Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Głód uwagi

Przeglądasz 10 wpisów - od 101 do 110 (z 140)
  • Autor
    Wpisy
  • ona.ddd
    Uczestnik
      Liczba postów: 73

      Nie chcę iść na terapię grupową z dwóch powodów. Jeden to to, że boję się zwierzać przed rożnymi ludźmi z jednej miejscowości. Terapeucie to co innego. Obowiązuje ich tajemnica. Tu na forum czuję się bardzo anonimowo i to mi daje swobodę wypowiedzi. Nie odważyłabym się na tyle będąc twarzą w twarz z ludźmi na terapii. Druga sprawa to to, że obawiam się że na takiej grupowej czułabym się zaniedbana. Zanim się inni wypowiedzą, zanim do mnie dojdzie, sesja się skończy. Mam potrzebę żeby uwaga była skupiona na mnie. Nie chcę jej dzielić z innymi. Wracając w związku z tym do dzieciństwa, do potrzeby uwagi w tamtych czasach. Ja tą potrzebę miałam od wczesnych lat. Pamiętam różne sytuacje już z czasów kiedy miałam ok 4 lata, kiedy mi tej uwagi brakowało. Ostatnio w rozmowie rodzinnej napomknęłam że nie znosiłam przedszkola bo czułam się tam zawsze samotna. Nie miałam się z kim bawić, nie miałam koleżanek. A mama na to że to ja przecież nie chciałam się z nikim bawić (nie że ktoś ze mną nie chciał). Nawet jak szłam do piaskownicy to chciałam żeby mama była obok i nie chciałam się bawić z innymi dziećmi tylko żeby z mamą być. Ja tego akurat nie pamiętam co ona opowiedziała ale pamiętam dobrze że chciałam: 1 – faktycznie być z mamą, bawić się z mamą i spędzać z nią czas i to co zapamiętałam z dzieciństwa to nie wspólne zabawy (nie wiem czy były), tylko właśnie to że ja chcę a jej nie ma, albo ona mówi żebym szła do dzieci i nie idzie ze mną. 2-chciałam się bawić z innymi dziećmi (nie tylko z samą mamą) ale z tego co zapamiętałam z dzieciństwa to były chwile kiedy jakieś dziecko ode mnie odchodzi do innych dzieci się bawić. Więc jak widać, z dzieciństwa mam totalny brak uwagi z mamy strony i ten brak odczuwam do dziś. Ale nie chcę dzisiaj uwagi mamy. Mama dziś by ze mną gadała chętnie, bywała ze mną, ale ja nie chcę. Nie mam potrzeby z nią być, nie chcę i nie umiem się jej zwierzać. Jest na dystans. Czyli była zapewne kiedyś ta fascynacja mamą ale mi minęła bo nie dostałam tego czego chciałam. Co ciekawe, zrobiło mi się coś takiego dziwnego już w dzieciństwie, że jak czegoś chcę i chcę ta potrzebę zrealizować, to nie umiem spokojnie, tylko rzucam się jak lew na ofiarę, albo jak nie wiem co. Przykład. Ja nie pamiętam tego ale mama opowiada to czasem w ramach żartów: po przeprowadzce na inne osiedle (6 lat miałam około) nikogo nie znałam i podobno w ramach zapoznawania się, poszłam kiedyś pod blok gdzie na ławce siedziały obok siebie dwie dziewczynki i gadały. I ja przyszłam i wepchałam się między nie i tak siedziałam. I nie to że było dużo miejsca między niemi. Musiałam się trochę pokręcić tyłkiem żeby się miedzy nie wepchać. I tyle. Ani me ani be, ani czy mogę. Ryp tyłkiem i jestem, kochajcie mnie… No jest to dziwne i nienaturalne. Albo właśnie ta fascynacja ludźmi. Nie mogę tak „powoli” coś polubić, zachcieć tylko tak agresywnie? Od razu musi być aż taka fascynacja-atak?
      Także widzę powiązanie braku uwagi w dzieciństwie z brakiem uwagi teraz ale nie wiem co z tego wynika i co mogę z tym zrobić.

       

      I mówię, bo się uczę, że można mówić wprost. Wczoraj wymieniałem SMS-em spontanicznie czułości z przyjaciółką i czułem w związku z tym niepokój, bo nie nauczyłem się tego w domu, ale okazało się, że to był miły moment i reszta dnia była miła, nic strasznego nie nastąpiło.

      Ja mam chyba odwrotnie bo właśnie nie mam oporów żeby walnąć wprost. Tu jest problem że nie umiem jakoś tak wstęp zrobić czy coś. I ja też jak Ty wysyłam np. tego smsa i też mam niepokój. I tu się rozjeżdżamy chyba. Czyli Ty nie byłeś nauczony mówić wprost i stąd obawa jak zareaguje koleżanka tak? No ja niby też nie byłam nauczona bo nie można było mówić tego czego ci potrzeba. Ale jakoś robię i mówię wprost (o ile wiem czego chcę). Za bardzo wprost aż. Skąd mi się to wzięło akurat to nie wiem. Jak z tym siadaniem na ławce miedzy dziewczynkami. Wychodzi nietaktownie, nie tak jak trzeba. I niestety zazwyczaj nie jest tak jak u Ciebie:

      okazało się, że to był miły moment i reszta dnia była miła, nic strasznego nie nastąpiło.

      Wychodzi jakiś kwas, ktoś się nie odezwie albo nie tak jak ja oczekuję, nie poświęca mi uwagi tyle ile chcę. A ja nie umiem przyjąć do wiadomości i zaakceptować, że to co dostaję to tyle ile druga osoba jest mi w stanie dać i takie jest jej święte prawo. Tylko jest mi źle, do tego stopnia ze odechciewa mi się. Fascynacja mija. Ale. Są dwa przypadki gdzie nie mija. Jeden to ojciec. Nie mogę odpuścić potrzeby żeby górować nad nim, żeby był mi całkiem posłuszny, zależny. Ja do dziś się go boję chociaż nie mam podstaw. A drugi przypadek to właśnie ten ważny były partner. Nie umiem odpuścić i zapomnieć o tym.

      Fascynacja, romans, uwaga – tego mi brakuje.

      Raz tak miałam z tamtym byłym partnerem (tym ważnym). Zgraliśmy się tak jakoś i przez rok byliśmy na takim haju fascynacyjnym. Potem nadal byliśmy razem ale już bez haju (ale też było fajnie).

      A jak było bez haju? Brakowało ci tego czy nie, bo było po prostu inaczej?

      Po tym wpisie myślałam trochę i doszłam chyba do tego dlaczego i jak fascynacja w tym związku minęła. Było tak, że on zdecydował się na wyjazd zagraniczny na 3 miesiące pomimo moich próśb żeby nie jechał (wcale nie musiał, po prostu chciał). Strasznie to przeżywałam, byłam dziko samotna, wyobrażałam sobie jak to będzie cudownie jak wróci. I wrócił w końcu. Ja do ostatnich dni jego nieobecności męczyłam się tym że go nie ma. I doznałam szoku i kompletnego zawodu jak w końcu go zobaczyłam, bo kompletnie nic nie czułam. Zero. Tak czekałam na ta chwilę i tu nic. Widać zadziałał mechanizm – skoro nie mogę mieć czego chcę, to odcinam emocje, odcinam się od tego i już tego nie potrzebuje. Śmieszne jest to że dopiero teraz świadomie widzę ten mechanizm a znam go od lat. Kiedyś komuś powiedziałam, że ja nie mam w życiu porażek. Nie czuję że jej mam, bo jak tylko coś mi nie wychodzi, nie idzie coś zgodnie z planem, to ja zmieniam plan, już tamtego nie chcę i jadę dalej i jest fajnie. Taki mechanizm sprytny… Wracając do pytania „jak było bez haju”. Źle było bez haju bo była totalna pustka, bezsens jakiś, nicość. Tyle że zaraz mi emocje wróciły bo było tak że on widział że stałam się jakaś lodowata. Twierdził że próbował być dla mnie miły bardziej ale to nic nie dało i odpuścił. Zaczął się oddalać. I mi wtedy oczywiście widząc że go tracę włączyły się emocje. Już go chciałam i…już było fajnie. Bo miałam „co robić”, o czym myśleć i już nie było pustki. Znany mechanizm znowu ddd – żeby się coś działo. Nie ważne, zakochanie czy porzucenie, byle się działo…. Tak więc tak z tym hajem.

       

      ona.ddd
      Uczestnik
        Liczba postów: 73

        Jejku ale te wpisy gigantyczne wychodzą. Mam nadzieję że czytelne i zrozumiałe jest to wszystko. Kilka wątków się miesza zawsze i wychodzi groch z kapustą totalny.

        Chciałam też napisać że znowu dziękuję, tym razem za to:

        Mnie zafascynowało, że masz podobne problemy, ale ja akurat wiem co chcę robić i właśnie to robię ? gadam z tobą bez pośpiechu. To jest bardzo przyjemne i uspokajające dla mnie. Nie nakręcam się, raczej czuję wdzięczność i korzystam z okazji.

        Wydaje mi się, że po prostu masz taki duży głód uwagi, że trudno to napełnić jednym razem. Ten deficyt rośnie latami, pewnie przez całe życie, i tylko dlatego jest taki duży. Tak jak nie tyje się od jednej imprezy i nie zostaje specjalistą po przeczytaniu jednej książki, to wszystko się dzieje z czasem. I dlatego także zaspokajanie tych potrzeb zajmuje czas.

        Miło było to przeczytać 🙂 Bardzo mnie to podniosło na duchu, dodało pewności i poprawiło humor 🙂

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581

          Tak, wszystko jest dla mnie czytelne i jasne.

          No ja niby też nie byłam nauczona bo nie można było mówić tego czego ci potrzeba. Ale jakoś robię i mówię wprost (o ile wiem czego chcę). Za bardzo wprost aż. Skąd mi się to wzięło akurat to nie wiem. Jak z tym siadaniem na ławce miedzy dziewczynkami. Wychodzi nietaktownie, nie tak jak trzeba.

          Zauważyłem w którejś chwili, że ja akurat dobrze się czuję w towarzystwie ludzi, którzy mówią wprost. I sam też tak potrafię – wiem nawet czemu, bo zwykle to ja byłem w roli cichego dziecka, ale też nauczyłem się zwyczajnie przez patrzenie jak może się zachowywać mama i teraz to tylko kwestia czy czuję, że chcę i czy mi wolno też tak robić. W ten także sposób korzystam z tego, co wyniosłem z domu.

          Wiem z terapii, że role są wymienne, ale nie zmienia się cały spektakl. I zauważyłem, że na żywo, na przykład w rozmowie, te role mogą się bardzo szybko zmieniać. Więc tak do końca już się nie utożsamiam z rolą ofiary, bo wiem, że w rolę agresora też łatwo wchodzę. Ale już nie mam z tego powodu poczucia winy, po prostu widzę mechanizm. Bo bycie ofiarą ma wbrew pozorom ogromne zalety – to jest „zbieranie żetonów”, czyli krzywd, bo jak się je uzbiera to… jest wypłata, można iść na wielkie zakupy, czyli wreszcie sobie wszystko odbić! Wtedy moja agresja jest usprawiedliwiona, więc nie myślę o sobie jako agresorze, ja przecież TYLKO odbieram to, co mi się należy.

          Ale już wiem, że to robię tylko dlatego, że nie znałem innego sposobu wyrażenia swoich emocji i nieraz ten automat mi się włącza. Bo jak w głębi siebie nie wierzę, że mogę na przykład czuć złość, to szukam usprawiedliwienia.

          A ostatnio zaczynam wierzyć i po prostu się czymś złoszczę. Ja, bo tak czuję, a nie „a bo on mi…”. I jak to mi się udaje, to okazuje się, że wcale nie mam potrzeby bycia ofiarą ani agresorem, nie muszę w ogóle się usprawiedliwiać, to nie jest dla mnie ani ważne ani interesujące. Moja potrzeba okazała się inna, ale z domu wiedziałem, że nie można tak po prostu się zezłościć, bo mama niby się łatwo wkurzała (taki ma temperament i swoje krzywdy, to już wiem dzisiaj jako dorosły), ale zawsze zwalała winę na coś albo na kogoś (na przykład na mnie…). Albo że tak po prostu mogę przyjąć i okazać czułość i to nie oznacza nic poza tym, że tak czuję teraz.

          Albo właśnie ta fascynacja ludźmi. Nie mogę tak ?powoli? coś polubić, zachcieć tylko tak agresywnie? Od razu musi być aż taka fascynacja-atak?

          Hm, jakoś mnie to nie przekonuje, że to jest atak i agresja z twojej strony. Czemu właściwie tak o tym myślisz? Czy sama tak to widzisz, czy na przykład ktoś tak to nazywał?

          Wychodzi jakiś kwas, ktoś się nie odezwie albo nie tak jak ja oczekuję, nie poświęca mi uwagi tyle ile chcę. A ja nie umiem przyjąć do wiadomości i zaakceptować, że to co dostaję to tyle ile druga osoba jest mi w stanie dać i takie jest jej święte prawo. Tylko jest mi źle, do tego stopnia ze odechciewa mi się. Fascynacja mija.

          Mnie nikt nie daje tyle uwagi, ile chcę, przynajmniej tak na dłuższą metę. Czasem się faktycznie zdarza, że przez kilka godzin sobie z kimś gadam i jest dobry flow, i to mnie cieszy i czuję się szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Na jakiś czas, oczywiście, tak samo jak można się najeść do syta, ale nie da się na zapas. Nauczyłem się tylko to akceptować i przez resztę czasu zajmować się sobą sam, spełniać swoje potrzeby na różne sposoby, nie tylko potrzebę towarzystwa.

          Ja z tego co napisałaś usłyszałem, że to nie jest po prostu brak fascynacji i chcenia, ale ogromny żal. Wydaje mi się, że chce ci się może i nadal, ale masz wielkie poczucie odrzucenia, którego nic nie jest w stanie zrównoważyć.

          Ale. Są dwa przypadki gdzie nie mija. Jeden to ojciec. Nie mogę odpuścić potrzeby żeby górować nad nim, żeby był mi całkiem posłuszny, zależny. Ja do dziś się go boję chociaż nie mam podstaw.

          Cóż, to on cię wychowywał i (razem z mamą) zbudował takie podstawy. Ty nie miałaś w tym nic do gadania, bo nic o świecie nie wiedziałaś, dopiero się tego uczyłaś.

          Popatrz jak on ustawiał waszą relację, bo to, co jest teraz, to już tylko echo jego podejścia. Jeśli rodzic jest troskliwy, to niby czemu dziecko miałoby się go bać? Jeśli nie stosuje manipulacji, to po co dziecko miałby tak do siebie przywiązać, żeby nie mogło odejść i się zajmować swoimi sprawami?

          Widać zadziałał mechanizm ? skoro nie mogę mieć czego chcę, to odcinam emocje, odcinam się od tego i już tego nie potrzebuje. Śmieszne jest to że dopiero teraz świadomie widzę ten mechanizm a znam go od lat.

          Rozumiem że jak w którymś momencie poszedłeś dalej, to samo tak wyszło? Nie było żadnego impulsu wtedy jakiegoś albo zdarzenia? Czy było coś?

          Terapia nie przyniosła mi żadnej rewolucyjnej prawdy, dała tylko okazję, żeby się powoli przyjrzeć moim schematom i porównywać z cudzymi. Nie dziwi mnie, że jak się nad czymś skupiłaś, to więcej widzisz.

          I to mniej tak działa, jak się nie ucieka od tematu. Ja uciekałem, bo się bałem, że okaże się, że tak naprawdę to wszystko moja wina. Ale im więcej się przyglądałem, skoro już byłem na tej terapii i siedziałem, tym bardziej widziałem, że niby jakim cudem jako dziecko mogłem coś sam wymyślić? Ten wstyd i lęk dostałem od rodziców, bo tak było im wygodniej, bo nie umieli inaczej sami z domu i bo się nie nauczyli po drodze (bo przecież się da – ja się właśnie uczę inaczej dbać o siebie).

          Nie pamiętam co konkretnie się stało, ale jakieś emocje to były. Coś przeżywałem słuchając kogoś na grupie. Wcześniej czy później coś sprawdzałem i to nie było efektowne, dopiero jak zaczynałem łączyć kropki i te pojedyncze banalne rzeczy zaczynały coś tworzyć konkretnego. Wtedy już nie dało się tego zignorować ani podważyć, bo sprawdziłem przecież wcześniej dokładnie i do znudzenia. I to były te momenty przebłysków, które dopiero mogę opowiadać i pamiętam. Szczegółów już nie pamiętam, nie potrafię odtworzyć dokładnej drogi, zresztą ona jest tyko moja i nie do powtórzenia.

          O tych pojedynczych rzeczach też mówisz i nie słyszę, żeby ci to dawało ulgę albo zrozumienie. Ale one są ważne, bo z nich dopiero można zrobić układankę i pojawi się jakiś obrazek.

          Kiedyś komuś powiedziałam, że ja nie mam w życiu porażek. Nie czuję że jej mam, bo jak tylko coś mi nie wychodzi, nie idzie coś zgodnie z planem, to ja zmieniam plan, już tamtego nie chcę i jadę dalej i jest fajnie. Taki mechanizm sprytny?

          Obronny, pewnie każdy go ma w jakimś stopniu. On ci pozwolił sobie poradzić z bardzo silnymi emocjami, dzięki niemu przetrwałaś i żyjesz. Ja też. Ale to, co świetnie działa w sytuacji zagrożenia, niekoniecznie sprawdza się w innych sytuacjach. Ale w domu było ciągłe zagrożenie, więc dopiero sprawdzam jak można żyć bez niego.

          Wyraźnie słyszę, że twoje emocje wcale wtedy nie znikają, tylko schodzą do podziemia, bo nie masz na nie akceptacji – pewnie jej nie dostałaś. I pytanie jakie to właściwie emocje, co je wyzwala, jak chciałbym je wyrazić wprost, gdyby nie ta cenzura itd.

          Wracając do pytania ?jak było bez haju?. Źle było bez haju bo była totalna pustka, bezsens jakiś, nicość. Tyle że zaraz mi emocje wróciły bo było tak że on widział że stałam się jakaś lodowata. Twierdził że próbował być dla mnie miły bardziej ale to nic nie dało i odpuścił. Zaczął się oddalać. I mi wtedy oczywiście widząc że go tracę włączyły się emocje. Już go chciałam i?już było fajnie. Bo miałam ?co robić?, o czym myśleć i już nie było pustki.

          A ta pustka to wcale nie brzmi mi jak pustka. Słyszę, że są jakieś emocje, które ona przykryła, i jakieś emocje w reakcji na pustkę. Na przykład niepewność co robić, bo tego nikt cię nie nauczył, co robić jeśli twoje potrzeby bliskości nie są spełnione.

          Ale schemat gonienia najwyraźniej doskonale znasz, bo tu się nie zastanawiasz co robić, tylko działasz. Jest bezpieczny nie dlatego, że przyjemny, tylko bo znajomy. I teraz pytanie jak rodzice cię tego nauczyli.

          Czyli była zapewne kiedyś ta fascynacja mamą ale mi minęła bo nie dostałam tego czego chciałam. Co ciekawe, zrobiło mi się coś takiego dziwnego już w dzieciństwie, że jak czegoś chcę i chcę ta potrzebę zrealizować, to nie umiem spokojnie, tylko rzucam się jak lew na ofiarę, albo jak nie wiem co.

          A co było, gdy czegoś chciałaś jako dziecko? Dostawałaś to? Miałaś czas się tym nasycić, czy mogło w każdej chwili zostać ci odebrane, nawet bez ostrzeżenia?…

          Ryp tyłkiem i jestem, kochajcie mnie? No jest to dziwne i nienaturalne.

          Smucić to mnie zasmuciło, gdy sobie wyobraziłem tę sytuację, trochę też rozbawiło i wzruszyło jak dosadnie i zgrabnie to ujęłaś, ale dziwić to mnie w ogóle nie dziwi.

          Jesteś. To już jest nieźle, bo ja miałem bardziej tak, że mnie nie ma. Teraz myślę o tym z niepokojem, bo jak nie sięgałem po swoje potrzeby, to wpędzałem się w rozpacz. Oczywiście jak sięgasz i nie dostajesz to też niewiele lepiej. Chodzi mi tylko o to, że widzę tę chęć jako rdzeń żeby cokolwiek zrobić, zmienić, żeby nie pogrążyć się w rozpaczy i w ogóle przeżyć. Ja to w sobie na szczęście znalazłem, i zacząłem się tak przysiadać i próbować jak miałem z 15 lat. To już był etap wyżej niż zapadanie w sobie. Terapia wiele lat później to dalszy krok w tej drodze, którą wtedy zacząłem. Ale nie ostatni, bo idę dalej.

          Całe szczęście, że zacząłem iść, bo znam też ludzi, którzy dokonali prób samobójczych. Niektórzy nadal żyją i mają szansę, ale niektórzy się faktycznie zabili. Dorastając właśnie to zrozumiałem, że to naprawdę poważna sprawa, a nie to, czy jestem miły. Że to nie jest jakieś dziwne i nienaturalne, tylko ta ścieżka wcześniej czy później oznacza konfrontację ze śmiercią. A poczułem, że jednak mimo całego stłamszenia w gruncie rzeczy chcę żyć. Dziś się cieszę, że mogę tak żyć, jak chcę.

          Cieszę się też że pisząc mi, też u siebie widzisz nowe rzeczy, czyli że nie jestem tu zbędna

          Cieszę się, że mogę z tobą popisać niezależnie od tego czy coś odkryję, czy po prostu mam poczucie kontaktu i akceptacji. Dziękuję.

          Myślałem, że tym razem krótko napiszę, ale widzę, że znów mi się pootwierało…

          ona.ddd
          Uczestnik
            Liczba postów: 73

            Pisz elaboraty śmiało, ja lubię takie długie 🙂 Tylko żeby odpisać potrzebuję więcej czasu i spokoju wokół siebie, dlatego czasem z takim opóźnieniem to wychodzi. Zauważyłam, że piszesz nocą chyba zazwyczaj. Nie śpisz o tej porze?? Czy jesteś w innej strefie?

            ***
            Też wolę ludzi mówiących wprost. Zawsze tak wolałam. To jest też takie bardziej męskie. Kobiety jak coś im nie leży,  zazwyczaj kręcą coś na boku, po cichu, knują, zamiast powiedzieć w twarz komuś o co chodzi. I konflikty się ciągną przez to w nieskończoność. Chociaż czasem to o konfliktach nie można mówić tylko o jakimś krzywym klimacie, bo przecież nic nie jest na wierzchu, nie ma jawnego konfliktu. Faceci to kawę na ławę, po pysku sobie dadzą i spokój. Ja nigdy nie byłam w babskim towarzystwie, ani na studiach ani w pracy i z tego co słyszałam jakie kobiety wredne potrafią być to masakra. Mi zawsze bardziej po drodze z mężczyznami było i jak już wspominałam, wszystko co męskie mnie bardziej pociągało przez to że był ojciec którego nie mogłam zdobyć dla siebie. Czy Ty ze względu na swoją mamę wolisz towarzystwo kobiet i lepiej się z nimi dogadujesz z niż z mężczyznami? Czy też masz jakieś takie nie wiem jak to nazwać, „uprzedzenia” co do swojej płci przez to? Ja np. zawsze uważałam że kobiety są gorsze, głupsze, nudniejsze, mniej poważne. Straszne to…ale tak myślałam. Tzn. dalej to we mnie jest. Nie pozbyłam się tego przekonania od tak. Ja na razie wiem że to są tylko przekonania, a nie obiektywna prawda, wiec odwracam myślenie. Dobrze wreszcie wiedzieć, że to przekonania, bo jednocześnie z pogardą dla kobiet (i siebie oczywiście) byłam zażartą obrończynią kobiet i feministką, chcąca łamać wszelkie stereotypy związane z płcią. Ten rozdźwięk był straszny. Byłam rozdarta kompletnie, nie wiedziałam kim jestem. I się zastanawiam czy Ty też coś takiego miałeś i jeśli tak to jestem ciekawa co myślałeś o mężczyznach.

            ona.ddd
            Uczestnik
              Liczba postów: 73

              Wchodzenie w różne role – rzeczywiście, tak było, chociaż dopiero teraz sobie uświadomiłam że w sumie często byłam też w roli ofiary.

              Ale już wiem, że to robię tylko dlatego, że nie znałem innego sposobu wyrażenia swoich emocji i nieraz ten automat mi się włącza. Bo jak w głębi siebie nie wierzę, że mogę na przykład czuć złość, to szukam usprawiedliwienia.
              A ostatnio zaczynam wierzyć i po prostu się czymś złoszczę. Ja, bo tak czuję, a nie ?a bo on mi??. I jak to mi się udaje, to okazuje się, że wcale nie mam potrzeby bycia ofiarą ani agresorem, nie muszę w ogóle się usprawiedliwiać, to nie jest dla mnie ani ważne ani interesujące.

              Tego za bardzo nie rozumiem. Co to znaczy że się po prostu złościsz, a nie złościsz się „bo on mi…”. Nie mogę dostrzec różnicy. Jak była sytuacja gdzie „on coś tam”, to się złościsz przecież „bo on coś tam”, czyli z jakiegoś powodu, czy czyjegoś powodu.

              ***

              Fascynacja ludźmi.

              Albo właśnie ta fascynacja ludźmi. Nie mogę tak ?powoli? coś polubić, zachcieć tylko tak agresywnie? Od razu musi być aż taka fascynacja-atak?

              Hm, jakoś mnie to nie przekonuje, że to jest atak i agresja z twojej strony. Czemu właściwie tak o tym myślisz? Czy sama tak to widzisz, czy na przykład ktoś tak to nazywał?

              Ja to widzę. Nie zawsze, ale często. Mam świadomość tego jak to wygląda. Bardziej bym nazwała to jednak atakiem niż agresją. Agresja ma negatywny wydźwięk, a tu chodzi o fascynację pozytywną. No i partner mi mówi, że tak robię. Ja częściowo wiem skąd mam takie coś. Wydaje mi się, że to jest związane z tym, że jak czegoś potrzebowałam jako dziecko ze strony rodziców (uwaga, bezpieczeństwo) to tego nie dostawałam. I jak tylko natrafiała się okazja, że nagle dostaję tą uwagę, to korzystam ile wlezie, na maksa, na zapas, bo zaraz się skończy, zaraz tata znowu będzie zły, będzie pijany albo będzie bił i znowu rutyna dnia codziennego. I to przekładam na wszystko inne teraz. Jak coś mi się spodoba i czegoś chcę to się rzucam na to łapczywie. Hmm teraz jak to napisałam to jednak widzę że to ledwie w połowie tłumaczy te ataki. Czyli że rzucam się atakiem i łapczywie jak już dostanę przyzwolenie. Jak ktoś się zgodzi i okaże mi swoją uwagę. Tylko że ja się rzucam ZANIM ten ktoś się zgodzi i okaże uwagę. Tego dalej jednak nie wiem. Dlaczego tak się dzieje. Może to jest coś w stylu: o, coś mi się podoba tu i teraz. Zaraz to może zniknąć, ta okazja może zniknąć. To co robimy? Wóz albo przewóz, działam albo nie działam bo zaraz będzie za późno. To atakujemy! Nie ma nic do stracenia i nie ma czasu na wolne gierki. Może to tak działa? Słowo klucz tutaj, które wyszło tak mimochodem, ale zawsze go używałam i ostatnio dzięki tym naszym rozmowom już wiem jakie ono jest ważne. Ja właśnie mam coś do stracenia rzucając się tak i to dużo! Swój święty spokój. Bo jak nie wypali, jak nie dostanę to jest dramat i to co opisuję poniżej…

              Ja z tego co napisałaś usłyszałem, że to nie jest po prostu brak fascynacji i chcenia, ale ogromny żal. Wydaje mi się, że chce ci się może i nadal, ale masz wielkie poczucie odrzucenia, którego nic nie jest w stanie zrównoważyć.
              Wyraźnie słyszę, że twoje emocje wcale wtedy nie znikają, tylko schodzą do podziemia, bo nie masz na nie akceptacji ? pewnie jej nie dostałaś.

              To było odkrywcze i cenne co powiedziałeś. O tych emocjach które nie znikają ale zepchnięte są do podświadomości już słyszałam (Magda z selfmastery świetnie o tym mówi w jednym filmie), ale znowu – ileś tam razy muszę to usłyszeć, przeczytać, przemyśleć aż zassa coś i zostanie na dłużej ta myśl, świadomość tego. Racja. Pojawia się dużo żalu, rozczarowanie, smutek, bezradność, odrzucenie, wstyd. I tego nie chcę czuć bo mnie te emocje zabijają. Więc je spycham w ciemny kąt podświadomości. Już ich nie widzę. Ale one są i sączą jad.. I tak całe życie człowiek smutny, podtruty.

              I pytanie jakie to właściwie emocje, co je wyzwala, jak chciałbym je wyrazić wprost, gdyby nie ta cenzura itd.

              Co je wyzwala? Nie wiem. Może inna bezpieczna atmosfera? Jak chciałabym je wyrazić wprost? No w tym sęk że ja nie chcę, bo to boli. Ale wiedząc że dobrze mi to zrobi, to chyba powiedziałabym wprost tej osobie której sytuacja dotyczy, że nie dostałam tego czego chciałam. Tylko w sumie nie wiem co to da. Bo chyba będę oczekiwała że jak powiem to wtedy ta osoba powie, aha, no to sorry to ok, masz. Do tego jak to się ma do realizacji tego w innej bezpiecznej atmosferze? Czyli w sumie chyba nie tędy droga. Hmm, jak bym je chciała realizować. Może przepłakać? Nie wiem… Jedyne co mi przychodzi do głowy to to żeby powiedzieć tej osobie. A pierwsza myśl najlepsza zawsze chyba…

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581

                Tak, pisuję nocą, wtedy mam więcej energii i chęci.

                Mam kontakty głównie z kobietami. Sprawdzałem ostatnio jak się mam z facetami i wyszło mi, że zasadniczo nie mówią o uczuciach, nawet jak się lubimy. Jak uprawiam różne hobby w sieci, to więcej jest facetów i różnie bywa, z jednymi się dogaduję, a z innymi kłócę, ale wtedy chodzi raczej o jakiś cel, choć czasem z emocjami w tle.

                Moja mama jest bardziej kontaktowa niż tata, choć z kolei tata miał dużo ciepła (którym z kolei nieraz manipulował…), ale żadne z nich nie mówiło o emocjach. Na dziś wydaje mi się, że z kobietami jest mi przyjemniej (także dlatego, że nieraz mi się podobają), ale zasadniczo niezależnie od płci najbardziej interesują mnie osoby, które mówią wprost o emocjach, czyli nie pasują do obu stereotypów płciowych. Wczoraj akurat spędziłem długi, miły wieczór z przyjaciółką, która mówi, że ma w sobie także męskie cechy. Pewnie tak jest, ale to, co mnie z nią łączy chyba najbardziej, to otwartość i ciekawość, o czym byśmy nie gadali, choć o ludziach, emocjach i związkach najwięcej. Bezpośredniość bez emocji mnie nudzi, emocjonalność bez otwartości budzi we mnie nieufność.

                Ja sam czuję się facetem i jeśli kiedyś źle się czułem w tej roli, to dlatego, że po tacie mam tę wrażliwą, ciepłą i powolną część, i rodzice (żeby było ciekawiej oboje) wyśmiewali i mieli mi za złe, że beksa, ciapa itp. Oczywiście koledzy też gdzieś do końca podstawówki. Ale ja tego w ogóle nie rozumiałem, cierpiałem tylko z wyśmiewania nieporadności, a że z czasem (od liceum) nikt już się tej mojej „kobiecej” wrażliwości nie czepia, to przestałem mieć z tym jakikolwiek wstyd czy problem. Czuję się facetem, ale nie interesuje mnie ile mam cech męskich, a ile kobiecych, ani jak kto to definiuje. Bo spotkałem się niedawno ze wschodnim rozumieniem, gdzie energia kobieca to tworzenie, a męska to świadomość, co wydaje mi się odwrotnie niż w tradycji zachodniej, i jak się nad tym zastanawiałem, to bardzo irytowało mnie całe to szufladkowanie w obu tradycjach.

                Jestem mężczyzną i feministą, w ogóle mi się to nie kłóci. W dodatku w ostatnich latach zainteresowałem się prawami mężczyzn i dyskryminacją na tym tle i tylko podejrzane wydaje mi się środowisko, które o tym mówi, bo wydaje mi się, że jest tam ileś ukrywanej agresji wobec kobiet. A ja widzę je bez „współzawodnictwa” kto ma gorzej. Po prostu faceci mają swoje problemy, które też rozumiem i część jest mi bliska. Patriarchat i matriarchat to dla mnie w istocie kwestia władzy, a nie płci, i myślę o nich z podobną niechęcią. Przyglądam się temu wszystkiemu nadal, to nie jest zamknięty temat.

                ona.ddd
                Uczestnik
                  Liczba postów: 73

                  Źle było bez haju bo była totalna pustka, bezsens jakiś, nicość. Tyle że zaraz mi emocje wróciły (…) Zaczął się oddalać. I mi wtedy oczywiście widząc że go tracę włączyły się emocje. Już go chciałam i?już było fajnie. Bo miałam ?co robić?, o czym myśleć i już nie było pustki.

                  A ta pustka to wcale nie brzmi mi jak pustka. Słyszę, że są jakieś emocje, które ona przykryła, i jakieś emocje w reakcji na pustkę. Na przykład niepewność co robić, bo tego nikt cię nie nauczył, co robić jeśli twoje potrzeby bliskości nie są spełnione.
                  Ale schemat gonienia najwyraźniej doskonale znasz, bo tu się nie zastanawiasz co robić, tylko działasz. Jest bezpieczny nie dlatego, że przyjemny, tylko bo znajomy. I teraz pytanie jak rodzice cię tego nauczyli.

                  Czyli była zapewne kiedyś ta fascynacja mamą ale mi minęła bo nie dostałam tego czego chciałam. Co ciekawe, zrobiło mi się coś takiego dziwnego już w dzieciństwie, że jak czegoś chcę i chcę ta potrzebę zrealizować, to nie umiem spokojnie, tylko rzucam się jak lew na ofiarę, albo jak nie wiem co.

                  A co było, gdy czegoś chciałaś jako dziecko? Dostawałaś to? Miałaś czas się tym nasycić, czy mogło w każdej chwili zostać ci odebrane, nawet bez ostrzeżenia??

                  To był ważny fragment. Bezbłędnie trafiłeś. Mocno to do mnie dotarło jakoś. Czyli wracamy do tej fascynacji… Jakie to powiązane wszystko. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Znowu zaczęłam analizować tamten związek z tamtym partnerem ważnym, te sytuacje przez które się to wszystko rozleciało. A mogło być inaczej…
                  Z tym dostawanie czegoś jako dziecko, to jest dwojako. Dlatego ja chyba tak późno zdałam sobie sprawę z mojego problemu. W dzieciństwie niczego mi nie brakowało. Miałam kupę zabawek, ciuchy, wakacje, jedzenie, zwierzaki, czy spełnianie hobby typu chciałam się uczyć grać na pianinie to mogłam – kupili, zapisali, itd. Mama szyła mi nocami ciuszki dla lalek, a tata robił mi domek. Generalnie było tak że jak coś chciałam to miałam. Ale nie miałam czegoś takiego głębszego, nienamacalnego:

                  Bezpieczeństwo –  nigdy nie było wiadome co ojca wkurzy, kiedy wybuchnie, kiedy znienacka przyleci z kapciem i dostanę tak że aż się posikam, albo czy przyjdzie pijany, czy będzie prał mamę (dźwięk uderzenia pięści o twarz mam w głowie do dziś – nie wybaczę!), na ile mama mnie obroni a na ile nie. /Sorki, musiałam opisać jeszcze raz to i wyrzucić z siebie./

                  Poczucie własnej wartości, godność – nigdy nie wiadome było kiedy, z jakiego powodu i przy kim co najważniejsze ojciec zrobi idiotę ze mnie albo z mamy, będzie się o nas pogardliwie wyrażał, będzie się naśmiewał z mamy.

                  Beztroska – nigdy nie było wiadome kiedy ojciec zrobi awanturę po pijaku i będę musiała łagodzić, przepraszać, bronić psa, mamy i siebie.

                  Intymność – nie mogłam się rozwijać i dojrzewać, mieć sekretów, swoich spraw, wstydu, nie mogłam dorastać! (takie miałam poczucie i mam do dziś co jest okropne; bycie dorosłą kobietą jest czymś złym, wstydliwym, bo seksualnym – nie wiem dlaczego tak myślę ale tak mam i strasznie mi źle jak to piszę teraz- pali mnie wstyd i wstręt ). Poza tym trzeba było przytulać się do taty, a czasem z nim spać na jakichś wyjazdach (raczej nie byłam molestowana – nie wyszło na terapii a ja nie pamiętam). Oczywiście były inne możliwości rozlokowania do spania ale nikomu nie przyszło do głowy że wczesnej nastolatce może to przeszkadzać, a ja nie mogłam się odezwać bo > tata pomyśli że go nie kocham, że mnie obrzydza (a tak było – obrzydzał mnie, to całe przytulanie i spanie, a jak miałam 2 albo 3 lata to się kąpał ze mną w wannie i co ciekawe – nie mama tylko tata) > pomyśli że tylko na mamie mi zależy > będzie znowu awantura, bicie. Nie znosiłam przytulania i całowania z rodziną a trzeba było… W usta! Kto wymyślił to całowanie dzieci w usta do chu… wafla!

                  Bliskość – zawsze zadawałam dużo pytań i wydaje mi się że mądrych, takich rozwijających, np. zawsze pytałam kto jest na pieniążku, co robił, czy był dobry czy był zły. I pamiętam że męczyło to moją mamę i kazała mi się już nie pytać. Do dziś mi zostało. Sama dojdę, a nie zapytam bo na głupka wyjdę że nie wiem.
                  Mama niby utulała mnie niby do snu, czytała mi bajki ale zawsze mi jakoś mało było – za krótko była ze mną. Pamiętam że chciałam się z nią bawić być z nią, coś robić, ale jakoś zawsze jej nie było. Miała ręce pełne roboty w domu albo jej nie było bo była w pracy i trzeba było zostawać wtedy z tatą co mnie przerażało.

                  No więc tych rzeczy nie miałam. Czyli tak:

                  Dostawałaś to? Miałaś czas się tym nasycić, czy mogło w każdej chwili zostać ci odebrane, nawet bez ostrzeżenia??

                  Miałam i mam poczucie że tych rzeczy które wymieniłam wyżej nie miałam prawie w ogóle. Obiektywnie, pewnie były momenty gdzie było ok ale ja pamiętam to wszystko jakbym głównie nie miała. Nie miałam czasu żeby się nasycić i sytuacje „bez ostrzeżenia” były notoryczne. Pamiętam takie coś że jako 4 czy 5 latka poznałam dziewczynkę na osiedlu i tak się zakolegowałyśmy (fascynacja) że spędziłam z nią cały dzień. Pod wieczór, robiło się już ciemno (było lato) ona mówi że idzie już do domu. To ja mówię, to ja z tobą pójdę. Ona się zgodziła. Poszłam do niej a tam jej mama mówi że dziewczynka musi się już iść kąpać. A ja na to czy ja mogę z nią do tej wanny. A ta mama mówi że no nie bardzo i czy moja mama mnie nie szuka bo już późno. Mowie że nie,  na pewno nie. Nie wiem jak to się skończyło ostatecznie ale w końcu wyszłam od nich (nie kąpałyśmy się razem) i poszłam do domu, a w domu dostałam opierdziel że mama nie wie gdzie jestem, gdzie ja łażę itd. No i tak… Analizując teraz – byłam nienasycona, odrzucona, a potem jeszcze poczucie winy miałam że nie mogę realizować swoich potrzeb jak już trafia się okazja raz na ruski rok, ktoś chce ze mną być i dawać mi swoja uwagę. I tak mam do dziś. Każda przyjemność wiąże się z wyrzutami sumienia. Oczywiście mam już świadomość tego mechanizmu i odrzucam te wyrzuty. Ale, było jak było, co przeżyłam to moje…

                  ona.ddd
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 73

                    Bezpośredniość bez emocji mnie nudzi, emocjonalność bez otwartości budzi we mnie nieufność.

                    Ciekawe.

                    truskawek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 581

                      Tego za bardzo nie rozumiem. Co to znaczy że się po prostu złościsz, a nie złościsz się ?bo on mi??. Nie mogę dostrzec różnicy. Jak była sytuacja gdzie ?on coś tam?, to się złościsz przecież ?bo on coś tam?, czyli z jakiegoś powodu, czy czyjegoś powodu.

                      Ten powód jest bezpośredni i wcale nie zawsze działa. Za to zawsze jeśli coś czuję, to wiąże się z moimi potrzebami, doświadczeniami i interpretacją czyjegoś zachowania.

                      Przykład – zwykle gdy ktoś podnosi na mnie głos, to się odruchowo boję. Ale nie zawsze. Raz na grupie byłem smutny i zniechęcony, trochę się zapadłem w siebie. I wtedy nieoczekiwanie osoba, na której mi w grupie zależało, ale od dłuższego czasu nie mogliśmy się dogadać i z bezradności dla odmiany sobie odpuściłem, zamiast drążyć jak zwykle (sprawdzałem co będzie jak zrobię inaczej niż zwykle), zwróciła się do mnie w tej sprawie. Słyszałem złość, ale w tym momencie czułem tylko trochę żalu, że się zamknęła, a nie strach. Ta złość spływała po mnie jak po kaczce. Nie dlatego, że mi przestało zależeć (nawet sam chciałem do tego nawiązać, tylko ciągle odkładałem, bo się obawiałem), ani nie stała się nagle otwarta, tylko dlatego, że w tej chwili przeżywałem coś zupełnie innego. Dosłownie czułem, jak nic nie mogła mi zrobić. Byłem zaskoczony, że się odezwała, i nawet to było dla mnie przyjemne, że coś ode mnie chciała, ale głównie patrzyłem tylko z taką melancholią i nawet znudzeniem na tę złość. Słyszałem też ukrywany lęk, pewnie że się zacznę wykłócać, ale to wszystko było poza mną. Nie brałem za to żadnej odpowiedzialności. Powiedziałem tylko jak się czuję z tym, ale bez większej energii, i podsumowałem krótko jak ta nasza relacja w tej chwili wygląda.

                      Nie wiem, czy to jest dla ciebie jasne, ale ja nawet szybko uwierzyłem, że nikt nie jest odpowiedzialny za moje uczucia ani ja za czyjeś, tylko długo nie czułem tego. Kluczowe było dla mnie chyba zrozumienie, że tak długo, jak przypisuję komuś jakiś specjalny wpływ na moje uczucia, tak długo oddaję mu władzę nad sobą, której on sam z siebie nie ma. Według wzorca z domu, tylko współcześnie.

                      Jak ktoś coś zrobił, a ja się złoszczę, to nie ON MI ZROBIŁ, tylko ON ZROBIŁ to czy tamto. Słyszysz, jak to brzmi optyką ofiary? Dlatego komunikaty typu „ja” odkrywały przede mną różne pułapki i ciągle czułem nieufność, że słyszę tam jakieś ukryte emocje, dopóki nie zdecydowałem się na uproszczenie do bólu i zaufanie gramatyce.

                      Kontrprzykład: widziałem się ostatnio z moją byłą dziewczyną w towarzystwie i ona zapytała chyba co u mnie, ale ja słyszałem pod tym, że się chyba stęskniła trochę, i czułem nieufność, bo jak zwykle nie powiedziała nic o swoich emocjach, które odbierałem. Więc w paru zdaniach opowiedziałem co nowego, po czym dosłownie uciekłem opowiadać o tym samym, ale dokładniej i komu innemu. Na koniec moja była dziewczyna podeszła, położyła mi delikatnie rękę na ramieniu i z wyraźną wdzięcznością i jakimś wzruszeniem podziękowała mi. Ale wiesz co? Nie mam nawet pojęcia za co właściwie…

                      Ja jej nic nie zrobiłem, cały czas trzymałem emocjonalny dystans, a fizycznie też szybko odszedłem. Ale najwyraźniej coś zrobiłem takiego, co dla niej było ważne, co jej uruchomiło jakieś emocje. Ja byłem (i jestem) święcie przekonany, że okazywałem jej głównie nieufność i dystans. Krótkie, towarzyskie zainteresowanie to maks. Ale nic, co by mi wyjaśniło to podziękowanie. Nie pytałem nawet, bo byłem ciekawy, ale właśnie trzymałem nadal dystans…

                      Już się przyzwyczaiłem do tej myśli, że każdy przeżywa swoje i że jeśli będę traktował moje emocje jako moje reakcje, to mogę obserwować co ktoś robi, ale już nie dam mu kierownicy do ręki. Ale też, że robię co mnie się wydaje, ale ktoś może to odczytać zupełnie nieprzewidywalnie.

                      To podejście zdejmuje ze mnie obawę i poczucie winy za cudze emocje i ułatwia mi nie wchodzenie w rolę ofiary. Nie zajmuję się specjalnie drugą osobą, „jak ona tak mogła” i co „powinna”, a raczej tym, co mi się uruchomiło, co to za mechanizm i co chcę z tym zrobić. Bo to jest moje i tylko ja o tym decyduję.

                      truskawek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 581

                        Bardziej bym nazwała to jednak atakiem niż agresją. Agresja ma negatywny wydźwięk, a tu chodzi o fascynację pozytywną. No i partner mi mówi, że tak robię. Ja częściowo wiem skąd mam takie coś. Wydaje mi się, że to jest związane z tym, że jak czegoś potrzebowałam jako dziecko ze strony rodziców (uwaga, bezpieczeństwo) to tego nie dostawałam. I jak tylko natrafiała się okazja, że nagle dostaję tą uwagę, to korzystam ile wlezie, na maksa, na zapas, bo zaraz się skończy, zaraz tata znowu będzie zły, będzie pijany albo będzie bił i znowu rutyna dnia codziennego. I to przekładam na wszystko inne teraz.

                        Dla mnie zarówno „agresja” jak i „atak” to są oceny, w dodatku obie negatywne. Wymyśliłem sobie (sam) taką metodę – jeśli nie jestem pewien czy to jest przeżycie, czy ocena, to sprawdzam jak mogę to powiedzieć inaczej, przez czuję CO? Fascynacja to mi się wydaje zdecydowanie uczucie (czuję CO? – fascynację), ale agresja ani atak już nie: „czuję agresywność” powiedziałbym pewnie raczej „czuję złość”, a „czuję atakowaność” (???) to już w ogóle wygibas, który nie oddaje żadnej emocji. Nawet „chęć ataku” to już nazwanie potrzeby (plus ocena), a nie uczucia.

                        I to mi się jak dotąd zawsze sprawdza, gdy mam trudność w określeniu emocji. Nigdy nie sądziłem, że głowa i analiza gramatyki mogą pomagać łapać kontakt z uczuciami.

                        Ale ja w ogóle nie słyszę w tym, co piszesz, złości, więc agresja mnie nijak nie przekonuje. Słyszę natomiast inne emocje – nadzieję i rozpacz. Powiedziałbym więc, że rzucasz się z nadzieją i rozpaczliwie (jeśli już musi być jakiś przymiotnik). I to mnie w pełni przekonuje, ale to oczywiście ja tak słyszę, przez swoje filtry.

                        Pojawia się dużo żalu, rozczarowanie, smutek, bezradność, odrzucenie, wstyd. I tego nie chcę czuć bo mnie te emocje zabijają. Więc je spycham w ciemny kąt podświadomości. Już ich nie widzę. Ale one są i sączą jad.

                        Dużo tych emocji, trudno mi się w nie teraz wczuć, ale rozumiem je. Jestem dumny, że tyle potrafisz ich złapać, strasznie się z tego cieszę, bo to twoja własna robota, której nic nie zastąpi.

                        Ale otwiera mi się też ileś pytań o to, co jest głębiej, które budzą we mnie zarazem ciekawość i niepokój. Co to właściwie znaczy, że cię zabijają? Czym właściwie jest ten „jad”? Jak spychasz, to słyszę w tym wysiłek i walkę – ale z czym w sumie walczysz?

                        Jakie to powiązane wszystko. Nic nie dzieje się bez przyczyny.

                        To mi się wydaje największa krzywda – nie że ktoś bliski, kto miał się mną zajmować, nie zadbał o mnie i wywalał na mnie swoje frustracje, tylko że wmówił mi, że ja źle widzę, źle słyszę, źle rozumiem… I przez to przestałem sobie ufać, w swoje rozumienie i w swoją sprawczość. Nie umiałem powiązać ze sobą różnych rzeczy, ale nie dlatego, że nie byłem w stanie, tylko bo ktoś temu zaprzeczał.

                        Teraz się uczę, że jak coś robię, to to ma jakiś skutek. I że jak coś mi się wydaje i coś czuję, to warto za tym iść, bo ktoś inny może tego nie rozumieć albo jest mu tak wygodniej, żebym się zawstydził, zmieszał, wycofał i może nawet wziął winę na siebie. Właśnie tak było w moim domu.

                        W dzieciństwie niczego mi nie brakowało.

                        Czytając to zdanie czułem złość i niepokój – jak to „niczego”? Przecież właśnie zabrakło ci najważniejszych rzeczy, tych emocjonalnych!…

                        Moi rodzice nie zapewniali mi komfortu materialnego ani rozwoju umiejętności, ale poza tym było bardzo podobnie. Nawet przyszło mi do głowy jak to nazwać – oni mnie hodowali, a nie wychowywali… Dawali jeść, było w co się ubrać i gdzie spać. Nawet do szkoły chodziłem. Ale ktoś kiedyś powiedział coś, co mną wstrząsnęło: w domu dziecka też to wszystko jest, a nikt nie chciałby tam trafić!

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 101 do 110 (z 140)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.