Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Nawrót… upadek… chwytanie łapczywie powietrza

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 12)
  • Autor
    Wpisy
  • RSA
    Uczestnik
      Liczba postów: 112

      Hej Wam,

      Przyszłam do Was podzielić się swoim bólem, zrozumiałym ponoszeniem konsekwencji swoich decyzji i czynów (tak, to osiągnęłam na terapii), totalnym niezrozumieniem swoich emocji, bezsilności i poczucia że spadam i do dna niewiele brakuje.

      W chwili obecnej funkcjonuje, ja to nazywam tryb automatyczny. Robię minimum, które muszę. Wstać, zjeść, praca, załatwić coś jeżeli się pali czerwona lampka. Opadam z sił popołudniami, wpatrzona w telefon, przeglądająca bezsensownie różne strony.

      Krótka historia mego życia: ojciec alkoholik, molestował mnie przez kilka lat, od 12 roku mojego życia przestał pić, ale tak naprawdę wszystko było po staremu. Ja chcąca ratować wizerunek rodziny i w ogóle istnienie tej farsy do 35 roku życia wszystko ukrywałam, aż przyszedł moment, w którym wiedziałam, że albo w końcu to wyznam (na terapii) , albo idę się powiesić. Wybrałam życie, choć dziś na nie mocno klnę.

      W ciągu tych 35 lat mojego życia, byłam 13 lat w związku, bardzo toksycznym a jednocześnie chyba taką prawdziwą miłością swojego życia (choć uciekam od tego jak się tylko da, przed samą sobą nawet). Odeszłam, ta która myślała że nigdy tego nie zrobi. Pewnego dnia po kolejnym przekroczeniu moich granic, coś pękło. Dom w budowie, a ja wstałam, spakowałam swoje rzeczy i odeszłam. Zostawiając wszystko. Myślę, że ta relacja jest powodem moich problemów i tego, że moje kolejne związki się sypią.

      Po długim związku puściłam się w cug wolności, oj jak ja się puściłam. Poznałam kogoś. Kogoś kogo musiałam ratować. Bohater. Trwało to 3 lata. Do momentu spotkania się z moją byłą. Coś we mnie zgasło. Ogólnie przed tym spotkaniem już czułam, że jest nie tak i wiedziałam, że to jest nie to choć na siłę próbowałam sobie mówić że jest inaczej.

      Kilka miesięcy pobyłam sama. Terapia trwała, były upadki i wzloty. Pracowałam ciężko, przepracowywałam najciemniejsze zakamarki i emocje z lat dzieciństwa jednocześnie żyjąc tu i teraz. Poznałam kogoś. Bardzo wyjątkową osobę, która ma zespół aspesgera, ale jej nie musiałam ratować. Chyba słowo klucz. Jest samodzielna, pracuje nad sobą i ma ogromną samoświadomość. Zauroczyłam się. Szczera, otwarta, nazywająca emocje po imieniu, pytająca o emocje itp itd. Tak mają też osoby z aspergerem. Wywalała mnie z moich stref komfortu. Bardzo się opierałam. Moje libido spadło w skutek chyba leków. Dotyk mnie zaczął boleć, skutek terapii i odmrożenia ciała. Ale ona była wyrozumiała, rozumiała to co się dzieje.

      Co się stało? Zaczęłam uciekać, w swój świat, oddaliłam się i zbudowałam mur. Zaczęłam odczuwać pustkę emocjonalną. Trwało to kilka miesięcy. W końcu teraz zdałam sobie z tego sprawę, mnie przestało zależeć na samej sobie. Zdradziłam ją przez pocałunek z byłą, z która się spotkałam. Napiłyśmy się i po prostu nie myślą analizując, zrobiłam to. Ona nadal jednak chciała spróbować, ratować nasz związek pomimo że się wyprowadziłam. Ale ja nie wiedząc sama czego tak naprawdę chcę odtrącałam ją swoim zachowaniem. Murem i po prostu chamstwem.

      Dziś jestem w miejscu, w którym totalnie nie wiem czego ja chcę od życia i w ogóle nie widzę sensu bycia tutaj. Po co?

      To co udało mi się wypracować na terapii to umiejętność ponoszenia konsekwencji swoich decyzji, bez próby manipulowania i jakiś emocjonalnych szantaży. Po prostu przyjmuje wszystko.

      Przestało mi zależeć na samej sobie.

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Hej,

        Ja z terapii wyniosłem to, żeby brać za siebie odpowiedzialność, czyli głównie widzieć co się dzieje, i że to ja w końcu decyduję, żeby na bieżąco słuchać co czuję i czego potrzebuję i żeby o siebie dbać. I tego ostatniego nie słyszę w twojej relacji. Słyszę za to jak sobie dowalasz poczuciem winy za jakieś pojedyncze zachowanie i że nie wiesz czego ci potrzeba. Ale też, że do tego punktu doszłaś oddalając się od bliskiej osoby, więc to nie był raczej ten jeden moment, który o wszystkim zdecydował, tylko zwieńczenie procesu.

        Czy jesteś w stanie posłuchać co cię boli i jakie masz uczucia?

        Ja się jeszcze przekonałem, że mogę żyć bez każdej osoby na świecie, nawet jeśli kogoś kocham i uwielbiam, bo różnie się układa (choćby to osamotnienie w czasie pandemii obcinające kontakty z ludźmi), natomiast bez siebie – absolutnie nie. No i pytanie, czy może nie potrzebowałaś trochę takich stref komfortu zamiast ciągłego przekraczania swoich granic pod wpływem bliskiej osoby. I czy możesz na tę chwilę skorzystać z tego i pobyć ze sobą w spokoju?

        Pozdrawiam.

        RSA
        Uczestnik
          Liczba postów: 112

          Dziękuje Ci za twoje słowa. Uczę się dopiero słuchać siebie. To u mnie bardzo trudny proces. Bardzo nawet bym powiedziała. W chwili obecnej mieszkam sama. Jestem sama ze sobą i chyba to trochę również mnie przeraża. Tak jak napisałam, ja po prostu przestałam dbać o siebie, przestało mi na sobie zależeć. Był taki moment, w mojej terapii, w którym czułam się fantastycznie i autentycznie dbałam o siebie. Potem to gdzieś zanikło. A stało się tak, w momencie zamieszkania z ostatnią partnerką.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez RSA.
          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            Rozumiem, mnie też trudno się słucha siebie, dlatego codziennie to ćwiczę i po kilku latach już rzadko się zdarza, żebym nie był w stanie powiedzieć co teraz czuję. Gdybym nie ćwiczył tak często, to podejrzewam, że też by mi zanikło. Dlatego ani myślę tego kończyć na razie, choć wydaje się to banalne.

            Mam wrażenie, że ta ostatnia partnerka po prostu nadwyrężyła twoje siły, w zasadzie jakbyś się „przetrenowała”. Wydaje mi się, że potrzebowałaś odpoczynku od niej i postawienia granic w związku. To też osobna umiejętność, którą ćwiczę, choć nie mam pomysłu jak to robić regularnie, bo nie mam ciągle do czynienia z ludźmi.

            Czy myślałaś o powrocie na terapię, żeby się poukładać na nowo, dostać wsparcie i sobie przypomnieć jak to jest o siebie zadbać?

            RSA
            Uczestnik
              Liczba postów: 112

              Wiesz to też nie jest tak, że ja nie stawiałam granic. Ale musiałam to robić bardzo często i mocno. Chwilami byłam tym zmęczona. Zaczęłam tracić grunt, zastanawiać się gdzie jest kompromis w związku, a gdzie potrzeby moje, jej. Jestem na terapii i mam duży impas ostatnio. Kręcę się w kółko. Mówię o wszystkim i niczym chwilami. A może tylko odnoszę takie wrażenie.

              Kaliber tego co przeżyłam wymaga dużej uważności i bycia ze sobą. Zaniedbałam to.

              truskawek
              Uczestnik
                Liczba postów: 581

                Rozumiem. No właśnie to jest coś, do czego doszedłem niedawno – że w dobrych relacjach nie chodzi o to, czy potrafię komuś stawiać granice, bo w wyjątkowych sytuacjach mogę się spiąć i mi nawet wyjdzie, tylko czy nie zabiera to zbyt wiele mojej energii i chęci na co dzień.

                Nie wracałem na terapię i nie wiem jak to by było, ale pierwszy raz był trudny, bo nie wiedziałem co mam właściwie robić, skoro nie wykonywać zadania. Mam nadzieję, że będzie ci teraz trochę łatwiej niż kiedy zaczynałaś.

                RSA
                Uczestnik
                  Liczba postów: 112

                  Na razie czuje się źle, oględnie mówiąc.

                  Teraz potrzebuje czasu by pobyć sama ze sobą. Prawdę mówiąc, to co stało się w moim dzieciństwie bardzo mocno mnie ukształtowało i zaburzyło. Wyjawiając swoją tajemnicę, nie tylko na terapii tylko też matce i braciom, zburzyłam największą fikcję w jakiej żyłam.

                  Ale nie obywa się to chyba bez ofiar w ludziach mi bliskich. Choć mówisz, że w siebie walę, mam też świadomość, że wyrządzam krzywdę.

                   

                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581

                    Jakoś czuję nieufność wobec tego co nazywasz robieniem krzywdy. Nie w tym sensie, że wszystko robię „dobrze” i wszyscy dokoła się tylko ze mnie cieszą ;-P , tylko jak zobaczyłem jak silny jest ten schemat, że sobie sam dowalam i jak potem trudno mi się wyrwać z tej pozycji ofiary, to postarałem się całe skupienie przelać nie na ocenianie siebie jeszcze bardziej, tylko na słuchanie co czuję i czego mi potrzeba. Im prościej, tym lepiej. Mówię o tym dlatego, że to najlepiej mi zadziałało i tym chcę się z tobą podzielić.

                    Jak się skupiam na innych, to włącza mi się zawsze jakaś cenzura, zaczynam się do kogoś od razu próbować dopasować w głowie i przestaję widzieć siebie tak wyraźnie. Kiedy skupiam się jedynie na tym, co ja czuję, to nie mam tego poczucia winy, przez które rodzi mi się lęk przed odrzuceniem i po czym gwałtowne ruchy, żeby sobie to złagodzić. W dodatku biorę wtedy odpowiedzialność za innych ludzi i zgaduję co oni czują i co powinienem zrobić wobec tego. Łatwo mi się wtedy pomylić zgadując co kto myśli i czuje, więc niepotrzebnie komplikuję, zaczynam bardziej analizować niż widzieć co faktycznie się ze mną dzieje.

                    Oczywiście i tak czasem się wstydzę tego co zrobiłem albo żałuję. Ale wtedy to są moje własne uczucia, a nie wywołane lękiem przed odrzuceniem. A jak ich nie ma, to widocznie robię to, co i tak chciałem i nie każdemu będzie z tym po drodze.

                    Świadomość mi się przydaje do tego co czuję, czego potrzebuję i co robię (np. milczę, krzyczę, czekam itp.), a nie jak to mogę ocenić (np. „krzywdzenie”). Oceny i tak mi się nasuwają, ale im bardziej skupiam się na faktach i dbam o siebie, tym szybciej się kończy ta pętla rozsiadania się na poczuciu winy, ja się czuję bardziej stabilnie, i mam wrażenie, że lepiej sobie radzę z innymi ludźmi. Jak jestem na wstępie choć trochę zadbany, to mniej próbuję tego wyżebrać od kogoś i relacje są bardziej uczciwe i zrozumiałe.

                    RSA
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 112

                      Czytam to co piszesz i dla mnie na dzień dzisiejszy ciężkie do ogarnięcia. Nawrót. Emocjonalny zjazd i powrót do starych schematów. Plus, że mam tego świadomość. To jest taki paradoks boje się odrzucenia a jednocześnie do niego dążę swoim zachowaniem.

                       

                      truskawek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 581

                        Faktycznie, świadomość moich schematów była chwilami przygniatająca. Na szczęście nad tym pracowałem na terapii, a nie leżąc w domu, bo zamiast kręcić się w kółko w poczuciu winy, dostałem przestrzeń na różne emocje i szansę, żeby także zadbać o siebie.

                        Rozumiem, że ci ciężko teraz, a jeśli to co piszę nie trafia do ciebie, to nic strasznego. I tak najważniejsze jest to, nad czym pracujesz dziś i tego się trzymaj. A jeśli przy okazji możesz choć trochę o siebie zadbać, to tym lepiej. Tego ci życzę.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 12)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.