Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Byłam WonderWoman, jestem nieudacznikiem.

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 13)
  • Autor
    Wpisy
  • Anonim
      Liczba postów: 20551

      Hej

      Piszę pewnie bardziej dla siebie niż do kogoś konkretnego, piszę bo wydaje mi się, że w miarę pisania może sama znajdę rozwiązanie problemu. Chciałabym się podzielić, czymś dla mnie bardzo wstydliwym. Nikomu o tym nie mówię, chowam głowę w piasek sama przed sobą, w nadziei, że może po prostu zniknę.
      Wstyd stąd, że jako dziecko byłam WonderWoman, byłam bohaterem, wszystko mi się udawało, ten "bat" nade mną tak mnie ukształtował. Kiedy "bat" zniknął tak jak zawsze marzyłam, zaczęło się ze mną źle dziać, jako ktoś kto zawsze daje sobie radę, wiedziałam, ze czasem można poprosić o pomoc, więc poprosiłam i ją dostałam. Skierowano mnie na terapię indywidualną jak miałam 18 lat, a po chwili na grupową. Otworzyło mi to na wiele spraw oczy, jednakże kiedy terapia się skończyła, skończyło się też liceum. Wcześniej już w połowie terapii grupowej zrozumiałam, że nie muszę być bohaterem, że nie muszę być najlepsza i zaczęłam sobie odpuszczać… a potem żałować, bo to że rozumiałam nie znaczyło, że to czułam i tak zaczęłam walczyć ze sobą. Tym sposobem będę mieć zaraz 23 lata, a nie studiuję, nie pracuję, mam okresy, że po prostu nic nie robię, jestem obciążeniem dla rodziny i tak już obciążonej. Nie jest tak, że nie próbuję, dostawałam się co roku na jakieś studia, tylko że nie szłam albo szłam i zaczynałam chorować (nie wiem już czy dlatego, że mam słabe zdrowie, od odejścia ojca, czy przez moją psychikę), a następnie stwierdzałam, że nie dam rady, że nie mam siły. Próbowałam pracować, najdłuższa praca jaką miałam w tym pustym okresie to bycie nianią przez 8 miesięcy na cały etat dla trojga dzieci. Pracę rzuciłam po projekcie DDA w podejściu na K2, bo się rozchorowałam jak zwykle i rzucił mnie chłopak. W sumie wytrzymałam w tej pracy tyle dlatego, że wydawało mi się, ze miałam jego wsparcie i że byłam kochana, nigdy wcześniej nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Chyba przez to zrozumiałam jak jestem słaba, jak bardzo potrzebuję żeby mnie kochać i to mnie dobiło. Odstawiłam szopkę przed wszystkimi, dokończyłam projekt, miałam iść na kursy stamtąd które mi opłacili, poszłam, ale się rozchorowałam, jak zwykle. Zeby szopka trwała dostałam się na studia, poszłam, po Swięcie zmarłych miesiąc w łóżku. Olałam studia i tych wszystkich ludzi którzy mnie tam od razu polubili, wybrali na starostę grupy i zastępcę starosty roku, kiedy na roku było 400 osób. Wstyd mi, szło mi tak świetnie i byłam pewna, że tym razem dam sobie już radę.
      Z tym chorowaniem to trudna sprawa. Sama już nie wiem czemu tak się dzieje. Mam przewlekłe zapalenie zatok, powiększone małżowiny nosowe i będę mieć operację we wrześniu ( miała być w styczniu, ale mój lekarz się pomylił i źle podał mi termin, jak się dowiedziałam, rozchorowałam się jeszcze bardziej i się poddałam z tymi studiami). Mam to po ojcu, już wiem czemu na mnie krzyczał, żebym chodziła w czapce, nie chodziłam i przynajmniej raz do roku chorowałam na 2 tygodnie. Jak odszedł nikt już mnie nie pilnował. Zaczęłam chorować tyle, że w sumie na rok wypadały mi drugie "wakacje" i tak jest do tej pory. Tak jak on miewam też migreny, okropne. Przy Nim nie wolno mi było okazywać słabości, ale jak odszedł i jak nauczyłam się na terapii wielu rzeczy to wszystko ze mnie wypłynęło i mam wrażenie, że nie umiem zatrzymać tego rwącego potoku, nie umiem zbudować tamy, która sprawiła by, że nie byłam bym ciągle zalanym terenem.
      Najgorsze jest jednak to, że jego już nie ma, mam prawie 23 lata jego nie widziałam od 5, i to moja wina, że nad sobą nie panuję. Nie chcę już pomocy, mogłam pójść teraz na terapię, ale nie poszłam, mogę iść do zaprzyjaźnionego psychologa, ale nie idę. Mogę cokolwiek robić żeby zacząć być użyteczną i czuć się lepiej ze sobą, ale tego nie robię. Czuję w sobie lenistwo i zniechęcenie. Już nawet kontakt z ludźmi, który zawsze mi pomagał robi się trudny. Coraz więcej czasu spędzam sama.
      W sumie pewnie piszę co mi leży na wątrobie tu, bo wiem, że to nic nie zmieni. Wirtualny kontakt nic nie da. Wkurzam się jak ktoś jest ze mną nieszczery, bo sama jestem ze sobą nieszczera. Piszę tu, bo od jakiegoś czasu usprawiedliwiam sobie moje zachowanie, a usprawiedliwienia chyba nie ma, a nawet jeśli jest to co z tego? Wszyscy sobie jakoś muszą lepiej, bądź gorzej dawać radę, a jakie ja mam prawo ciągle i ciągle sobie nie dawać rady? Niby mam wiem, wiem to już od 4 lat, jestem zażenowana, że tyle czasu nie daję sobie rady w życiu. Z drugiej strony czuję gniew na myśl, że za każdym razem kiedy próbuję i osiągam coś, to nikogo w sumie to nie obchodzi. Może o to mi chodzi… Po co być kimś jak nikogo to nie obchodzi, jak widzą Cię tylko wtedy kiedy jesteś dla nich ciężarem? Ktoś powie "dla siebie!", ale wszyscy potrzebujemy uznania od bliskich, a ja chyba nie mogę się pogodzić z tym, że nigdy go nie otrzymam. Wiem, że powinnam uciec od tego, wyprowadzić się, ale w głowie słyszę tylko krzyk "NIE!".
      To wszystko kończy się tym, że planuję się zabić, aczkolwiek to że o tym piszę chyba już gdzieś świadczy o tym, że nie dam rady jak ze wszystkim i będę musiała się ze sobą męczyć. Jestem chyba pół na pół. Mam parę spraw do załatwienia, które uważam, że chcę załatwić przed tym. Jakoś tak głupio by mi było robić to w złym momencie, kiedy mam dług do spłacenia, a za pasem urodziny przyjaciółki. W sumie chciałabym to zrobić tak, żeby nie było z tego jakieś wielkiej akcji, w spokojnym czasie, kiedy ja tylko będę w tym moim białym gniewie, który coraz częściej mnie ogarnia. Zachowuję się egoistycznie, leniwie, agresywnie i jak dupek. I właśnie odechciało mi się pisać. W sumie doszłam do wniosku jakiego chciałam. Mój rozum i uczucia zgodne są do tego, że nie chce mi się, żyć z kimś kto jest mną, ciało tylko reaguje oporem i wydziela hormony oraz budzi ten instynkt przetrwania. Czuję w głowie z tyłu tą determinację i słyszę ten pisk na dole głowy, który piszczy jak mała ranna mysz, która chce żyć jeść, spać, płodzić. Pff…

      ewelka1982
      Uczestnik
        Liczba postów: 4746

        Witaj!z przerazeniem przeczytalam Twoj post.Wydaje mi sie,ze masz depresje i powinnas pojsc z tym do psychologa/psychiatry.Masz wiele sukcesow na swoim koncie,ktore Cie nie ciesza.Jestes czesto chora,a mi sie wydaje,ze Twoje emocje sa tak chore,ze choruje cialo.Nie wierze,ze chcesz umrzec,wiem,ze bardzo chcesz zyc.Wystarczy,ze zglosisz sie gdzies po pomoc,ze opowiesz o tym wszystkim jakiejs madrej,doswiadczonej osobie.Uwazam,ze masz obowiazek zrobic to dla siebie.Trzymam za Ciebie mocno kciuki!

        mase
        Uczestnik
          Liczba postów: 9410

          Ja też się przestraszyłam. I to porządnie. Zgadzam się z ewelką, że powinnaś pójść do psychiatry. Jesteś w błędnym kole, z którego sama wyjść nie potrafisz. Brakuje Ci bodźca, żeby ruszyć z miejsca.
          I jeszcze jednak sprawa. Skąd wiesz, że nikogo nie obchodzi to co robisz? Sam fakt, że wybrali Cię na starostę, a nie wybiera się osób, które są dla ogółu obojętne. Dlatego wydaje mi się, że nie jest do końca tak jak piszesz. Poza tym ktoś kiedyś pisał na forum, że pierwsza terapia bardzo mu pomogła, a po drugiej wpadł w depresję. Zastanów się 🙂 I z tą chorobą to może być tak jak napisała ewelka.

          pattiqq
          Uczestnik
            Liczba postów: 11

            Moim zdaniem nie jesteś nikim, tak jak piszesz w tytule. Z pewnością jesteś niesamowitą osobą która po prostu się zagubiła w "bałaganie" jakie stanowi często życie.
            Co do psychiatry, moim zdaniem warto się udać i nie bać się brać ewentualnych leków. Leczenie farmakologiczne jest równie skuteczne co sama psychoterapia (oczywiście najlepiej to i to, bo zmniejsza się wtedy ryzyko nawrotów). To co piszesz o istnieniu "bata nad tobą" jest mi niezmiernie bliskie, sama zdawałam maturę kiedy miałam patrząc z perspektywy czasu "najgorszy okres w moim życiu"- śmierć ojca, problemy z żywieniem. Powiem Ci.. że nie warto uzależniać się od innych ludzi, żyć dla nich.. jest to trudne, bo w takich domach o których mowa ogólnie w temacie DDA wpaja się nam (jeśli mogę tak mówić, ale na pewno mnie to dotyczy) fałszywe zasady polegające w dużej mierze na tworzeniu zależności a nie na daniu dziecku samodzielności, wolności wyboru, to takie błędne koło które się kręci jak każdy odgrywa swoją rolę w tym teatrze komedii.
            Każdy etap w życiu jest po coś.. ja przynajmniej w to wierze, to że teraz tak się czujesz wcale nie oznacza, że musi być tak zawsze, może to ten moment by powiedzieć "stop" a czas który uważasz, że marnujesz w sensie studia itp może po prostu jest Ci potrzebny by nabrać dystansu. Nie da się przegrać życia nadal żyjąc, zawsze jest jakieś rozwiązanie które może dać Ci lepsze jutro.
            Jesteś młoda i masz prawo do błędów, sukcesów, porażek, marzeń- życia po prostu. Nic nie musisz. Naprawdę nikt nad Tobą nie stoi i Cię nie ocenia według jakiś norm. Za życie nie są wystawiane oceny i certyfikaty.
            Proszę napisz coś, bo zmartwiła mnie Twoja wypowiedź.

            sleepless
            Uczestnik
              Liczba postów: 102

              Cześć!
              Tyle rzeczy mi się teraz otwiera, że aż nie wiem, jak i co odpisać.
              Rozumiem Cię, bo mam naprawdę podobnie.
              Też jak usłyszałam na terapii, że mam sobie odpuścić, zaczęłam sobie odpuszczać, a nie zmuszać do wszystkiego jak dawniej, kiedy byłam chorobliwie ambitna, ale niestety efekt był taki, że pogubiłam się w tym wszystkim i zawaliłam różne rzeczy, już nie miałam motywacji, żeby je dokańczać. Też poodstawiałam kilka szopek. Robiłam różne rzeczy, żeby wrócić do normalności, ale chyba bardziej dla innych, żeby było, że coś robię, a dla siebie na zasadzie, żeby oszukać siebie, że nie jest ze mną tak źle, ale nie czułam tego i rezygnowałam później, jak już "cel" został osiągnięty.
              Polecacie psychiatrę i mówicie o depresji, a ja osobiście nie mam przekonania i szczerze mówiąc nie wybieram się, jak byłam na różnych konsultacjach nikt nigdy nie uznał, że mam depresję (!), chyba robię jakieś fałszywe dobre wrażenie, no i nie cierpię na bezsenność. W moim przypadku te wszystkie pozory były właśnie dla lekarzy wystarczającym dowodem, że jakoś sobie radzę. Jak się konsultowałam z psychoterapeutą, to właściwie dostałam opieprz, że zamiast pracować na terapii, szukam dróg na skróty (leków)…. Jak się w tym nie pogubić?
              Ostatnio też mnie przygniata strach, jak pomyślę o tym, jak wygląda moje życie, też przychodzi mi do głowy, że tylko się zabić, ale tak naprawdę nie chcę umierać, chciałabym tylko już tak nie cierpieć i żeby kontakt z rzeczywistością nie bolał tak bardzo. I tu się zgodzę z Ewelką, że wszystko tkwi w naszych emocjach, a to, co się dzieje z ciałem wynika z tych emocji. Choroba jest, jak sama wiesz, formą ucieczki od rzeczywistości.

              pattiqq
              Uczestnik
                Liczba postów: 11

                Emocje jeśli nie są uwolnione wychodzą poprzez somatykę- ciało, stąd osłabienie odporności, nawracające infekcje itp. Stres sam w sobie działa immunosupresyjnie, czyli osłabia znacznie odporność.
                Co do psychiatry- że to droga na skróty, nie zgodzę się, chociaż taka jest opinia wielu psychologów z racji tego, że leki same w sobie nie rozwiązują problemu. Racja, jednak łatwiej jest naprawiać swoje życie czując się lepiej, mając mniej objawów ze stony ciała niż przechodząc przez mękę i nie chcąc właściwie żyć. Oczywiście to jest każdego indywidualna sprawa. Ja nie brałam leków w trakcie kuracji. To o czym mówię opieram na odbyciu miesiąca zajęć w szpitalu psychiatrycznym- w ramach studiów. Wbrew pozorom psychiatria jest dość konkretna i można wyznaczyć pewne objawy nie opierając się na "ogólnym wrażeniu".
                Sleepless, czasem mam wrażenie, że po co ja właściwie żyję, przecież i ta wiele rzeczy nie ma w moim mniemaniu sensu i tylko mnie męczy. W takim momencie przypominam sobie nie raz na siłę- że mam jedno życie i ja wybieram jak je przeżyję, moje działania tylko mogą sprawić że będzie lepiej, zazwyczaj to pomaga. I.. nie wierzę w pojęcie normalności, jakoś mi dzięki temu łatwiej. Normalność= definicja= ograniczenie.. a ja nie chcę się ograniczać.
                Jeszcze taka dygresja z zajęć z psychiatrii..
                Nikt z pozornie zdrowych, uważających się za normalnych nie wie jak zareaguje w obliczu tego co go może spotkać w życiu, a nas, który przeszli przez dom i dziećiństwo takie a nie inne to też dotyczy i to, że tacy jesteśmy a nie inni nie jest na prawde czymś ogromnie nadzwyczajnym, jest po prostu adaptacją z której dzięki świadomości możemy uczynić nasz atut.
                To co nie zabije, pozostawia blizny, są to blizny wiele warte, bo oznaczają podjętą walkę z losem.

                sleepless
                Uczestnik
                  Liczba postów: 102

                  Patiq, dzięki za post, dodaje otuchy, piszesz w tak wyważony sposób:)
                  Ja też w ten sposób o sobie myślę i wiem, że to normalne (paradoksalnie), że jestem, jaka jestem, bo to jak 2+2, są określone zdarzenia, a więc za nimi określone efekty i wiem, że różni ludzie z mojego otoczenia też byliby inni, gdyby mieli inne warunki wychowania. Nie wiem tylko co dalej. Na razie tyle, może się jeszcze włączę do dyskusji, mam nadzieję, że Marysia tu jeszcze się też wypowie.

                  pattiqq
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 11

                    Co masz na myśli pisząc "co dalej?". Jak możesz wypisz konkrety.

                    Anonim
                      Liczba postów: 20551

                      Mam na myśli to, że nie mam w tej chwili wsparcia w pracy nad sobą.
                      Rozważam podejście po raz kolejny do terapii, bo wiem, że to najsensowniejsze, co można dla siebie zrobić, ale pierwsza skończyła się porażką, więc mam opory przed kolejną próbą.

                      pattiqq
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 11

                        Wg mnie.. to jest troche tak: nie spróbujesz to się nie przekonasz, nie spodoba Ci się jak zaczniesz znowu terapię- zawsze możesz zrezygnować. To, że coś się raz nie udało nie oznacza że tak musi być znowu, w końcu to może inni terapeuci, inna grupa itp, nie ma co oceniać wszystkiego poprzez narzucanie poznanych negatywnych schematów.
                        Wsparcie… coś wspaniałego, tylko czy nie jest to czasem uzależnienie od innych i lęk przed przejęciem pełnej odpowiedzialności za samego siebie? Przynajmniej u mnie to tak działa nie raz. Bałam się i nadal czasem wraca do mnie ten lęk, czy robię dobrze, czy sobie poradzę itp. To chyba (u mnie) pozostałość z domu w którym wszyscy wszystko lepiej wiedzieli ode mnie i musieli mną kierować w większości aspektów życia, bo ja nie wiem, nie mam doświadczenia przecież i w ogóle co ja dyskutuje, oni wiedzą lepiej co dla mnie dobre.
                        eh.. wychodzenie z tego bałaganu nie jest lekkie, jednak warto walczyć o swoje życie.
                        posłuchaj siebie, masz pomysł, zastanawiasz się, odczuwasz potrzebę tego by ktoś Ci pomógł, bo potrzebujesz obiektywnego głosu z zewnątrz, który poniekąd delikatnie wskaże Ci drogę?
                        po prostu porozmawiaj ze sobą, czasem tak robię, zapisz np za i przeciw terapii, takie uporządkowanie myśli i zapisanie ich, czyli pewnego rodzaju udokumentowanie.
                        Przepraszam za ton "zrób, napisz itp" ale inaczej nie umiem wyrazić tego co mam na myśli, ja Ci nic nie każe, tylko odnoszę się do tego co działa u mnie.
                        powodzenia 🙂

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 13)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.