Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Moje zdrowienie – czy ześwirowałem?

Otagowane: 

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
  • Autor
    Wpisy
  • bylyoptymista
    Uczestnik
      Liczba postów: 8

      Cześć.

      Potrzebuje spojrzenia kogoś z boku na moją sytuację kto jest w temacie terapii i całej tematyki DDA. Niestety, jak rozmawiam z bliskimi czy znajomymi to mam wrażenie, że tak naprawdę to mnie nie rozumieją i nie wiedzą o czym gadam – z resztą, sam mam ostatnio takie obawy czy trochę nie ześwirowałem…

      Ale od początku. Mam 26 lat, od 1.5 roku nie jestem w związku, mieszkam sam w wynajętym mieszkaniu w dużym mieście w Polsce, pracuje jako programista, pracuje zdalnie.

      Pochodzę z dysfunkcyjnej rodziny gdzie matka jest osobą pijącą (całe moje życie), a ojciec nic z tym nie zrobił. Współuzależniony, a do tego uzależniony od jedzenia, gier, pornografii, papierosów. Więcej na temat mojej matki jest w tym temacie – https://www.dda.pl/forum/temat/mama-alkoholiczka/#post-481623 . Tata zmarł 2.5 roku temu, komentarz w tym wątku jest sprzed dwóch lat. Mam 2 siostry i brata, wszyscy w wieku ok 40 lat, mają swoje rodziny.

      W czasie październik 2020 – styczeń 2021 uczęszczałem na terapię grupową, spotkania mieliśmy codziennie, od poniedziałku do piątku, 4 miesiące. To było moje pierwsze zetknięcie z terapią. Miałem duże oczekiwania co do niej, z resztą jak wszyscy w grupie i pamiętam że uczestniczyłem aktywnie w grupie, ale też trochę jakby przyglądałem się jej z boku. Oprócz spotkań z terapeutą mieliśmy cykliczne spotkania z psychiatrą, 1 x w miesiącu. Pamiętam, że podchodziłem do terapii zadaniowo, tzn brałem prace indywidualne jak była możliwość, chciałem jak najwięcej wątków 'załatwić’ więc raz rozmawialiśmy o moim tacie, o trudnej relacji z bratem, o problemach w związku, o problemie z masturbacją i pornografią, o matce. Wydawało mi się, że poruszyć to na grupie to jest klucz i o to chodzi. Terapia trwała dalej, było bliżej końca, czekaliśmy na jakiś przełom, czekaliśmy i … nic. Terapia się skończyła, dostaliśmy swoje diagnozy, pożegnaliśmy się i tyle. Później się okazało, że tak naprawdę ta terapia to był taki wstęp do właściwej terapii, która pokazała w jakich obszarach jest jakiś problem. Pamiętam słowa mojego terapeuty, że u mnie jest problem ze złością i z tym, że bardzo potrzebuję ludzi, a jednocześnie często boje się odezwać – to wyszło na grupie gdy miałem poczucie, że zawsze gdy się odzywam to muszę mówić coś wartościowego, dawać jakąś złotą refleksję dla innych uczestników i że to moja odpowiedzialność. Wtedy często zaczynałem się spinać w środku i przestawałem pamiętać co chciałem powiedzieć, myśli mi uciekały z głowy, miałem tak zwany 'black out’. To był z resztą mój główny problem gdy zgłaszałem się po pomoc – że często w chwilach stresu mam taki blackout, odcięcie i nagle mam poczucie, że nic nie pamiętam oraz co jakiś czas wracające okresy depresyjne. Moja diagnoza po grupowej – trudności osobowościowe F 60.8 i zalecenie dalszej psychoterapii indywidualnej, brak leków.

      Następnie była przerwa od terapii, konsultacje z psychiatrą po 3msc od zakończenia. Zawsze sobie ceniłem te rozmowy z panią psychiatrą, z resztą jak wszyscy w grupie. Mieliśmy poczucie, że ona widzi coś więcej i często dawała nam jakieś niedopowiedzenia czy poczucie, że coś tu się jeszcze czai za rogiem w danym temacie. Zawsze jak się od niej wychodziło to człowiek zachodził w głowę o co jej chodziło i jakie było to drugie dno. Ta enigmatyczność z jednej strony mnie fascynowała, a z drugiej trochę przerażała.

      4 miesiące po zakończeniu terapii miały miejsce 2 istotne zdarzenia, które zbiegły się w czasie. Jedno z nich to fakt, że szukałem nowej pracy od kilku miesiący i odpadałem na kolejnych rozmowach rekrutacyjnych, aż w końcu w maju 2021 szef powiedział że musimy się rozstać, bo nie może mnie dłużej trzymać w projekcie. W tym samym czasie też podjąłem decyzję o zakończeniu związku. Byliśmy ze sobą łącznie 7 lat z 2letnią przerwą. Po 3 latach razem w 3 klasie liceum rozstaliśmy z mojej inicjatywy, bo uznałem że chce kogoś innego, że chce się umawiać na randki, poznawać inne kobiety, że to za szybko na tak poważny związek. Mieliśmy 2 lata przerwy, gdzie rzeczywistość okazała się taka, że nie byłem w żadnym innym związku i nie umawiałem się z dziewczynami, czułem się źle ze sobą, nieatrakcyjny, nie miałem wiary że mogę się komuś podobać – a gdy byliśmy razem czułem się świetnie i myślałem, że zasługuje na kogoś lepszego . Gdy spotkaliśmy się na jednej z imprez na studiach, złapaliśmy kontakt i po tygodniu znowu byliśmy razem. Studiowaliśmy w innych miastach, więc przez 2 lata dojeżdżaliśmy do siebie na weekendy, a na ostatni semestr przeniosłem się i wynajęliśmy wspólnie mieszkanie. Po powrocie znów poczułem się atrakcyjny, pewniejszy siebie, szczęśliwszy – moje potrzeby bezpieczeństwa, bliskości, zaopiekowania, to że jestem w normalnym związku z normalną dziewczyną dawało mi dużo stabilizacji i radości. Aczkolwiek, gdy zamieszkaliśmy za sobą to wyszło moje tłumienie złości i nieumięjetność rozmawiania o emocjach. Teraz to zrozumiałem, że to rzutowało na całą naszą relację i skończyło się tym, że znów ją zostawiłem. Zakończyłem związek w którym czułem, że się duszę i w którym ona jest dla mnie kotwicą i nie pozwala mi się realizować.

      Następnie po miesiącu, wyjeżdzam za granicę na pracę wakacyjną (fizyczna praca, po 14h codziennie przez ponad 2 miesiące), zupełnie coś innego niż siedzenie przed klawiaturą i klepanie kodu. Czułem, że odżyłem tam przez codzienny kontakt z dużą ilością ludzi. Wydarzył się też krótki, wakacyjny romans. Po powrocie, miałem kilka ciężkich tygodni, myślę że wtedy dotarła do mnie pustka związana z rozstaniem, puste mieszkanie, przeorganizowanie dotychczasowego życia, ale też poczucie że teraz wszystko zależy ode mnie. Zacząłem szukać pracy i podjąłem też terapie indywidualną. I tu się zaczyna clue mojego posta.

      W listopadzie 2021 zaczynam terapię indywidualną dla DDA. Poszedłem do pierwszej terapeutki (certyfikat z PTP, pracuje zgodnie z etyką terapeutyczną) i po 3 wstępnych spotkaniach zdecydowałem się na terapię. Nie miałem porównania z innymi (często przewija się temat żeby dobrać terapeutę pod siebie), ale chętnie tam chodziłem więc uznałem że to dobry znak. W dodatku, po kilku miesiącach terapii widziałem się z moją panią psychiatrą, która mnie utwierdziła, że jakbym miał zrezygnować to zrobiłbym to wcześniej i że jest okej. Pamiętam, że nie ustaliliśmy końca terapii, ale rozmawialiśmy, że może to potrwać ok 2-2.5 roku. Celów terapii też dokładnie nie pamiętam, ale napewno było to że chciałem zrobić coś z tym tłumieniem złości, nie chciałem mieć więcej tych blackoutów, nie chciałem czuć lęku na codzień, przepracować te trudne relacje rodzinne. Założyłem, że taka terapia powinna mieć jakieś ramy, jakiś plan działania w którym terapeuta przeprowadza mnie przez różne tematy i wtedy nad tym pracujemy. Tu pojawia mi się pierwsza zagwozdka, że takiego planu nie ma. Pytałem o niego wiele razy moją terapeutkę i nie ma czegoś takiego – rozmawiamy o tym z czym ja danego dnia przyjdę. Z jednej strony fajnie, z drugiej – czy to jest wtedy efektywne i popycha nas do przodu? Tak mijały pierwsze tygodnie, w międzyczasie dostałem pracę w korporacji z której byłem super zadowolony. Do tego zacząłem chodzić na siłownię, wróciłem do uprawiania moich hobby z radością – gra w piłkę i perkusja. Zacząłem też patrzeć na inne kobiety i wierzyć w to, że tym razem będzie inaczej i faktycznie zacznę się umawiać, spotykać, uprawiać z nimi seks. Generalnie, motywacja na 100% i chęci do życia. Problemy zaczęły się w maju 2022, kiedy to byłem już pół roku w terapii i zaczęło się robić tak nudniej na sesjach. Sporo poopowiadałem o sobie i o przeszłości i miałem poczucie, że trochę się 'wyprztykałem’ z tematów. Do tego miałem wtedy konsultację z moja psychiatrą, która stwierdziła, że pół roku to jeszcze nie długo, ale już nie krótko i teraz zacznie się 'praca’, jak zwykle enigmatycznie, w swoim stylu. Nie mogę do dzisiaj tego pojąć co miała na myśli i co takiego magicznego ma się zacząć dziać. Wtedy też przestałem się odzywać do matki – trochę w wyniku jej zachowania, że wciąż pije i chciałem coś z tym zrobić i pomyślałem, że przerwa w kontakcie może coś tu zmieni + był to też efekt rozmów z terapeutką. Wtedy też zaczęliśmy mówić więcej o złości i faktycznie zacząłem mieć takie wybuchy złości, krzyczałem w samochodzie, waliłem w różne rzeczy w mieszkaniu, więcej się denerwowałem. Razem z tą złością przychodził też płacz o który wcześniej było bardzo trudno. I od maja czuje, że mój stan się pogarsza, że kontakt w terapii jest gorszy. Bardzo dużo też nałożyłem na siebie, bo zacząłem bardziej rygorystyczne treningi na siłowni, bieganie, piłka (praktycznie codziennie jakaś aktywność), dieta (0 słodyczy, liczenie kalorii), do tego praca na etacie + 2 projekty po godzinach, które mi generują sporo stresu. Mało dbałem o odpoczynek. Ale czułem, że mam na to wszystko energię, że rozwijam się na maxa, że musi to przynieść pozytywny efekt. Z drugiej strony jednak czułem zmęczenie, ale mówiłem sobie, że później sobie za to podziękuję. I to tak trwało, do końca sierpnia. Na początku września miałem zaplanowany urlop, pierwszy od lat, wyjazd za granicę do mega ciekawego kraju z nowymi ludźmi – mega przygoda. Był to też taki motywator żeby nie odpuszczać sobie i wszystko dopinać, bo odpocznę na urlopie… Przy okazji urlopu, miałem przerwę od terapii na 3 tygodnie (mój urlop + urlop terapeutki) – pamiętam, że źle mi z tym było, że taka długa przerwa, bałem się tego. Oprócz tego rozmawiałem z matką pierwszy raz od 4 miesięcy przez telefon, że przyjadę do domu jak wrócę z wakacji. Wyjeżdżam, nowi ludzie, 0 pracy, 0 laptopa, 0 diety, 0 ćwiczeń, tylko zwiedzanie i przyjemności. Pomimo lęku w związku z nowymi ludźmi, z dnia na dzień było lepiej, złapaliśmy fajny kontakt, mega wrażenia na wyjeździe itp. Tydzień zleciał szybko i też zakończył się krótkim romansem wakacyjnym.

      Po powrocie… trach. Czuje, że coś mi się przestawiło w głowie i od tamtej pory nie mogę wrócić do stanu sprzed wyjazdu. Miałem jeszcze tydzień urlopu przed powrotem do etatowej pracy – obiecywałem sobie że ponadrabiam zaległości z tych projektów. Bardzo ciężko było mi wrócić do funkcjonowania. Miałem poczucie, że życie jakby toczy się obok mnie, a ja nie mogę do niego wrócić. Straciłem takie poczucie sprawczości, stanie na swoich nogach i poczucie odpowiedzialności za siebie. Do tego problemy ze snem (spanie za długo, przeciąganie budzika rano po 2-3h, czasem budzenie się w nocy), bardzo duży lęk na codzień, problemy z koncentracją, strach żeby się do kogoś odezwać bo nie wiem co powiedzieć, jedyne co to chciałem rozmawiać o moim stanie którego nie potrafię zdefiniować i wytłumaczyć. 0 radości z czegokolwiek. Nagle brak sensu w tym co wcześniej sobie postanowiłem, w moich treningach, diecie, nowych nawykach, pomyślę na siebie. Tydzień zleciał bardzo szybko. Wróciłem do pracy, ale na bardzo dużym napięciu, praktycznie nie byłem w stanie się skupić i pracować, normalnie funkcjonować. Nagle to co wcześniej robiłem bez problemu, teraz na każdym kroku był problem – podjąć jakąś decyzję w pracy czy poza nią, zrobić zakupy, iść na trening, odezwać się kogoś – poczucie, że jestem z tym wszystkim sam i że nie dam sobie rady. Wytrzymałem tak tydzień. W kolejnym tygodniu we wtorek pękłem i pogadałem z managerem o moim stanie – rozpłakałem się jak dziecko, nie mogłem się uspokoić, próbowałem wytłumaczyć co się ze mną dzieje. Na szczęście był bardzo wyrozumiały i kazał zadbać o siebie. Zgłosiłem się do psychiatry (innego niż moja pani doktor, terminy). Porozmawialiśmy o moim stanie, trochę o mnie i mojej historii. W zasadzie nie postawił mi żadnej diagnozy, tylko powiedział, że osoby z trudnych domów mają później problemy i że na początku lecą na takim młodzieńczym pędzie, ale dochodzi się do ściany i jest problem. Pochwalił psychoterapię i mówi, że to jedyna droga żeby mieć później szczęśliwe życie i związki po trudnych doświadczeniach. Leków mi nie dał. Dostałem 2 tygodnie zwolnienia. Na zwolnieniu dużo spałem, wracałem do moich aktywności czyli na siłownie i do diety, trochę pracowałem, ale cały czas mi głowa pracowała co się ze mną dzieje, dlaczego tak mam, nie rozumiem tego i kiedy to się skończy. Czułem, że pogarsza mi się intelekt i bałem się, że stracę finalnie przez to pracę itd Zwolnienie się skończyło, na konsultacjach z psychiatrą ustaliliśmy, że spróbuje wrócić do pracy i zwiększe psychoterapię do 2 spotkań w tygodniu i zobaczymy za 4 tygodnie co dalej – bardzo nie chce brać żadnych leków i lekarz też nie naciskał, bo obaj doszliśmy do porozumienia że to problemu nie rozwiąże. Ten tydzień był pierwszy po powrocie do pracy i nawet nieźle funkcjonuje, ale cały czas nie mogę dać sobie spokoju o co tutaj chodzi. W piątek natomiast się dowiedziałem, że moja terapeutka w grudniu wyjeżdża z mojego miasta i że przerywa działanie gabinetu. Mówi, że pomoże mi znaleźć innego specjalistę, ale strasznie to mną wstrząsnęło.

      Podsumowując, takie pytania mi się pojawiają w głowie

      1. Kryzys w terapii (od maja do teraz) – słyszałem, że „czasem żeby było lepiej musi być najpierw gorzej”, ale ile to może trwać? Przez ten kryzys trochę zacząłem wątpić czy terapia  to w ogóle był dobry pomysł, bo nie widzę dla siebie pozytywnych zmian, a cały czas spadek w dół i coraz większe zagubienie w tym wszystkim
      2. Czy przebieg tej terapii z Waszej perspektywy jest normalny? Terapia jest prowadzona w nurcie psychodynamicznym z elementami terapii integracyjnej.
      3. Nie pamiętam większości spotkań i tego co na nich poruszaliśmy, to wprowadza mnie w jeszcze większe zagubienie. Też tak macie?
      4. W jakim 'etapie’ terapii jestem? Kiedy wreszcie coś przeskoczy, że poczuje że to idzie ku lepszemu?
      5. Czy są przypadki, którym nie można pomóc? Czasami się tak czuję, szczególnie jak terapeutka mi coś mówi że np. coś jest efektem mojej pracy, a ja w to nie wierzę

      Mam wrażenie, że jest tu dużo chaosu i że wiele rzeczy pominąłem. Jeśli ktoś dotrwał do tego miejsca i chciałby się jakoś odnieść, będę bardzo wdzięczny za świeżą perspektywę.

      Pozdrawiam

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Cześć,

        Jeśli idzie o moją perspektywę, to wydaje mi się, że pierwsze pół roku terapii to w ogóle z trudem się otwierałem na tyle, żeby coś uruchomić, następne pół zaczęło być coraz trudniej, bo zacząłem widzieć swoje mechanizmy prawie wszędzie i żadnej szybkiej metody pod ręką, żeby się jakoś „naprawić”, i dopiero przez drugi rok powoli zacząłem się przyzwyczajać do zajmowania się na bieżąco tymi mechanizmami zamiast próby ich eliminacji i w sumie przyzwyczaiłem się do tego, że po prostu są i że zawsze mogę się sobą zaopiekować niezależnie od tego ile mam tych mechanizmów. Z drugiej strony byłem coraz bardziej zwyczajnie zmęczony tym dłubaniem.

        Nie wiem, czy to nie zbyt ogólnie, ale tak to mniej więcej odczuwałem, wcale nie miałem jasności i nadal jej nie mam. W każdym razie u mnie to był bardzo długi proces bez fajerwerków, a najwięcej efektów zacząłem widzieć dopiero po jej zakończeniu i do dziś je widzę.

        • Czy są przypadki, którym nie można pomóc? Czasami się tak czuję, szczególnie jak terapeutka mi coś mówi że np. coś jest efektem mojej pracy, a ja w to nie wierzę

        Mnie tu pomogło wyjaśnienie modelu działania rodziny dysfunkcyjnej. Jak zrozumiałem tę dynamikę, to łatwo mi było zaufać, że zostałem pracowicie wyuczony bezradności, więc nie dziwiło mnie, że sprawczość jest mi obca. A ponieważ to była grupa, to było mi o tyle łatwiej, że od razu wiedziałem ile trwa program i nie zajmowałem się jaki to etap, tylko traktowałem wszystko jako niezbędną część terapii, bo jakby było zbędne, to by trwało krócej. I to podejście mi się sprawdziło. Założyłem sobie, że na razie pracuję na bieżąco, a jak terapia się zakończy, to dopiero będę się zastanawiał na ile mi to pomogło i co dalej.

        Zastanawiałem się też co ma być celem terapii i zrozumiałem, że nie ma czegoś takiego jak 100% braku problemów, bo każdy je ma, niezależnie od tego z jakiej rodziny pochodzi. To mnie uspokoiło, i uznałem, że najważniejsze to żebym nauczył się o siebie dbać kiedy jest mi źle, a reszta to tylko skutek uboczny. A im dłużej będę to powtarzał, tym lepiej będzie mi to wychodzić. Wydaje mi się ważne, żebyś sam sobie odpowiedział, co to w ogóle dla ciebie oznacza, że ci „pomogło”, im bardziej konkretnie, tym lepiej, a nie ogólniki w stylu „będę sobie radził”.

        Życzę ci powodzenia!

        dda93
        Uczestnik
          Liczba postów: 628

          Moją uwagę zwróciły trzy rzeczy:

          1. Bardzo dużo w Tobie chęci do pracy terapeutycznej, dużo się dzieje itp. Ale tak jakby cały czas było ta takie „beating around the bush”, jakby zasadniczy obszar nie został poruszony. Pytanie brzmi, co nim jest – co jest zasadniczym źródłem większości Twoich problemów?

          2. Byłbym ostrożny w kwestiach pracy, sportu i diet. Praca ponad siły, zbyt wiele godzin na dobę, może być nałogiem i formą ucieczki od rzeczywistości. Katorżnicze treningi i liczenie kalorii podobnie (kiedyś spotkałem się nawet z określeniem, że można „ćpać sport”). I znowu: co by było, gdybyś kiedyś nie poszedł biegać, tylko usiadł i spróbował po prostu pobyć – co byś wtedy czuł?

          3. Ciągle wraca w Twoim poście temat pani psychiatry. Po co Ci psychiatra? Nie jesteśmy w USA, gdzie doktorat z psychiatrii jest wymagany lub mile widziany u psychoterapeuty. W polskich warunkach psychiatra zajmuje się głównie zlecaniem farmakoterapii (której przecież nie potrzebujesz). Wybacz więc, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego. W walce z problemami nie liczy się tylko „nawała ogniowa” (ilość specjalistów i godzin), ale też (a może nawet przede wszystkim) celność namierzenia głównego problemu.

          bylyoptymista
          Uczestnik
            Liczba postów: 8

            Dzięki chłopaki za odpowiedzi.

             


            @truskawek
            jak długo trwała Twoja terapia? To, że najwięcej plusów się widzi oo zakończeniu czytałem i słyszałem w wielu relacjach ludzi po terapii. Co do oczekiwań i czy mi pomogło – z jednej strony jak przychodziłem to największy problem miałem z tym zapominaniem, a w zasadzie dysocjacją gdy pojawiały się emocje. Pamiętam jak mówiłem terapeutce na początku terapii że czekam aż osiągnę taki etap, że będę czuł – złość, smutek, żeby móc się z nimi mierzyć i mieć poczucie, że „walczę” i robię co mogę i faktycznie wtedy pracuje. I w zasadzie czuję, że ten etap teraz jest – terapeutka też tak to widzi, że obecnie jestem w momencie jak dopuszczam do siebie różne emocje i je przeżywam. Tylko dlaczego to są tylko te negatywne emocje? Złość, lęk, smutek, wstyd. I nie sądziłem, że to się przełoży na całe moje życie – że nie będę w stanie pracować, że będę się bał z kimkolwiek pogadać, że ludzie coś do mnie mówią, a ja mam wrażenie że to leci obok. Oferują mi wsparcie, a ja po chwili jakby o tym zapominam i znów wracam do pozycji lęku i tego że jestem sam – to jakby silniejsze ode mnie. Przeraża mnie to, że jakby wszedłem w terapię za głęboko? Że czuję, że już nie mogę tak dłużej funkcjonować jak wcześniej.

             


            @dda93

            1. Dobre pytanie, sam chciałbym znać odpowiedź. Nie określiliśmy tego na terapii, pamiętam tylko jak po pierwszych 2 sesjach gdy wyrzuciłem z siebie swoją historię terapeutka powiedziała, że widzi tu obszar do pracy. Później ustaliliśmy te cele, a w zasadzie ja mówiłem na czym mi zależy. I fakt, lepiej rozumiem emocję, potrafię je nazwać, ale czuję że nie umiem z nimi sam nic zrobić i że przeszkadzają mi w funkcjonowaniu.

            2. Zdaję sobie sprawę, że trochę z tym przegiąłem, ale… Z pracą u mnie było tak, że zawsze miałem problem z pieniędzmi, tzn wiecznie ich dla mnie nie było. Ojciec wydzielał pieniądze matce, dostawała od niego kieszonkowe co tydzień. Ja gdy byłem mały i chciałem cokolwiek to trzeba się było prosić po 10 razy w lęku czy za którymś razem ojciec się na mnie nie wydrze. Gdy byłem w gimnazjum siostrą wywalczyła dla mnie kieszonkowe od Ojca, ale to była kwota 120 na miesiąc co miało być na moje przyjemności, wyjścia ze znajomymi, jakieś drobne rzeczy do jedzenia, ciuchy lepsze, a nie z targu w których nie chcesz chodzić. Nauczyło mnie to oszczędności, ale wielu rzeczy musiałem sobie odmawiać i czułem się przez to gorszy. Nie byłem nigdy na wakacjach, z wycieczkami w szkole też był problem. I najgorsze było to, że nie byliśmy mega biedni tylko pieniądze szły na pełną lodówkę jedzenia, imprezy, kupę papierosów i cholera wie co jeszcze. I nie było nigdy czegoś w stylu: „synku, w tym miesiącu nie mam, ale wymyślimy coś w przyszłym”. Tylko „tato, potrzebuje 200zl na wycieczkę – nie mam kasy w tym miesiącu. A kiedy masz wypłatę? Na początku przyszłego miesiąca to może wtedy? Nie, wtedy też nie będę miał”. Jak chciałem iść do pracy to też był problem, nie chciał mi pomóc czegoś załatwić ani dać jakiś możliwości. Jak skończyłem 15 lat to pamiętam że nadarzyła się okazja w wakacje żeby pojechać na zbiory wiśni i coś zarobić. I od wtedy się zaczęła moja przygoda z pracą, że każde wakacje szukałem jakichś możliwości, żeby mieć później jakieś swoje pieniądze i się nie prosić. Wiem, że teraz jak pracuje i mam też zlecenia poza pracą to rekompensuje sobie ten okres kiedy tych pieniędzy i możliwości nie było. Co do sportu – tu z kolei trochę sobie rekompensuje to że porzuciłem treningi w piłkę jak miałem 15 lat. To było moje największe marzenie w życiu. Plus zawsze wkurzało mnie to, że ojciec był bardzo otyły i przez to schorowany i myślę że u mnie poszło w drugą stronę + jest to też jakieś leczenie kompleksów z dzieciństwa że zawsze byłem niski, czułem się brzydki, niezadbany, słabo ubrany itp. Co do chwili odpoczynku i odpuszczenia – zdarza mi się tak robić, na głowę wiem, że tak jak 1 trening nic nie zmieni, tak samo brak 1 treningu – liczy się proces i spojrzenie szerzej czy się regularnie ruszamy i jemy zdrowo. Ale jakiś głos się wtedy pojawia, że jestem słaby i odpuszczam. Chociaż odkąd mam ten kryzys to treningi tak naprawdę mnie nie cieszą, traktuję je jak kolejną pracę po etacie którą trzeba wykonać, żeby były efekty

            3. Może tak wyszło z opisu, że dużo o niej wspomniałem. Na codzień mi głowy tak nie zajmuję 😉 Lecz jak pomyślę o terapii to wraca mi to, że ona na mnie patrzy/patrzyła co parę miesięcy i widziała jakieś zmiany, których ja nie rozumiem. Byłem u niej w trakcie grupowej i ostatnio byłem prywatnie u innego psychiatry. Chyba trafiłem na dobrych specjalistów, bo leków mi nie wciskali tylko mówili, żeby się koncentrować na psychoterapii. Ale jakoś cenię sobie te spotkania, bo jest to inne spojrzenie na moje życie i problemy niż terapeutki – z którą na bieżąco rozmawiam i pracuje, ale też buduje z nią relację. Mam taką fantazję, że oni widzą więcej – trochę się wtedy czuję jak w Matrixie.

             

            dda93
            Uczestnik
              Liczba postów: 628

              @bylyoptymista

              Piszesz, że pracą i osiąganiem dochodów rekompensujesz sobie to, co było w domu. To chyba naturalne. Często jest tak, że w rodzinie dochodzi do przemocy finansowej, czyli (zwykle najbardziej dysfunkcyjna) osoba „trzymająca kasę” używa pieniędzy jako narzędzia kontroli nad innymi.

              Najważniejsze jest to, jak Ty się z tym czujesz (bo czym innym jest zastanawiać się, czy wystarczy nam na pizzę dla dzieci lub wyjście do kawiarni z dziewczyną, a czym innym zaharowywanie się dla rzeczy, którymi nie mamy kiedy i jak się cieszyć). Grunt, żeby zarabianie pieniędzy nie odbywało się na przykład kosztem całkowitego zahamowania zdrowienia i nie kończyło ucieczką w inną skrajność.

              Wspominasz o tym, że siedzi w Tobie duża złość. Złość jest często wierzchołkiem góry lodowej. Ciekawe, co jest pod powierzchnią…

              Mówisz też, że miewasz dysocjacje. Zwykle jest to objaw odcięcia się od trudnych uczuć, z którymi w chwili traumatycznego zdarzenia osoba nie mogła sobie poradzić.

              Mam pewne podejrzenia co do tego, co mogło Ci się przydarzyć. Ale póki co zachowam je dla siebie. Chyba, że mnie naprowadzisz…

              bylyoptymista
              Uczestnik
                Liczba postów: 8

                Myślę, że u mnie jest to problem i pójście w skrajność. Mój starszy brat bardzo mi tym imponuje – że zna się na wszystkim, bardzo dużo pracuję, od jakiegoś czasu dołożył też studia i dorobił się domu, kilku samochodów, żyje na fajnym poziomie. Ale codziennie jest w pracy + często też w weekendy. Widzę u niego pracoholizm, u siebie też zauważam że trochę go kopiuje, z tym że w ostatnich tygodniach to przestaje funkcjonować, bo nie daje już rady przez mój stan – ciągły lęk, napięcie, problemy z koncentracją, wybuchy płaczu i złości. Terapeutka mówi, że zacząłem dopuszczać do siebie uczucia – szkoda tylko, że ich nie rozumiem i że przeszkadzają mi w funkcjonowaniu. I jakoś nie widzę tej radości i innych „pozytywnych” emocji, a odzywają się same „negatywne”.

                Tak, jest we mnie duża złość ale nie umiem jej wyrażać, szczególnie do kogoś. Nie pamiętam kiedy ostatnio wszedłem z kimś w kłótnie.

                Co do dysocjacji – to moja autodiagnoza i rozumiem te dysocjację jako stan kiedy mi odcina pamięć i myślenie i emocje mnie zalewają. Ciężko mi się wtedy uspokoić i urealnić. Pamiętam, że kiedyś jak czytałem objawy to bardzo mi to do mnie pasowało.

                Przyznam szczerze, że bardzo mnie przestraszyłeś. Nie wiem dlaczego, ale pierwsze co mi przyszło na myśl to że ktoś mnie skrzywdził cieleśnie – ale nie pamiętam nawet takiego skrawka, nie wiem skąd mi się bierze taka fantazja.

                Aktualnie czuję, że całe życie mi się sypie. Te emocje są nie do wytrzymania. Dystansuje się przez to do ludzi i ma to wpływ na moje relacje, pracę, zdrowie (czuje napięcie w ciele, kłucie w klatce czasami, od paru dni zauważyłem drgania w okolicach oczu), mam wrażenie że głupieje, nie wywiązuje się z obowiązków w tych dodatkowych projektach. Do tego czeka mnie zmiana terapeutki bo moja aktualna wyjeżdża w grudniu i zawiesza gabinet – przeraża mnie to.

                 

                dda93
                Uczestnik
                  Liczba postów: 628

                  Szczerze mówiąc, kiedy zebrałem do kupy Twoją niewyrażoną złość, dysocjacje i ucieczkowe zachowania, to właśnie to mi przyszło do głowy. Ale czy rzeczywiście coś takiego w Twojej historii miało miejsce, to dopiero trzeba byłoby zbadać.

                  Mnie dysocjacje kojarzą się z wręcz przeciwną definicją – odcinaniem uczuć w chwilach bezradności wobec dużego zagrożenia, na przykład u ofiar gwałtu. U Ciebie to trochę brzmi raczej jak „rozbijanie skrzynki z zamrożonymi emocjami”.

                  Paradoksalnie ten „emocjonalny bezpiecznik”, który odbiera Ci spokój i jasność myślenia, chroni Cię przed tym, żeby nie stawać się takim jak Twój brat. Daje znaki, że trzeba, żebyś coś ze swoim wnętrzem robił. Choć to każdego osobisty wybór, czy chce być szczęśliwy „od wewnątrz”, czy szczęśliwym uczyni go właśnie nowy, lepszy samochód.

                   

                  bylyoptymista
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 8

                    W głowie mi się to nie mieści. Jak się coś takiego bada? I które moje zachowania są ucieczkowe? Wiesz, myślę że moja niewyrażona złość wynika z tego, że nie było na nią przestrzeni w dzieciństwie. Jak już się zaczynałem buntować to albo było to olewane albo po którejś próbie dotarcia, zwykle do Ojca, kończyło się jego krzykiem na mnie, tak że bałem jakikolwiek dalej odezwać. Generalnie upatruje to tłumienie złości w tym, że była stosowana przemoc wobec mnie, od Ojca, brata czy matki – głównie słowna, ale też cielesna. I chyba się nauczyłem w ten sposób że moja złość 1. Nie jest sprawcza 2. Złościć się jest źle bo pamiętam jak ją postrzegałem, jako coś przerażającego

                    Wracając jeszcze do cielesności. Pamiętam, że odkąd skończyłem 13 lat i zacząłem dojrzewać, masturbacja i pornografia stała się moim regulatorem. Robiłem to praktycznie codziennie, czasami nawet po kilka razy. Wiadomo, hormony i młodzieńczy wiek swoją drogą, ale myślę że u mnie to nie było i nie jest zdrowe do dzisiaj. Jak byłem w związku to pornografia i masturbacja nie zniknęły. Z rzeczy które mi się z tym kojarzą jeszcze to fakt, że do 10 roku życia około spałem z ojcem w jednym łóżku. Później do 13 roku życia na łóżku obok do czasu aż zorganizowali mi mój pokój (gimnazjum). No i rzecz, której się strasznie wstydzę, ale w wieku, nie pamiętam, chyba 11 lat czy 12 lat – początki mojego dojrzewania. Kilka razy pieściłem się z moim kuzynem, rok młodszym. To było takie pocieranie się o siebie i próby seksu oralnego – skąd nam się to wzięło, nie mam pojęcia, ale zawsze uważałem że to był mój pomysł. Rozmawialiśmy o tym jakiś czas temu i on na to patrzy jak na niewinne dziecięce zabawy i ciekawość. I że oboje na to wpadliśmy. Chociaż ja mam z tego powodu Bardzo duże poczucie wstydu i winy.

                    Wydaję mi się, że po ostatnim akapicie Twoja teoria jeszcze bardziej ma sens – ale jest to dla mnie na ten moment totalna abstrakcja i nie wierzę, że coś takiego jak gwałt na mnie mogło mieć miejsce.

                    Co do dysocjacji, jedno wspomnienie mi się nasuwa – pamiętam, że miałem kilka lat, wybiegłem na podwórko przed dom i zacząłem okropnie krzyczeć do nieba że ja tego nie wytrzymam, że tak się nie da żyć – i jak czytałem pierwszy raz o dysocjacji czy tym „rozszczepieniu” tożsamości to to wydarzenie do mnie wracało. Ale nie mam pojęcia co się wydarzyło wtedy w domu.

                    dda93
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 628

                      Znałem kiedyś terapeutkę pracującą z DDA i osobami po traumach, i ona używała takiego sloganu jak „długofalowe skutki bycia ofiarą przemocy seksualnej”. Były wśród nich, o ile dobrze pamiętam, niskie poczucie własnej wartości, wysoki poziom gniewu, skłonność do dysocjacji, rozszczepienia bądź izolacji, luki w pamięci, lękowe reakcje na wzmianki o tego typu wydarzeniach, nadmierna reaktywność seksualna lub oziębłość, zachowania niebezpieczne (narażające na gwałt) lub zmierzające do odzyskania sprawczości w sferze seksualnej.

                      Ale to wymaga wywiadu. Odgrzebywania traum i innych doświadczeń warstwa po warstwie. Bo pozory mogą mylić. Złość może być z powodu bicia lub przemocy psychicznej. A w skrajnych przypadkach wspomnienia przemocy seksualnej mogą się okazywać nieprawdziwe (być formą „zapamiętania” złych emocji do kogoś).

                      Masturbacja może służyć rozładowaniu nadmiernego libido, zwłaszcza w wieku młodzieńczym. Może też być próbą rozładowywania nadmiernych napięć z innych obszarów życia. Albo reakcją na niemożność uzyskania seksu w dobrym, stabilnym, stałym związku.

                      Doświadczenie, o którym piszesz, zaliczyłbym do eksperymentów lub błędów trudnego czasu dorastania. Może ono jednak ciążyć na Tobie w postaci poczucia winy. Tym bardziej, że – przynajmniej w czasie, kiedy to się stało – tego typu zachowanie byłoby społecznie mocno napiętnowane.

                      To otwiera przed Tobą kolejny obszar do przyjrzenia się: Kim jesteś, czego doświadczyłeś i czego potrzebujesz w sferze cielesnej.

                      Co do uciekania. W wersji „light” wygląda to tak, że siedzisz za biurkiem i odbierasz telefony, albo stoisz za ladą w sklepie. Na część spotkań z ludźmi czy problemów zareagowalbyś ucieczką lub atakiem. Ale nie możesz. Po pracy idziesz więc pobiegać albo powalić w worek bokserski, żeby zeszło z Ciebie nie odreagowane napięcie.

                      W wersji „hard” to napięcie może być tak wielkie, że nie możesz go się pozbyć. Bo spotkało Cię coś złego, kiedy byłeś mały i bezbronny. Rzadziej – bo sam zrobiłeś coś, z powodu czego nęka Cię poczucie winy. Trenujesz więc więcej i więcej. Nie dla przyjemności, ale żeby pozbyć się tego psychicznego obciążenia. Co nie za bardzo wychodzi, bez kawałka terapii, otwarcia swoich emocji.

                      Jak u Ciebie jest – tego nie wiem. Mówię tylko o swoich wrażeniach na podstawie paru wpadających w oko drobiazgów.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        „Co do dysocjacji, jedno wspomnienie mi się nasuwa – pamiętam, że miałem kilka lat, wybiegłem na podwórko przed dom i zacząłem okropnie krzyczeć do nieba że ja tego nie wytrzymam, że tak się nie da żyć – i jak czytałem pierwszy raz o dysocjacji czy tym „rozszczepieniu” tożsamości to to wydarzenie do mnie wracało. Ale nie mam pojęcia co się wydarzyło wtedy w domu.”

                        Ciekawe to wspomnienie. Jak na kilkuletnie dziecko, to naprawdę mocna reakcja. Próbowałeś porozmawiać o tym ze starszym rodzeństwem? Zapytać ich, co mogło się dziać w domu w tym okresie? Przypuszczalnie przeżywali to wszystko bardziej świadomie.

                        Co do pierwszych kontaktów seksualnych w okresie dojrzewania z tą samą płcią, są one bardzo powszechne. Może pozostać irracjonalny wstyd i lęk o ukryte skłonności homoseksualne, ale nie musi to mieć żadnego związku z rzeczywistymi preferencjami seksualnymi.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.