Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Lęk przed zaangażowaniem…

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 12)
  • Autor
    Wpisy
  • Meliska
    Uczestnik
      Liczba postów: 98

      Witajcie! Piszę to bo muszę się gdzieś wypisać, a to jest chyba dobre miejsce…  Boję się zaufać mężczyźnie, po tym co przeszłam chyba nie potrafię…

      Próbowałam poukładać sobie życie… Nie wyszło. Przez 8 miesięcy byłam oszukiwana i manipulowana. Ktoś dawał mi sygnały, że mu na mnie zależy, były też wspólne spacery, odwożenie do domu, pisanie całymi dniami i nocami… a po tym długim czasie dowiedziałam się, że przez cały ten czas mieszkał z utrzymanką- swoją byłą, a kochał zupełnie jeszcze inną kobietę… Pokazał mi listy miłosne, które do niej pisał. Zabolało. I to z nią chciał się związać na stałe, mieć rodzinę i dzieci. To dla mnie ciężkie bardzo i boli, bo zaangażowałam się emocjonalnie… Myślałam, że to facet na całe życie. W stosunku do mojego poprzedniego związku widziałam w nim idealnego partnera. Czuły, inteligentny, wrażliwy ale też zabawny, pozytywnie zakręcony. A tu taki cios w twarz.  Minęło ponad pół roku, najpierw wpadłam w depresję, nie potrafiłam wstać z łóżka. Teraz jest już lepiej, ale ciągle muszę go widywać, niestety nie z mojej winy, pracujemy razem…  Kiedyś pisaliśmy całymi dniami i nawet nocami i to były świetne rozmowy, czasem nawet bardzo prywatne i intymne. Za dużo chyba władowałam w ta relacje, całą siebie. Tym bardziej, że jestem już po moim pierwszym, wcześniejszym związku, gdzie byłam ciągle poniżana i krytykowana. Ja chciałam rodzinę, poważniejsze plany, a on nic nie miał w stosunku do mnie. Przez 2 lata. Nie wytrzymałam wtedy i rozstałam się z nim… Teraz liczyłam, że wreszcie los się odmienił, ale nie, tym razem to ja zostałam odtrącona i okłamana. Eh… A najlepsze jest to, że oboje pragniemy tego samego. Ciepła, bliskości, rodziny, miłości i moglibyśmy sobie to wszystko dać, gdyby chciał… Próbuje się jakoś poskładać. On kończy 27 lat w tym roku i myślę, że to już czas aby wiedzieć co się chce od życia… To wymagałoby już jakiejś powagi życiowej. No ale niektórzy nigdy jej nie mają…
      Jest mi bardzo, bardzo ciężko i czuję się ogromnie samotna bo nie miałam jakby innych znajomych poza nim. Wszystko władowałam emocjonalnie w tą relację tylko… Nie wiem co mam z tym wszystkim zrobić…

      Chodzę na terapię dla dda. Omówiłyśmy wszystko z terapeutką, miłość do niego już niemal wygasła, został tylko żal, ale nadal jest ciężko. Zostałam bardzo skrzywdzona emocjonalnie. Pobyłam sama, pomyślałam,że chciałabym kiedyś mieć jakiegoś partnera, ale problem  w tym, że boje się zaufać. Wydaje mi się, że już zawsze będzie tak samo, będę poniżana, krytykowana i zdradzana. Teraz nie toleruję żadnych kobiet wokół facetów, nie ufam im, nie wierzę w to, że mogę kiedyś jeszcze być w szczęśliwym związku, przyszłość jawi mi się samotnie… Jakby to wszystko we mnie umarło… cała nadzieja, na lepsze jutro z kimś. Boję się zaangażowania, czuję pustkę w środku… i lęk przed relacjami jakimikolwiek, nie ma we mnie nadziei, że z jakiejkolwiek relacji bedzie cos wartosciowego. Całe życie byłam samotna, nie miałam przyjaciół, znajomych. A jeśli już ktoś mnie niby akceptował i chciał ze mną być, przy mnie być to potem dostawałam jeden wilki cios… Nie wierzę już w dobrą przyszłość i nie wiem jak to zrobić, by to myślenie zmienić.  Czuję pustkę…

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Cześć,

        Ja akurat nie jestem w żadnym związku, jakiś czas po terapii i długim związku, i niedawno zorientowałem się, że w zasadzie nie tęsknię za związkiem, co bardzo mnie zaskoczyło. To trwało kilka miesięcy i wzięło się chyba stąd, że zająłem się sobą sam, to znaczy skupiłem się na tym, co sam sobie mogę załatwić, kupić albo gdzie wyjść a nie na tym, z kim bym chciał. Teraz już nie mam tak silnego poczucia samodzielności, trochę tęsknię za związkiem, ale pozostało mi poczucie, że nie muszę go mieć. Jakoś spokojnie myślę o tym, że mogę się chcieć do kogoś zbliżyć, ale ta osoba może tego z dowolnych powodów nie chcieć, więc nie czuję się sparaliżowany. To też dla mnie nowość, że taka wizja to ani jedyna możliwa przyszłość, ani dramat. Zdaje się, że związek kojarzy mi się z symbolem mojej wartości, i jakoś to skojarzenie mi osłabło. Ktoś może mnie pociągać, ale to jest coś, co mogę chcieć albo nie chcieć (i nawzajem), a nie świadectwo kim jestem.

        Gdy dorastałem, to nauczyłem się nawiązywać kontakty z ludźmi, i smutno mi słyszeć, że tego nie masz. Na terapii nauczyłem się nie polegać tak mocno na innych ludziach, nie czekać tak na nich. Nauczyłem się też bardziej mówić co mnie boli, nie ukrywać tak bieżących emocji. Nadal brakuje mi czasu i uwagi ze strony bliskich osób, ale korzystam gdy się da, a zwykle sprawdzam co mogę dla siebie zrobić sam i jakoś sporo tego jest. Ciekaw jestem na czym polegały twoje rozczarowania innymi ludźmi?

        A jak się w ogóle masz na terapii?

        Meliska
        Uczestnik
          Liczba postów: 98

          Cześć truskawku! Miło Cię widzieć pod moim postem! Bo wiem, że zawsze masz coś ciekawego do powiedzenia. Tak, mnie też się bardzo długo związek kojarzył z symbolem mojej wartości, teraz już nie do końca tak jest. Jak to mówi moja terapeutka, nie muszę mieć tych „pleców” w postaci kogoś innego, by czuć się kimś. Ale to jeszcze i tak długa droga do wypracowania sobie poczucia swojej wartości takiej pełnej, ciągle się porównuje do innych, to jest niedobre bo wywołuje u mnie chęć płaczu… Niestety nie ma  znajomych świat do tej pory jawił się jako zagrożenie, gdzieś tam w środku we mnie tkwi bardzo mocno przekonanie, że ludzie mogą mnie skrzywdzić, wyśmiać i nie zaakceptować, pewnie wpływ na to też miała szkoła podstawowa, tam po raz pierwszy, postawiona przed rówieśnikami byłam właśnie wyśmiana i odrzucona. Tak jest do tej pory… Choć nie rozumiem czemu. Nie jestem jakimś dziwolągiem społecznym… No a pierwsze odrzucenie było przez mamę, wtedy, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Cóż, tak, ludzie mnie zawiedli, nie znalazłam nigdy ostoi u nich, bezpieczeństwa i uwagi. Byłam odtrącana, bardzo często, bo dobrze się uczyłam, bo interesowały mnie inne rzeczy, bo byłam skromna i grzeczna jako dziecko, a taka byłam z domu… Taka musiałam na tamte czasy być.

          A co do terapii, moja terapeutka mówi, że postrzega mnie jako bardzo samotną osobę na tym świecie. Może w tym jest jakby całe clou mojej historii i poczucia bycia inną? Nie wiem dlaczego ludzie mnie nie lubią i nie chcą, a może ja powielam tylko schematy z odrzucenia przez matkę i ojca z dzieciństwa? Jednego, czego teraz doświadczyłam, też dzięki terapii to to, że mam większe poczucie spokoju w sobie… I próbuje się wsłuchać w siebie, w moje potrzeby, ale to dopiero malutkie zmiany…

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            Dzięki, Meliska, miło mi to słyszeć… Jeszcze przyjemniej mi, że odpisałaś.

            Mnie się zdaje, że nie mam specjalnie większego poczucia wartości, tylko bardziej się skupiam na tym, jak mogę o siebie zadbać. To daje dobre efekty, czuję się na pewno bardziej zadbany i bezpieczny, a chyba i odpoczywam od sprawdzania swojej wartości w ogóle. To jest też pewien komfort, że nie dowalam sobie ani się nie chwalę, bo to też wywołuje we mnie niepokój, tylko słucham siebie (swoich emocji, czasem swojego wewnętrznego dziecka, gdy się ujawnia) i robię coś, co mi pomaga. Nie zastanawiałem się bardziej nad swoim poczuciem wartości, na razie idę za tym co u mnie działa.

            Długo mi się wydawało, że to w szkole byłem na uboczu, ale teraz mam przekonanie, że to jednak zaczęło się w domu, i to tak daleko, jak tylko sięgam pamięcią… Tak jak mówisz – na tamte czasy to pomagało mi przetrwać.

            Przekonuje mnie to co napisałaś o powielaniu wzorców odrzucenia. Znam już różne automatyczne zachowania z domu (pomogła mi lista cech DDA/DDD) i łatwo mi teraz szybko się zorientować w który schemat wchodzę. Ostatnio na przykład miałem ochotę wylać żal na koleżankę za to, że mi nie powiedziała o czymś ważnym, ale zorientowałem się, że po pierwsze automatycznie chciałbym ją tym zalać, żeby pożałowała (czyli chęć zemsty, a nie po prostu wyrażenie swoich uczuć), a po drugie również automatycznie nie chciałem wysłuchać dlaczego tak zrobiła i chciałbym doprowadzić do tego, żeby jej się nie chciało odzywać (czyli wyprzedzające odrzucenie ze strachu, żeby ona nie odrzuciła mnie). Było mi bardzo trudno wymyślić co mogę jej napisać, żeby w te schematy nie wpaść, i chyba mi się udało. Ale chodzi mi o to, że najpierw musiałem te wszystkie mechanizmy poznać, bo inaczej rozsiadłbym się tylko w roli ofiary jak zwykle i nie kojarzyłbym co się właściwie stało i jaki miałem na to wpływ.

            Na terapii to było bardzo trudne, żeby sobie uświadomić co robię w takich sytuacjach i nie wpaść w panikę, tylko to zaakceptować. I na początku wstyd był bardzo silny, zwłaszcza że zamiast rozwiązań widziałem tylko coraz głębiej problemy. Teraz ta świadomość to jest podstawa żebym mógł cokolwiek zmieniać i jakoś lżej mi to zauważać, bo dostałem akceptację, że to normalne u DDD.

            Nadal nie jestem z tego dumny, ale w sumie daje mi to więcej swobody (bo mogę zapobiegać zanim coś zrobię albo zmienić nawet jak już zacząłem, żeby nie brnąć dalej), a przede wszystkim świat stał się bardziej zrozumiały i przewidywalny. To jest dla mnie bardzo cenne, bo dało mi większe poczucie kontroli. Na dłuższą metę wolę świadomość swoich problemów niż niezrozumiały chaos, bo z problemami mogę coś zmieniać, a w chaosie nawet nie próbuję… Na krótszą bywa różnie, bo zrzucenie z siebie odpowiedzialności jest wygodne i znajome.

            Samotność i poczucie bycia innym (a dokładniej – gorszym) wydają mi się mocno związane, nie wiem co jest pierwsze. Chyba jednak na początku były wzorce, które usłyszałem w domu. Tak jak piszesz, to na wierzchu jest ten facet, ale poniżej słyszę brak kontaktu z ludźmi, i to jeszcze w szkole, a jeszcze głębiej właśnie te domowe schematy otrzymane od rodziców… Tym się zajmowaliśmy głównie i akurat pozwolenie sobie na płacz to jedna z rzeczy, która pomaga zrzucić z siebie to brzemię – zazdroszczę ci, bo mi to w ogóle z trudem przychodzi do dziś. Na szczęście nie chodzi o ilość wylanych łez, tylko o puszczenie nie swojej odpowiedzialności za to, że wychowałem się w dysfunkcyjnej rodzinie.

            Cieszę się, że terapia daje ci trochę spokoju i że się wsłuchujesz w siebie. Mnie takie wsparcie było potrzebne, żeby z czasem słyszeć siebie w miarę na bieżąco. Czuję się spokojnie, że to małe zmiany, i tak galopem się nie da nadrobić długich lat wychowania.

            Meliska
            Uczestnik
              Liczba postów: 98

              Ja też pewnie nie, a i wiem, ze dowalam sobie porównując się do innych, lepszych. Widzisz, u mnie w głowie wciąż tkwi pewien projekt, który chciałabym zrealizować, ale nie umiem, mianowicie, piszę wiersze, chciałabym je komuś pokazać, ale się boje, że ludzie zobaczą mój wizerunek i mnie wyśmieją, skrytykują, bo mnie poznają, dlatego bardzo często się wycofuję z tego. Lęk przed odrzuceniem i oceną jest tak duży, że aż mnie paraliżuje.  Chyba nie znam przyjaznego środowiska, w którym nie byłabym ciągle negatywnie oceniana.

              Tak, wciąż wchodzimy w te schematy z dzieciństwa, niestety, u mnie do działa tak, że za każdym razem dostaje odrzucenie, choć się staram jak mogę, dlaczego? Nikt tego nie wie, dlaczego trafiam na takich, a nie innych ludzi? Pewnie, ze pod spodem jest to, czego doświadczyłam w dzieciństwie, ale nie musiałabym trafiać na takich ludzi, którzy mnie odrzucają i bawią się moimi uczuciami, na takich jednak trafiam. Nie wiem, może ja za bardzo się starałam to wszystko utrzymać? Może trzeba było „olać” pewne rzeczy, nie walczyć, nie zabiegać,  nie prosić o uwagę? Nie wiem, co robię nie tak, ze zawsze zostaję odrzucona. Kiedy potrafię tak mocno kochać? Mój problem widzisz polega też na tym, ze od razu wchodzę w relacje całą sobą, a potem cierpię, bo cały świat się wali…

              Ja na płacz nie mogłam sobie pozwolić i nie mogę do tej pory, bo domownicy od razu panikują, ze coś strasznego się dzieje, a wiem, ze nawet, gdybym im wytłumaczyła, to i tak tego nie zrozumieją, dlaczego płaczę… Po  prostu nie spotkałam się ze zrozumieniem w domu… Moi domownicy nie mają wglądu w siebie, żyją życiem innych ludzi, i choć chcą dobrze i mają szczere intencje, to wiem, że po prostu niektórych rzeczy nie są w stanie zrozumieć, np. moich wewnętrznych walk wobec tego faceta. Sprawa dla nich jest prosta, oszukał mnie- mam go zostawić i zapomnieć o nim, a to, że ja czułam jeszcze jakiś czas temu coś innego, to dla nich irracjonalne… Płacz jest dla mnie trudny… Bardzo, ukrywam go, nie potrafię płakać przy kimś.

              Mam też ciągłą potrzebę poczucia kontroli, ale najbardziej  w tym momencie doskwiera mi to, że nie umiem już chyba zaufać ludziom i myślę, ze już zawsze będę samotna, że już nic nigdy się nie zmieni, zawsze będę odrzucona, a jeśli nawet coś jest, to czekam kiedy się to skończy i ta osoba znowu mnie odrzuci, bo przecież tak jest zawsze, nie ma nic trwałego w moim życiu. W prawach DDA jest taki punkt, o tym, że mam prawo do czegoś trwałego, a nie tylko chwilowego, tylko, że ja mam takie mocne przeświadczenie, ze się to nie spełni… jak chwile jest okej to potem jest znowu dół i odrzucenie…

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581

                W prawach DDA jest taki punkt, o tym, że mam prawo do czegoś trwałego, a nie tylko chwilowego, tylko, że ja mam takie mocne przeświadczenie, ze się to nie spełni?

                Chcę się z tobą podzielić tym, jak ja rozumiem te prawa: to nie jest obowiązek świata wobec mnie, żeby mi zapewniał trwałość, i nie jest to nadanie mi prawa do tego, tylko raczej jasne uznanie mojego prawa do szczęścia. Ja decyduję o swoim życiu i widzę taką różnicę: jeśli sam nie uznaję tego prawa, to pójdę w byle co, pierwsze lepsze co się zdarzy, bo przecież trwałe szczęście jest nie dla mnie… A jeśli uznaję takie prawo, to mam więcej siły, żeby rzeczom i ludziom, którzy nie budzą mojego zaufania, że to jest coś solidnego i dobrego, powiedzieć „ja tak nie chcę” albo nawet „idę gdzie indziej”. A jak ty to rozumiesz?

                Ile razy poddawałaś się ze strachu, że nic lepszego się już nie trafi, więc trzeba złapać coś nietrwałego? Ja wiele razy. I milczałem, jeśli coś mi nie pasowało. Jeśli ktoś chce mnie wykorzystać, to w to mu graj – można naciskać do woli, bo przecież położę po sobie uszy. Wystarczy żebym pamiętał, że nie mam prawa do niczego dobrego i trwałego, a jakby co można jeszcze to przypomnieć. Ale jeśli nawet ktoś chce ze mną nawiązać bliskość, to nie zgadnie wszystkiego, bo nie siedzi mi w głowie. Nie próbuję niczego zmienić, naprawiać, bo przecież to mi się nie należy. Albo bo już się zdecydowałem, więc nie mogę zmienić zdania (ta pułapka mocno u mnie działa, więc uważnie słucham kiedy mi coś przestaje pasować, nawet jeśli wcześniej było fajnie).

                I to jest samospełniająca się przepowiednia – jak sam nie zadbam o to, żeby iść za tym, co trwałe i dobre, to szybko się zatrzymam na czymkolwiek, co daje choćby chwilę ulgi. Zauważ, że nie ma znaczenia na jakich ludzi czy okoliczności trafiam – jeśli sam sobie tego prawa nie daję, to efekt jest ten sam.

                Zaufanie do innych ludzi nie musi być ślepe. Nie jestem pewien jak zareaguje ta koleżanka i powiedziałem jej, że krótkie wyjaśnienie nie przekonało mnie do końca. Jako DDD mam tendencję do jazdy po skrajnościach, więc teraz próbuję wyrazić swoje wątpliwości, ale nie zamykać się natychmiast. Ufam jej do pewnego stopnia i na dziś to mi wystarczy, nie muszę trzaskać drzwiami ani zamykać oczu. Ważne, że bardziej ufam sobie.

                Nikt tego nie wie, dlaczego trafiam na takich, a nie innych ludzi? Pewnie, ze pod spodem jest to, czego doświadczyłam w dzieciństwie, ale nie musiałabym trafiać na takich ludzi, którzy mnie odrzucają i bawią się moimi uczuciami, na takich jednak trafiam.

                Ja w tym słyszę fatalizm zaszczepiony w dysfunkcyjnym domu, że nie mam na nic naprawdę wpływu, ja tylko biernie „trafiam” na ludzi czy okoliczności. Bardzo jestem już nieufny wobec takich wyjaśnień. To jest wyuczona bezradność – jak próbowałem coś kontrolować, ale rodzicom to było niewygodne, to albo mi tego zabraniali wprost, albo wyśmiewali, albo podważali moją wartość (na przykład pod płaszczykiem troski „przecież sobie z tym nie poradzisz…”), albo twierdzili, że ja „źle rozumiem”… Jeśli osoby, na których polegasz, nie tylko ci odmawiają czegoś ważnego, ale jeszcze robią wodę z mózgu, i to wiele razy przez wiele lat, to nie tylko tracisz motywację, ale także podstawowe zaufanie do siebie. Widzisz czarne, ale ktoś ci mówi, że to białe (albo odwrotnie), więc zaczynasz wątpić we własny wzrok, bo tak mówi ci przewodnik i opiekun. I nawet gdy opiekuna już przy tobie nie ma, to ta nieufność do siebie pozostaje. Jest już solidnie wyuczona.

                Tak jak ja rozumiem to „trafianie”, to że wprawdzie trafiam na różnych ludzi, ale wybieram tylko niektórych, wedle kryteriów znanych w domu. Jak ktoś mówi i okazuje różne emocje wprost, to jest jakiś dziwny, bo ja nie nauczyłem się takiej komunikacji. W domu nie było takiej roli, więc nie wiem jak się zachowywać. A nawet gdyby, to przecież jest za fajny/fajna i nie mam prawa do tego, bo ja jestem gorszy. Proste sito, ale skuteczne, bo automatyczne i nieświadome. Jak już znam mechanizmy z domu, to łatwiej mi to sprawdzić i zdecydować co chcę z tym zrobić. Wchodzić czy nie wchodzić? Zaryzykować czy nie? A może wejść, ale spróbować robić coś inaczej?

                Bycie w roli ofiary przynosi mnóstwo przykrości i autentycznego cierpienia, ale ma też ogromną zaletę – nie muszę brać odpowiedzialności za siebie. Mogę dalej być dzieckiem, choć metrykalnie dorosłym. Mam też na kogo zwalać swoje frustracje – to też cenne, bo wreszcie jest jakiś sens, a nie chaos, no i przy okazji wyrzucę z siebie niewygodne emocje. Więc nawet jeśli to nie jest automatyczne, to nadal mogę wybrać taką rolę.

                Na szczęście to, co wyniosłem z domu, nie jest fatum. Nauczyłem się tak reagować, ale mogę się nauczyć także ufać swoim uczuciom, wybierać ludzi, do których chcę się zbliżyć, zmieniać coś, co przestało mi odpowiadać zamiast milczeć… Bałem się słowa „odpowiedzialność”, bo kojarzyło mi się z przymusem (to też z domu), ale w sumie polubiłem je teraz, wydaje mi się bardziej związane z wolnością i uważnością. Jak trafiam nie na to, czego chcę, to mogę iść gdzie indziej, nie muszę z tym zostać na zawsze. Ostatecznie to ja decyduję i w sumie zawsze tak było, tylko na terapii ktoś mi okazał zaufanie, że mogę decydować różnie i czuć to, co czuję. To mi naprawdę pomogło.

                Meliska
                Uczestnik
                  Liczba postów: 98

                  Wybacz, ze bedzie tak krotko, ale jestem juz zmeczona po calym dniu. To , co wczoraj napisałeś rzuciło mi nowe światło na to, jak janpatrze na te calą sprawe. Fatalizm zaszczepiony w domu moze miec cos z ttm wspolnego. Od najmlodszych lat bylam wychowana w przekonaniu, ze mi sie nie uda, a swiat jest wrogi i zly. Jeszcze babcia, ktora zastepowala mi matke i pokazywala, ze faceci to zlo, bo sama nie byla nigdy szczesliwa w swoim zwiazku… moze atad bierze sie ten brak zaufania w ro, ze w zwiazku moge byc szczesliwa a jeszcze moje doswiadczenia, gdzie rzeczywiscie skonczylo sie zle to spotegowaly? Bo teraz patrze juz na wszystko z fatalistyczna wizja… Ale to pewnie tez przekaz z dziecinstwa. Dziekuje Ci za ta odpowiedz, wiele ona mi dala… naprawde…

                  dda93
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 624

                    „Że faceci to zło” – nie ma co, piękny drogowskaz na życie 🙂 Faceci są różni, podobnie jak kobiety. Sęk w tym, jak uniknąć spotkania z tymi nieodpowiednimi i gdzie znaleźć tych, których warto spotkać.

                    To piekielnie niesprawiedliwe, uważam, że sympatyczne dziewczyny trafiają często na patologicznych drani, a przyzwoitym facetom zdecydowanie za często trafiają się zołzy. Ale jak to zmienić…

                    Jeśli nie masz żadnych znajomych, przyjaciół, czy choćby kuzynki lub koleżanki, z którą możesz pogadać, to nie jest dobrze. Żaden związek nie da Ci wszystkiego. W każdym pojawiają się czasem jakieś mniejsze lub większe rysy. Warto więc mieć jakieś swoje inne punkty oparcia – fajna praca, wciągające hobby, klub poetów czy kółko szachowe.

                    Oskar DDA
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 73

                      Witam.

                      Ja mimo ,,warunków”, często nie miałem brania wśród pań.

                      Byłem dla nich ,,fajny”, ,,przystojny”, ale wyczuwały jakąś ,,miękkość”, ,,niezdecydowanie”…

                      Przede wszystkim jednak ,,małomówność”.

                      Pomimo tych wszystkich cech, widocznych również dla mnie, nadal dręczyło mnie pytanie…

                      Dlaczego wybierają takich ,, d…pków”?

                      Szukałem jednak dalej i… dalej.

                      W końcu znalazłem dziewczynę skromną, ładną i ,,nierozrywaną”.

                      Na bazie własnych doświadczeń połączyłem dwa przysłowia.

                      Nie odnoszą się do opisanej powyżej historii, ale sądzę, że ten schemat często występuje.

                      (W relacjach damsko-męskich).

                      ,, Kobiety lubią błyskotki lecz nie wszystko złoto, co się świeci”.

                      Tak, za mało się ,,reklamowałem” (kiedyś).

                      Wynikało to z mojego niskiego poczucia własnej wartości.

                      Znam osobiście osoby, które potrafią czarować otoczenie (głównie słowem).

                      Lecz przy bliższym poznaniu powinny się zapalić ,,wszystkie lampki alarmowe” w głowie.

                      Ale miłość zawsze walczy z rozumem.

                      I jeszcze tylko jedno…

                      Jedna zła osoba potrafi zrazić do dziesięciu porządnych.

                      Bo zło widać bardziej.

                       

                      Dobrych rozwiązań życzę i pozdrawiam serdecznie.

                       

                      Meliska
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 98

                        dda93: Szukałam w różnych środowiskach, najczęściej związanych z moją pasją, bo lubię pisać, tworzyć, nie tylko poezję ale i różne formy… Jednak jakoś zaniechałam tego… Nie wiem czym jest to spowodowane, może tym, że do tej pory za bardzo skupiałam się na rodzinie, chcąc ją „ratować”, a zaniedbywałam siebie? Tak mówi mi terapeutka. Nie było miejsca na mnie w moim życiu… To smutne. Od paru dni wsłuchuję się w swoje potrzeby i emocje, próbuję je zaspakajać i nawet mi to wychodzi 🙂 Jest lepiej. Nie wiem, czy związek nie da mi wszystkiego, kiedyś tak myślałam, ze nie potrzebni mi inni ludzie, potrzebna mi tylko ta jedna, jedyna osoba, która by do mnie pasowała i miałabym wszystko zapewnione, ale może tak nie jest… Wiem jedno, każdy w związku musi mieć swój świat, własny, tylko własny… i dopiero te pełne światy trzeba połączyć… Ale na razie o tym nie myślę… Nie wiem, czy się nadaje do takiej relacji w chwili obecnej… Wiele pracy jeszcze przede mną.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 12)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.