Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Czy nie jest za późno na terapię?

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 22)
  • Autor
    Wpisy
  • JoannaO
    Uczestnik
      Liczba postów: 20

      Dzień dobry, mam na imię Joanna. Napisałam tą wiadomość 2 lata temu i tyle zajęła mi decyzja, by podzielić się moją historią. To mój pierwszy wpis na tym forum.

      Mam 38 lat, urodziłam się w robotniczej rodzinie w małym miasteczku. Ojciec nie pił od zawsze, ale bardzo polubił alkohol, gdy miałam około 10 lat. Popijał głównie pod koniec tygodnia, w piątki i soboty zeszmacając się doszczętnie. Doprowadzał się do stanu kompletnego upojenia w lokalnym barze. Niekiedy do domu przynosili go współtowarzysze chlania, prawie nieprzytomnego, posikanego. Mama płakała, sama jest DDA.

      W szkole szło mi fantastycznie, podstawówkę ukończyłam z tzw. czerwonym paskiem i biletem do dowolnie wybranej szkoły średniej. Bilet był wygraną w olimpiadzie przedmiotowej. Zawsze miałam wielkie poczucie obowiązku, byłam pilna, skoncentrowana na nauce. Wiem, że robiłam to dla siebie, ale miałam poczucie, że rodzice, ojciec zwłaszcza, tego nie doceniają. Pamiętam, że jednego roku skomentował moje bardzo dobre świadectwo: “to tylko i wyłącznie twoje cwaniactwo, nic więcej!”. Słowa te dźwięczą mi w uszach do dziś pomimo tego, że ukończyłam studia na bardzo dobrej uczelni i nauczyłam się płynnie mówić w dwóch językach.

      Nie czułam się rozumiana, wcześnie odkryłam w sobie artystyczną duszę, interesowałam się sztuką, dużo czytałam. Coraz bardziej oddalałam się od rodziców, coraz częściej było mi za nich wstyd. Mama była nieporadna a z ojca, zwłaszcza gdy pił, wychodził cham i prostak. Zazdrościłam koleżankom i kolegom rodziców, z którymi mogą porozmawiać i w których mają oparcie. U mnie w domu rozmowy się nie toczyły, rodzice nie mieli zainteresowań ani hobby, właściwie nie mieli też znajomych. Nie jeździliśmy na wakacje, bo brakowało pieniędzy. Nawet na spacery nie chodziliśmy razem, bo ojciec nie lubił. W ogóle kpił z bardziej rodzinnych kolegów z pracy twierdząc, że to “piz…y” lub “frajerzy. Moje wyartykułowane potrzeby kwitował często: “masz tutaj g…o do gadania!”. Gdy był trzeźwy, to praktycznie się nie odzywał.

      Pamiętam, gdy wybył w z domu na 2 miesiące sanatoryjnego leczenia po przebytym wypadku w pracy. Z wielkim poczuciem winy odkryłam, że lepiej nam w domu bez niego. Gdy wrócił, nie okazywałam swojej radości, byłam przygnębiona.

      Znajomi i przyjaciele mówią mi, że jestem atrakcyjną kobietą, inteligentną, dowcipną. Tymczasem ja mam za sobą jeden rozwód i kilka nieudanych związków. Ten, w którym jestem obecnie, również nie należy do najlepszych. Jest mi ciężko wykrzesać z siebie zaufanie do mężczyzny, jeden z moich ex skonstatował, że sama zachowuję się jak samiec alfa. Mam awersję do wszystkiego, co rodzinne. Nie wiem, czy chcę mieć dzieci. Gdy widzę rodzinne spacery lub rodziny na wakacjach, budzi się we mnie wewnętrzna agresja. Zupełnie nie rozumiem potrzeby zakładania rodziny, czegoś, od czego ja całe życie uciekałam. Z drugiej strony mam wielkie poczucie bycia kochaną, bycia z kimś, kto da mi wielkie oparcie. Niekiedy odczuwam pociąg do mężczyzn dużo starszych ode mnie, silnych i zaradnych. Wiem, że to tęsknota za ojcem, jakiego nie miałam.

      W środku czuję się słaba i krucha, lecz na zewnątrz obleczona skorupą. Bywam nieczuła, bezwzględna. Mam skłonność do zdrady, choć wiem, że jest ona wynikiem tylko i wyłącznie potrzeby podreperowania swojego ego. Umiem kłamać i manipulować. Czasami myślę, że nie jestem zdolna do miłości, do pokochana drugiej osoby, bo widzę u siebie olbrzymie pokłady egoizmu.

      Dzisiaj wiem, że jestem DDA. Mój ojciec nadal wypiera się bycia alkoholikiem, pomimo tego, że w każdy weekend upija się prawie do nieprzytomności. Do dzisiaj przyprawia mnie o zażenowanie i wstyd, lecz mimo to, to ja mam poczucie wstydu za to, że nie kocham go takim, jakim jest. Nie znoszę obejmować go na pożegnanie, tak samo jak i mojej mamy. Nie mówię im nigdy, że ich kocham. Te słowa nie chcą mi przejść przez gardło.

      Myślę o terapii, ale czy ona w tym wieku mi pomoże? Mam wrażenie, ze pewnych cech nie da się wytrzebić. Z przerażeniem dochodzę do wniosku, że zaczynam przypominać swojego ojca z tą różnicą, że ja nie piję. Chciałabym być taka, jak większość moich przyjaciół: kochać, odczuwać radość z bycia w związku, pragnąć dzieci i rodziny. Tymczasem ja mam wrażenie, że z roku na rok moja skorupa jest coraz grubsza i że nikt nie zdoła się przez nią przebić.

      • Ten temat został zmodyfikowany 3 lat, temu przez JoannaO.
      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Cześć, Joanna!

        Jestem DDD, poszedłem na terapię już po 40. i cieszę się z tego, do dzisiaj z tego czerpię różne rzeczy. Nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek było za późno na poprawianie sobie życia. Zawsze coś mogę zmienić i zrobić bardziej w zgodzie ze sobą i faktycznie tak się u mnie dzieje, ale nie tylko u mnie, także u kilku moich rówieśników.

        Rozumiem twoją obawę, że nie da się „wytrzebić” pewnych cech. Ale ja dziś nie myślę tak zero-jedynkowo. Oczywiście mam mnóstwo cech, które miałem w dzieciństwie i nieraz odruchowo reaguję zupełnie inaczej, niż bym chciał. Ale mniej niż kiedyś i to jest dla mnie ważne i daje mi poczucie bezpieczeństwa. A przede wszystkim nie myślę już o wycinaniu sobie niczego i pozbywaniu się swoich cech, raczej myślę jak mogę o siebie zadbać, czego mi potrzeba i jak to zrealizować.

        Wydaje mi się, że próby pozbywania się tylko powiększają dziurę, a jak jest dziura, to coś tam zawsze wpłynie – najpewniej to, co umiem automatycznie, czyli to z domu. Moje doświadczenie jest takie, że im więcej uwagi poświęcam temu, co mnie boli, im więcej staram się o to dbać, tym bardziej jest to takie, jak bym chciał.

        A drugie, co mi się kojarzy, to że pozbywanie się to jest właśnie odbicie tego odrzucenia, jakie wyniosłem z domu. Po terapii czuję mniejszą potrzebę, żeby sobie to robić. Tak właśnie rozumiem większą akceptację siebie. Taki przykład: ja jestem powolny, a byłem jeszcze bardziej flegmatyczny, a moja przyjaciółka z terapii jest z kolei bardzo szybka, i każde z nas było odrzucane w domu za to, jakie było, bo to nie miało znaczenia jacy jesteśmy, tylko że rodzice mieli swoje problemy i na nas zwalali. Więc teraz część z tych swoich cech uznałem za swoje i przyjąłem z akceptacją, a części nie chcę, ale mogę je powoli zmieniać w takim kierunku, w jakim chcę.

        Bliskie mi jest twoja niechęć do rodziców i rodziny. Ja też czuję podobnie, tylko teraz pozwalam sobie na to. Czujesz to, co czujesz, i nie ma na to gotowego wzoru jakie masz mieć stosunki z kimś, także z rodzicami. Znam ludzi, którzy po terapii zbliżyli się do rodziców mimo wszystko, takich, którzy zerwali kontakt, ale tez i takich, którzy mają tak jak wcześniej. Bywa różnie i nie wiadomo z góry co kto wybierze. Między innymi na terapii jest okazja się przyjrzeć nie tylko jak było, ale też jak teraz chce się ustawić różne relacje. Teraz terapia mi się kojarzy bardziej z takim czasem do namysłu i sprawdzania niż z pozbywaniem się czegokolwiek w sobie.

        Jeszcze kilka rzeczy jest mi bliskich z tego, co napisałaś, ale nie chcę tak ciągnąć, bo to i tak wydaje mi się dużo, a wolę żeby zostało to, co mi się wydaje najważniejsze.

        Cieszę się, że napisałaś i podzieliłaś się tymi swoimi problemami, no i że piszesz wprost. Nie trzeba być ideałem, żeby czuć się ze sobą dobrze i tym się dzielić z bliskimi, jakim się jest. Ja też nie potrzebuję od nikogo, żeby był idealny, dla mnie najważniejsze, czy mamy kontakt przez większość czasu, i to mi wystarcza. Moje skłonności do zamykania się i szukania sobie oparcia w związkach są nadal, ale łatwiej mi teraz wybierać co z tym zrobię, bo nie jest to już jedyne, co mi przychodzi do głowy. Jak nie wpadam w stupor, to widzę więcej możliwości niż kiedyś. To właśnie mi zostało po terapii, i to mi pomaga.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Też uważam, że nigdy nie jest za późno. Serce rośnie na widok takich „pierwszych” postów. Są oznaką jakiegoś osobistego przełamania. Kolejna osoba zaczyna walczyć o swoje szczęśliwe życie. Pamiętam osoby po 60tce na mityngach DDA. Ja również zacząłem zmieniać życie po rozstaniu. Gwałtowne emocje związane z rozpadem związku można naprawdę wykorzystać jako materiał do zbudowania nowego siebie.

          Myślę tylko, że wraz z wiekiem i doświadczeniem może pojawić się trudność w zakwestionowaniu dotychczasowych dokonań. Im ich więcej, im wyższa pozycja wyjściowa, tym trudniej poddać to w wątpliwość, uznać, że w istocie to nie miało wielkiego znaczenia (dla poczucia szczęścia). Może też pojawić się pokusa patrzenia z góry na osobę terapeuty. Wzięte z AA pojęcie „wysokofunkcjonujący” alkoholicy, moim zdaniem, w dużej mierze odnosi się też do DDA.  Taki osobom, z racji wielu osiągnięć, łatwiej ukryć swoją dysfunkcję przed oczami innych – a tym samym trudniej im dostrzec, że zbliżają się do osobistego „dna” (do kresu swej wytrzymałości). Im wyżej się jest, tym dłużej się spada, a dopiero huknięcie o dno potrafi nas obudzić. Na szczęście, chyba właśnie huknęłaś.

          Jedna ze wskazówek dla zdrowiejących alkoholików brzmi: KISS. Co oznacza: KEEP IT SIMPLY STUPID. Chyba tak bym podszedł do prób terapii. Nie komplikować, tylko zaufać terapeucie, zachowując jednak uważność i nie wyłączając rozumu. Zdrowienie DDA w dużej mierze wymaga powrotu do pozycji dziecka (mentalnej i psychicznej). W głębi swojej duszy trzeba pozwolić sobie na stanie się tym naiwnym głuptaskiem, którym kiedyś byliśmy.

          Konrad44
          Uczestnik
            Liczba postów: 33

            Oprócz terapii możesz także skorzystać z pracy na Programie DDA. Są mitingi online na Skypie:

             

            Hercredian
            Uczestnik
              Liczba postów: 57

              Za późno na terapię bywa, kiedy dochodzi do bardzo poważnego uszkodzenia mózgu. Generalnie mózg jest bardziej plastyczny w młodszym wieku, ale w dorosłości też dużo da się zrobić jeśli znajdzie się odpowiedniego terapeutę czy zmieni się środowisko społeczne na bardziej korzystne. A co do pewnych podobieństw do ojca – cóż, geny też częściowo kształtują nasze cechy osobowości, od tego całkowicie nie uciekniemy.

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, temu przez Hercredian.
              JoannaO
              Uczestnik
                Liczba postów: 20

                Truskawku, Jakubku, Konradzie, Hercredian

                Zacznę od sugestii Konrada. Bardzo dziękuję za link, nie byłam świadoma mitingów online. Nie mieszkam w Polsce od wielu lat, takie spotkania online są dla mnie dobrą wiadomością. Pewnie zajmie mi trochę czasu podjęcie decyzji, aby przyłączyć się do grupy. Za każdym razem, gdy chcę porozmawiać o swoim dzieciństwie czy ojcu, ogarnia mnie gniew lub rozpacz. M.in. dlatego tak długo zwlekałam nawet z tym wpisem.

                Bardzo ucieszyło mnie Wasze wsparcie, zachęcenie do pójścia na terapię. Obawiam się, że mam wobec niej duże oczekiwania. Chciałabym, aby ktoś nauczył mnie być mniejszą egoistką lub nauczył bardziej kochać. Domyślam się jednak, że nie o to chodzi w terapii.

                Jakubku, jestem niemalże pewna, że patrzenie “z góry” na terapeutę będzie mieć miejsce w moim przypadku. Przynajmniej przez jakiś czas. Jednak najtrudniej będzie mi wrócić do pozycji dziecka. Mam wrażenie, że nigdy do końca nim nie byłam a nawet, gdy nim byłam, marzyłam o tym, by być dorosłą i móc wyzwolić się spod kurateli rodziców. Ciężko mi będzie poczuć się przez chwilę naiwną, po prostu nie pamiętam, jak to jest być naiwnym. Niestety przez lata nabyłam również irytującej cechy “wszechwiedzącej”, również sceptycznej i nierzadko cynicznej.<span class=”Apple-converted-space”> </span>

                Truskawku, Twój wpis bardzo podniósł mnie na duchu. Ja już nie oczekuję żadnej poprawy w relacjach z rodzicami. Chciałabym tylko poczuć się lepiej z myślą, że są tacy a nie inni. Chciałabym przestać mieć do nich o to żal i nie czuć złości czy smutku za każdym razem, gdy pomyślę o przeszłości. Chciałabym już nie czuć tego zażenowania i wstydu i pogodzić się tym, jacy byli. A nade wszystko chciałabym pozbyć się palącego uczucia zazdrości, gdy patrzę na ojców moich przyjaciółek: mądrych, wspierających, gotowych wesprzeć ich w każdej sytuacji.

                Hercredian, ciężko mi sobie wyobrazić, że miałabym być podobno do mojego ojca, jednak niestety widzę pewne podobieństwo. Być może to właśnie terapia pomoże mi w zaakceptowaniu tego faktu.

                Wiem, że bycie idealnym to mrzonka. Myślę, że po prostu chciałabym się pogodzić z tym, jak było i jak jest teraz. No i pozbyć się tej złości i żalu, który towarzyszy mi od tylu lat.

                Dziękuję za Wasze wsparcie.

                adephaga
                Uczestnik
                  Liczba postów: 1

                  Cześć,
                  Ja mam 33 lata. Czytając Twój wpis widziałam bardzo wiele punktów wspólnych z moimi własnymi doświadczeniami oraz emocjami. Poza tym, że moi rodzice są alkoholikami wysokofunkcjonującymi i ich problemy z zewnątrz były niemal niewidoczne. Co pozwoliło mi przez większą część życia wypierać fakt, że piją oraz negować konsekwencje dorastania w szkodliwym otoczeniu.
                  To wypieranie spowodowało, że najpierw bardzo długo brałam całą winę za swoje problemy (w szczególności w relacjach) na siebie. Równocześnie rozpaczałam nad rozpadem relacji w mojej rodzinie – złym stanem psychicznym rodzeństwa, faktem że wszyscy się pokłócili. I tym, że niechętnie wracam do domu, gdzie – podobnie jak wtedy gdy miałam 14 lat – czeka mnie wieczór przed TV na kanapie w towarzystwie coraz bardziej pijanych rodziców, którym nigdy nic nie powiem – tylko po prostu w jakimś momencie pójdę spać, czując że ściska mnie w dołku, zupełnie jakbym dalej była dzieckiem. A równocześnie nawet do głowy mi nie przyszło, żeby wybrać się na terapię.</div>
                  W końcu jednak sytuacja eskalowała, poczułam że jeśli tak dalej pójdzie, to będę kręcić się w miejscu. Wspinać po szczebelkach kariery, a emocjonalnie dalej siedzieć w piaskownicy. I replikować różne kiepskie zachowania lub godzić się na nie w swoich związkach (sama stałam się bardzo kontrolująca – a równocześnie bardzo cierpiałam, wybierając partnerów, z którymi nie mogłam zaspokoić swoich psychicznych i emocjonalnych potrzeb). Czułam po prostu, że zamarzam.
                  3-4 lata zajęło mi zdecydowanie się na terapię. Kiedy już się zapisałam, miałam twarde postanowienie, że nie będzie żadnego cofania się do dzieciństwa i rozdrapywania ran. Po prostu spiszę sobie problemy i pozmieniam te wszystkie negatywne schematy. Oczywiście mocno się myliłam. Teraz czuję, że bez tych wycieczek w przeszłość, trudno byłoby mi zrozumieć mechanizmy, które dzisiaj mną kierują.
                  Na terapii jestem od stycznia i czuję, że bardzo mi ona pomaga. I nawet nie tyle chodzi o to, że terapeutka tłumaczy mi rzeczy. Po prostu wreszcie mam możliwość na spokojnie się sobie przyjrzeć i odpowiedzieć na różne ważne pytania. A równocześnie daję sobie też przestrzeń do przeżywania emocji, bardzo długo tłumionych i negowanych przez to, że bardzo mocno kontrolowałam siebie. Po raz pierwszy w życiu zaczynam czuć, że to nie ja ponoszę winę za to wszystko, że byłam przecież tylko dzieckiem i mam prawo do gniewu.

                  I podobnie jak przedmówcy – bardzo polecam ci ten sposób znalezienia pomocy. I nie zniechęcaj się, jeśli za pierwszym czy drugim razem terapeutka czy terapeuta nie przypadną ci do gustu. Ja znalazłam moją dopiero po trzeciej próbie, ale czuję że było warto. Bardzo polecam też spotkania grupowe. Trzymam kciuki!

                  dda93
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 621

                    Joanno, jeśli przy próbie podejścia do jakiegoś tematu pojawia się w Tobie dużo silnych uczuć, może to być znak, że wcale nie trzeba przed tym uciekać (bo ucieczka przeważnie niczego nie zmienia), lecz stawić temu czoła. Mam więc nadzieję, że nie będziesz już tego odkładała i życzę Ci w tym powodzenia 🙂

                    Adephaga przypomniała mi pewną ważną rzecz z mojego doświadczenia – że człowiek, który nie podejmuje prób zdrowienia, przeważnie czuje się kimś gorszym niż inni. Z drugiej strony jednak podświadomie próbuje to sobie zrekompensować mitem o własnej osobie – że jest bardziej dobroduszny niż inni, bardziej oschły i zły, albo bardziej wyjątkowy. Dobrze poprowadzona terapia natomiast obdziera go z tych wszystkich złudzeń i uczy go, że jest po prostu SOBĄ.

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581

                      Truskawku, Twój wpis bardzo podniósł mnie na duchu. Ja już nie oczekuję żadnej poprawy w relacjach z rodzicami. Chciałabym tylko poczuć się lepiej z myślą, że są tacy a nie inni. Chciałabym przestać mieć do nich o to żal i nie czuć złości czy smutku za każdym razem, gdy pomyślę o przeszłości. Chciałabym już nie czuć tego zażenowania i wstydu i pogodzić się tym, jacy byli. A nade wszystko chciałabym pozbyć się palącego uczucia zazdrości, gdy patrzę na ojców moich przyjaciółek: mądrych, wspierających, gotowych wesprzeć ich w każdej sytuacji.

                      Moje doświadczenie po terapii jest takie, że nie pozbyłem się żadnego uczucia, tylko łatwiej mi przyjąć gdy napływają i łatwiej odpływają. Są bardziej płynne i aktualne, nie czepiam się tak kurczowo ani żalu, ani zazdrości, ani radości itp.

                      Odruchowo w pierwszej chwili nieraz nadal myślę jak się ich pozbyć, ale mam przekonanie, że zostałem w domu nauczony, żeby manipulować swoimi emocjami, bo nie wszystkie były akceptowane przez rodziców. Więc teraz staram się raczej ich słuchać takie, jakie akurat są, i dać im wybrzmieć. Także staram się dzielić z bliskimi osobami na bieżąco tym, co czuję, cokolwiek to jest.

                      Wiem, że bycie idealnym to mrzonka. Myślę, że po prostu chciałabym się pogodzić z tym, jak było i jak jest teraz. No i pozbyć się tej złości i żalu, który towarzyszy mi od tylu lat.

                      Na pewno mogę powiedzieć, że jestem bardziej pogodzony z tym jak było i jak jest, faktycznie to się stało dzięki terapii. Najbardziej zauważyłem, że zmniejszył mi się wstyd. Miałem też okazję upuścić tego żalu i złości, wyrazić je w bezpiecznych warunkach, zamiast próbować się ich pozbywać i blokować jak zwykle. Nadal je przeżywam nieraz (wstyd także), ale rzadziej i bardziej je traktuję jako wskaźnik co się ze mną dzieje i czego mi potrzeba, a mniej jako problem sam w sobie.

                      Jak się złoszczę, to sprawdzam gdzie są moje granice i jak mogę je obronić, a mniej się wstydzę, że powinienem być miły i nie powinienem czuć złości. Jak czuję żal, to sprawdzam czego mi żal i wysłuchuję siebie jak gdybym słuchał kogoś innego, na kim mi zależy, a mniej słucham głosu wyuczonego w domu, że żal nie pomoże i wystarczy zagryźć zęby i sobie radzić. Itp. itd.

                      ona1992
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 3

                        Joanno, czytam ten post i czuje się… jakbym to ja pisała. Jesteśmy takie same w każdym aspekcie. Podziwiam Cię, bo ja nie napisałabym o sobie tego, chyba wolałabym się do tej pory oszukiwać, że jest ze mną lepiej. Dałaś mi siłę do walki, bardzo Ci dziękuję.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 22)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.