Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Bliskość

Przeglądasz 10 wpisów - od 51 do 60 (z 74)
  • Autor
    Wpisy
  • jjola
    Uczestnik
      Liczba postów: 23

      Hej, również tak czuję, że tak zostaliśmy niestety zaprogramowani na to ciągłe bycie w napięciu i czuwanie co tym razem nas dopadnie za zakrętem. Gdy pierwszy raz miałam okazję zaznawać spokoju w związku, również miałam bardzo lękowe odruchy według starych, znajomych schematów. To na szczęście da się przeprogramować, potrzebna jest praca z tym i mi pomogła kontynuacja terapii. Sama nie dała bym rady, byłam w tych lękach zbyt zagmatwana.

      Moja_nawa
      Uczestnik
        Liczba postów: 8

        Cześć wszystkim,

        Mam poczucie, że dawno nie było mnie w tym wątku, nadrabiam więc zaległości przychodząc z pytaniem, które w ostatnim czasie bardzo zaprząta mi głowę, zastanawiam się jaka była wasza droga w zdrowych, dojrzałych związkach? Mam ten problem, że za każdym razem kiedy ktoś wzbudzał moje zainteresowanie okazywało się, że nie jest to osoba zaangażowana (najczęściej wpadałam w  schemat partnerki/partnera zimnego, obojętnego, o którego trzeba zabiegać i usługiwać), mam wrażenie jakbym miała wbudowany radar na osoby, które zachowują się w ten sposób, wchodząc do baru gdzie jest 11 osób a 10 z nich to osoby troskliwe, uważne, gotowe na związek ja skieruję się do tej jednej, która jest zaprzeczeniem opisanych cech…no właśnie, spotykając takie kobiety lub mężczyzn natychmiast się angażuję, fall in love na miejscu (w ogóle nie musze ich dokładniej poznawać, automat się uruchamia!) kiedy natomiast poznaję nową osobę, idę na spotkanie, rozmowa się klei, mamy sporo wspólnych punktów ja nie czuję nic…gdyby to jeszcze była jedna osoba, ale nie, tak dzieje się za każdym razem! Powoli tracę nadzieję i zastanawiam się czy Ci z was, którzy przepracowali swoje trudności na tyle, żeby móc wejść w dojrzały związek mieli podobne uczucia? Czy też zaczynaliście zwróceni tylko i wyłącznie w stronę osób ,,nieodpowiednich”? Czy ten brak (no właśnie, brak? czy może pomijanie?) uczuć do osób, które wydają się odpowiednie jest wam znany i, co dla mnie najistotniejsze w tym momencie, czy jest odwracalny?

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Trochę to przypomina taniec chchołów: nałogowca kochania i unikacza bliskości. O czym pisze Pia Mellody w książce „Toksyczna miłość”. Wybieranie tego jedynego toksycznego na 10 (domniemanie) zdrowych, to niewątpliwie głęboko zakorzeniony problem. Chyba nie da się tego zmienić bez przemiany siebie – zrozumienia, dlaczego wchodzimy w ten schemat (co nas przyciąga do „obiektu”) i powolnego wyswobadzania sie z tego dzięki pracy i uważności.

          Pomijając to, że pozostali pewnie też nie są zdrowi na 100%, ale jednak tej niezbędnej cechy przyciągającej nie posiadają.

          Dodam jeszcze, że słyszałem od niektórych kobiet, że obojętność mężczyzny bywa czynnikiem pobudzającym ich zainteresowanie. Jednak oceniam (przyznając sobie na potrzeby wątku takie prawo) te kobiety, jako dość zaburzone w sferze relacyjnej.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Jakubek.
          2wprzod1wtyl
          Uczestnik
            Liczba postów: 1177

            @Moja_nawa, zgodnie z regułą o stylach przywiązania  ktòrą ostatnio przedstawiła Magda z selfmastery przede wszystkim chodzi w tym aby uniknąć bliskości. (co ciekawe a to wydawałoby się paradoksem osoba o stylu lękowym ròwnież do tego dąży)

            Osoba o stylu bezpiecznym dla osoby o stylu poza bezpiecznym ( lękowym lub unikającym) z racji, że jest przewidywalna, nie szuka skokòw emocjonalnych wydaje się nudna a wydaje się nudna nie dlatego, że jest nudna a dlatego, bo osoba o stylu poza bezpiecznym szuka toksyny (jest od tego uzależniona). – proponuje ostatnie nagranie Magdy na selfmastery.pl


            @Jakubek
            ròwnież dziękuję za wpis o przyczynach nieumiejętności wchodzenia w bliską relację. Jest dla mnie bardzo przydatny. O niektòrych przyczynach wiedziałem o innych nie, ale przede wszystkim bardzo przydatnie to spiąłeś przez co staje się on dla mnie taką ściągawką.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
            2wprzod1wtyl
            Uczestnik
              Liczba postów: 1177

              Tak sobie jeszcze wyobraziłem sytuację w ktòrej jest lokal z 10 stolikami ( odniesienie do posta Moaja_nawa o 10 facetach) i przy 9 siedzą osoby niepijące alkoholu i.lub nie biorące narkotykòw a przy jednym z tych dziesięciu  tak. Następnie do lokalu wchodzi osoba uzależniona od alkoholu lub narkotykòw i tak sobie myślę  analogicznie do Twojego przykładu  jest niemal pewne, że 'wyszuka’ stolik z osobami gdzie będą używki i podobnie pozostałe 9 będą w odbiorze nudne. (uzależnienie w tym przypadku od alkoholu lub narkotykòw a u osòb o stylu poza bezpiecznym od toksyny). –  z zastrzeżeniem, że to już wyłącznie moje przeświadczenie.

               

              jjola
              Uczestnik
                Liczba postów: 23

                @moja nawa
                Moim zdaniem droga do zdrowej relacji, to jest nieustanna praca nad sobą (nie nad innymi), zarówno przed pojawieniem się odpowiedniej osoby, jak i już w trakcie trwania relacji. To ciągłe przyglądanie się sobie, autoanaliza i wyciąganie wniosków z własnych poczynań. Tylko, by ta praca była skuteczna, by nie zaprowadziła nas we własne mroczne zakamarki (a to będzie zawsze kusiło, bo to najkrótsza i najprostrza z dróg), dobrze mieć w tej pracy wsparcie przewodnika – w moim wypadku była to terapeutka. Zauważyłam, tak jak piszecie, że kiedyś również wyszukiwałam sobie relacje powielające znajome schematy z dzieciństwa, a osoby potencjalnie zdrowe nie interesowały mnie. Ważne było dla mnie zdanie sobie sprawy czemu to robię. Po latach dopiero dostrzegam, że te relacje były uszyte na miarę tego na co byłam wtedy gotowa, były nastawione na to czego szukałam, a szukałam tego co znajome, choć podłe, bo to co przyjemne i zdrowe, było dla mnie nieznane i przerażające. Pamiętam, że kluczowymi momentami po wyjściu z poprzednich związków, było zdanie sobie sprawy, że nie chcę ponownie przechodzić tego co było krzywdzące w tych związkach, a że w każdym było to trochę coś innego, to może dlatego było ich akurat tyle? Bo akurat tyle tematów miałam do przepracowania? Pewnie można było do tego dojść krócej, a może właśnie te lekcje były mi potrzebne. Wchodzenie w aktualny mój związek, który uważam za zdecydowanie zdrowszy, też nie było wcale usłane różami. Normalność była dla mnie na początku przerażająca: brak sytuacji toksycznych był dla mnie czymś nowym i nienaturalnym do tego stopnia, że sama próbowałam je na siłę wyszukiwać. Przykład? Gdy partner szedł spotkać się ze znajomymi wpadałam w lęki, że coś mu się stanie, że go stracę, albo że przyjdzie nawalony, będą awantury i wszystko znów będzie jak dawniej. A okazywało się być zwyczajnie, przychodził wypity i opowiadał jak dawno się nie widzieli, ile się pozmieniało u ludzi i normalnie szedł spać, a ja potrzebowałam czasu, by nauczyć się mu ufać i by nauczyć się uspokajać siebie i swoje lęki. Pomogła mi kontynuacja terapii, choć już nie byłam w toksycznej relacji, a może nadal byłam: ale z samą sobą? Szczerość w związku też jest ważna, by partner wiedział dlaczego właśnie tak lękowo reaguję na ludzkie sprawy, ale też by widział, że chcę nad tym pracować. Jestem z tych co raczej wykładają kawę na ławę i jak chcę z kimś być, to nie wyobrażam sobie udawać w związku kogoś innego niż jestem, więc nie ukrywałam tego z jakiej pochodzę rodziny. Jeśli komuś to nie odpowiadało i odchodził, to chyba lepiej, że okazywało się to wcześniej niż później. Moim zdaniem w związku najważniejsze jest to poczucie bezpieczeństwa, zaufania, szczerość, wzajemny szacunek i duuużo rozmów o tym co uwiera i co chcielibyśmy zmienić w naszej relacji, słuchanie jak druga osoba odbiera pewne sprawy, a często odbiera inaczej niż my, wspólne dochodzenie do rozwiązań problematycznych spraw, oraz możliwość bycia sobą. Otwarcie się przed drugą osobą, ale też otwarcie się na słuchanie tej osoby. I nieustanna praca nad sobą.

                Kiedyś usłyszałam taką definicję miłości, która zapadła mi w pamięć: że miłość, to pragnienie prawdziwego dobra dla ukochanych osób (my sami dla siebie też jedną z tych ukochanych osób jesteśmy). Oczywiście niezdrowa jest sytuacja, gdy ktoś kto tak myśli spotka kogoś kto myśli zupełnie inaczej i będzie chciał to wykorzystywać. Jeśli będziemy sami siebie również szanować i chciceć prawdziwego dobra dla siebie, nie pozwolimy się krzywdzić. Czyli miłość własna jest równie ważna w relacji z innymi – pewnie nie uwierzycie, ale dopiero teraz to pisząc na to wpadłam.

                Spotkanie drugiej osoby, która myśli podobnie sprawia, że dostaje się jedynie dając, bez poczucia, że się daje więcej niż otrzymuje lub bez ciągłego poczucia potrzeby brania.
                Nie spotkalibyśmy się tu, gdybyśmy się wywodzili z rodzin, w których są od początku przekazywane takie wartości. Ale wiecie co? To wcale nie znaczy, że my nie możemy zdrowej relacji stworzyć. Właśnie, że możemy tworzyć zdrowe relacje i będą one równie dobre, a nawet bogatsze o inne doświadczenia, bo my doskonale już wiemy czym zdrowa relacja NIE JEST. Kwestia tego czy chcemy ją powielać czy szukać przeciwwagi.
                PS. Trochę mnie poniosło filozoficznie, ale dużo myślałam o tym odkąd Moja Nawa opublikowała swój wpis przed tygodniem. I temat miłości własnej jest akurat moim aktualnym tematem w terapii.

                Martini
                Uczestnik
                  Liczba postów: 24

                  Ktoś tu napisał, by rozmawiać o swoich trudnościach z partnerem. Odważyłam się wyartykułować swoje obawy w ostatniej relacji. Zostałam zaakceptowana, ciepło przyjęta – i cóż? Okazało się, że to tylko po to, by mnie wykorzystywać, okradać i oszukiwać. A byłam tak zachwycona, że mam wreszcie upragnioną normalność, faceta,który nie nagabuje mnie od pierwszego spotkania seksualnie, który widzi we mnie nie tylko seksualny obiekt, który nie zmusza mnie do skracania dystansu wbrew mojej woli.

                  Szczęście w nieszczęściu, że mimo wszystko nie odważyłam, się naprawdę, do końca zakochać w tym człowieku, więc było mi odrobinę łatwiej z niego zrezygnować.

                  Zostało mi poczucie, obawa, że normalność to jednak dla mnie sprawa niedostępna. Że nie warto już próbować.

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Martini.
                  dda93
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 628

                    Martini, mnie się wydaje w takich sytuacjach, że rozwiązanie leży gdzieś w pół drogi…

                    Z jednej strony warto znaleźć partnera, który jest wyrozumiały i wie, że walczysz z przeciwnościami, i wspiera Cię w tym.

                    Z drugiej – nie warto próbować dawać partnerowi okaleczonej wersji siebie – lepiej używać komunikatów typu „Idę do Ciebie. Poczekaj na mnie.” niż „Ja tego (np. bliskości, komunikowania się) nie potrafię i masz się do mnie dostosować.”

                    Z moich obserwacji wiele DDA oczekuje od partnera, żeby stał się ich rodzicem – akceptował bezwarunkowo, pozwalał na wszystko, dawał wiele i niczego nie oczekiwał. A to tak nie działa.

                    Drugą skrajnością są osoby, które wciąż z siebie dużo dają, nie otrzymując nic lub dostając prawie nic – często wybierając podświadomie partnerów niezdolnych do uczciwości i wzajemności.

                    2wprzod1wtyl
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 1177

                      @Martini to ciekawe jak punkt widzenia jest ròżny w zależności od punku siedzenia.

                      Czytając Twòj wpis. Pomyślałem sobie.

                      'Ona przynajmniej spròbowała, podjęła ryzyko a Ty (słowa do siebie)? (w ostatnim czasie nie chcę sobie dowalać i nie powiedziałem Ty tchòrzu ;-))

                      Zbliżenie się i otwarcie na drugiego człowieka jest ryzykiem i co do zasady ludzie w bliskiej relacji nie krzywdzą się mimo, że mają wiele okazji choćby dlatego, że poznają swoje słabe strony i wiedzą na ktòry guzik nacisnąć. (w niezdrowej relacji ludzie siebie krzywdzą i nigdy nie ma co takiej żałować przy spisywaniu na straty)

                      Jest coś takiego jak mòwienie, myślenie i działanie. (ludzie często zamazują te trzy sprawy a tak naprawdę są to trzy ròżne etapy)

                      Ty jesteś na etapie działania i jesteś bogatsza o kolejne doświadczenie, tak doświadczenie, bo gdy pracujemy nad sobą to zaczynamy patrzeć z innej perspektywy i wyciągamy wnioski, uczymy się.

                      Ja zostałem na etapie mòwienia i myślenia o tym (bliskości) i patrząc życzliwie na siebie to też  już sporo, ale najważniejszy etap to działanie, bo jego brak to usztywnianie się i czytając Twòj wpis pomyślałem 'Ona przeszła z mòwienia, myślenia do działania’, podjęła ryzyko.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez 2wprzod1wtyl.
                      Martini
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 24

                        No, nareszcie! Od kilku dni mam problem z zalogowaniem na tej stronie i wreszcie się udało.

                         

                        Mnie frapuje ten mechanizm przyciągania, o którym tyle słyszę i czytam. Mimo że czytam i słyszę, nie mogę pojąć, jak to się odbywa, jak to działa, co takiego robię lub nie robię, że przydarzają mi się określone sytuacje.

                        Ja w ogóle nie wiem, co to znaczy „wejść” w związek. Byłam raptem w dwóch i to były osoby, które się zainteresowały mną, a ja ich nie odrzuciłam. Obie okazały się fatalnym wyborem.

                        Pisze się, żeby nie wchodzić w relacje, gdzie pojawiają się sygnały ostrzegawcze itd. Zgadzam się z tym w pełni, ale wiecie… Zostaje mi takie poczucie, że po odrzuceniu ty osób – nie zostaje nikt. Nie interesuje się mną pies z kulawą nogą.

                        Godzę się z ewentualnością życia w pojedynkę, potrafię być sama, a mimo to cieszyć się życiem, ale też nie godzę się na to, że może sama siebie sabotuję. Z tego co czytam, sami „robimy” coś, co sprawia, że relacje nie wychodzą. Za Chiny nie mogę rozwikłać, to takiego robię ja.

                         

                        Brak mi też zaufania do samej siebie. Nie wiem, które moje zachowania są zdrowe, a które już nie. To stawiam granice bardzo ciasno i z byle powodu się wycofuję ze znajomości, to znowu w obawie, że może  przesadzam, dopuszczam do niekomfortowych sytuacji. Trudno to precyzyjnie opisać.

                         

                        Byłam na randce z facetem, randka praktycznie była w ciemno. Bardzo niezręcznie się czułam brana za rękę, mijająca przechodniów, znajomych, których w małym mieście mam pełno. Nie dałam się pocałować, bo z obcymi tego sobie nie wyobrażam. Oczywiście zostałam odrzucona. Inny gość po pierwszym spotkaniu palnął, że chciałby się ze mną kochać i to wystarczyło mi, by go zdyskwalifikować.

                        Gdy wreszcie po licznych przemyśleniach postawiłam na otwartość i rozmowę, zostałam zaakceptowana i zrozumiana. Zachwycałam się, że wreszcie mam normalność. Tymczasem „normalny” pan okazał się alkoholikiem i oszustem. To był ten drugi związek w moim życiu, chociaż nie odważyłam się i tu zaufać i nie nazywałam tego związkiem.

                        Boję się po raz kolejny próbować, żeby znowu tak bardzo się nie pomylić. Boję się, że coś ze mną grubo nie tak.

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Martini.
                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Martini.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 51 do 60 (z 74)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.