Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD "Czarne scenariusze". Jak to z nimi jest?

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 11)
  • Autor
    Wpisy
  • Meliska
    Uczestnik
      Liczba postów: 98

      Długo mnie tu nie było. Nie wiem nawet, czy ktokolwiek stąd jeszcze mnie pamięta. Jak widzę trochę się na forum zmieniło, kilka osób odeszło, kilka przybyło… Mam do Was pytanie (zarówno do DDA, DDDR,  i inne DD… oraz istot, które chciałyby po prostu odpowiedzieć, podzielić się swoim doświadczeniem.) Jak to u Was jest z tzw. „czarnymi scenariuszami”? Szczególnie kiedy obiektywnie wszystko wydaje się być poukładane, niezagrażające i pozytywne, nagle podświadomość płata filge i przed oczami pojawiają się obrazy powodujące lęk, niczym z hororu…

      Wydaje mi się, że DDA mają taką tendencję, do „pisania” w swoich myślach takowych strasznych dla nich samych, okropnych scenariuszy. Sama się na tym czasem łapie i muszę wtedy spojrzeć na pewne rzeczy inaczej, by sama siebie nie nakręcać w tkakim myśleniu. Jest dobrze, jestem zadowolona, sytuacja jest stabilna, a nagle, przez jakaś błahostkę, np. czyjeś słowa, staje mi przed oczami smutna wizja dalszych wydarzeń. Pewnie ma to też związek z checią kontroli otoczenia, która to powoduje pozorne poczucie „kontroli i bezpieczeństwa”, bo im bardziej chcemy mieć kontrolę nad otoczeniem, tym bardziej wpędzamy się w wir trudnych emocji, gdy kontroli tej nie uda nam się utrzymać, a o to trudno.

      A Wy macie czasem takie momenty?

      Fenix
      Uczestnik
        Liczba postów: 2551

        Jak mam gorszy dzień, staram się właśnie nie tworzyć już scenariuszy. Teraz w razie jakiegoś strachu, mówię sobie „to tylko chwilowa emocja, przejdzie”. Staram się z nią nie walczyć ale też nie nakręcam się tak jak kiedyś. Niech sobie swobodnie płynie, to szybciej przepłynie i zniknie. 😉

        Chłopiec Papuśny
        Uczestnik
          Liczba postów: 3706

          Ja mam tak przed pracą i w trakcie. Zastanawiam się, co będę robić, czy podołam. A jak już robię, to czy wyjdzie mi dobrze, czy nie polegnę, że to jest zatrudnię, że mógłbym robić coś innego. Tak jak wczoraj. Kleiłem taśmę do ościeży i mi nie wychodziło. Denerwowałem się i kanałem na czym świat stoi. I mi nie wychodziło. Myślałem, że mógłbym robić coś innego. To potęgowało jeszcze większy stres u mnie.

          rabarbar93
          Uczestnik
            Liczba postów: 3

            Na wstępie chciałabym się przywitać, gdyż jestem tu nowa 😉 w kwestiach psychologicznych do specjalisty też mi daleko, ale może po prostu zakładasz najgorsze żeby później się nie zawieść (co najwyżej pozytywnie). Z drugiej strony takim postrzeganiem możemy sami do siebie przyciągać przykre sytuacje lub podswiadomie do nich dążyć. Wydaje mi się, że tu niestety objawia się mała wiara w siebie i swoje możliwości i tak koło się zamyka.

            Chłopiec Papuśny
            Uczestnik
              Liczba postów: 3706

              Fakt, mam niskie poczucie własnej wartości. Nie potrafię nad tym zapanować. Jak sięgam pamięcią mam to od dziecka. Wina ojca, bo mnie uczył czegoś co dobrze wiedziałem, a jak mnie łał to zaczynałem wątpić w swoje umiejętności i podawałem błędne odpowiedzi, więc ten mnie jeszcze bardziej łał i nie byłem pewien czy moja odpowiedź jest prawidłowa…. Więc podawałem niepewny, to ten się wydzierał „Jak wiesz, to czego kurwa nie mówisz”…

              Fog
              Uczestnik
                Liczba postów: 35

                Często zanim zasnę dostaję dosłownie myślotoku na temat dnia jutrzejszego czy jakichś tam prawdopodobnych problemów w przyszłości. Kalkuluję wtedy możliwe scenariusze i staram się znaleźć jakieś opcje rozwiązania problemu gdy ten się już wydarzy.  Plan A, plan B i tak dalej.  To jest bardzo stresujące i wyczerpujące i nie jestem pewien czy pozwala mi w jakiś sposób przygotować się na to co nadejdzie. Potem obawy idą do kosza bo okazuje się, że nie taki diabeł straszny i jakoś to przeżyłem. Niestety mam już tak, że wystarczy byle błahostka żeby uruchomił mi się ten „system zapobiegania”.

                 

                Inna sprawa, że zwykle nie jestem zadowolony z siebie. Choć by nie wiem jakie cuda udało mi się osiągnąć, jakie szczyty zdobyć zawsze czuję gdzieś w środku że mogłem lepiej, szybciej i więcej. To jest bardzo zgubne myślenie.

                rabarbar93
                Uczestnik
                  Liczba postów: 3

                  Też tak mam, czasami potrafie coś zrobić i zapytana czy na pewno wykonałam dane zadanie zwatpic, mimo że skończyłam robotę dwie minuty temu. Brzmi trochę jak początki Alzheimera. Jeżeli chodzi o mnie staram się być optymistą, w środku różnie to wychodzi, na zewnątrz ludzie uważają mnie za wiecznie uśmiechnięta i wyluzowana. Dzięki temu oszczedzam sobie wiele nerwów, ale z problemami przeważnie też zostaje sama, bo albo każdy stwierdza, że pewnie ich nie mam albo sama nie chcę o nich mówić bo mimo, że mjie strasznie męczą to kiedy zaczynam o nich głośno mówić brzmią nawet w moich uszach tak błaho, że po prostu milkne i zastanawiam się jak takie gowno może mnie męczyć. Jakbym w ogóle nie potrafiła nazywac swoich emocji.

                  Fenix
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 2551

                    Kiedyś byłam mistrzynią czarnych scenariuszy. Tornado w głowie potrafiło rozwinąć się w przeciągu sekundy. Też uważałam, że nie jestem w stanie nad tym zapanować. Prawda jest taka, że w ten sposób próbowało wypłynąć to co faktycznie siedziało we mnie głęboko ukryte. Z chwilą uporządkowania wnętrza stałam się spokojniejsza, emocje już tak nie szaleją. Nawet jak mam gorszy dzień łatwiej mi powiedzieć „STOP”.

                    Alizee
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 409

                      Nie jestem dda chociaż mam bardzo podobne problemy do was. Żyję w ciągłym napięciu i stresie a w głowie też siedzi mi mnóstwo takich czarnych scenariuszów.

                      W dodatku sama skutecznie chyba doprowadzam do tego, żeby się spełniły. Pracę zawalam ale ciągle się boje, że nie dam rady utrzymać siebie i dziecka (w głowie pełno myśli że wylądujemy na ulicy), jak kogoś nowego poznaje to z góry zakładam, że jak lepiej mnie pozna to nie będzie chciał się ze mną zadawać i sama jak dziś na to patrze dążę do tego żeby tak było. Tzn. robię wszystko z tych moich scenariuszy żeby taka osoba się ode mnie odwróciła. Najpierw się do czegoś zapalam chcę coś zrobić a kiedy wszystko idzie aż za dobrze do w głowie milion scenariuszy jak to wszytko wali się jak domek z kart. I znów dążenie do tego żeby się tak stało.

                      Nie wiem może kiedyś uda mi się nad tym zapanować.

                      Meliska
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 98

                        Dziękuję Wam za wszystkie odpowiedzi na mój wątek. Nie spodziewałam się takiego odzewu.

                        @Fenix- „Kiedyś byłam mistrzynią czarnych scenariuszy” 🙂 Mogłybyśmy się prześcigać 🙂

                        @Alizee- Tak, często jest tak, że doprowadzamy do tego, tzw. samospradzająca się przepowiednia, podświadomie dążymy do tego, by nie spotkało nas coś, na co nie jesteśmy przygotowani.

                        Kiedyś natomiast usłyszałam takie zdanie, że „Lepiej się miło zaskoczyć niż negatywnie rozczarować”. I coś w tym jest, mianowicie zdaje mi się, że tworząc taki scenariusz w głowie, próbujemy (aczkolwiek nieudolnie) przygotować się na złą wizję, by później tak bardzo nie cierpieć. Choć to zgubne, cierpimy tak samo… To takie „zapobieganie”, tworzenie sobie tarczy. Przynajmniej ja to tak odczuwam.

                        U mnie te scenariusze dotyczą głównie relacji miedzyludzkich, a mówiąc dokładniej -często damsko-męskich. Zawsze gdy kogoś poznawałam, obojętnie, czy relacja trwała dłuzej, czy też krócej, w końcu kończyło się fiaskiem. Cóż, tarfiałam na osoby niezrównoważone, to trzeba przyznać, więc to nie tylko moja wina, że się relacja się rozpadała(choć próbowałam ją ratować), ale i tej drugiej strony. Teraz juz nie ratuję i nie chciałabym na siłę czegokolwiek robić. Przecież związek to decyzja dwóch osób…

                        Teraz jestem w dosć trwałej relacji, choć z nie najłatwiejszym charakterem drugiej osoby 🙂 Jednak mimo to, gdy zdarzają się kłotnie, czasem (choć już dużo, dużo rzadziej niż na początku tej relacji) włacza mi sie myślenie, że znów mogę zostać sama. A tego nie chcę. Wiem, że muszę znaleźć oparcie w sobie, a nie w relacji, drugiej osobie… I wciąż tego „swojego” oparcia szukam, takiego przeświadczenia, że potrafię dać sobie radę. Myśle sobię jednak, że może mieć to związek z tym, że nie wychowywali mnie rodzice w sensie mieszkania z nimi, byli „na weekendy”. I już jako dziecko mogłam czuć się odtrącona. Tylko myślałam, że tak ma być… Teraz natomiast potrzebuję „człowieka” i czasem właśnie znów właczają sie takie „czarne wizje przyszłości”, że wszystko się zawali.

                        U mnie tak to działa.

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 11)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.