Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Knockin' On Heaven's Door…
Otagowane: #wsparcie #rozwójDDA #edukacjaDDA
-
AutorWpisy
-
DDA – stracone szanse
Wróciło do mnie zdarzenie z czasów szkoły podstawowej. Miałem wtedy może z 10-12 lat. Byłem jednym z lepszych piłkarzy w klasie. Mimo to, na koniec ważnego meczu międzyklasowego rozstrzyganego rzutami karnymi wykręciłem się od ich strzelania. Powiedziałem, że nie chcę. Przestraszyłem się, że chybię i skompromituję się. Ściągnę na siebie złość kolegów, śmiech publiczności, upokorzenie, wstyd… Dopiero wiele lat później zrozumiałem, że przypisałem otoczeniu zachowania, na które zdobyłby się mój ojciec, który zresztą nie był tam obecny. To wyobrażonego ojca przeraziłem się. Potem koledzy zaczęli strzelać i niektórzy z nich chybiali. Nikt ich nie krytykował, Nie wyśmiewał. Nie oskarżał i nie upokarzał. Wtedy zrozumiałem, że mimo zawalenia karnego, mimo popełnionego błędu, nie musi nadejść zewnętrzne potępienie. Świat nie działa tak, jak mój dom! Nabrałem ochoty na sprawdzenie się i zakomunikowałem kolegom, że teraz już chcę strzelać. Oni jednak (zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami) odparli, że nie można zmienić raz wybranej piątki strzelców. Chociaż znałem tę regułę, potwierdzenie jej przez kolegów odebrałem jako odrzucenie i upokorzenie. To już przypominało zasady mojego domu. Popełniłem błąd nie zgłaszając się od razu i zostałem ukarany, poniżony odmową. Wszystko wróciło na swoje miejsce. Świat znów działał tak, jak mój dom.
Pisząc to, myślę, że zbyt rzadko miałem takie „wglądy”, wskazujące na to, że świat nie jest taki zły, karzący, nieprzewidywalny. Być może to wina jakiejś cechy mojej osobowości, zaburzenia, ułomności intelektualnej. Być może mój niedojrzały umysł był już tak zaprogramowany, że nawet neutralne zachowania (odmowa ze strony kolegów) przeinaczał na moją niekorzyść, zgodnie z domowym przekazem: jesteś nie wart niczego poza krytyką i karą. A może zbyt mało miałem tych dobrych i wzmacniających „dowodów” społecznych, bo odsuwałem się od ludzi, uciekałem w izolację, fantazje, książki. W każdym razie przypomina mi się to dawne zdarzenie w związku z dzisiejszą frustracją z powodu straconych korzyści materialnych. Straconych, ponieważ nawet nie skorzystałem z szansy na ich zdobycie.
DDA – straty – rok niebycia.
Ogólnie kiepsko się czuję, wracam więc do początków Programu 12 Kroków i uświadamiania sobie strat.
Jedna z ważniejszych strat: tzw. nieistnienie. To czas, w którym funkcjonowałem oderwany od rzeczywistości, bez świadomego kontaktu ze sobą, zanurzony myślami w ułudzie. To czas, w ktorym nic nie działo się w moim życiu.
Ten czas zapewniałem sobie m.in. poprzez książki i filmy. Nie ma nic złego w czytelnictwie i oglądaniu filmów. Jednak w moim życiu dda zanurzanie się w fikcyjne fabuły zmieniło się w kompulsywną ucieczkę od życia.
Książki. 208 dni.
Bardzo z grubsza oszacowałem, że przeczytałem w życiu 1000 książek. Przypuśćmy, że średnio na każdą przeznaczyłem 5 godzin. To daje 5000 godzin spędzonych w świecie literatury. Dzieląc to na doby (24h), otrzymuję 208 dni spędzonych non stop z nosem, oczami i myślami w nierzeczywistych światach. 208 dni niebycia.
Filmy. 125 dni.
Przypuśćmy, że oglądałem 1 film tygodniowo przez 30 lat. Obejrzałem więc w zaokrągleniu 1500 filmów (rok ma 52 tygodnie, czyli 52 filmy rocznie x 30 lat = 1560).
Biorę pod uwagę filmy fabularne telewizyjne, video, CD, z filmowych serwisów internetowych oraz kinowe. A przecież oglądałem też inne programy.
Przyjmijmy, że film fabularny trwa przeciętnie 2 godziny. Oglądałbym zatem filmy non stop przez 125 dób (1500 filmów × 2h = 3000 h : 24 = 125 dni). 125 dni w filmowych fabułach.
Oszacowałem też czas oglądania 36 seriali, które zdołałem sobie przypomnieć (Archiwum X, Beverly Hills 90210, Czterej pancerni i pies, itd.). Wyszło mi ponad 500 godzin (przy założeniu, że obejrzałem tylko 30% odcinków, bo wszystkie te seriale trwały łącznie 1745 godzin – dane co do długości seriali są w internecie, trzeba tylko pomnożyć ilość odcinków przez czas trwania odcinka, koronkowa robota). 500 godzin w serialach, to 22 doby.
Łacznie 355 dni spędzonych w oderwaniu od siebie i rzeczywistości. Cały rok daleko od siebie.
Gdybym chociaż w pozostałym czasie miał z sobą bliski kontakt…
7 Trudności dda.
- Trudno nie porównywać się, kiedy słyszę, jak udane życie mają inni.
- Trudno opisać swoje zalety i mocne strony, kiedy wady i słabości pierwsze przychodzą do głowy.
- Trudno zwalczyć poczucie inności. Od wszystkich.
- Trudno mi zaakceptować, że muszę zmienić w życiu tylko tę jedną rzecz. Wszystko.
- Trudno pogodzić się z tym, że Siła Wyższa może mieć dla mnie inną wersję życia, niż sam dla siebie obmyśliłem.
- Trudno pogodzić się z tym, że odpuszczając i rezygnując mogę wygrywać życie, a nie przegrywać.
- Trudno budować poczucie wartości w sobie, a nie dookoła siebie.
Refleksje z mityngu.
DDA – przyznawanie się.
Dziękuję za ten wpis. Dla mnie nadal bardzo aktualny. W ostatnim czasie trzy razy wolałem podkoloryzować niż powiedzieć szarą prawdę. Wszystkie trzy dotyczyły rozmowy o tym czy z kimś jestem. W jednym przypadku poszedłem na całość i odpowiedziałem tak choć to nie była prawda (spotykam się, poznaję ale nie byłem i pòki co nie jestem z tą osobą w sensie pary) Oczywiście w tym nie chodzi o kłamstewko, bo można przytoczyć wielkie kłamstwa innych i pomniejszyć moje, ale właśnie o to o czym napisałeś w poście.
W ogòle daje mi to perspektywę czy aby nie spotykam się z tą osobą aby uwiarygodnić kłamstewko aby poczuć ulgę żebym nie musiał w tej kwestii czuć dyskomfortu przy następnym zapytaniu przy następnej konfrontacji z prawdą. Jeżeli tak jest to takie moje podejście byłoby mocno nieuczciwe wobec tej osoby. Z drugiej strony stąd też bliski wniosek aby uciec no bo przecież już sobie podstawiłem w swojej głowie historyjkę, że nie mogę być nieuczciwy wobec tej osoby, nie mogę jej skrzywdzić – co z kolei by oznaczało, że już jest za blisko (zagrożenie) i nadszedł czas ewakuacji
Od bandy do bandy.
Przykład z lustrem jak dobrze się przyjrzeć gdy wystąpią obie sytuacje czyli z jednej strony przyznasz jak marny jesteś a z drugiej jak mimo tego wartościowy. Jak to przeczytałem odniosłem wrażenie, że jest w tym duża mądrość.
- Jesteś „marny”, bo nie masz dziewczyny?
- A może jesteś „marny” w poznawaniu dziewczyn?
- A może tylko czujesz się „marnie” z powodu braku dziewczyny?
Tak mi się skojarzyło. Jaką swoją marność muszę zaakceptować (uznać) w związku z tym faktem, że nie mam dziewczyny? Czy na płaszczyźnie mojej wartości, jako człowieka? Czy w sferze moich (nie)umiejętności wchodzenia w relacje damsko-męskie? Czy w sferze emcjonalnej, gdyż brak dziewczyny wprawia mnie w smutny nastrój?
To można odnieść do każdej naszej cechy, do której trudno się przyznać. Do czego boję się przyznać przed sobą?
Inny przykład.
Nie mam pieniędzy.
- Jestem „marny”, bo nie mam pieniędzy?
- A może jestem „marny” w zarabianiu pieniędzy?
- A może tylko czuję się „marnie” z powodu braku pieniędzy?
Do czego się przyznać? Na pewno nie do pkt 1.
Jeśli naprawdę uwierzę, że pkt 1 mnie nie dotyczy, to będzie mi dużo łatwiej przyznawać się do kłopotów finansowych. Przed sobą i przed innymi. Inna sprawa, że nie przed każdym trzeba od razu swoją marność odkrywać. Na wyznania trzeba zasłużyć. Zwykłych ciekawskich mogę zbyć gładkimi słówkami: „Jakoś leci.”, „Daję radę.”, „Coś tam się kręci.” Ale można też po prostu powiedzieć szczerze: „Marnie idzie.”. Reakcja danej osoby pokaże, czy naprawdę troszczy się o mnie, czy tylko jest wścibska, a może wręcz chce dowartościować swoje „ego” moimi nieszczęściami .
Moj kolega mówił wprost o kłopotach w interesach: „Jest bryndza.”. Co prawda siedział wtedy w mercedesie, więc pewnie z tej pozycji było mu łatwiej „przyznać”.
Myślę, że najbardziej w swerze poczucia niedopasowania do grupy w tym pewnie jakieś blokady podszytej lękiem? wstydem? Przed oceną i jakimś dłuższym ciągnięciem tematu (samo poznawanie nie jest dla mnie problemem, zainteresowanie moja osobą też jakieś jest – w tych dwòch kwestiach podobną perspektywę przedstawił mòj psycholog, ktòry mòwił mi na bazie tego co mu opowiadałem, że potencjalnych bliskich relacji (przypadkowych nawet nie uwzględniam) miałem wystarczająco by stwierdzić, że to nie jest u mnie przeszkodą, co do czucia się jak jakiś wybrakowany to też tego nie mam).
Idąc według schematu przedstawionego przez Ciebie jestem marny w nawiązywaniu bliskich relacji i utrzymywaniu ich (psycholog kiedyś rzucił perspektywę, że jest to lęk przed tym, że sobie nie poradzę z wieloma sytuacjami od siebie dorzuciłbym, że jest to lęk, że nie ma o czym opowiedzieć gdy chodzi o moje 10-12 lat życia, żadnej pozytywnej historii ani żadnej dramaturgii jakbym miał 12 lat odsiadki w więzieniu, ale gdybym miał odsiadkę to mògłbym powiedzieć, że była wyrwa z tego powodu a tu nic czarna dziura w życiorysie i to też mnie trochę blokuje, ale też jestem marny w utrzymaniu w odpowiadaniu pytajacym (jak ich lekko skłamię to temat jest urywany a jak powiem prawdę do drążony)
Co do Twojego przykładu z finansami według mnie z jeszcze dwòch powodòw nie warto byś każdemu mòwił o swojej złej w Twoim poczuciu sytuacji finansowej.
1. Brak empatii i spłycenie tematu – na zasadzie Jakubek narzekasz, stękasz a widzę że nie jest źle albo narzekasz jak typowy Polak.
2. Drugi powòd ròwnież jest związany z brakiem empatii na zasadzie zamiast stękać idź na kasę, mi też nikt w życiu nie pomògł i sam musiałem sobie poradzić i w tym miejscu najczęściej litanie w jakiej to ta osoba nie była sytuacji.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 3 miesięcy temu przez
2wprzod1wtyl.
Też miałem taką „odsiadkę”. Trwała 7-10 lat. Nic się w moim życiu nie działo w tym czasie. Byłem jak zahibernowany. W ogóle nie starzałem się przez te lata. Dlatego niektórzy twierdzą, że nie wyglądam na mój wiek:))
Dziś myślę, że to mogła być niezdiagnozowana wieloletnia depresja.
Rozumiem, że można czuć się „niepełnym” bez drugiej osoby – potrzebujemy bliskości innych osób, a nawet jeśli nie potrzebujemy to społeczeństwo w pewnym sensie wywiera na nas niepotrzebne presje. Ale z drugiej strony od jakiegoś czasu obserwuję u siebie rodzaj załamania, jakiego jeszcze nigdy jeszcze nie miałam w ciągu 30 lat życia, i to z tą drugą osobą przy boku czuję się aktualnie samotniej niż kiedykolwiek. I to nie dlatego, żę jestem w dysfunkcyjnym związku – jesteśmy razem 10 lat. Raczej chodzi o dwie rzeczy: 1) tę presję, że to znalezienie kogoś rozwiąże wszystkie Twoje problemy, ta druga osoba będzie Twoim wsparciem, zrozumie Cię i wypełni w Tobie tę pustkę, i 2) frustrację, kiedy się okazuje, że wcale tak nie jest.
Uświadomiłam sobie, że zaczęłam pisać tego posta z intencją, żeby Cię być możę nieco pocieszyć, ale zupełnie mi to chyba nie wyszło. 🙂 Więc zostanę przy tym, że usiłuję przedstawić inny punkt widzenia, który może pozwoli nabrać innej perspektywy dla swojej sytuacji.
@inthemaking – a skąd w takim razie poczucie samotności, skoro w związku układa się?
Co do przyznawania się do określonej własnej „marności”, to zastanawiam się przed kim byłoby mi trudniej wyznać prawdę. Przed matką? Przed ojcem? Ktore z nich stoi za moimi plecami, kiedy, patrząc w swoje lustrzane odbicie, myślę „Jestem marny.”.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 3 miesięcy temu przez
Jakubek.
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.