Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Małżeństwo

Przeglądasz 7 wpisów - od 21 do 27 (z 27)
  • Autor
    Wpisy
  • kopciuszek
    Uczestnik
      Liczba postów: 86

      Jestem na drodze do takiego małżeństwa 😉
      Wierzę w to, bo czuję że innej drogi po prostu dla mnie nie ma 🙂
      Te plany nie są już oczywiście tak wyidealizowane jak moje wizje, kiedy miałam naście lat. Ale wiem że jeśli trafi się na odpowiednią osobę, to można ze sobą być nawet bez fazy "motyli w brzuchu". Nawet wychowując cudze dziecko, utrzymując kogoś, będąc na różnych poziomach intelektualnych czy emocjonalnych. Musi być po prostu jakiś spójnik, który da obu stronom wiarę, że się uda.

      P.S. nie napisałabym tego 2,3,4, lata temu, kiedy czułam się ogromnie samotna i bez szans na poukładane życie.
      Dlatego chyba warto wierzyć.

      Wtedy co najwyżej mogłam słuchać pocieszań i poklepywań osób przed którymi zaryzykowałam i otworzyłam się, myśląc sobie w duchu "i tak nie macie racji".
      I co, jednak rację mieli 😉

      Edytowany przez: lwica, w: 2012/12/07 20:26

      jojaro
      Uczestnik
        Liczba postów: 1

        Moim zdanie najpierw powinniśmy popracować nad sobą, zadbać o stoją terapię. I dopiero kiedy już najgorsze będziemy mieli za sobą, kiedy sami poznamy siebie, pokonamy w nas złe cechy, przyzwyczajenia, przekonania wywołane dorastaniem w toksycznej rodzinie możemy się zdecydować na związanie z drugą osobę.
        Ja niestety tak nie postąpiłam.
        Zaraz po związaniu się z moim mężem dowiedziałam się że na to jaka jestem, jak postrzegam siebie i świat dookoła mnie, ma wpływ alkoholizm mojego ojca (zaczął pić jak miałam siedem lat, zmarł jak miałam lat trzynaście) i mamy (pić zaczęła dwa lata po śmierci ojca, cztery lata temu przestała, ale ja i tak nigdy nie będę w stanie zapomnieć piekła które nam zafundowała). Niestety poza tym że zdałam sobie sprawę kim jestem i jakie mam problemy od pięciu lat nie mam w sobie tyle samozaparcia żeby zacząć terapię.
        Mój mąż jest wspaniałym człowiekiem, o kimś takim jak on nawet nie marzyłam. Wiem że mnie bardzo kocha i stara się mi pomóc, ale co on może. Wychował się we wspaniałej rodzinie gdzie potrzeby dzieci zawsze były najważniejsze. Wychowywano go w przekonaniu że może w życiu osiągnąć wszystko czego zachce i nie ma takich problemów z którymi sobie nie poradzi A ewentualne porażki nie są tragedią życiową tylko kolejnym doświadczeniem z którego wyciąga się to co dobre a resztę puszcza w niepamięć. I jak on ma niby zrozumieć mnie i mi pomóc jak jego dzieciństwo to raj a moje to piekło.
        W naszym związku są dobre i złe dni. Jednak w większości przypadków te złe są wywołane prze mnie. Potrafię mu zrobić wojnę o byle co. Zawszę się godzimy, ale od roku (kilka miesięcy po ślubie) zauważyłam że ma do mnie coraz to mniej cierpliwości. Boję się że w którymś momencie mu skończy i wtedy wraca do mnie myśl która siedzi we mnie od samego początku naszego związku. Nie mam prawa obciążać go swoimi problemami, swoją osobą, taki człowiek jak on zasługuje na kogoś lepszego. Mam wyrzuty sumienia że w te lepsze dni dawałam mi nadzieję że ze mną da się normalnie żyć, że sama w to uwierzyłam. Zmarnowałam mu pięć lat życia. On cały czas wieży że się mogę zmienić, że będziemy szczęśliwi, a ja się czuję jak oszustka bo przecież życie ze mną nie może być wspaniałe, a on tego po prostu nie dostrzega. Zaślepia go ilość do mnie i ten wieczny optymizm.

        kalia
        Uczestnik
          Liczba postów: 105

          Jojaro, jak ja Ciebie rozumiem! Jestem mężatką od 7 lat, mamy dwójke dzieci. Ja DDA mąż nie. Obecnie jesteśmy na etapie…no właśnie nie wiem jakim? 🙁 Po terapii rodzinnej i niewiele z tego wyniknęło! Jeszcze do niedawna myslałam, że mąz mne rozumie, że się stara, ale teraz juz jestem pewna, że mnie nie rozumie i nigdy nie zrozumie! Nie przeżył tego, co ja! On nawet nie przeczytał nic o DDA. Mam wrażenie, że to co mu powiedziałam, z czego się zwierzyłam, teraz wykorzysuje przeciwko mnie! Zachowuje sie jak obcy człiowiek a niby twierdzi, że kocha. Kocha? Nie wierzę! Ja nie pozwoliłabym osobie, którą bym kochała, aby tak cierpiała, nie mogłabym patrzeć, jak jest nieszczęśliwa.

          Fausta, ja też miałam opory przed związkami, przed posiadaniem dzieci…nie chciałam ich, bo bardzo sie bałam, że będę powielać zachowania mojej matki. Ale poznałam mojego męża, małżeństwem jesteśmy od ponad 7 lat, a parą od ponad 10 lat. Chyba było fajnie na poczatku, potem bardzo chcielismy wziąć ślubi mieć dzieci. Mamy. Jednak od czasu ich porodu jestem więźniem w swoim własnym domu i tylko ciągle słyszę, że przecież tak jets lepiej, bo przecież sama wiem, że nie mamy nikogo do opieki nad dziećmi. a one dużo chhorują i jak są chore to przynajmniej jestem ja, na każde skinienie. A ja chcę iśc do ludzi! Czuje się wyobcowana ze społeczeństwa, od ponad 6 lat nie pracuję, nie mam prawie w ogóle bliskich znajomych! Po terapii u psychologa: "pana zona musi iśc do pracy!" I co? I nic, od mężą słyszę, że on rozumie to i takie tam, ale nic mi w tej kwestii nie pomaga! Bo przecież wiem, że on prowadzi taką a nie inna firmę, bo on musi zarabiać, bo on nie może rano zawieść dzieci do szkoły, bo on pracuje, że co ja sobie wyobrażam. Ale jak ja mu uświadamiam po raz juz nie pamiętam który, że wariuję od tego siedzenia w domu! Nie mam obecnie siły do życia! Powróciły straszne myśli z czasów nastoletnich, żeby ze soba skończyć, bo nie mam już siły! Mąż mówi że rozumie, ale co rozumie? Nic nie rozumie! Ciagle tylko gada ż emnie kocha! a jak wspominałam o rozwodzie to zaraz chce mi zabrac dzieci i on wtedy znajdzie opieke nad nimi, bo on może kogos poprosić a ja mam z proszeniem problem. Tak to mój problem, o którym mu mówiłam. Nie potrafię się prosić, to wynika z moich problemów DDA. Moja matka piła, ukrywała różne rzeczy przede mną, a ja postanowiłam, że jej prosić nie będę, że sobie poradzę. Jak mnie wyrzuciła z domu i przyjechałam do pracy do wielkiego miasta, bywało że nie miałam na chleb, ale nigdy nie poprosiłam jej o pomoc, ani ojca. Dałm sobie radę. Nie potrafie prosić, wolę sama zrobić to co mogę. A teraz on wykorzstuje to przeciwko mnie. On ma problem z %, niby od kilku tygodni nie popija, wczesniej bywało różnie. Wiem o tym, że ma taką słabośc więc nie chodzimy na imprezy bo tam głównie %, ja nie piję, bo nie lubię, więc rzadko jest u nas alkohol. A kiedy ja mu mówię o tym, że to jest dla mnie problem, że lepiej jakby on wychodził z prośbami wszelakimi do mnie, lub je odczytywał szybciej, bo podobno mnie tak kocha…!!! Puste słowa, które nie mają dla mnie żadnego znaczenia! Czuję się jak w potrzasku, od momentu w którym powiedział, że przy rozwodzie zabierze mi dzieci, bo przecież ja nie mam nikogo, od wszystkich z rodziny się odsuwam, a on ma i potrafi prosić, więc jest w w stanie wychować nasze dzieci. bo je kocha! I chce mi je zabrać! To nazywa się miłość, prawda? Od 6 lat dzieci sa ze mną, non stop bo mąż musi zarobić, bo pzrecież ja mam dwie lewe ręcę! Walę głową w ściane i nie w przenośni a dosłownie, bo nie mam juz siły. Wariuję!
          Nie wiem co stało się z naszym małżeństwem! Od kilku lat czję tylko puste słowa z ust mojego męża, że mnie rozumie, ale on mnie nie rozumie i nie zrobił nic na ten temat. Kiedy go zapytałam, czy poczytał o DDa cokolwiek, żeby mógł mi mówić, że rozumie to oczywiście szukał wykrętu i zwalania winy na mnie.
          Nie mam juz siły! On nie powie, że czegoś nie zrobił tylko zwala winę na mnie, nawet jeśli chodzi o drobnostki. Przykład: Kupiłeś chleb? Nie, bo mi nie przypomniałaś jak dzwoniłem. Mimo, że wcześniej mu o tym mówiłam i wiedział. Jednak jak zadzwonił to powinnam mu przypominac o wszystkim. Nigdy nie powiedział: sorry, zapomniałem, nie! Musi zwalić na mnie, bo ja mu nie przypomniałam!
          Może to ja jako DDA tak odbieram akurat, ktoś "normalny" może odebrałby to zwyczajnie, nie wiem.
          Przepraszam Fausta, że w Twoim wątku, ale akurat to trochę odpowiedź na Twoje pytanie.
          Kiedyś nie wyobrażałam sobie że w ogóle będe mieć dzieci, a jesli już brałam taką opcję pod uwagę to wiedziałąm, że muszę mieć odskocznie, czyli dom, dzieci, praca itp. Natomiast zostałam zamknieta w domu jak jakiś więzień i jest mi z tym źle, jestem osamotniona w tym wszystkim! Odsuwam się od wszystkich, bo głupio mi tak siedzieć i udawać jak wielką zyciową rolę odgrywam w zyciu!

          ogniszka
          Uczestnik
            Liczba postów: 264

            Zgadzam się z tym, że lepiej najpierw pomyśleć o terapii,a potem o małżeństwie. I ja,i máż jesteśmy DDA,o czym dowiedzieliśmy się jednak dopiero kiedy okazało się, że on jest alkoholikiem i byliśmy już po ślubie.
            Było tak źle między nami, że znaleźliśmy już terapię małżeńská, ale zaczęłam chodzić na Al-anon,potem na terapię współ. i zaczęliśmy się dogadywać. Pewnie nie bylibyśmy już razem,gdyby każde z nas nie pracowało nad sobá. A tak,4 lata już prawie jak jesteśmy po ślubie.

            Edytowany przez: ogniszka, w: 2012/12/09 20:20

            kopciuszek
            Uczestnik
              Liczba postów: 86

              Poczytałam, poczytałam i odebrałam wpisy przeciwko sobie – przeciwko swojej nadziei na lepsze. (Jak to ja). Zaraz też uświadomiłam sobie, że średnio raz w tygodniu zastanawiam się czy ze swoim narzeczonym nie jestem tylko po to, żeby dziecko miało dom inny, niż wspólny z moją rodziną (od której się wyprowadziłam). Jestem z nim głównie z rozsądku, ale jest osobą która daje mi poczucie normalności, jakiejś zaradności… Chociaż jest dda, i w gruncie rzeczy oboje nie mamy normalnych relacji z ludźmi. Nie do końca radzimy sobie też z dzieckiem, chociaż staram się napełniać owo miłością ile się da. Jednak czasem moje problemy z uległością i brakiem własnego zdania biorą górę. Dziś odgrzebałam ten temat, żeby sprawdzić czy znajdą się osoby które mnie poprą.. że warto być z kimś i z tej pozycji nad sobą pracować. Ciesząc się, że ktoś w ogóle jest obok. Ja miałam wcześniej dramatyczną depresję, a potem zaszłam w ciążę… nie czułam że mogę wychowywać dziecko sama, za jedną pensję (mieszkałam w tej biedniejszej cześci kraju) ani że mogę dłużej zostać z rodzicami (matka bardzo osłabiała moją zaradność wychowawczą).
              Dziś widzę że nie jest różowo ani ze mną, ani z sytuacją… Rozpłakałam się bo w przedszkolu zwrócono mi uwagę dość nieprzyjemnie, że mały przyszedł w zamoczonych spodniach od śniegu (lekko tylko, i jestem pewna że po 15 minutach by wyschły). Dowiedziałam się że tak było już wczoraj, chociaż odprowadza go mój narzeczony, który owszem emocjonalnie stara się o dziecko zadbać, jednak czasem nie zwróci uwagi nawet na to czy mały ma czystą buzię.
              Coś we mnie pękło, i nie wytrzymałam, wracałam z płaczem całą droge do domu… Czuję się dla swojego dziecka wybawcą z patologicznego domu, a ludzie zwracają mi uwagę że narażam go na chorobę ?! chociaż wiem dobrze że od paru kropel na spodenkach się nie rozchoruje… czuję się ofiarą.

              Chaotyczny wpis.

              kalia
              Uczestnik
                Liczba postów: 105

                Lwica, ale przecież w tych warunkach pogodowych trudno o suche nogawki!
                Ja swoim dzieciom zabieram zawsze coś na przebranie, mam córki więc łatwiej jest mi zdjąć spodnie i na rajstopki założyć spódniczkę. Natomiast wiele dzieci przychodzi i zostaje w tym, w czym przyszła. Tylko ja z dziećmi zawsze ostatnia wychodzę ze szkoły, bo troche trwa taka prxzebieranka, ale przyzwyczaiłam się.
                Nie wiem jak mamy chłopców rozwiązują takie sprawy, można na rajstopki założyć inne dresowe spodnie, ale może być wtedy za goraco…
                Co do relacji z ludźmi…jak tak poczyta się wpisy na tym forum, to mam wrażenie, że wiele osób jest dda! Smutne, ale prawdziwe. Dzieci są strasznie chłonne, jak gąbka a ja nie umiem zapanować nad swoimi emocjami! I widzę, że one też nie! 🙁
                Dzisiaj czytałam wywiad z aktorką Małgorzatą Kożuchowską i tak czytam i czytam i sobie myslę, ale ona ma fajnych rodziców i jakie fajne relacje! A ja taka pokręcona, jakie dam podstawy moim dzieciom?! Okropność!:(

                Anonim
                  Liczba postów: 20551

                  Ehh.. dzięki że odpisałaś… teraz, co mają nogawki do małżeństwa? Otóż dużo, bo za to jak odbierają wychowawcy dziecko i rodzinę, trzeba dzielić na 2. W przypadku dda, które np. mają kłopoty z odpowiedzialnością i noszą na sobie balast wszystkich zaniedbań poprzednich pokoleń… trudno wyjść "z twarzą" do ludzi… przynajmniej ja mam takie wrażenie. Dziś najbardziej zabolało mnie to, że poczułam się ofiarą – i słusznie, bo odebrałam jakąś niezrozumiałą wrogość 🙁

                  Też mam wrażenie że wielu ludzi których spotykamy do okoła to dda, ddd… ja jestem ddd, niestety ostatnio "zaczynam" być dda, choć już to się dzieje kiedy jestem dorosła i nie mieszkam z tym A.
                  🙁

                Przeglądasz 7 wpisów - od 21 do 27 (z 27)
                • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.