Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Jak odblokować się w relacjach damko-męskich?
-
AutorWpisy
-
Cześć,
Przychodzę do Was z problemem, który doskwiera mi od kilku lat. Ten problem to moje relacje damsko-męskie. Długo zastanawiałem się czemu będąc dorosłym ogarniętym facetem, takie relacje przychodzą mi z tak olbrzymim problemem. Teraz połączyłem kropki i jestem praktycznie pewny, że to przez moje specyficzne dzieciństwo.
Mniej więcej do 20 roku życia – byłem mocno zakompleksiony. Mały, chudy, pochodzący z biednej patologicznej rodziny, w której przez te 20 lat prawdopodobnie ani razu nie widziałem prawdziwej bliskości i miłości. Przez ten początkowy okres życia byłem na każdym kroku wyszydzany. W szkole i w domu jedno wielkie znęcanie się psychiczne i wycieranie mną podłogi. Przez to wszystko na tej podłodze znalazło się w końcu moje poczucie wartości. Będąc od zawsze wrażliwym dzieciakiem – wszystkie te docinki, szydery i złe opinie na mój temat bezkrytycznie brałem do siebie. Nie potrafiłem obracać tego w żart i podchodzić do tego z dystansem, przez co wszystko to mocno wyryło się na mojej psychice.
Przez 20 lat życia nie dość że nie byłem w żadnym związku, to nie byłem nawet na żadnej randce. Część dziewczyn, z którymi chodziłem do szkoły potrafiła się ze mnie chamsko naśmiewać. Były też takie, którym się podobałem i które były mną mocno zainteresowane. Ja po tych wszystkich opisanych akcjach jednak nie zauważałem wtedy tego zainteresowania – wmawiałem sobie, że te sygnały zainteresowania wysyłane w moją stronę to żart, który odbije się na mnie, gdy tylko spróbuję zacząć coś z tymi dziewczynami kręcić.
W końcu wziąłem się za siebie, zacząłem na własną rękę ogarniać swoje życie. Jak już je trochę poukładałem, wyjechałem z rodzinnej miejscowości do innego miasta i w nim stałem się innym człowiekiem. Dzisiaj – mając 26 lat – jestem niemal idolem wśród swoich znajomych. Mam ogromną siatkę znajomych, którzy bardzo chętnie spędzają ze mną czas, liczą się z moim zdaniem i opinią. Zauważyłem, że spora część z nich traktuje mnie jak autorytet. Kilka razy od różnych osób słyszałem, że chcieliby być tacy jak ja. Sam też na świadomym poziomie zacząłem w końcu zauważać, że jestem jednak wartościowy. Lubię i akceptuję siebie, znam swoje mocne i słabe strony, nieustannie nadal się rozwijam. Jednak wspomniane wcześniej kontakty z kobietami nadal przychodzą mi z ogromnym trudem.
I nie chodzi tu o brak zainteresowania tych kobiet. Zainteresowanie mam dosyć duże. Widzę to ja i widzą to moi znajomi. Praktycznie zawsze gdy gdzieś wyjdę, czuję na sobie wzrok obcych kobiet i sygnały zachęcające mnie do podejścia. Wiem, że wszystkie moje aktualne „niepowodzenia” w kwestii relacji z tymi kobietami wynikają tylko z moich blokad psychicznych.
Świadomie – wiem, że mógłbym i potrafiłbym z tymi spotykanymi kobietami wchodzić w jakieś relacje. Mam gadane i to bardzo. Kiedy już się otworzę na kontakt i zagadam do jakiejś kobiety to nie mam problemu z poprowadzeniem rozmowy. Prawie zawsze reagują one pozytywnie. Rozmowa się klei, ale po kilku zdaniach takiej rozmowy – zamiast posuwać tę nową znajomość jakkolwiek do przodu to ja pomimo wyraźnego zainteresowania tych kobiet, ucinam rozmowę nie biorąc zazwyczaj do nich żadnego kontaktu. Jak już kontaktami się wymienię to albo w ogóle się do tych kobiet nie odzywam, albo znajomość kończy się po pierwszym spotkaniu.
Byłem do tej pory w jednym rocznym związku – z dziewczyną, która też jest DDA. Mimo że wszystko rozwijało się bardzo dobrze, ona postanowiła się wycofać i zakończyć związek bo „na mnie nie zasługiwała”. Uprzedziło mnie to dosyć mocno do kwestii wchodzenia w kolejne związki. Po rozstaniu dochodziłem do siebie dosyć długo, czując że kolejny raz – tak jak trafiało mi się to przez całe życie – osoba, która była dla mnie bliska nie traktowała mnie jak osobę bliską i ważną dla niej. Mam za sobą kilka przelotnych znajomości, które zaczynały się prawie zawsze po alkoholu. Nie były to dziewczyny, z którymi chciałbym budować cokolwiek trwałego. Za każdym razem, dosłownie kolejnego dnia – ucinałem te znajomości pomimo że dziewczyny sygnalizowały, że one tych znajomości ucinać nie chcą.
Wiem, że przepracowanie 20 lat życia podczas których na mojej psychice pojawiła się masa blizn nie jest czymś co można zrobić z dnia na dzień. Zapisany już jestem na terapię. Czekam na termin, plan jest taki że zacznę tę terapię wiosną. Wiem, że ona pewnie dużo mi pomoże. Nie zmienia to faktu, że mając 26 lat i bardzo małe doświadczenie z kobietami – omijają mnie wartościowe chwile, których ludzie w moim wieku mają już teraz kilka razy więcej niż ja. Czuję, że z roku na rok brak tego doświadczenia będzie mi tylko jeszcze bardziej utrudniał budowanie czegokolwiek. Wiem, że i tak zrobiłem spory postęp, ale tempo tego postępu zdecydowanie nie jest czymś, z czego jestem zadowolony.
Pomimo tego, że od kilku lat praktycznie każda „zagadana” kobieta reaguje na mnie pozytywnie – ja wciąż podświadomie się blokuję, mając wyryte w głowie te wszystkie nieprzyjemne akcje z dzieciństwa kiedy byłem mieszany z błotem. Rozmawiałem z dziesiątkami kobiet, a mimo tego nadal moja podświadomość mnie „straszy” i blokuje.
Kolejny etap kiedy już zagadam. Jak nie „uciekać” od tych kobiet po 2 minutach rozmowy skoro widzę, że one są zainteresowane moją osobą? Za każdym razem powtarzam sobie, że spróbuję taką rozmowę pociągnąć dłużej niż zwykle, a gdy już tę rozmowę zaczynam to nawet nie wiedząc kiedy mówię „cześć” i odchodzę.
Nie wiem też, czego właściwie ja od tych kobiet oczekuję. Z jednej strony chciałbym spróbować kolejny raz wejść w związek – tym razem filtrując na starcie te znajomości, tak żeby uniknąć wpakowania się w coś bliskiego z kimś mocno zaburzonym. Z drugiej strony mam wspomniane uprzedzenia do związków i często myślę, że lepiej po prostu poszukać (w końcu na trzeźwo) bardziej luźnych znajomości dla samego obycia się z kobietami – szukając kogoś, kto też nie oczekuje niczego stałego i trwałego.
Chciałbym to w końcu jakoś bardziej zdecydowanie ruszyć na własną rękę i mam do Was prośbę.
Czy znacie może jakieś sposoby i ćwiczenia na to, żeby się odblokować? Może jakieś książki, które poruszają tego typu tematy?
Hej, adam!
Cieszę się, że mimo takich przejść, zdołałeś już tyle zbudować. Imponujące. Otwarłeś się na ludzi, odniosłeś sukces, podniosłeś swój status w nowej grupie. Napiszę, co mi zadźwięczało, to są takie intuicje po Twoim wpisie. Być może bardziej o mnie albo o moich wyobrażeniach niż o Tobie. Posprawdzaj sobie, czy Ci z czymś po drodze, czy zupełnie obok celuję.
jestem niemal idolem wśród swoich znajomych.
Hmmm… Niby zajebiście. Ale taki skok o 180 stopni (z „maty do podłogi” do króla towarzystwa) to musi być spory przeskok. I obciążenie. Ja bym to wszystko miała podszyte lękiem o stratę pozycji, flashbacki do dawnych czasów by mnie nawiedzały przy każdym zachwianiu. Masz tak? Jeśli znajomi mnie podziwiają, to czuję presję, by doskakiwać do ich oczekiwań. By błyszczeć. Etc.
Miałam taką rozmowę z moim terapeutą nt. statusu w grupie… Mówię, że moje dziecko ma niski status w jednej z grup, a mój t. powiedział, „to dobrze, że gdzieś ma niski status, bo tam może otrzymywać opiekę, a nie tylko dawać”. Tak sobie uświadomiłam, że każda pozycja ma swoje plusy i minusy. A nie uświadamiałam sobie, że wysoki status wiąże się (wiązał, mam nadzieję) z koniecznością udowadniania innym, że na ten podziw zasługuję. Dawania opieki i wsparcia. Imponowania. Etc. etc.
To może być presja, która powoduje, że szukasz od razu perfekcyjnego związku (albo zatrzymujesz się na etapie przygód z dziewczynami, z którymi jak sam piszesz, nie chciałbyś się związać). Może też chcesz od razu mieć dziewczynę, która zaimponuje innym i pokaże „hej, popatrzcie, to ja Adam, do perfekcyjnego obrazka brakowało tylko pięknej, mądrej i dobrej Ewy – i zobaczcie, jest! I ma dyplom z pielęgniarstwa i doktorat z fizyki, a gotuje jak moja babcia. A jak wygląda – widzicie sami”.
Tak sobie zgaduję też po tym fragmencie:
Wiem, że ona pewnie dużo mi pomoże. Nie zmienia to faktu, że mając 26 lat i bardzo małe doświadczenie z kobietami – omijają mnie wartościowe chwile, których ludzie w moim wieku mają już teraz kilka razy więcej niż ja.
To już jest jakieś toksyczne porównywanie! Adam! Na tym forum są ludzie którzy mają 50tki na karku i wyją z samotności, a Ty jakby odhaczasz z listy, co jeszcze mi zostało, żeby „mieć równie bogate portfolio pięknych chwil” jak koledzy w moim wieku.
Nie chodzi mi o ocenę, broń Boże! Bardziej o to, żebyś posłuchał, co w Twoim pozornie bardzo poprawnym i rozsądnym self talku pcha Cię do tego gromadzenia kolejnych potwierdzeń, że jest dobrze i wartościowo. Bo to może Cię blokować przed związkiem. Związek to nie jest zbiór wartościowych chwil, prawdziwy związek to autentyczna relacja, w której jesteś sobą z całym bagażem. I przyjmujesz osobę z jej bagażem i słabościami. Ale pilnujecie, żeby one nie sprawiły, że Wasz wspólny taniec staje się szkodliwy, a komunikacja jest niepełna i ślizga się po powierzchni albo wprost rani.
Wydaje mi się, że kluczem do Twoich obaw i blokad jest poprzedni związek. Chcesz napisać coś więcej? To, że druga osoba była dda, niewiele wyjaśnia. Co nie zagrało? Może to Cię głównie blokuje i trzyma na etapie wstępnego flirtu?
Bardzo fajnie, że planujesz terapię! Jednak uważałabym z traktowaniem jej jako sposób na „naprawienie się” czy tam sposobu na zgromadzenie portfolia wartościowych doświadczeń. To jest kontakt z samym sobą. Przede wszystkim tym słabym, delikatnym, wrażliwym Tobą, który sporo wycierpiał. I pewnie potrzebuje od Ciebie wytchnienia, opieki, nie kolejnej presji.
Powodzenia! Twoja droga, której już masz taki kawał za Tobą, to jest naprawdę coś. Pozdrawiam
Jeszcze dopiszę… Prosisz o lektury, sposoby na otwarcie się. Moim zdaniem szukasz czegoś w rodzaju skrzynki z narzędziami, a wszystkie śrubokręty masz już w ręku. Przecież wiesz, jak rozmawiać z kobietami, tylko „coś” Cię blokuje przed prawdziwą relacją czy pogłębieniem flirtu.
Czyli bardziej poszłabym w stronę lektur dotyczących zgłębiania relacji Z SAMYM SOBĄ. A owocem będą później wartościowe, autentyczne relacje. Tu sobie poszukaj – mi pomagały na początku lektury typu „Czy chcesz o tym porozmawiać” Lori Gottlieb, książki Yaloma („Kat miłości”) czy Frederickson „Kłamstwa, którymi żyjemy”. Teraz szukam książek o terapii IFS (system wewnętrznej rodziny), bo to mi pomaga się integrować i dogadywać z częściami.
Dla facetów też fajną książką jest „Żelazny Jan”, odpowiednik naszej „biegnącej z wilkami”. Po ang. polecam bardzo właśnie taki toolbox „Complex PTSD” Petera Walkera (mogę przesłać, był też na chomikuj, jest na youtube też jako audiobook). Ale tu też możesz mieć zupełnie inne wybory – wszystko, co Ci pomaga rozmawiać ze sobą. Może bardziej nawet to będzie poezja, beletrystyka, książki o malarstwie albo zupełnie inny typ książek psychologicznych – takie bardziej poradnikowe? Nie wiem też, jaki język Ci odpowiada, czy akademicki jest ok czy nie.
Doczytałam jeszcze… Rozpadł się Wasz związek, bo dziewczyna stwierdziła że nie zasługuje na Ciebie. Hmmm… Brzmi trochę jak wierzchołek góry lodowej. Bo trochę jakby to było tylko o niej i jej kompleksach – a co z Tobą w tej relacji? Chcesz napisać, co mogło być pod spodem? Jak wyglądała Wasza relacja z Twojej strony? Musiałeś bardzo cierpieć, że się odsłoniłeś i pozwoliłeś sobie na bliskość, a tu niespodziewany koniec. A może było jeszcze inaczej?
Kurianna, dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Odnosząc się do Twojego pytania o lęk przed utratą pozycji i udowadnianie innym swojej wartości – to jeszcze do niedawna rzeczywiście potrzebę takiego udowadniania i dostosowywania się do towarzystwa odczuwałem. Chciałem na każdym kroku im imponować, odkrywając tylko swoje najlepsze cechy, a swoje niedoskonałości próbując za wszelką cenę ukrywać. Byleby tylko się przypodobać i wpasować w to towarzystwo. Teraz z jednej strony zauważyłem, że mając w swoim otoczeniu wartościowych ludzi niczego nie trzeba im udowadniać. Bo pomimo tego że Ci najbliżsi mieli okazję zobaczyć mnie z tej nieidealnej strony, to żadna z tych osób się ode mnie nie odwróciła. Z drugiej strony czuję, że mimo wszystko trzymam większość ludzi ciągle na dystans – jakby podświadomie przygotowując się na to, że tak jak wiele razy w życiu, tak samo i teraz zostanę w pewnym momencie wykorzystany, gdy tylko całkowicie im zaufam i w pełni wpuszczę ich do swojego życia. Trudno jest mi zbudować zaufanie tak, żeby swoje słabości przed kimś odkryć. Musi minąć naprawdę sporo czasu, zanim zacznę traktować kogoś jak przyjaciela, któremu mogę w miarę mocno zaufać. Pomimo dużej paczki znajomych, większość tych osób traktuję właśnie jak znajomych, bez przesadnego przywiązywania się i spoufalania z nimi. Coś jakby dorosła wersja mojej osoby mówiła mi, że: „To co spotkało Cię w przeszłości jest tylko przeszłością, teraz masz w swoim otoczeniu oddanych ludzi, prawdziwych przyjaciół, którym możesz zaufać i na których możesz liczyć”. Wewnętrzne dziecko powtarza jednak: „Dobra, dobra, poczekaj jeszcze chwilę, otwórz się jeszcze bardziej, a znowu zostaniesz wykorzystany i zmieszany z błotem”.
I wydaje mi się, że to właśnie przez te niespójne doświadczenia życiowe mojej dorosłej wersji samego siebie z doświadczeniami dziecka – pojawiają się te wszystkie problemy. Nie potrafię przekonać własnego skrzywdzonego dziecka, że jednak może być dobrze i nie wszyscy ludzie, na których trafiam chcą dla mnie źle. W takich sytuacjach pojawia się takie właśnie zagubienie.
Co do poprzedniego związku, to mam wrażenie, że tak jak sama zauważasz – właśnie ten związek zablokował mnie w próbach budowania czegokolwiek trwałego z innymi kobietami. Jak wspominałem wyżej ciągle mam problemy z zaufaniem do innych osób. Tutaj postanowiłem taki kredyt zaufania dać. Dziewczyna początkowo sprawiała dobre wrażenie, dogadywaliśmy się bardzo dobrze. Oboje dawaliśmy dużo od siebie, poświęcaliśmy sobie swój czas i swoją uwagę. Byliśmy dla siebie wsparciem. Po kilku miesiącach dziewczyna jednak w pewnym sensie znudziła się tą relacją. Pomimo że ona była dla mnie ważną osobą, to w pewnym momencie zacząłem czuć, że ja dla odmiany zaczynam być dla niej coraz mniejszym priorytetem. Oczekiwała, że będę obchodził się z nią jak z jajkiem, że będę dla mniej maksymalnie wyrozumiały. Przestała interesować się moim życiem, przestała dotrzymywać obietnic. Przestała mieć dla mnie czas, ograniczając spotkania ze mną do kompletnego minimum. Oczekiwała że będę w pełni zaangażowany, samej nie dając już praktycznie niczego w zamian. Niemal z dnia na dzień stała się kompletnie obojętna, mimo że patrząc na to jak ten związek się rozwijał – można było spodziewać się, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Pokazałem jej się z ukrywanej przed większością ludzi strony, tzn. ze strony człowieka z dobrym sercem, który jest gotowy wspierać drugą osobę, chce jej wysłuchać, ufa jej i nie boi się mówić o swoich uczuciach, ani ich pokazywać. W zamian dostałem, to co otrzymywałem przez całe życie, czyli kubeł zimnej wody wylany na głowę i co najmniej dwa miesiące zbierania się z powrotem w jedną całość. Po tym związku chyba utwierdziłem swoją skrzywdzoną w dzieciństwie wersję siebie w budowanym od dawna, pewnie fałszywym przekonaniu, że prawdziwej miłości nie ma, a poświęcenie się dla drugiego człowieka i odkrycie przed nim swoich czułych punktów, zemści się uderzeniem w te czułe punkty.
Myślę, że rzeczywiście masz rację z tym, że muszę otworzyć się najpierw na siebie, żeby przekonać się kolejny raz do tego, że warto też będzie otworzyć się na innych. Raz jeszcze dziękuję za odpowiedź i wskazówki dotyczące książek.
Ja jestem po drugiej stronie takiego związku. Jesteśmy razem od 24 lat. Na początku były problemy M miała problemy, oboje rodzice jej pili. Otoczyłem ją opieką, wynęjeliśmy wspólne mieszkanie, teraz już własne mieszkanie, mamy dziecko – już dużą pannicę. Kilka lat temu jak za sprawą czarodziejskiej różdżki coś się zmieniło. Żona zaczęła się oddalać. W pewnym sensie (moje odczucie) próbuje zniszczyć nasz związek. Objawia się to robieniem wszystkiego odwrotnie, począwszy od robienia bałaganu w mieszkaniu, przez notoryczne wymigiwanie się od współżycia, picia piwa (2-3 sztuki) prawie codziennie. Odkryłem ostatnio, że ma ponad 32 tysiące długu, który moim zdaniem wydała na gry internetowe – oficjalnie płaci to z pensji, a tak naprawdę bierze na to kolejne kredyty. Wydatki na gry są kolejnym działaniem prowokującym konflikt.
Nie wiem czy jest to związane z DDA czy może czymś innym.
Oczekuję od Was tylko informacji czy DDA mogło nagle spowodować taką przemianę czy szukać odpowiedzi gdzie indziej.
Myślę o zbieraniu dowodów dla sądu i rozwodzie.
Jerzy, zdaje się, że masz stary jak świat dylemat: czy gdy coś (w tym przypadku Wasza relacja) się zepsuło, to próbować to naprawiać, czy raczej to „wyrzucić”. I oba wyjścia są złe, bo nie wiadomo, czy tchórzliwie uciec, ale przez to zadbać o siebie, czy wykazać się odwagą, która może się okazać bezowocna i straceńcza.
Słyszymy tu tylko Twoją wersję wydarzeń (być może Twoja partnerka opowiedziałaby do tego inną historię), ale powiem jak zawsze – NIE, nie zwalajmy wszystkiego na syndrom DDA, bo to taki psychologiczny odpowiednik covida (bo wszystko to covid, a gdy nie wiadomo co, to też covid).
Myślę, że to raczej kwestia emocjonalnej niedojrzałości Twej partnerki, która może być związana z dorastaniem wśród pijących osób. Nieodpowiedzialność co do pieniędzy, bałaganienie, picie, hazard, powrót do dzieciństwa w sferze seksualnej. Wszystko by się zgadzało. Ale jest to też kwestią przebytej drogi i dokonanych przez nią wyborów (czy kiedykolwiek próbowała się „leczyć” z DDA?). Dziecko odchowane, więc ponownie sama mogła stać się dzieckiem.
Co do „wymigiwania się”. Zauważ, że w dzisiejszej mentalności „obowiązek małżeński” już nie istnieje. Dla mnie taki pogląd to trochę patologia, bo to unikanie odpowiedzialności za szczęście własne i drugiej osoby. Ale jeżeli ktoś ma traktować bycie z Tobą tylko jako „obowiązek” – a nie wyrażanie siebie, wolę i radość – to chyba w nosie z takim „związkiem”, no nie?
Teraz przyjrzyjmy się temu, co Ty mogłeś źle zrobić. Mówisz, że się tą kobietą „zaopiekowałeś”. A czy to nie było trochę tak, że niechcący wszedłeś dla niej w rolę ojca? Wtedy wszystko by się zgadzało – ojciec ma argumenty, finanse i władzę, a zbuntowana nastolatka szanuje go, boi się go i zarazem myśli tylko o tym, jak by mu się przeciwstawić. Zgodnie z zasadą „na złość babci odmrożę sobie uszy”. Poza tym z własnym ojcem się nie sypia, prawda?
Może więc problemu należy szukać w rolach, jakie oboje przyjęliście w tej relacji?
Z moich osobistych doświadczeń podobna sytuacja to już koniec związku, ale każdy związek jest inny, a cuda też się zdarzają. Jeśli chcesz, może potrzebujesz pogadać z psychologiem w poradni rodzinnej zanim złożysz papiery o rozwód?
Rozdzielność majątkową – żebyście Ty ani córka nie musieli płacić za hazardowe ekscesy Twojej żony – możesz próbować zrobić jeszcze bez rozwodu. W kilku miastach są grupy Anonimowych Hazardzistów, ale skoro żona nie trafiła na DDA (i usilnie pracuje na wizytę w AA, z tego co piszesz), to tam też nie pójdzie.
Już sam nie wiem, miotają mną różne emocje. W jakiś sposób weszłem w rolę rodzica którego nie miała.
Zapewniłem bezpieczeństwo finansowe oraz ciszę i uważałem, że to uleczy relację.
Co do rozdzielności majątkowej to mamy tzw. przedmałżeńską, którą podpisaliśmy ze względu na grube długi jej rodziców. Dla Twojej wiedzy i może innych czytających, po śmierci osoby z długami mimo intercyzy dziedziczysz ustawowo łącznie z długami. Trzeba sądownie zrzec się spadku w imieniu swoim i dzieci.
Co do podjęcia terapii to kiedyś Jej proponowałem, ale usłyszałem że przecież jest normalna i nie potrzebuje.
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.