Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Nie daję już rady

Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
  • Autor
    Wpisy
  • marta2985
    Uczestnik
      Liczba postów: 106

      Nie daję już rady. Moja mama ma raka, rokowania nie są za dobre. Jestem z tym sama. Mam 35 lat, a tak cholernie się boje  że zostanę sama. Że nie dam rady sobie z opieką nad nią, emocjonalnie już nie daje rady. A to dopiero początek. Czuje się jak małe dziecko, co boi się porzucenia , tego że nie bedzie wiedziało co dalej ma zrobić. Mam narzeczonego, ale jestem z tym sama. Siedzę i ciągle płaczę, chodź mama żyje  a ja sobie i tak wyobrażam już najgorsze. Chodzę na terapię ale nie widze efektów. Mam taki strach w sobie, przerażenie małego dziecka tym wszystkim że nie wyrabiam. Narzeczony też nie wiem jak długo to wytrzyma, bo w jakimś sensie wyżywam się na nim. Ale za co? Mam w sobie tyle gniewu, żalu, goryczy że nie wyrabiam, mam już dość siebie. A nie umiem się wziąść w garść. Na prawdę jest źle

      Meliska
      Uczestnik
        Liczba postów: 98

        Witaj… To przykre co piszesz. Mówiłaś o tym jak Ci źle na terapii? Przykro mi z powodu choroby Twojej mamy. Ja też bardzo źle znoszę straty kogokolwiek w moim życiu i bardzo boje się tego, iż zostanę całkiem sama i nikt nawet się do mnie nie odezwie. Tyle razy mnie odrzucano… A z narzeczonym, może powinnaś porozmawiać, pokazujesz mu swoje emocje, czy dusisz to w sobie i nie pokazujesz, jak jest Ci ciężko?

        marta2985
        Uczestnik
          Liczba postów: 106

          On widzi ze mi jest ciężko, ale ja sama ,,blokuje,, sie, oddsuwam się od niego. W terapii stoję w miejscu , nie widzę postępu, zdaje mi się nie raz ze moje argumenty na jakiś temat są silniejsze i terapeuta nie umie ich obalić. Czy mi czegoś przetłumaczyć. Sama z drugiej strony wiem że jestem jak dziecko, może dlatego tak się boję całej tej sytuacji, bo muszę wziąść odpowiedzialność za wszystko, to ja się muszę zaopiekować mamą. A jestem straszną  panikara. Boje sie ze będzie cierpieć, że fizycznie i ona i ja nie dam rady, bo muszę przecież pracować. Boję się ze narzeczony z którym nie mieszkam zostawi mnie, bo nie będę miała czasu dla niego.Jak pomyślę że zostanę sama ogarnia mnie takie przerażenie ze ciężko mi oddychać.

          Oskar DDA
          Uczestnik
            Liczba postów: 73

            Witaj.

            Jest wiele bólu i strachu w Tobie. Słowo ,,strach” pojawia się w wpisach najczęściej. Jest to bardzo bliski mi temat. Przez wiele lat tak właśnie funkcjonowałem. Nie wierzyłem w siebie, pomimo, że dokonywałem wielu wspaniałych rzeczy. Rodzice nauczyli mnie lęku przed jutrem. Potem, nawet gdy już z nimi nie mieszkałem kultywowałem strach. Nazywałem to ,,troską o jutro”. Dzięki tym lękom straciłem wiele szans, strach obezwładniał mnie w godzinach wyzwań danych przez los. Jeśli odnosiłem zwycięstwa, to tylko wtedy, gdy o lęku zapominałem. Byłem zamknięty w sobie, małomówny. Wydawało mi się, że wszyscy dookoła prowadzą normalne, pełne sukcesów życie. A przecież to bzdura. Dopiero gdy zostałem przyjęty do Ruchu DDA/DDD zacząłem stopniowo otwierać się. Nie od razu. Wpierw dużo słuchałem. Uczestnicy Ruchu zresztą też z początku wydawali mi się lepszymi ode mnie. Niektórzy byli wieloletnimi uczestnikami, inni po terapiach. Zauważyłem ze zdziwieniem, że mają podobne do moich doświadczenia, porażki, zwycięstwa nad sobą. Niektórzy tak jak ja obawiali się ,,otwierać”, przynajmniej na początku. Największym jednak zdziwieniem było to, że nikt nie krytykował moich pierwszych, dość nieporadnych wypowiedzi na wyznaczony Inwenturą temat meetingu. Byli przecież podobni do mnie. Myślę, że najważniejsze dla mnie były dwie sprawy. Pierwsza to systematyczność w chodzeniu na spotkania (zwłaszcza wtedy, gdy mi się nie chciało). Druga, to zaufanie. A przecież byłem tak chorobliwie nieufny (tyle razy się zawiodłem na kimś). Warto było zaufać. Pomyślałem sobie, jeśli już w czymś uczestniczę, warto to robić dobrze. Może więc uda Ci się zaufać terapeucie? A jeśli nie, to może znajdzie się inny, bardziej warty zaufania albo skuteczniejszy? Co do narzeczonego… On już tkwi w orbicie Twoich zdarzeń. Ja zaufałem swojej żonie, jest dla mnie olbrzymim wsparciem. Owszem, każde z nas ma pewną ,,higieniczną” sferę indywidualną. Ale najważniejsze sprawy są wspólne. Może Twoj narzeczony pragnie Ci pomóc i warto dać mu szansę? Każda droga, nawet najdalsza zaczyna się od pierwszego kroku.

            Życzę Ci, abyś zdobyła się na odwagę jego uczynienia.

            Pozdrawiam.

            Oskar

          Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
          • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.