Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Knockin' On Heaven's Door…

Przeglądasz 10 wpisów - od 601 do 610 (z 687)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      Też jestem podobnym typem, jak ten people pleaser. Na dodatek chyba przyciągam/wybieram osoby, które pozwalają tej mojej wadzie trwać i umacniać się.

      Kiedy wybieram siebie (jak w opcji nr 2) prawie zawsze robię to z poczuciem winy.

      To też przejaw braku kontaktu z wewnętrznym dzieckiem, bo dziecko w sposob naturalny zwykle wybiera siebie i nigdy z tego powodu nie ma poczucia winy.

      Czerwonewino
      Uczestnik
        Liczba postów: 99

        Hhhhmmm… Wygląda na to, że mam inne spojrzenie na wybór opcji 1🤔 Dla mnie opcja 1 to wybór optymalny, bo jednocześnie pozwala mi zadbać o komfort partnera, jak i o mój własny. Wyjaśnienia danej kwestii nie utożsamiam z tłumaczeniem się, tylko z szacunkiem jakim darzę partnera. Wyjaśniam i obrazuję mój punkt widzenia, po to, aby partner nie poczuł się odrzucony w wyniku niewłaściwej interpretacji mojego zachowania. Relacja to symbioza dwóch osób. Każdy ma własne potrzeby, własne spojrzenie na dane zagadnienia, ale to nie oznacza, że mamy prawo do realizowania siebie (w różnych aspektach) kosztem partnera. Egoizm własny owszem, ale pod warunkiem, że będzie zdrowy i nie będzie ranił partnera. Dlatego też, z perspektywy lat, widzę, że wyjaśnianie tego dlaczego tak a nie inaczej postępujemy, pozwala na stworzenie płaszczyzny do wzajemnego zrozumienia, do tego, aby przejrzeć się każdy w oczach drugiej strony. Ważne jest to zwłaszcza w związkach, gdzie jedna z osób jest bardzo emocjonalna, a druga do bólu racjonalna (znam z autopsji).
        Zawsze powinniśmy dążyć do tego, aby wewnętrzne dziecko, rodzic i krytyk byli w nas zrównoważeni (oczywiście jest to sytuacja idealna, nad którą sama, jako DDA, pracuję i na tym etapie jeszcze dla mnie nieosiągalna😔)

        Czerwonewino
        Uczestnik
          Liczba postów: 99

          Miało być wewnętrzne dziecko, dorosły i krytyk… proszę jak podświadomość potrafi płatać figle… w miejsce dorosły pojawił się rodzic, to zapewne dlatego, że jutro jadę do rodziców…

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez Czerwonewino.
          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            DDA – wyjście z więzienia

            Najnowsze porównanie. Próbuję zdefiniować „kim jestem?” na obecnym etapie mojej drogi zdrowienia. Szukam porównań, które oddałyby mój stan psychofizyczny. Jakoś nie pasowało mi określenie „dziecko we mgle” – na to czułem się za stary. I dziś wpadłem na, jak mi się wydaje, dobre porównanie.  Czuję się, jak więzień, który opuścił kryminał po długoletnim wyroku. Facet wychodzi przed bramę, mrugając zdziwionymi oczami. Nie rozumie, o co chodzi w tym świecie za murami. Kiedy szedł za kraty świat był inny,  i on sam był innym (też młodym) człowiekiem. Więzienie, to był kolejny chory świat, do którego musiał się dopasować. Jednak wyrok się skończył. Teraz ten człowiek musi na nowo odnaleźć swoje miejsce. Chce żyć inaczej niż dotąd. Pragnie być „lepszym” sobą. Czuje powiew wolności. Tylko jeszcze nie umie z niej korzystać. Nie jest pewien, co należy robić, co warto, co wypada, za co nie będzie kary. Niby wolność, ale wokół jakby ściany niewidzialnej celi i oko strażnika w nieistniejącym judaszu.

            Kilka lat temu, na początku mojej drogi zdrowienia, miałem w sobie mocniejsze przekonanie,  że wiem, czego chcę, jaka powinna być moja droga. Dziś, moja pewność zmalała. Mimo to, moje wewnętrzne poczucie wolności, chyba wzrosło. Jestem mniej pewny, a zarazem bardziej wolny. Jest w tym ukryta jakaś zgoda na własną bezsilność. Kojące PODDANIE SIĘ. Tak jakby ten więzień zrozumiał, że nie musi się do niczego dopasowywać, bo już nie ma żadnych strażników. Teraz ma tylko jedno zadanie – być szczęśliwym. I jeszcze nadzieja, że gorzej niż było już (raczej) nie będzie.

            W filmach tacy ekswięźniowie, często tracą nadzieję. Daleko mi jeszcze do tego. Jutro ruszam z terapią. Na razie konsultacje u kilku terapeutów.

            Trzymając się tego porównania, zastanawiam się jeszcze „Czy siedziałem, bo byłem winny?”. Może jednak siedziałem, bo „przestępcza” lojalność nie pozwoliła mi wskazać właściwych sprawców. Tak więc, może „oni” zaciągnęli u mnie dług wdzięczności. Ochraniałem ich przez tyle lat. Oddałem im kawał mojego życia. Wiem jednak, że nie spłacą długu. Nie będzie nagrody. W tej sprawie też jestem bezsilny.

             

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez Jakubek.
            Czerwonewino
            Uczestnik
              Liczba postów: 99

              Hhhhmmm… dlaczego akurat takie porównanie? Więzienie to kara, po tym jak popełni się przestępstwo. Ty jesteś niewinny w każdym wymiarze związanym z dzieciństwem. Twoja rodzina to nie więzienie, do którego trafiłeś wskutek jakiś swoich „przestępczych” działań.

              Nie wybierałeś swoich rodziców. Nie miałeś żadnego wpływu na to, że w takiej rodzinie przyszedłeś na świat czy też, że trafiłeś do niej w wyniku adopcji (nie wiem jak było, stąd te dwa założenia).

              Nie miałeś żadnego wpływu na to jak wyglądało twoje dzieciństwo. Byłeś tylko dzieckiem. Twoim sukcesem jest to, że znalazłeś w sobie na tyle siły, aby w tym przetrwać.

              Jakoś nie pasowało mi określenie „dziecko we mgle” – na to czułem się za stary. 

              Skąd u Ciebie takie poczucie? Przecież ten chłopiec w Tobie jest. Wskutek takiego myślenia w magiczny sposób nie zniknie. Skąd to wyparcie? Dlaczego przed nim uciekasz i odcinasz od siebie? Musisz zrozumieć, że dopóki nie zaspokoisz jego potrzeb z dzieciństwa cały czas będziesz czuł pustkę (którą będziesz próbował czymś zapełnić) i będzie towarzyszyło Ci poczucie niedopasowania w szeroko pojętym rozumieniu tego słowa.

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931

                W tej kryminalnej poetyce okresem osadzenia w zakładzie karnym, nazwałbym czas mniej więcej od pełnoletności aż do momentu sprzed ok. 5 lat. To lata życia w fizycznym odłączeniu od rodziny pierwotnej, ale naznaczone piętnem dysfunkcji, którą w tej rodzinie nabyłem. Ta dysfunkcja niszczyła mi życie i czyniła mnie nieszczęśliwym, ale nie potrafiłem wyrwać się z jej ram – jak spomiędzy murów więzienia. Żyłem jak w celi. Według wieziennych chorych reguł.

                Dopiero swoiste życiowe przełamanie/załamanie pchnęło mnie na drogę zdrowienia. To było właśnie niczym koniec wyroku. Od paru lat próbuję odnaleźć się w życiu. Czując, że wszystko, czego się dotąď nauczyłem, na niewiele się przyda.

                Wyparcie wewnętrznego dziecka może być też spowodowane tym, że w „więzieniu” nie ma miejsca na dzieci. Takie dziecięce cechy jak delikatność, wrażliwość, tkliwość od razu zostaną wykorzystane. Myślę, że wielu DDA/DDD postrzega (podobnie jak ja wtedy) otaczający ich świat, jako coś okrutnego, wyrachowanego, groźnego, czemu nie można okazać słabości. Trzeba być czujnym, uważać na plecy i spać z jednym okiem otwartym. Trzeba stłumić w sobie ufność, ciekawość, otwartość i inne „dziecięce” cechy.

                W tym sensie dziś odbudowuję siebie. Wiem, że bez tego dziecka nie zajdę daleko.

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  DDA – sam przeciw światu.

                  Wydaje mi się, że jest pewna grupa osób DDA, która ma duże problemy w dostosowaniu się/zintegrowaniu ze środowiskiem, w jakim funkcjonują (np. zawodowym). Takie osoby mają mocne uczucie, że są inne (zazw. gorsze). Równocześnie towarzyszy im duże pragnienie nawiązania dobrych kontaktów z ludźmi, zyskania ich akceptacji. Dążą jednak do tych celów z poziomu swej inności/gorszości, przez co, cały ich wysiłek zmienia się w walkę o uzyskanie potwierdzenia własnej wartości. Jest to swoista „ddaowska” manipulacja otoczeniem i często kończy się odrzuceniem, bo otoczenie (drugi człowiek) wyczuwa nienaturalność zachownia i dwuznacznośc intencji. Wtedy osoba DDA otrzymuje potwierdzenie własnej inności/gorszości i jeszcze bardziej umacnia się w tej chorej tożsamości.

                  Miałem kiedyś mocne poczucie osamotnienia w walce o prawdę (lub o siebie) w dużej korporacyjnej firmie. Absolutnie mi to nie odpowiadało. Nie chciałem być samotnym błędnym rycerzem. Musiałem podjąć walkę, zarówno z wszechogarniającym uczuciem zaszczucia i opuszczenia (kiedy nikt nie wspierał mnie otwarcie), jak i z lękiem przed nieznaną przyszłością, utratą pracy, itp. Dziś widzę, że było w tym sporo donkiszoterii, ostatecznie jednak bardzo zbudowało mnie to wydarzenie i czułem się po nim wygrany, choć doszczętnie wypalony psychicznie. Jednak, jak nidy wcześniej, uświadomiłem sobie, że mogę wygrać z Goliatem.

                  Nie jest łatwo rozeznać, kiedy walczę o Prawdę (słuszna sprawa), a kiedy o Miłość i Akceptację (sprawa skazana na porażkę).

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    DDA – weekend z uchem nastawionym na zewnątrz

                    Podczas tego weekendu mocno zidentyfikowałem jeden z moich głównych problemów: patologiczna dbałość o to, jakie wrażenie robię na ludziach. Innymi słowy: LĘK przed tym, co oni o mnie sobie pomyślą. Jest to problem całkowicie niedziecięcy. Dziecko które zaczyna się nad tym zastanawiać, przestaje być dzieckiem.

                     

                    Czerwonewino
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 99

                      Jakubku, jest to lęk jak najbardziej dziecięcy, gdyż ma swoje korzenie w lęku przed odrzuceniem. Jest to myślenie (uświadomione bądź nie), że: gdy pomyślą o mnie źle to mnie odrzucą, zrezygnują ze znajomości ze mną, zrezygnują z relacji zawodowej ze mną itp. Niskie poczucie własnej wartości wywołuje tego typu lęki. Widocznie miałeś gorsze dni. Każdy z nas takie miewa. Twoje wewnętrzne dziecko pokazywało co je trapi.

                      Ten weekend spędziłeś z własnym krytykiem.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        DDA – lęk przed tym co sobie o mnie pomyślą

                        Podczas weekendu ten lęk uruchomił mi się w kilku sytuacjach wobec zupełnie obcych osób i jakoś wpłynął na moje zachowanie się.

                        Wobec właścicieli pensjonatu – zamówiłem zbyt duży obiad (żeby nie pomyśleli, że jestem biedny, skąpy, niewrażliwy na ich trudny los epidemiczny, itp.).

                        Wobec gości w pokoju za ścianą – zachowywałem się nocą bardzo cicho i cały czas nadstawiałem ucha, czy nie docierają stamtąd jakieś skargi lub walenie w ścianę. Rano okazało się, że chyba nikt nie nocował w sąsiednim pokoju (hotele wynajmują tylko 50% miejsc), więc moje zachowanie było paranoiczne.

                        Wobec właścicieli hotelu – kiedy przyjaciółka pojawiła się w restauracji z podbitym okiem, bo podczas wędrówki po lesie uderzyła się o gałąź. Bałem się, że w hotelu uznają mnie za sprawcę przemocy i  pomyślą, że to ją ja pobiłem.

                        Wobec przypadkowych turystów na szczycie wzgórza – podczas wspinaczki porównywaliśmy nasz wysiłek do drogi krzyżowej i rozmawialiśmy o ludzkich grzechach. Kiedy jednak przyjaciółka wróciła do tematu grzechu na szczycie góry, a obok stali inni turyści, czułem się bardzo zmieszany, odpowiadałem niechętnymi pomrukami i miałem ochotę uciec. Ten temat rozmowy przy ludziach wydawał mi się „kompromitujący„.

                        Było jeszcze parę podobnych sytuacji.

                        Mimo to podczas schodzenia leśną ścieżką, miałem momenty, w których ze wzruszeniem dziękowałem Sile Wyższej, że jestem w tych przepięknych okolicznościach przyrody. Czułem duże uniesienie i wdzięczność. To było oczyszczające. Zrozumiałem, że moje lęki przed wyrażeniem siebie, są częścią dawnego mnie, ale jestem w procesie pozbywania się ich.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 601 do 610 (z 687)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.