Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Knockin' On Heaven's Door…

Przeglądasz 10 wpisów - od 541 do 550 (z 687)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      Zgadzam się z tym, że uciekanie w izolację, zamykanie w swoim świecie, odcinanie się od ludzi, to szkodliwa postawa. Najczęściej podbudowana jest lękami, stanami depresyjnymi, skłonnością do zatapiania się w fantazjach, odrealnieniem.

      Z drugiej strony kompulsywne wchodzenie w relacje czy związki, bezrefleksyjne lub ucieczkowe garnięcie się do ludzi, byle tylko nie być sam na sam ze sobą, to podobny problem.

      Każda z tych postaw jest niezdrowa i potęguje cierpienie. Choć ta druga może z zewnątrz wydawać się atrakcyjniejsza. Każdą z tych postaw należy zweryfikować, jeśli chcemy żyć w spokoju i zadowoleniu. Sam chyba doświadczyłem w życiu okresów, kiedy dominowała jedna lub druga postawa. Mimo to żadna nie niosła poczucia szczęścia.

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        DDA – wdzięczności (vs użalanie się)

        W materiałach, na których pracuję pojawia się zadanie, by opisać przykłady wlasnego użalania się nad sobą. A zaraz obok jest polecenie, by opisać przypadki wdzięczności, sytuacji lub spraw, za które byłem wdzięczny.

        Nie bardzo rozumiałem dlaczego poczucie wdzięczności przeciwstawiane jest użalaniu się nad sobą. Kolega doświadczony w terapiach potwierdził jednak, że jest to sposob na wychodzenie z postawy bezproduktywnie  użalającego się.

        W mojej pracy szeroko rozpisałem się nad tożsamością ofiary, skłonnością do użalania się, walce o litość tego świata. Tematu wdzięczności jednak jakoś nie potrafiłem ugryźć. Wytłumaczyłem się kolegom i koleżankom tym, że nie miałem dość czasu, co tylko częściowo było prawdą.

        Parę dni po spotkaniu siadłem jednak późnym wieczorem nad pustą kartką papieru z mocnym postanowieniem, że nie zasnę póki nie wypiszę 10 rzeczy, za które jestem wdzięczny. Początkowo szło opornie, ale po kwadransie miałem już piękną listę złożoną z 34 punktów i wielką ochotę, by ją dalej rozwijać.

        Dziś rozszerzyłem tę metodę i pomyślałem, że mogę być wdzięczny również tym osobom, które budzą we mnie nieprzyjemne emocje (lęk, wstyd, poczucie winy, złość, itp.). One rownież dają mi okazję do skonfrontowania się z moimi słabościami, poznania siebie i do rozwijania się. Wypisałem na szybko 15 takich osób i starałem się wzbudzić w sobie wdzieczność za to, że te osoby pojawiły się w moim życiu. Łatwe to nie jest. Mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej.

         

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Myśl na 16 grudnia.

          Przestać ranić innych mogę tylko wtedy, kiedy przestanę ranić siebie.

          Postanawiam zmienić wszystkie moje myśli, motywy i zachowania, którymi wyrządzam sobie krzywdę. Chcę stać się niezdolnym do ranienia siebie, tak abym nie mógl już ranić innych.

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            <p style=”text-align: justify;”>DDA – marzenia</p>
            Byłem dziś u starych rodziców na wsi. Mama zmęczona kuchennymi przygotowaniami do wigilii. Nikt jej nie pomaga. Ani mój ojciec. Ani brat. Ani siostra, która też do nich przyjedzie. Muszę przyznać, że ja też rzadko pomagałem. Nie tylko z lenistwa, ale w jakimś wewnętrznym buncie przeciwko takim staraniom o to, żeby wszystko „wyglądało„. Nierzadko, nim nadszedł moment zasiadania do stołu wigilijnego, w domu toczyły się pyskówki, kłótnie, padały gorzkie słowa, słychać było czyiś płacz. A potem dzielenie się opłatkiem. Nie znosiłem tego. Uznawałem, że to farsa. Jednak dla mojej matki była to misja. Nadal ją wykonuje. Westalka. Strażniczka domowego ogniska. Schorowana. Utrudzona. Niezmordowana.

            Dziś zastałem ją roztrzęsioną, bo jej starszy brat miał wczoraj zawał. Już dobrze z nim. Widziałem jednak, że jest bardzo przejęta. Prawie się trzęsła. Wydawała się bardzo krucha i bezbronna. Rozmawiałem z nią trochę o odchodzeniu. Jakie to ważne, żeby mieć spokoj ducha, nie chować uraz, powybaczać wszystko. Byłaby to dobra rozmowa, gdyby nagle nie przerwał jej ojciec, podnosząc głos znad gazety. Ni stad ni zowad zaczął przede mną opisywać swoje problemy z zakupem jakichś elementów do wyposażenia kominka. Nachalnie przejął kontrolę nad sytuacją. Ściągnął na siebie uwagę. Atmosfera intymnego porozumienia z matką pękła jak bańka mydlana. Słychać było tylko ojca. Ignorowałem go, ale i tak w ucho wdzierała mi się opowieść o trudnościach, jakie przeszedł w markecie budowlanym.

            Wracając samochodem do własnego domu, pomyślałem sobie pewne marzenie. Zamarzyło mi się, żeby reakcja ojca, była wynikiem jego troski o żonę. O jej dobry nastrój i pogodę ducha. Być może mógłby zlęknąć się, że rozmowy o śmierci mogą mamie zaszkodzić, wywołać jej smutek, strach przed utratą brata, a może i przed własnym odejściem. Pełen empatycznego współczucia zaopiekował się mamą, tak jak potrafił. Ściągnął na siebie uwagę, przerywając niebezpieczny (w jego odczuciu), temat. Ochronił mamę powodowany miłością.

            Takie miałem marzenie.

            Natomiast nie zrobił tego wyłącznie z powodu własnego egocentryzmu i narcyzmu, z powodu niemożności uczestniczenia w rozmowie o sprawach obcych mu duchowo i intelektualnie (a które równocześnie budzą w nim nieokreślony niepokój). Z powodu braku kontaktu z emocjami i niezrozumienia, że jego żona cierpi i wymaga poświęcenia czułej uwagi. Nie zrobił tego z tych powodów. Chcę mieć marzenie.

            Jednak, kiedy wspomnę minione lata, to myślę, że zawsze robiłem to za niego.

            I had a dream.

            Może właśnie tym razem on sam to zrobił.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              DDA – IV Krok*

              Zastanawiam się, czy to, co napisałem powyżej o częstych negatywnych zachowaniach ojca wobec matki, nie dotyczy w rzeczywistości mnie – jej syna.

              Spada na mnie świadomość, że to ja w relacji z matką, zachowuję się tak, jak nieczuły, egocentryczny narcyz, skupiony tylko na własnych potrzebach. Roztkliwiam się nad nią i otaczam pewną troską, bo jest dla mnie użyteczna. Choćby jako „ten drugi” niepijący rodzic, będący przeciwwagą dla rodzica pijaka. Mogłem przerzucić na nią całą „miłość”, a dla ojca pozostawić całą „nienawiść”. Jakież to życiowe ułatwienie, taki czarno-biały podział na dobro i zło. Jak to ułatwia (upraszcza) patrzenie na świat. Sama wygoda. Jednak idealizując matkę, odbierałem jej równocześnie prawo do słabości, błędów, a nawet złych uczynków (czy jest możliwe ich niepopełnianie?). Była (powoli przestaje) posągiem. Statuą, o którą mogłem się opierać (nawet w dorosłym życiu). Nie musiałem byc specjalnie uważny w obchodzeniu się ze statuą, była przecież mocna, potężna, niewzruszona i niezniszczalna. W zasadzie mogłem w nią walić młotkiem bez szkody. I chyba to robiłem. Pamiętać o jej rocznicach – po co? To ona zawsze pamiętała o moich. Pomagać jej w różnych sprawach – zwykle z ociąganiem, narzekaniem i wielką łaską. Pożyczać od niej duże pieniądze (nawet już prowadząc własny biznes) – o! to już tak, bez skrupułów. Korzystać z jej smacznej kuchni – też bez zahamowań. Wciągać ją w rozmowy dyskredytujące ojca – a jakże, z miłą ochotą.

              Nieczuły, egocentryczny narcyz. Z pewnym przerażeniem odkrywam, jak często przyjmowałem podobną postawę w związkach. Jest taki nurt w mojej (każdej) relacji z kobietą, w którym ta kobieta jest dla mnie po prostu użyteczna. Zaspokaja różne moje życiowe potrzeby i wypełnia deficyty. To nie jest podmiotowe traktowanie, lecz przedmiotowe, „obiektowe”. Na tym „obiekcie” realizuję swoje różne cele, a główny, to zapewnienie sobie wygody życiowej. Tak nie da się tworzyć związku.

              Ponoć mężczyzna traktuje kobiety, w taki sposób, w jaki jego ojciec traktował jego matkę. Kiedy o tym myślę, ze strachu mrozi mi się serce, ale zauważam, jak bardzo w relacjach jestem własnym ojcem.

               

              *IV Krok: „Dokonaliśmy wnikliwego i odważnego obrachunku moralnego nas samych.”

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                DDA – wzorzec proszenia o pomoc.

                Dziś znowu przedświąteczna wizyta u rodziców. Mama poprosiła mnie o umycie okien i rozwieszenie nowych firan. Wysokie okna. Trzeba wspinać się na drabinę. Z rękoma w górze nawet ja szybko się męczyłem. Spieszyłem się, bo miałem jeszcze umówione spotkanie z klientem (czasem pracuję w niedzielę, choć wiem, że niedzielna praca w … się obraca). Nadszedł czas mojego wyjazdu, a jeszcze parę okien do „zrobienia”. Poza mną matka na nikogo w domu nie może liczyć. I tu właśnie pojawia się wzorzec proszenia o pomoc praktykowany przez moją matkę. Podeszła do mnie ciężkim krokiem, zmęczona (porządkami i gotowaniem) i powiedziała: Wiesz, już nie wieszaj mi tych pozostałych firan, sama to zrobię, bo wiem, że musisz jechać na spotkanie, więc jedź. Mówiła to jednak tak słabym i zmęczonym głosem, jakby miała zaraz zemdleć. Powiedziałem, że to przecież ciężko tak wysoko wieszać. No ciężko…, westchnęła. Odparłem, że przełożę spotkanie i porozwieszam to, co zostało (jestem aktualnie na etapie eliminowania swojej głównej wady, egoizmu). Twarz jej się rozjaśniła z zadowolenia. Po wszystkim bardzo mi dziękowała. Byłem zaskoczony, że tak prosta czynność wywołała wdzięczność. Uświadomiłem sobie jednak, że musiałaby o to prosić ojca albo moje rodzeństwo, a oni zbywaliby ją lub robili to z wielką łaską. Myślę, że najbardziej ucieszyło ją to, że wykonałem te czynności chętnie, bez zwłoki i konieczności namawiania. Być może to dało jej poczucie, że ktoś współuczestniczy w przygotowaniu świątecznych uroczystości, że nie jest w tym sama. Reszta osób tylko siądzie do zastawionego stołu.

                Wyjeżdżałem od nich zadowolony, bo zawsze największą życiową gratyfikacją było dla mnie wywołanie zadowolenia matki. Nie kupiłem jej domu, ale przynajmniej myję okna i wieszam firany w domu, który sama sobie kupiła.

                Kiedy to piszę przychodzi refleksja, jak to łatwo wbić się w rolę bohatera, chociaż tak naprawdę g… się zrobiło. Zwykła prozaiczna czynność dla schorowanej starej kobiety, a ja czuję się jak jakiś superman. Toż to klasyczny narcyzm. Przypomina mi się, jak wielkie zadowolenie potrafię odczuwać z powodu załatwienia zupełnie powszednich spraw: zapłacenie rachunku, wysłanie listu poleconego, sprzątnięcie mieszkania, naprawienie prostej usterki, zagrabienie liści w ogrodzie, umycie samochodu, zrobienie prania, kupienie prezentu, itp. Czuję się wtedy tak, jakbym zrobił coś naprawdę wielkiego i wyjątkowego. Wbijam się w dumę. Chodzę zadowolony przez dłuższy czas. Słyszałem od paru kolegów ze wspólnoty o podobnych reakcjach. Wysoki poziom zadowolenia z siebie jest nieadekwatny do obiektywnie prostej i niewiele znaczącej czynności.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Jakubek.
                Fenix
                Uczestnik
                  Liczba postów: 2551

                  Jakubku a może potrzebujesz tego samozadowolenia i samochwalenia?

                  Był czas kiedy zachowywałam się w bardzo podobny sposób. Ale ja robiłam to całkiem świadomie dla budowania swojej wartości i dawałam też sobie to czego nie dostawałam od innych, w tym od bardzo krytycznej mamy, która nie potrafiła mnie chwalić za to co zrobiłam dobrze ale świetnie potrafiła wytknąć najmniejszy błąd.

                  Poza tym wiele razy wspominałeś o swojej bezsilności i braku sprawczości może to jest Twój podświadomy sposób na pokonanie tego i samomotywacja.

                  A Ty jak uważasz?

                  I co zamierzasz dalej robić z tym ewentualnym narcyzmem? 😝

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez Fenix.
                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    Tak. Myślę, że ta nadmiarowa duma może być takim narzędziem autoterapeutycznym. Często zmagam się ze stanami bezwładu, apatii, bezradności, przygnębienia, w takich stanach nie chce mi się nic.  Wtedy jakiekolwiek działanie (choćby przyszycie do koszuli guzika, który od dwóch tygodni leży na stole*) przywraca mi poczucie kontroli i wpływu na rzeczywistość. Ta duma jest swoistą nagrodą, którą sam sobie przyznaję za przełamanie słabych stanów ducha. Wolałbym jednak już tej dumy nie odczuwać, a te powszednie czynności traktować jako coś oczywistego, co niemalże bez mojego udziału „robi się samo”, wtedy, kiedy trzeba. A nie jako wielkie wyzwanie, na które porywam się od święta. Można to inaczej nazwać brakiem samodyscypliny.

                    A ewentualnego narcyza rozbijam poprzez uważne przyglądanie się swojemu „ego” (jego motywom, reakcjom, pragnieniom). Narcyz z kolei z drobnych czynności, potrafi uczynić powód do niemalże chwały. Przykład: Parę lat temu w okresie wigilijnym natknąłem się przed wejściem do supermarketu na żebraczkę ze wschodu z kilkuletnim chłopcem, wyciągającą rękę po datki. Było zimno. Chłopiec tulił się do matki, bo pewnie była jego matką. Zrobiło mi się go żal. Wszedłem do sklepu, kupiłem mały czerwony samochodzik w dziale zabawek, wróciłem do żebrzącej pary i wręczyłem go chłopcu, a kobiecie trochę drobnych. Chłopiec od razu zaczął bawić się autkiem. A ja odczułem wielkie zadowolenie z siebie. Jaki był ze mnie dobry i wrażliwy człowiek! Ja jeden, pośród znieczulonego tłumu, pochyliłem się nad ludzkim nieszczęściem. Cóż za empatia, cóż za altruizm… itd. Oczywiście opowiedziałem o tym paru osobom. Po jakimś czasie uświadomiłem sobie jednak, że cóż takiego wielkiego zrobiłem. Przecież czytałem wcześniej sporo o gangach żebraczych, wykorzystujących dzieci na wabika. O przemocy wobec tych dzieci. Być może już po chwili jakiś „opiekun” pozbawił chłopca zabawki. Być może zbił go, jeśli nie chciał jej oddać. Nie zrobiłem nic, poza tanim kupieniem sobie chwilowego spokoju sumienia. Zadbałem o dobre mniemanie o sobie. W niczym jednak nie poprawiłem losu tych ludzi. Narcyz jednak wolał widzieć w sobie kogoś w rodzaju starego Scrooge’a z dickensowskiej Opowieści wigilijnej, który sprawia ubogim dzieciom niespodzianki pod choinkę.

                    * Przykład z guzikiem z książki Litacja, Wiktora Osiatyńskiego.

                     

                    2wprzod1wtyl
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 1177

                      Rozbijasz swòj narcyzm czy go karmisz poprzez wykreowanie siebie tego z dzieci, ktòry jako jedyny widzi spracowaną mamę i jej zawiesi firany? I przy tym może wytknąć i ponarzekać na rodzeństwo?

                      Nie zrozum mnie źle. Dobrze, że pomagasz, ale wypływa z tego taki przekaz poczucia się lepszym od rodzeństwa. Nie wiem jak w psychologii, ale w duchowości to z pewnością dalekie jest od pokory.

                      Może warto zaproponować wszystkim. Słuchajcie podzielmy się obowiązkami, ale czy wtedy Jakubowi będzie to pasowało? Czy nie wzbudzi jakiś emocji widząc pomagające rodzeństwo?

                      Odnośnie obowiązkòw, odpowiedzialności, dojrzałości emocjonalnej to myślę, że takimi małymi krokami jak choćby poczucie jakiegoś spełnienia po zrealizowaniu czynności z życia (przyszycie guzika) warto sobie tym budować, bo na niektòrych poziomach emocjonalnych jesteśmy na poziomie 10-20 lat wstecz do wieku i rzecz w tym by umieć się do tego przyznać a pòźniej puzel po puzlu budować. Nawet osoby dda, ktòre są bardzo obowiązkowe mają takie warstwy w ktòrych są na poziomie nastolatkòw.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        W punkt uwaga o karmieniu narcyzmu troską o mamę. Bardzo możliwe, że chcę poczuć się lepszy niż reszta rodziny. Przy okazji zmniejszyć swoje poczucie winy wobec matki. A ponadto wywalczyć akceptację i przychylność (miłość?), jako ten jej najbardziej oddany poplecznik i pomocnik (tak sobie myślę, że kwestia wewnątrzrodzinnej rywalizacji o względy mamy – dominującej psychologicznie osoby -, to nadal wątek mało przeze mnie rozpoznany).

                        Prośba o wspólną pracę mija się jednak z celem. Tam każdy działa indywidualnie. Współpraca pojawia się tylko w razie konieczności. Święta taką koniecznością nie są. (Podczas rozmowy o coronawirusie, kiedy wyraziłem troskę o zdrowie mamy, mającej choroby współistniejące, ojciec skwitował to słowami: „Złego licho nie rusza.”. Widziałem, że nawet mamę, przyzwyczajoną do jego ordynarności, zabolało to. Taką ojciec wykazuje obojętną postawę. Prośbę o wykonanie jakiejś czynności, skwitowałby: „A po co to robić?”. „Zmieniać firany – a po co?”).

                        Co do niedojrzałości emocjonalnej DDA, to jest ona chyba wpisana w ten syndrom. Wciąż tkwimy głową w schematach dziecięcych (nieszczęśliwego dziecka). Przy tym można być bardzo obowiązkowym i sumiennym oraz uchodzić za osobę bardzo odpowiedzialną.

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 541 do 550 (z 687)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.