabilności i niezależności finansowej ciągle tkwi u mnie. I nie potrafię się go pozbyć. Jedyny postęp to taki: mogę zaufać komuś że mnie kocha (powiedzmy, że w to wierzę lub, że się komuś podobam) ale nie potrafię zaufać, że nie doprowadzi do upadku materialnego (brak środków do życia, mieszkania – jakimiś nieodpowiedzialnymi zachowaniami). Oczekuję stabilizacji, ale jeśli już to spotykam się z osobami, które widzą we mnie taką ostoję same chcąc żyć na luzie. Jak pozbyć się tej potrzeby kontroli? Z resztą czy trzeba się jej pozbyć? W końcu jak się wszystko posypie z powodu mojego lekkiego podejścia to kto mi pomoże? Jedyne czego mogę być pewna to słów mojej Mamy: a nie mówiłam, że trzeba było to czy tamto…Paradoksalnie boję się relacji z partnerem kropka w kropkę jak mój ojciec nieodpowiedzialny lekkoduch poza alkoholem. Ale z takim najłatwiej mi się dogadać :/

                      Poza tym wszystkie wypisane przez Ciebie Jakubku cechy relacji i potrzeb są również moimi.Co do jednej.

                      To jednak nie oznacza, że nie mogę zaufać innym ludziom.” bo to są słowa klucz. I trzeba je sobie powtarzać codziennie. Teraz powinno być łatwiej. Po uświadomieniu sobie tych cech relacji (ja długo tego nie widziałam, tych błędów) i nie uświadamiałam sobie potrzeb. Były gdzieś spychane. Ale może teraz powoli będzie się to zmieniało.

                      Pamiętam jak lata temu ktoś z rodziny próbował wmówić mi, że nie wszyscy są źli, żebym się otwarła na innych, ale to było wtedy tylko puste zdanie, przy jednoczesnym krzywdzeniu przez alkoholizm i nieakceptację przez rówieśników, którzy wtedy byli całą moją społecznością. Musiało minąć parę lat nim sama do tego doszłam, bo mogłam sama sprawdzić jakich ludzi mogę spotkać na swej drodze i jakich przyciągnę takim a nie innym zachowaniem. Nie byłam już skazana na niszczące środowisko, wyszłam jakby z jaskini platońskiej.

                      Dziękuję Ci za jak zawsze trafne i dające do myślenia wpisy 🙂

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        @Mary Yellan”Oczekuję stabilizacji, ale jeśli już to spotykam się z osobami, które widzą we mnie taką ostoję same chcąc żyć na luzie.”

                        Coś się musi kryć za tym, że przyciągasz osoby, o takich właśnie cechach. Widocznie stwarzasz im warunki do zbliżenia się do siebie.

                        Mnie też wydawało się, że lubię spokój, a paradoksalnie w moich bliskich relacjach pojawia się mnóstwo psychicznego, lękowego napięcia. Niedawno zrozumiałem, że ja potrzebuję i poszukuję tego napięcia. Tak zostałem zaprogramowany, uwarunkowany przez pełne napięć dzieciństwo.

                        Wydaje mi się, że potrzebuję spokoju, ale nie umiem w nim sam przebywać. Uciekam wtedy „od siebie” w różne aktywności, które pozwalają „nie myśleć”.

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 41 do 50 (z 74)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.