Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Dziewczyna z DDA, a może i czymś jeszcze…

Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
  • Autor
    Wpisy
  • Nieswiadomy
    Uczestnik
      Liczba postów: 9

      Hej kochani,
      Moja historia schematycznie przypomina inne które tu czytałem, ale mimo wszystko chciałem się z Wami nią podzielić…
      Poznałem dziewczynę (zawsze miałem słabość do kobiet zaburzonych, były to bordery, kobiety w związkach, odtrącające mnie itd.). Ta obecna nie sprawiała wrażenia takiej na początku naszej znajomości, ale jak widać, moja intuicja i podświadomość wiedziały to już wcześniej, gdy się nią zainteresowałem. Ogólnie standardowo relacja rozwinęła się intensywnie, interesująco, totalna bliskość i od razu spore emocje i uczucia. Wszystko było cudownie, ona dawała siebie, otwierała się, ja również.
      Pierwszy kryzys nadszedł po kilku miesiącach. Zwątpiła, mówiła o swoim byłym z którym zerwała kilka miesięcy przed poznaniem mnie, powiedziała, że mnie uwielbia, ale nie kocha jeszcze i nie wie co dalej…. mimo wszystko daliśmy sobie szanse, po kryzysie wszystko wróciło do normy – uczucia, wspaniały czas, bliskość, wspieranie.
      Dziewczyna z domu patologicznego – matka alkoholiczka + ojciec znęcający się psychicznie nad matką, nią i jej rodzeństwem, cwany manipulant. Z całej rodziny siostra co chwile się tnie, brat ćpa, matka dalej pije.
      W między czasie okazało się, że dziewczyna ma boreliozę, co również spotęgowało wahania nastrojów, depresyjne stany, smutki itd. Mimo wszystko mówiła mi o wszystkim, stałem się jej najbliższą osobą, jak i ona moją.
      Po niecałym roku zgasła. Płakała, nie wstawała z łóżka, powiedziała, że potrzebuje oddechu, luzu, spokoju. Wrak człowieka. Robiłem co mogłem – na nic się to nie zdało. Finalnie wyprowadziła się ode mnie. Czas rozłąki przeszedłem fatalnie. Niby rozumiałem, że miała ciężką przeszłość, ale nie mogłem zrozumieć czemu się tak stało, skoro nic nie zrobiłem, a ona się wycofała. Co chwilę mi mówiła o tym jak jestem dla niej ważny, jak tęskni, że nie wyobraża sobie życia beze mnie i wie, że jeśli odejdzie to zniszczy sobie życie, ale zarazem bała się zbliżyć i pokochać.
      Po jakimś czasie ponownie wszystko wróciło do normy, ona poszła do psychologa po mojej namowie, zaproponowała po tym również terapie par. Mówiła mi o wszystkim co czuje – że jestem dla niej wymarzony, a mimo to nie potrafi mnie pokochać, że nie wie czemu, że czuje blokadę. Mówiła o dzieciach, że by bardzo chciała mieć je ze mną, wspominała też o dniach płodnych. Psycholog stwierdził jej lęk przed bliskością, oraz zagłuszanie się alkoholem i imprezami, oraz destrukcyjnymi zachowaniami. Stały się one z czasem coraz rzadsze, spędzaliśmy czas pozytywnie, pracowaliśmy nad sobą wzajemnie.
      Wczoraj nagle dostała ponownie stanu depresyjnego, płaczu, smutku i znowu to samo – chęć oddechu, strach przed stratą mnie, ale zaraz smutek ze względu na brak miłości z jej strony. Mówi o czuciu presji z każdej strony, o chęci odpoczynku, ucieczki od wszystkiego…
      Nie wiem jak to odbierać, co myśleć, niby terapia trwa zaledwie 3 miesiące, ale chyba powinna już coś pomagać? Tyle dobrego, że zdaje sobie sprawę ze swoich uczuć – wie, że może to być kwestia krzywdzenia w dzieciństwie oraz potem chłopaka który ją totalnie olewał, a ona za nim latała.
      Mimo mojej świadomości, że ma ciężko i mimo jej słów, że toczy wojnę ze sobą, że ona nie chce być taka, że chciałaby żebyśmy byli szczęśliwi, ja wciąż przeżywam stres. Totalny stres i strach przed stratą jej…..
      Kochani, czy ktoś z Was miał/ma/zna podobny problem? 🙁

      • Ten temat został zmodyfikowany rok, temu przez Nieswiadomy.
      • Ten temat został zmodyfikowany rok, temu przez Nieswiadomy.
      • Ten temat został zmodyfikowany rok, temu przez Nieswiadomy.
      Nieswiadomy
      Uczestnik
        Liczba postów: 9

        Post już naprawiłem. Wcześniej źle mi się wpisał.

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Nieswiadomy.
        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581

          Cześć,

          Z mojego doświadczenia 3 miesiące to było faktycznie za mało na efekty. Ja się zacząłem rozkręcać na terapii dopiero po jakichś 6 miesiącach, prawdziwa praca trwała w drugim roku i chyba wtedy jeszcze nie było „lepiej”, bo wszystko bolesne i trudne właśnie zostało wyciągnięte na wierzch, a jakieś duże zmiany widzę teraz, kilka lat po terapii. Oczywiście każdy jest inny, ale terapię widzę raczej jako długofalową inwestycję w poprawę życia niż lek na bieżące problemy (choć mi pomogła podjąć decyzję o zakończeniu związku).

          Świadomość to podstawa do zmian, ale sama w sobie nie wystarczy. W dodatku nie wiadomo z góry w którą stronę się człowiek będzie zmieniał – może coś będzie lepiej, ale wychodzenie z ról może z kolei odpalić inne konflikty, zwłaszcza jeśli jak sam mówisz, masz słabość do kobiet zaburzonych. Jeśli zacznie wychodzić ze swoich schematów, to jak to wpłynie na twoje uczucia do niej?  Tak czy owak polecam zajęcie się sobą, bo czekanie na nią nie zmieni twoich strategii w związkach. Zastanawiałeś się nad jakąś terapią i wsparciem dla siebie?

          Nieswiadomy
          Uczestnik
            Liczba postów: 9

            Wielkie dzięki za wiadomość!

            Tak, zapisałem się i też ruszam z tematem. Aczkolwiek mam wrażenie, że jest to tak we mnie zakorzenione głęboko – ten strach przed opuszczeniem, że przede mną też lata ciężkiej pracy…

            dda93
            Uczestnik
              Liczba postów: 624

              Podobno rozwój emocjonalny człowieka ma przebieg piłokształtny, czyli wznosimy się i upadamy. Ale gdy opadamy, to już na schodek wyższy, niż ten, na którym byliśmy wcześniej. Pewnie tak to u Twojej dziewczyny wygląda.

              Taki „rodzinny spadek”, jaki ona dostała, może kosztować ją parę lat terapii i psycholog może sobie urobić ręce po łokcie. Próbując zakorzenić dobre mechanizmy, które na początku będą częściej szwankowały niz działały i wytępić patologiczne wzorce, które przez jakiś czas będą jeszcze działały, bo są dla niej ochroną przed tym co dobre, ale nieznane.

              Taki człowiek męczy się generalnie sam ze sobą, pewnie nie mniej niż pijący alkoholik, a jego lub jej partner męczy się tym jeszcze bardziej, gdy jako osoba zdrowa mocniej dostrzega bezsens i absurd niektórych zachowań.

              Będąc z kimś, kto ma parę lat terapii do zrobienia skazujesz się na życie niepewne i pełne kryzysów. Dlatego czasem warto omijać takie osoby zanim się do nich przywiążesz.

              I na dwoje babka wróżyła – Twoja obecność może być dla Twojej dziewczyny motywacją do zdrowienia, ale też może ona Cię odtrącać, żeby swe rany przeżywać w samotności. Terapia to taki remont generalny osobowości – czasem się uda bardziej, czasem mniej – i nie zawsze można przewidzieć, co z tego wyjdzie na końcu. W skrajnym wypadku Twoja dziewczyna może rzucić terapię i cofnąć się w rozwoju albo odwrotnie – poczuć się taka „zdrowa”, że już nie będzie chciała Cię znać. Czego Ci nie życzę, ale żebyś wiedział, że ryzyko takie istnieje.

              W każdym razie też mi się wydaje, że jeżeli Ciebie ciągnie do takich zaburzonych kobiet, to może warto się temu przyjrzeć pod kierunkiem terapeuty. Kto ukształtował w Tobie taki schemat? I czy naprawdę musisz w nim tkwić, czy może zauważysz też całkiem fajne osoby, które napotkasz poza nim.

              Makadamia
              Uczestnik
                Liczba postów: 35

                „Dlatego czasem warto omijać takie osoby zanim się do nich przywiążesz”. Przykre jest to, że osoby z ciężkimi przeżyciami z przeszłości, z rodzin dysfunkcyjnych są nieraz z góry skazane na bycie nieszczęśliwym w życiu. Na ciągłą walkę ze sobą, z przeszłością. I to nie z własnej winy. Muszą płacić za błędy swoich bliskich. Kiedyś ktoś napisał, nie pamiętam czy na tym forum, że „Jesteś tym co inni z ciebie zrobili”. Chyba to trafnie oddaje sytuację takich osób. Można chodzić latami na terapię. Czasem to pomoże, czasem nie. Ale w czasie gdy ludzie z zaburzeniami walczą latami na terapiach o powrót do normalności, inni cieszą się życiem. To przykre. Trochę nie na temat, ale nasunęła mi się refleksja.

                dda93
                Uczestnik
                  Liczba postów: 624

                  Moim zdaniem nie obok tematu, a bardzo na temat. Dzięki za pokazanie mi innego punktu widzenia🙂

                  Jedne osoby do zdrowienia potrzebują trochę samotności, inne żyją zgodnie z dewizą z AA, że „do zdrowienia potrzebne są ci dwie rzeczy: coś do roboty i Ktoś do kochania”.

                  Myślę, że zasadnicza różnica jest w tym, że jedni o to nowe życie walczą, inni zbyt łatwo się poddają.

                  Nikt, kto sam to przeżył, chyba źle nie życzy osobom borykającym się z DDA czy borderline. Ale ważna jest tylko i aż pierwsza zasada ratowników: „Jeśli chcesz kogoś wyciągnąć z przerębla, przede wszystkim nie daj mu się wciągnąć pod lód”.

                  To, że „inni są szczęśliwi” to moim zdaniem banał. Może raczej ci, którzy znają smak piekła potem pełniej odczuwają smak nieba… Zwłaszcza jeśli wypracowanego własnymi rękami.

                  Nikt nie zabrania DDA cieszyć się życiem nie tylko po, ale też w trakcie zdrowienia. Tym, co najbardziej nie pozwala DDA cieszyć się życiem są najczęściej oni sami.

                   

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez dda93.
                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581

                    @Nieswiadomy Faktycznie te schematy mamy głęboko i dlatego wymaga to czasu, żeby do nich dotrzeć i się nimi zająć, ale chciałbym cię trochę uspokoić – z mojej perspektywy to nie była jakaś dręcząca harówka, choć oczywiście były różne dni, ale także ciekawa przygoda, pełna zaskoczeń. W dodatku wcale nie muszą minąć lata, żebyś nabył jakieś „prawa” do fajnego życia, bo będziesz wreszcie „normalny” – w każdej chwili możesz łapać coś dobrego dla siebie, jeśli masz na to miejsce. Terapia nie jest do tego żadnym warunkiem, tylko wsparciem w tym procesie, żeby to było częstsze i bardziej trwałe. To trochę jak trening w sporcie – jest oczywiście zmęczenie, ale i motywacja, w dodatku z trenerem łatwiej osiągnąć lepsze wyniki niż samodzielnie.

                    To nie jest tak, że trzeba zacisnąć zęby i odwalić „czarną robotę” na terapii, a potem wszystko jest nareszcie dobrze. Ja nie widzę takiej granicy. Po trochu załatwiam sobie różne problemy i teraz jest mi lżej i mam więcej zaufania do siebie, choć faktycznie rozpoczęcie tego procesu na terapii było mocno angażujące i poruszało trudne rzeczy. Teraz już mniej mi one doskwierają, bo nawykłem do dotykania ich i wiem co mogę z nimi zrobić sensownego, no i dużo częściej jest mi jakoś bezpiecznie na świecie.

                    Życzę ci powodzenia i cieszę się, że robisz coś dla siebie.

                  Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
                  • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.