Witamy Fora Znalezione w sieci Kuchnia Wrocławska – historia z garnkiem w tle

Otagowane: ,

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 200)
  • Autor
    Wpisy
  • Chłopiec Papuśny
    Uczestnik
      Liczba postów: 3706

      Mało kto wie, że Wrocław jest bardziej niemiecki, czeski niż polski. Mało kto wie, że istnieje coś takiego jak Kuchnia Wrocławska. Mało kto wie, że Wrocław leży na Sląsku.

      Kluski wrocławskie

      750 g gotowanych ziemniaków, 100 g mąki, 2 jajka, masło, 2 duże kromki białego pieczywa

      Ziemniaki zemleć, zmieszać z mąką i jajkami. Pieczywo pokroić w kostkę, zrumienić na złoty kolor na maśle. Z masy ziemniaczanej formować średniej wielkości okrągłe kluski. Każdą nadziać 2-3 kostkami pieczywa. Kluski obtoczyć dobrze w mące, gotować w lekko wrzącej osolonej wodzie ok. 15 minut.

      Kiełbasa pieczona wrocławska

      1,5 kg wieprzowiny, 50 ml gęstej śmietanki, 50 ml piwa, 0,5 łyżeczki skórki startej z cytryny, 0,5 łyżeczki majeranku, sól, czarny pieprz.

      Mięso wieprzowe zemleć na grubych oczkach, po czym wmieszać stopniowo śmietanę, świeże piwo, startą skórkę z cytryny, sól, pieprz, majeranek. Masę dokładnie wymieszać. Napełniać cienkie, dobrze wyczyszczone kiszki wieprzowe, które przewiązać szpagatem. Kiełbaski piec albo w świeżym maśle, albo zawiesić je na kilka dni w wędzarni i potem gotować. Podawać z duszoną kiszoną kapustą.

      Wrocław życzy smacznego 😉

      Edytowany przez: Piotreq, w: 2013/04/04 17:46

      Chłopiec Papuśny
      Uczestnik
        Liczba postów: 3706

        48-Mantra dla Obrażonych

        Mantra dla Obrażonych (należy powtarzać na głos do ustąpienia objawów)

        "Jestem takim ważnym indorem, że nie mogę pozwolić, aby ktoś postępował zgodnie ze swoją naturą, jeżeli mi się to nie podoba. Jestem takim ważnym indorem, że jeśli ktokolwiek powiedział albo postąpił inaczej, niż się spodziewałem – ukarzę go swoją obrazą. O tak, niech dostrzeże, jak ważna jest moja obraza, niech spadnie ona na niego jako kara za jego zachowanie. Przecież jestem ważnym, bardzo ważnym indorem!

        Nie cenię swojego życia. Do tego stopnia nie cenię swojego życia, że nie jest mi żal tracić jego bezcenne minuty na pielęgnowanie urazy. Zrezygnuję z minuty radości, z minuty zabawy, z minuty śmiechu i oddam te minuty kultywowaniu własnej frustracji. Jest mi obojętne, że z tych minut złożą się godziny, z godzin – dni, z dni –tygodnie, z tygodni – miesiące, a z miesięcy –lata. Nie jest mi żal spędzić lata swojego życia w stanie obrazy – przecież moje życie nie jest wcale cenne.

        Nie potrafię spojrzeć na siebie z dystansem. Do tego stopnia nie potrafię spojrzeć na siebie z boku, ze nigdy nie zobaczę swoich ściągniętych brwi, nadąsanych warg, swojego zbolałego oblicza. Nigdy nie ujrzę, jak bardzo jestem śmieszny w tym stanie i nigdy nie roześmieję się z powodu swojej nieadekwatności. Nigdy. Przecież nie potrafię spojrzeć na siebie z dystansu.

        Jestem bardzo urazowy. Jestem tak bardzo urazowy, że muszę przez cały czas strzec swojego terytorium i reagować obrażaniem się na każdego, kto na nie wkroczył. Powieszę sobie na czole tabliczkę: „Uwaga! Zły pies!” i niech no tylko ktoś spróbuje jej nie zauważyć! Otoczę swoją urazowość wysokim murem i będę miał gdzieś, że przez te mury nie widzę, co dzieje się na zewnątrz – przynajmniej moja urazowość będzie bezpieczna. Przecież jest mi tak bardzo droga.

        Zależę od innych. Tak bardzo zależę od innych, że nie przegapię ani jednego spojrzenia, ani jednego słowa, ani jednego gestu. Będę stale obserwować innych, będę oceniać każde ich zachowanie w stosunku do mnie i jeśli zdecyduję, że nie jest ono właściwe, to natychmiast pokażę im, w jakim stopniu nie mają racji! Obrażę się, by ukryć, jak bardzo jestem zależny od innych.

        Jestem niewolnikiem. Jestem niewolnikiem słów i zachowań innych ludzi. To od nich – moich panów – zależy mój nastrój, moje uczucia, moja samoświadomość. To nie ja – to oni są za to odpowiedzialni. To nie ja – to oni są winni temu, co się ze mną dzieje. To nie ja – to oni powinni coś zrobić, żebym poczuł się lepiej. Tak, lubię być marionetką – przecież jestem niewolnikiem innych.

        Zrobię z muchy słonia. Wezmę tę na wpół zdechłą muchę i zareaguję na nią swoją obrazą. Nie napiszę w pamiętniku, jak piękny jest świat – napiszę, jak podle mnie potraktowano. Nie powiem przyjaciołom, jak bardzo ich kocham –poświęcę cały wieczór na opowiadanie o tym, jak bardzo mnie sponiewierano. Będę musiał wpompować w muchę tyle swoich i cudzych sił, by uczynić z niej słonia. Przecież muchę można łatwo przepędzić, a słonia – nie. Dlatego nadymam muchy do rozmiarów słoni.

        Jestem ubogi. Jestem na tyle ubogi, że nie mogę znaleźć w sobie okruchów wielkoduszności – by wybaczyć, okruchów autoironii – by się roześmiać, okruchów szczodrości – by nie zauważyć, okruchów mądrości – by się nie przyczepić, okruchów miłości – by przyjąć z pokorą. Ja po prostu nie mam tych okruchów, przecież jestem bardzo, bardzo ograniczony i ubogi.

        Jestem nieszczęśliwy. Jestem tak bardzo nieszczęśliwy, ze słowa i uczynki innych ludzi stale dotykają mojego nieszczęścia. Przecież jestem bardzo ważnym indorem, ale nie cenię swojego życia, nie potrafię spojrzeć na siebie z dystansem i kocham nadymać muchy, jestem bardzo urazowy, zależny od innych oraz ubogi. Nie obrażajcie mnie, tylko mi współczujcie. Bo jestem bardzo nieszczęśliwy". Osho

        Z reguły pomaga już po piątym powtórzeniu… Na głos, Kochani, na głos…

        (Po Pierwsze Ludzie)

        Chłopiec Papuśny
        Uczestnik
          Liczba postów: 3706

          63-Skok…

          "Dotarłam do krawędzi.
          Przegapiłam moment, gdy nasze niezbyt szczęśliwe życie rodzinne przekroczyło jakąś niewidzialną granicę, za którą była już tylko przepaść. To właśnie na krawędzi tej przepaści balansowałam resztką sił, usiłując utrzymać się i nie zrobić czegoś nieodwracalnego. Z przodu było nieznane, z tyłu – mrok i koszmar, a na krawędzi – ja, zakładniczka, która się panicznie boi.
          Jakim cudem stałam się zakładniczką? Podobnie jak miliony innych kobiet: marzyłam o trwałej rodzinie i kochającym mężu. Myślałam, że takiego właśnie znalazłam, a po ślubie zrozumiałam, że nie jest wcale taki, jak mi się wydawało. Znana historia – pił, bił, obrażał, był zazdrosny. Trzeba było już wtedy uciekać, ale dziecko jeszcze miałam przy piersi, które ciągle chorowało, a ja bez pracy… Nie miałam wtedy do tego głowy. A potem? Potem stałam się zakładniczką sytuacji. Krewni i przyjaciele i najbliższa rodzina – wiedzieli o wszystkim i doradzali jak mogli najlepiej:
          – Dziecko potrzebuje ojca, – słyszałam to tyle razy… Ciężko z tym polemizować – owszem, potrzebuje…
          – Nie możesz zhańbić rodziny rozwodem, – powtarzała matka swoją mantrę, a ja miałam poczucie winy, że ona – taka wspaniała, wzorowa matka i żona – będzie musiała się przyznać, że źle wychowała swoją córkę.
          – Całkiem chłop bez ciebie zginie… przecież trzyma się tylko ze względu na rodzinę… zastanów się dobrze, – ciężko wzdychała teściowa i było mi wstyd: faktycznie, jestem przecież mu poślubiona, składałam przysięgę, czy mam zatem prawo zrzucić z siebie ten ciężki krzyż?
          – Kto cię z tym bagażem zechce? – uświadamiała mnie koleżanka. – Dobry mąż w naszych czasach to deficyt, spójrz, ile jest wokół wspaniałych dziewczyn i każda chce za mąż, a ty będziesz rozwódką z dzieckiem – szans nie masz żadnych! W najlepszym razie zamienisz siekierkę na kijek – po co ci to?
          Więc się bałam. Bałam się, że będę do końca życia sama, że syna będę musiała sama wychować…Albo, że trafię na jeszcze gorszego. Mój przynajmniej ma złote ręce jak nie pije… No i syna kocha…
          Zwlekałam z decyzją tak długo, jak byłam w stanie – dopóki nie stanęłam przed wyborem: skoczyć i się zabić albo wrócić do piekła, w którym będę żywą zakładniczką. I nagle odezwała się Przepaść we własnej osobie…
          – Dlaczego chcesz się koniecznie zabić? – spytała.
          – Nie chcę, ale nie mam wyboru. Albo wstecz albo w dół.
          – Jak chcesz w dół, to pewnie się zabijesz, chociaż nie jest to jeszcze takie pewne. Może się czegoś chwycisz po drodze – krzaka, korzeni…
          – A jeśli nie zdążę?
          – Wybierz inny tor lotu.
          – A są inne?
          – Pewnie! Możesz podskoczyć do góry i zobaczyć, co się stanie. Albo przeskoczyć na drugą stronę. Albo zbudować most.
          – Nie umiem budować mostów i nie mam budulca. A do góry albo na drugą stronę to się boję. Nigdy tego nie robiłam!
          – No to co? W piekle też nigdy nie żyłaś, a jednak spróbowałaś i co? Przyzwyczaiłaś się jakoś…
          – Nie przyzwyczaiłam się – dlatego tu jestem. Teraz to mi wszystko jedno, żal mi tylko syna…
          – A nie żal ci trzymać go w piekle?
          – Czego ty chcesz ode mnie?
          -Zebyś skoczyła! Zebyś przynajmniej spróbowała!
          – Boję się, że sił mi zabraknie…
          – Nie zabraknie, jeśli naprawdę będziesz chciała coś zmienić w życiu.
          Podeszłam bliżej krawędzi i zajrzałam w nicość – zobaczyłam mgłę i nic więcej. Nic, co pozwoliłoby na określenie głębokości – być może wynosiła ona 3 metry, a może 300… Obejrzałam się. Tam, z tyłu stali wszyscy i patrzyli na mnie – niektórzy z przerażeniem, a inni oskarżycielsko…
          – Zniszczysz bezpowrotnie wszystko, co miałaś! – złowieszczo wysyczała mama.
          – Oj, straszny błąd popełnisz! Straszny! – biadoliła teściowa.
          – Zabijesz się, głupia! – płakała koleżanka.
          – Skacz, skacz, no dalej – jeszcze przypełzniesz na kolanach, będziesz mnie błagać o wybaczenie, – bełkotał z pijackim uśmieszkiem mąż, otwierając kolejne piwo.
          To był kres… Zrozumiałam nagle, że jeśli nie skoczę, to umrę. Cokolwiek czaiło się tam, w strasznej, nieznanej przyszłości – było to lepsze od tego, co znajdowało się za moimi plecami. Najpierw zdjęłam z siebie poczucie winy, złożyłam ładnie i położyłam na ziemi. Obok położyłam wstyd, niepewność, wątpliwości, a na samym wierzchu – strach. Po co mi te obciążenia w czasie lotu? Od razu zrobiło mi się lżej, nawet się uśmiechnęłam. Następnie mocno przytuliłam do siebie syna, wzięłam solidny rozbieg i skoczyłam. Skoczyłam w górę, a nie w dół, bo poczułam moc i chciałam sprawdzić, jak to będzie.
          I nagle… Zrozumiałam, że lecę! Zamiast spaść – szybowałam, a za moimi plecami szeleściły skrzydła, które nie wiadomo skąd się wzięły. Spróbowałam nimi sterować i teraz mogłam lecieć w każdą stronę – w prawo, w lewo, dokąd zechcę! Skąd one się wzięły?
          – Skrzydła ma każdy, ale wielu ludzi nawet nie podejrzewa, że je ma, – wyszeptała Przepaść. – Zycie doprowadza ich do skraju nicości właśnie po to, by polecieli. A czy w górę, czy w dół – to już każdy sam wybiera…"

          Na motywach opowiadania Iriny Sieminoj. Przekład I.Z.
          Po Pierwsze Ludzie

          aajamilkhan
          Uczestnik
            Liczba postów: 1

            <span style=”color: #747474; font-family: 'PT Sans’, Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: 12px; line-height: 20px;”>Jump, jump, come on & # 8211; przypełzniesz still on his knees, begging you to forgive me – babbled with drunken grin husband, opening another beer.  </span>
            <table style=”border-collapse: collapse; width: 48pt;” border=”0″ width=”64″ cellspacing=”0″ cellpadding=”0″>
            <tbody>
            <tr style=”height: 15.0pt;”>
            <td class=”xl64″ style=”height: 15.0pt; width: 48pt;” width=”64″ height=”20″>

            <span style=”color: #747474; font-family: 'PT Sans’, Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: 12px; line-height: 20px;”>That was the end of & # 8230; Suddenly I realized that if you do not I jump, I will die.Whatever lurked there, in terrible, unknown future & # 8211; it was better than what was behind my back. First, I took off from each other guilt, I made ??a nice and laid on the ground.I lay down next to shame, insecurity, doubt, and at the very top of the & # 8211; fear. Why do I need this burden during the flight? Immediately I felt relieved, even smiled. Then firmly close to myself son, took a running start and jumped reliable. I jumped up, not down, because I felt the power and I wanted to see how it will be. </span>

             

             

            _________

            NOOR

            Chłopiec Papuśny
            Uczestnik
              Liczba postów: 3706
              Chłopiec Papuśny
              Uczestnik
                Liczba postów: 3706

                Na dobrą kolację.

                 

                Chłopiec Papuśny
                Uczestnik
                  Liczba postów: 3706
                  Chłopiec Papuśny
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 3706
                    Chłopiec Papuśny
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 3706

                       

                      Najlepszy kawałek 🙂

                      Chłopiec Papuśny
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 3706

                        Zapraszam na zupełnie nowy blog Chłopca Papuśnego. Nowa jakość, zupełnie nowe historie! 🙂 http://chadofrenia.blog.pl

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 200)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.