Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Dla zdołowanych / w depresji / samotnych – trochę zrozumienia

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 41)
  • Autor
    Wpisy
  • Tymczasowy
    Uczestnik
      Liczba postów: 127

      Cześć, podzielę się tym co odkryłem dzięki ostatniej depresji.
      Zapewne ktoś przybity krąży tutaj po forum i szuka jakiejkowiek wskazówki – zapraszam 🙂
      Sam mam 26 lat więc to bardziej dla podobnych wiekiem, ale kto się odniesie ten się odniesie.

      Kolejność dość losowa:

      Po pierwsze, zbytnie poleganie na innych. Właściwie uzależnienie od każdego spojrzenia, gestu, słowa, od tego czy ludzie są czy nie. Nie potrafimy sami siebie zaakceptować więc wiecznie szukamy tego od innych. Czujemy się beznadziejnie ale jednocześnie nie możemy tego okazać, bo jeśli oni nas nie zaakceptują to kto to zrobi? Więc zakładamy maski, udajemy że jest ok i dusimy się. Może to być też maska bezczelności i zbytniej szczerości.

      Po drugie, duszenie w sobie smutku i niemożność odsłonięcia maski ze strachu, pod którą jesteśmy wrażliwi uniemożliwia ogarnięcie się. Było nam wmawiane, doświadczane i co gorsza sami sobie wmawialiśmy że nie mamy prawa być smutni, że wystarczy wziąć się do roboty albo/i że to wszystko to nasza wina. Mam prawo być smutny, mam prawo wyrzucić to z siebie. Chodzi o to by znaleźć odpowiednie osoby, empatyczne, która wysłuchają i zrozumieją, dzięki którym poczuję że nie jestem jedyny z tym wszystkim. Nie toksyczne osoby które albo wyśmiewały albo mówiły że 'no tak, bo wiesz, świat jest zły’. Warto spróbować w innych, odpowiednich miejscach.

      Po trzecie, jak zaakceptowałem, że mogę tak się czuć i że to normalne, to mogę wziąć się za siebie i iść dalej się rozwijać.

      Po czwarte, próbowałem już wcześniej się wziąć, ale bez wyrzucenia tego smutku z siebie. Przeszedłem góry i doliny, wyciskałem siódme poty, ale wciąż nic, bo nikt nie doceniał tego jak się staram i jaki mądry jestem. Mówiłem, że robię to dla siebie, ale to była gówno prawda. Może w 10% to było dla mnie, ale w 90% po to aby stać się 'normalny’ taki, którego ludzie lubią i mieć w końcu spokój. Próbowałem nie być nachalny, ale chęć tego by ludzie mnie polubili była silniejsza. A i im bardziej chciałem by ktoś mnie polubił tym było gorzej.

      Po piąte, samotność i pragnienie by ludzie mnie polubili jest samozaciskającą się pętlą. Lęk przed samotnością i przed odrzuceniem kazał mi natychmiast wysondować od ludzi czy mnie akceptują czy nie, żeby nie trwać w niepewności, żeby się nie bać. Dodatkowo zdołowanie nakłada negatywny filtr na wszystko, przez co i tak wydaje się że wszyscy mnie nienawidzą. Ale ja byłem uzależniony od ludzi, więc im bardziej myślę że mnie nie lubią tym bardziej chcę by mnie lubili i tak w kółko. A niepewność i nastawienie 'polub mnie! daj mi akceptację’ jest niesamowicie odpychające.

      Po szóste, paradoksalnie ludzie bardziej lubią tych którym nie zależy by ktoś ich lubił. Tacy którzy są pewni siebie, którzy nie grają żadnej gry, wśród których nie czuć nieustannej napiętej atmosfery. Tylko skąd to wziąć w pierwszej kolejności? Od siebie samego. Zając się sobą.
      Trzeba w końcu przestać sobie mydlić oczy, że inni ludzie dadzą mi w końcu akceptację. To ja mam ją sobie dać. Można całe życie się łudzić ale to nigdy nie nastąpi.

      Po siódme, o podtrzymywanie tego złudzenia tym łatwiej, że czasem spotykamy osobę która się nami wyjątkowo zainteresuje, a my się na nią rzucamy i myślimy że 'no w końcu mam to co chciałem, mam spokój’. Tego chyba nie trzeba tłumaczyć.

      Po ósme, albo sami szukamy osób które są 'w potrzebie’ i chcemy je ratować. Byle byli od nas zależni, dopóki mogę im się przydać dopóty zapewniają mi tak upragnioną 'akceptację’. Może to być toksyczny związek. Oboje tacy biedni, wzajemnie tarzają się w błocie i nikt się nie rozwija, ale przynajmniej są sobie 'potrzebni’. Niszczeje poczucie własnej wartości. Droga donikąd.

      Po dziewiąte, pokusa ratowania może być bardzo silna i trudna do odparcia. Szczególnie gdy widzę gdy ktoś wije się i plącze w rzeczach, które dla mnie są już oczywiste. Powiedz swoje, ale jeśli ktoś nie czai i jest toksyczny to spadaj. Nie przekonasz, a tylko sam się uwalisz błotem. To kuszące bo taki był zawsze schemat. Łatwiej jest pomagać i żyć czyimś życiem niż swoim. Ale to droga donikąd, rozwiązanie bardzo tymczasowe, jak nawalenie się alkoholika. Na chwilę zapomnisz, poczujesz się dobrze ale problem zostanie i pogorszy.

      Po dziesiąte i ostatnie, zajmuję się sobą i zadaję się z ogarniętymi ludźmi, nie ma potrzeby ani sensu być świętym męczennikiem. Pomożesz innym o wiele bardziej i tak zajmując się najpierw sobą. Żeby kochać innych najpierw trzeba umieć kochać siebie. Zmiany następują gdy podejmiesz decyzję.

      W skrócie:

      1. Pogodzić się z tym, że nikt nigdy nie zajmie się mną i nie zaakceptuje mnie tak jak bym chciał. Zaakceptować to że jestem samotny, nie bić się z tym.
      2. Zająć się sobą, być swoim rodzicem który się mną opiekuje, szukać swojej wartości w sobie.
      3. Żyć swoim życiem, nie życiem innych, odsuwać się od toksycznych i nieogarniętych ludzi, nie pomagać im.
      4. Nie żebrać akceptacji z zewnątrz, wszystko jest spoko. To tylko stary strach. Jeśli myślę że zachowuję się dziwnie, niech tak będzie, nie panikować. To dziwne tylko jeśli sam tak uważam.
      5. Wszystko z czasem się ogarnie. A deprecha była potrzebna.

      A do strachliwych: żyjąc widzimy i odczuwamy ludzi i świat, jesteśmy zawsze w jego centrum. To świat istnieje dzięki nam. W chwili śmierci cały wszechświat przestaje dla nas istnieć, przynajmniej w tym życiu. Szkoda go na przejmowanie się tym jak wyglądamy w oczach innych.
      To Ty jesteś najważniejszą osobą swojego wszechświata.

      Wszystko czego teraz potrzebujesz już masz, wystarczy to dostrzec.
      Jak docenisz grosz który już masz to Siła Wyższa da Ci kolejny.

      Fog
      Uczestnik
        Liczba postów: 35

        Brawo dla kolegi powyżej.

        Chylę czoła wspaniale to ująłeś.

         

        dorotaa77
        Uczestnik
          Liczba postów: 171

          Ciekawy wpis.

          Jednego wątku nie rozumiem:

          „Więc zakładamy maski, udajemy że jest ok i dusimy się. Może to być też maska bezczelności i zbytniej szczerości.”

          Czy kiedy jestem zbytnio szczera, to czy zakładam wówczas maskę?

          Chyba nie mogę się z tym zgodzić. Czy mógłbyś to doprecyzować? [nie rozumiem]

          Tymczasowy
          Uczestnik
            Liczba postów: 127

            W „zbytniej szczerości”  (trochę niefortunnie użytej w tym zestawieniu) chodziło mi np. o sytuacje kiedy spotykam jakąś osobę, znam ją pięć minut i od razu spowiadam się i wyrzucam jakieś brudy. Albo stawiam kawę na ławę i mówię mniej lub bardziej bezpośrednio że oczekuję by mnie lubiła. Lub stawiam zaporę z faktów aby postawić drugą osobę przed wyborem, żeby mieć pewność. Bycie szczerym i prawdziwym jest piękne, ale pozostaje też kwestia taktu i intencji.

            dorotaa77
            Uczestnik
              Liczba postów: 171

              Kiedy spotykam osobę i od razu opowiadam jej historię całego życia, to może być miłość od pierwszego wejrzenia. 😉

              … a potem to już żyli długo i szczęśliwie [jak w bajce].

              Chyba rozumiem, jednak wydaje mi się, że chodzi Ci o prawdę czy szczerość przekazywaną w nietaktowny, niekulturalny sposób [sam to napisałeś]. Ale wtedy to już chyba jest agresja a nie szczerość?

              Szczerość może być też wtedy, kiedy kogoś długo znam, mogę przekazywać pewne informacje w szczery i taktowny sposób a wtedy blisko do przyjaźni i stworzenia całkiem fajnej relacji.:)

              • nie wszyscy muszą mnie lubić,
              • nie wszystkiego muszę być pewna…

               

               

               

              Norma
              Uczestnik
                Liczba postów: 25
                1. „… chodzi o to by znaleźć odpowiednie osoby, empatyczne, która wysłuchają i zrozumieją, dzięki którym poczuję że nie jestem jedyny z tym wszystkim.”
                2. „… żyć swoim życiem, nie życiem innych, odsuwać się od toksycznych i nieogarniętych ludzi, nie pomagać im.”
                3. „… zajmuję się sobą i zadaję się z ogarniętymi ludźmi, nie ma potrzeby ani sensu być świętym męczennikiem.”

                Twierdzenia przeczące. Wszak : niech mnie ktoś wysłucha i niech ktoś będzie wrażliwy na moje cierpiące wnętrze, ale ja już nie będę wysłuchiwał i nie będę wrażliwy na czyjś ból … Wrażliwość, tak mi się wydaje jest jednym z kluczy do miłości.

                Tymczasowy
                Uczestnik
                  Liczba postów: 127

                  dorotaa77, coś w ten deseń. Dlatego napisałem 'zbytnia’, i że nieco niefortunnie użyłem tego zwrotu, bo można je zinterpretować na mnóstwo sposobów. Mogę się mylić, poza tym każdy może zrozumieć to po swojemu 🙂

                  Norma, uważam że to nie są twierdzenia przeczące, mało tego, uzupełniają się. Jak widzę kogoś 'toksycznego i nieogarniętego’ to serce mi się kraja, z ogromną chęcią wysłucham co ma do wyrzucenia (chociaż nie wszystko zrozumiem) bo wiem że to pomaga. Ale nie ogarnę się za niego i nie pozwolę żeby wciągnął mnie w życie jego życiem bo w tej sytuacji nikt nie zyskuje. Ani ja się nie rozwinę ani ta druga osoba.

                  Są pewne granice, po ich przekroczeniu dobre chęci zamieniają się w budulec piekła.

                  dorotaa77
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 171

                    Ja jak widzę chleb, to mam ochotę go 'krajać’. 😉

                    Takjakmabyc

                    To, że ktoś jest dla Ciebie toksyczny, nie oznacza że też taki będzie dla kogoś innego. Czytałam kiedyś na ten temat, że dla jednej osoby ktoś może być toksyczny, natomiast z kimś innym dobrze się dogadywać. Nie ma reguły.

                    Uważam, że samo wysłuchanie jest bardzo pomocne. To, że ktoś się otwiera przede mną i opowiada mi o swoich problemach nie jest równe temu, że chce jakiejś większej pomocy albo oczekuje ratunku. W końcu nie jestem jakimś tam batmanem czy supermenem, żeby od razu podejmować jakąś akcję ratunkową. 😉

                    Ważne jest chyba to, żeby umieć się otwierać przed odpowiednimi osobami. Wydaje mi się, że to nawet jakiś dar jest, żeby umieć słuchać. Jak już to potrafię, to nierzadko się okazuje, że ta druga osoba nic więcej ode mnie nie chce a w zamian daje to samo.

                    Tymczasowy
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 127

                      Dorotaa77 zgadam się jak najbardziej, to parafraza tego co napisałem 😀

                      Piszę z perspektywy osoby, która dopiero niedawno dostrzegła cienką granicę między wysłuchaniem/lekkim wparciem a tym jak łatwo się zapomnieć i pokusić o ratowanie. Ktoś kto ma większe doświadczenie i świadomość na pewno łatwiej to dostrzega, niemniej co do zasady na pewno się ze mną zgodzi.

                      Jak rzucałem picie czy coś innego to początkowym zastrzeżeniem było spierniczać i trzymać się z dala od sytuacji gdzie inni piją. Po jakimś czasie czuję się już swobodnie, ale i tak nie pojechałbym na Woodstock czy degustacje win czy nie zostałbym barmanem serwującym wódę.

                      Anonim
                        Liczba postów: 29

                        Pięknie opisane, ale człowiek z takimi problemami sam sobie nie pomoże; warto o tym wspomnieć….

                        Są rzeczy, które da się nabyć w postępującej terapii, np. kwestia akceptacji, budowanie zdrowej relacji ale np silne uczucie odrzucenia niestety pozostaje niezmienne i chyba na całe życie.

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 41)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.