Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Czy ja jestem DDD?
-
AutorWpisy
-
Witajcie. Proszę Was o poradę. Zastanawiam się nad zapisaniem do grupy terapeutycznej dla DDA/DDD, ale nie wiem, czy bardziej mi to zaszkodzi, czy pomoże. Nie wiem czy mogę siebie definiować jako DDD, a nie chcę niepotrzebnie wchodzić w grupę osób z problemami i jeszcze bardziej się dołować.
Nie mogę chyba powiedziec, że miałam trudne dzieciństwo, ale możliwe, że moja rodzina była dysfunkcyjna. Mój tata wyjechał za granicę gdy miałam rok. Wrócił gdy miałam 7. Przez te 6 lat tylko telefony (i to rzadkie, bo to było dawno), listy i zdjęcia. Zostałam z mamą i starszą siostrą. Moja mama zawsze była dla mnie po prostu mamą, jako dziecko nie widziałam nic dziwnego, ale przecież nie miałam porównania…Moja siostra jednak mając około 10 lat pisała tacie listy ze skargami na mamę, prosiła żeby wrócił itp.
Mój kiepski kontakt z matką zaczął się gdy miałam kilkanaście lat – chciałam wolności, dorosłości, pierwsze zakochania, imprezy – matka robiła mi straszne problemy, chciała mnie prawie zamknąć w domu, choć uczyłam się świetnie i raczej nie miała ze mną problemów. Moja mama zawsze była dosyć toksyczna, chłodna dla nas, mało uczuciowa, podcinała nam skrzydła, krytykowała, porównywała z innymi. Jest niepracującą od 30-u lat hipochondryczką, zamkniętą w domu, pragnącą zwrócić na siebie uwagę otoczenia, jaka to ona biedna, wszyscy naokoło źli etc. Zawsze psuła humor wszystkim wokół na imprezach rodzinnych, czepiała się każdego itd. Atmosfera w domu była kiepska, nie było ciepła, ani wolności, każdy bał się odezwać, żeby nie zebrać ochrzanu. Jak mamie obiad nie wyszedł – to była nasza lub ojca wina. Każdemu dyktowała co ma robić, potrafiła zamęczyć. Non stop gadała nam o chorobach swoich, czy naszych wymyślonych (np. ktoś ma na lot na języku to znaczy że ma raka i 10 innych chorób). Miała 2 próby samobójcze – moim zdaniem chciała na siebie zwrócić uwagę. W naszym domu nie było radości życia, serdeczności, tolerancji, otwartości na innych ludzi. Tylko nerwy, choroby i zdanie, że wszyscy ludzie naokoło to oszuści. Mnie trzymała pod kloszem, była nadopiekuńcze. Nie dotykaj, nie rób, nie próbuj, bo nie umiesz, bo sobie krzywdę zrobisz, itd. Gdy przynosiłam ze szkoły piątkę, słyszałam „czemu nie szóstkę?”
Prawdziwe problemy zaczęły się, gdy najpierw rozwiodła się moja siostra, a potem ja. Mój mąż okazał się nałogowym hazardzistą. Po rozwodzie przez rok chodziłam na terapię indywidualną dla współuzależnionych. Matka nie mogła ścierpieć tej rodzinnej porażki, zamiast troszczyć się o mnie i o siostrę i nam pomóc np. z dziećmi, czy wesprzeć psychicznie, wkurzała się, że taka opinia pójdzie po rodzinie i sąsiadach, że będzie musiała nam pomagac itd. Wyrzuciła mnie z rocznym dzieckiem z domu i kazała wracać do męża, do naszego mieszkania, gdy już rozwód wisiał w powietrzu. Argumentowała to tym, że nie ma gdzie pomieścić swoich rzeczy, gdy ja im się zwaliłam z moimi gratami. Tak naprawdę nigdy samodzielnie nie zajmowała się żadnym ze swoich trojga wnucząt, mimo że nie pracuje, a my z siostrą jesteśmy samotnymi matkami i potrzebujemy pomocy. Zawsze kiedy akurat miała pomóc, to albo coś ją bolało, albo akurat się rozchorowała i nigdy nie dała rady. Tak jakby bała się, że coś będzie musiała dla kogoś zrobić. Przez te same wymówki nie chodziła na imprezy rodzinne, ojciec na wesela chodził sam jak głupek jakiś, a żona w domu – źle się czuje – rodzina już wiedziała co to znaczy. Nie przyjeżdża na urodziny wnucząt (ma 20 km), czasem spędza wigilię sama (ja, siostra i ojciec razem). Mam za to fantastycznego ojca, który niestety jest całkowicie uzależniony od matki i jej humorów i skacze koło niej, żeby tylko mamusia się nie zdenerwowała. Ona niszczy mu życie. Obecnie utrzymuję z nią oficjalne, poprawne stosunki. Odzywamy się, ale nie ma kontaktów na siłę. Nie dzwonimy do siebie, widujemy się raz na kilka miesięcy, raczej przypadkowo.
Od zawsze byłam niesmiała, trochę odludek, aspołeczna, niedowartościowana. Mam problem z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi, w grupie jestem wyalienowana. Zawsze mi się zdawało, że wszyscy się ze mnie śmieją, nie lubią mnie itd. Przeważnie miałam opinię nieporadnej, takiej „sieroty” życiowej. Zauważyłam u siebie rozpaczliwe pragnienie miłości. Mam problemy w kontaktach z facetami. Nie wierzę, że ktokolwiek może się mną zainteresować (jestem całkiem niebrzydka), więc gdy zdarzy się ktokolwiek, rzucam mu się w ramiona i jestem zakochana po uszy po 5-u minutach. Często pakuję się w związki z nieodpowiednimi facetami, jestem naiwna jak dziecko, daję się okłamywać i wykorzystywać. Obawiam się nawet, że w oczach mężczyzn mogę wychodzić na łatwą, choć wcale nie chcę tego. Ja szukam prawdziwej miłości., a wychodzi jak wychodzi…
Nie potrafię żyć sama, samotność mnie dobija strasznie i przeraża. Dla mnie sensem życia jest bycie w związku i boję się, że już nigdy nie stworzę udanej relacji z żadnym facetem. Będąc w związkach tez nie jestem szczęśliwa, czegoś mi zawsze brakuje, coś denerwuje, przeszkadza. Jestem krytyczna, prawie jak moja matka. Podobnie jak matka jestem chłodna dla swojego dziecka, zachowawcza, nie umiem okazać uczuć i emocji. Nie chcę być dla mojej córki taka jak moja matka dla mnie.
Czy ja jestem DDD?
marto3333 🙂
Powiem tak… nie wiem czy jestes DDD czy DDA nie odwazylabym sie postawic tu tak zdecydowanej „diagnozy”… mysle ze najlepszym ruchem byloby udac sie do specjalisty tj terapeuty. Mozna ich znalezc w kazdej przychodni leczenia uzaleznien. tam uzyskasz odpowiedz na dreczace Cie problemy i pytania. Pozdrawiam 🙂
Ja tez polecam KONSULTACJE z terapeuta uzaleznien i wspoluzaleznienia.
Poza tym poczytaj o „toksycznych zwiazkach” oraz o „nalogowej miłości” … bo kazdy nastepny „zwiazek” bedzie toksyczny.
Jesli chcesz, to poczytaj tez o wspoluzaleznieniu np. Na forum hazardzistow lub jakimkolwiek innym.
Dodam tez, ze kazda terapia kiedys sie konczy i trzeba zaczac wprowadzac w zycie wiedze z tej terapii orz mozna korzystac z mityngow dla wspoluzaleznionych …
Mi twoje objawy rzeczywiście wyglądają na jeden z tych syndromów, ale ja nie jestem specjalistką, tylko jeszcze jedną zagubioną dziewczyną. Twoja rodzina jest niby całkiem inna niż moja, ale już opis tego, jaka jesteś bardzo pokrywa się z moim. Też miałam takie problemy z mężczyznami, czy z ludźmi w ogóle przed terapią. Mówili, że się alienuję, a ja po prostu nie potrafiłam nawiązywać znajomości, większość interakcji społecznych była dla mnie niezrozumiała, nigdy nie wiedziałam, jak mam się zachować, co moim zdaniem było także winą matki, która powinna mnie jakoś nauczyć życia w społeczeństwie, a chyba zaniechała tego, gdy urodził się mój brat. No i rozpaczliwie na pewnym etapie życia pragnęłam miłości i akceptacji innych. A jednak chłopców w tym wieku przerażała myśl o poważnym związku, więc gdy tylko za bardzo się angażowałam, oni uciekali.
Tak jak pisałam, pomogła mi dopiero terapia. Chodziłam na nią do Pracowni Psychorozwoju Izabeli Kielczyk w Warszawie, prywatnie, bo na fundusz się wstydziłam. W końcu to zostało by tam gdzieś w papierach. Na szczęście terapia pomogła, dziś jestem w szczęśliwym związku i nauczyłam się żyć wśród innych ludzi. Może nie jest tak idealnie, jakbym chciała, ale na pewno lepiej niż kiedyś.
Tobie też radzę iść do specjalisty, to na pewno nie zaszkodzi, a być może pomoże. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, to zrób to dla swojej córki.
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.