Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Nie kocham go

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 24)
  • Autor
    Wpisy
  • abcd
    Uczestnik
      Liczba postów: 217

      Zdaję sobie sprawę z tego, że miłość to decyzja, że nad związkiem i nad sobą się pracuje, że da się wiele wypracować i się dotrzeć. Ale na pewnym etapie po prostu nie potrafiłam się do tego zmusić mimo tego, że o tym wiedziałam i mimo tego, że widziałam jego dobre strony i wartość. Robiłam co mogłam, by chcieć, by wzbudzić w sobie ten podziw, wolę walko, ale już mnie to przerosło i nie jestem w stanie budować w tym momencie związku z nim, już nie chcę i nie dam rady, chociaż wiem, że wypuszczam z rąk kogoś bardzo cennego. I boli mnie to, że muszę to opłakać i żyć ze świadomością, że nie potrafiłam w tym momencie tego zrobić i że żeby iść dalej, to muszę zaakceptować i uwierzyć, że to już rozstanie na zawsze, bo nigdy nie będzie tak samo.</p>
      Niby ludzie do siebie wracają, ale jak będę tak myśleć, to już zawsze będę powstrzymywać się przed pójściem dalej, będę czekać i zastanawiać się czy to już mogę napisać, czy jeszcze. To będzie zatrzymanie się, a nie rozwój.

      Boli mnie to, że muszę pogodzić się z tym, że nawet jeśli jakimś cudem zmienię wewnętrzne chcenie, zmieni mi się i będę chciała z nim być, to on już może nie chcieć, bo ma do tego prawo. Boli mnie brak wpływu na swoje uczucia i na swoje chcenie i umiejętność zmuszenia się, żeby z nim dalej być pomimo braku motywacji. W pewnym momencie zrezygnowałam i wypisałam się z tej relacji, bo męczyło mnie to wszystko.

      A powiedziałaś mu kiedyś „kocham cię”? Bo jeżeli tak i teraz powiedziałaś, że już nie kochasz, to jednak nie masz świadomości, że miłość to dojrzała, rozumna, decyzja w wolności. Albo nigdy go nie pokochałaś (a było to jedynie zakochanie), albo masz złe pojęcie miłości.

      2wprzod1wtyl
      Uczestnik
        Liczba postów: 1177

        Z gòry przepraszam autorkę wątku, że  tutaj napiszę do @abcd, ale na forum nie ma prywatnych wiadomości.


        @abcd
        jest taka reguła, że jeżeli jedna osoba zwraca na coś uwagę to jeszcze nie wyznacznik, ale jeżeli znacznie więcej tzn. że warto się przyjrzeć.

        Ze swej strony irytuje mnie gdy w swoich postach oceniasz.

        Jest taka reguła aby nie zostawiać rozmowy w gorszym stanie niż na początku i druga aby to co chcemy powiedzieć nie było ważniejsze od tej osoby do ktòrej mòwimy.

        Nawet Pan Jezus uczy 'nie osądzaj a nie będziesz sądzony’.

        Mam takie wrażenie, że w imię swojej pojętej prawdy niszczysz relacje przez co ludzie zaczynają się irytować a następnie dystansować.

        Pytanie jest co jest ważniejsze? Relacja czy forma? Może warto spròbować wybrać inną drogę tego samego przekazu?

        Co jest lepiej? spròbować zmienić formę przekazu czy upierać się, że 'moja prawda będzie usłyszana i zaakceptowana’? (bo jak piszesz prawda jest tylko jedna)

        Jesteśmy też tutaj by się uczyć może warto coś wziąć dla siebie aby poprawić relacje?

        Mam takie wrażenie, że wychodzisz z założenia, że ludzie nie chcą usłyszeć prawdy i że w imię (tej Twojej prawdy) bywasz bezwględny- według mnie jeżeli taki jest Twòj tok rozumowania to jest on błędny, bo nie uwzględniasz relacji a przy tym oceniasz a nawet osądzasz (stajesz się takim strażnikiem a chodzi o to by z jednej strony przekazać a z drugiej zostawić relację w co najmniej takim samym stanie jak na początku i wbrew pozorom tak się da i to bez zdradzania swoich wartości)

         

         

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
        joanna.b.g
        Uczestnik
          Liczba postów: 51

          Cześć, Wszystkim … Uczestnikom rozmowy .

          Nie wypowiadam się w temacie … raczej czytam ..bo doświadczenia marne …Zdecydowałam się napisać bo : 2wprzod1wtył – bardzo dziękuję Ci za tę uwagę … powyżej .. bardzo łatwo ocenia się innych , i mierzy się ich miarą tylko sobie znaną … Kiedyś dawno temu gdy pierwszy raz czytałam to forum totalnie mnie zniechęciły do pisania właśnie : ocenianie , przyklejanie łatek … i kłótnie … Forma przekazu – na którą DDA/DDD są szczególnie wyczuleni ma znaczenie i warto, nie raz wyjść poza ramy własnego „ja” tylko i aż po to by inni nie czuli się dyskryminowani lub  wręcz osaczani i oceniani …Żeby być wysłuchanym nie trzeba innych dołować, oceniać .. Warto spróbować innej formy pisania … lecz to wymaga chwili zastanowienia …Dziękuję Ci 2wprzod1wtył że poruszyłeś ten „kłopotek „..- prosta zasada :„nie rób drugiemu co tobie nie miłe „

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez joanna.b.g.
          kr.pka
          Uczestnik
            Liczba postów: 6

            „A powiedziałaś mu kiedyś „kocham cię”? Bo jeżeli tak i teraz powiedziałaś, że już nie kochasz, to jednak nie masz świadomości, że miłość to dojrzała, rozumna, decyzja w wolności. Albo nigdy go nie pokochałaś (a było to jedynie zakochanie), albo masz złe pojęcie miłości.”

            Nie da się po tak prostym stwierdzeniem – czy mu coś powiedziałam lub nie powiedziałam – określić jaką mam świadomość oraz jakie mam pojęcie miłości. Byliśmy ludźmi, którzy doskonale wiedzieli jakie mają definicje miłości oraz omawialiśmy to, co czujemy. Staraliśmy się nazywać te uczucia – zauroczenie, zakochanie – a także dyskutowaliśmy o tym, co to miłość. Miłość to wybór, to ciągłe wybory i też dawanie jej dowodu, przez gesty i przez sprawdzanie jej w trudnych sytuacjach.

            On się sprawdził. Było mnóstwo sytuacji, w których człowiek, któremu nie zależało po prostu by odszedł, ale jednak świadomie wybierał. Świadomie i mniej świadomie go testowałam, byłam trochę w błędnym kole, nie mogłam tego przerwać, zdawaliśmy sobie oboje sprawę z tego, że to niezdrowe. Liczył, że to minie i że udowodni mi jak mu zależy. Po pewnym czasie zaczęłam mieć pewność, że mu zależy, ale bałam się mu to powiedzieć. Okazało się, że on cały czas, aż do końca myślał, że nadal mu nie wierzę i go testuję, ale po prostu wszystko zaczęło się dla nas psuć i zaczynałam się odcinać. Taka spirala emocji, mojej nienawiści do siebie i do swoich niekończących się oczekiwań, moich walk w głowie i rysowania go sobie jako tego złego w końcu doprowadziły do mojego zniechęcenia i chęci wyrwania się.

            Nie chcę kogoś zmieniać na siłę, nie tędy droga. Wiem, że wiele muszę wypracować i że to tak naprawdę nie i niego chodziło, a o moje zgubne mechanizmy i moje braki, nad którymi chcę pracować, żeby osiągnąć szczęście. A to był po prostu człowiek, który nie był ślepy, nie pozwolił się tłamsić, tylko chciał dać się nam obojgu zahartować i wyleczyć, żeby zbudować ze mną stabilną przyszłość, bo widział w tym dla siebie głęboki sens i we mnie widział dobrą osobę. Był ofiarny i wybaczający, świadomy tego, że źle się dzieje.

            Wcześnie mi powiedział o tym, że mnie kocha, chociaż to było zakochanie i zalążek miłości. To co potem robił, decyzje, które podejmował świadczyły o miłości do mnie. A ja mu mówiłam, że nie chcę deklarować miłości, bo na to za wcześnie. Że czuję zauroczenie, może zakochanie, a co do miłości, to się tak prosto nie da. Potem w intymnych momentach mówił mi o miłości, a ja nic. Z czasem było mi chyba głupio, zdarzyło mi się to mówić, ale zaczęło brzmieć jak wytarty frazes, więc w miarę końca przestałam tak mówić i nawet wprost mu mówiłam, że nie jestem w stanie tak powiedzieć, bo zastanawiam się, czy to co czuję to miłość, a raczej czy to nie jest przywiązanie. Rozmawiałam z nim, że trudno to nazwać i mogę się mylić i że to mnie martwi. Ale trwaliśmy, bo inaczej nie dało się tego sprawdzić.

            W pewnym momencie zniknęło u mnie zakochanie. Był jakiś podziw i nadal jest, bo to naprawdę dobra osoba – a jak już kogoś dopuszczam do siebie, to muszę ją uznawać za wartościową – ale za bardzo się rozmijaliśmy we wspólnych językach okazywania uczuć, za wiele rzeczy było nie tak. Było nierówno. On już dojrzał i wykuł się w trudach, bo mieliśmy wiele trudnych sytuacji, w których się wykazał. A ja nie potrafiłam i wycofałam się.

            Żal mi tak dobrej osoby, ale postąpiłam w zgodzie ze sobą, bo już dłużej nie byłam w stanie tego ciągnąć i nie męczyć siebie i przy tym jego. Deklarował chęć trwania przy mnie, ale nie było mi łatwo widzieć jak tracę powoli zapał i kalkuluję na chłodno. No i straciłbym cały szacunek – do siebie. że to ciągnę, choć nie chcę. I do niego, że tkwi w takim układzie.

            2wprzod1wtyl
            Uczestnik
              Liczba postów: 1177

              @Kr.pka mam do Ciebie pytania?

              Czy dobrze rozumiem przekaz? że w Twoim przekonaniu Twoje mechanizmy dda są tak silne, że w jakimś zakresie krzywdzisz partnera a on był i jest cierpliwy, dobry, troskliwy  i czeka a Ty nie chcesz krzywdzić i wolisz odejść? co najmniej do czasu aż przepracujesz?

              I drugie pytanie czy jeżeli taki jest przekaz czy w to wierzysz? A odwracając sytuację czy uwierzyłabyś partnerowi, że chce odejść, bo nie chce Cię krzywdzić? Czy nie uważasz, że w takiej sytuacji decyzja należy do partnera?

              Idąc w tym toku rozumowania czy nie zauważasz w tym braniu winy na siebie swojego lęku przed skonfrontowaniem się ze swoją decyzją? w tym gdy chodzi o.emocje partnera?

              Kr.pka podjęłaś decyzję i to jest Twoja decyzja i masz do tego prawo. Nie porzuciłaś relacji, bo jasno widać, że uwzględniasz w tym.partnera i chcessz wyjaśnić.

              Według mnie problemem jest stanięcie w prawdzie i powiedzenie prawdy partnerowi np. że nie darzysz go uczuciem miłości ( będzie mu smutno, może też czuć gniew no bo jak to wszystkie te gesty czym.były? , ale długofalowo prawda się obroni i po okresie żałoby będzie można spojrzeć na to z innej perspektywy i według mnie da też partnerowi rzeczywisty obraz (acha jest mi smutno, czuję gniew, mam poczucie straty, ale rozumiem lubi mnie, szanuje, jest mi wdzięczna,.ale mnie nie kocha-wtedy zrozumie, że nie chciałby abyś Ty robiła coś wbrew sobie, bo w sytuacji takiej jak teraz jemu jest trudno zrozumieć i zaakceptować, że chcesz od niego odejść dlatego bo z powodu swoim mechanizmòw kaleczysz)

              Z tego co słyszę stoisz na rozdrożu jak wyjaśnić partnerowi, że Twoje gesty nie były oszustwem wyrachowaniem(bo nie były) a z drugiej, że go nie kochasz i pròbujesz wybrnąć poprzez wzięcie winy na siebie?

               

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
              kr.pka
              Uczestnik
                Liczba postów: 6

                Nie uznaję „wycofywania się ze związku dla czyjegoś dobra”, bo to jegi decyzja. Wierzę, że jest wolnym i rozumnym człowiekiem i miał świadomość tego, jak działam, bo od początku o tym rozmawialiśmy i poruszaliśmy tematy tego, że jest źle, że go krzywdzę. Na każdym etapie mógł wybrać i wybierał mnie, bo miał nadzieję, że się ułoży.

                Gdybym naprawdę chciała z nim być i wierzyła w to, że naprawdę będę potrafiła go kochać i że zbudujemy coś trwałego – to bym z nim była, skoro on nadal chciał. Sprawa byłaby prosta.

                Nawet wzbudzałam w sobie wolę walki o związek, przypominałam o szacunku do niego i o tym, dlaczego chciałam z nim być. Rozmyślałam co poszło nie tak i jak to „naprawić”. Tylko, że to było sztuczne – „odnówmy intymność, namiętność może z czasem przyjdzie, ale nie jestem pewna. Zobowiązania wobec siebie też może pomogą w powodzeniu związku, tylko że ja się psychicznie już zaczęłam odcinać od widzenia nas razem w przyszłości, bo już myślę o tym, że sama też mogę być szczęśliwa i nie sądzę, że jakiś ślub czy cokolwiek sprawiłoby, że damy radę, bo za jakiś czas po prostu pęknę i odejdę”. Ja już wtedy wiedziałam, że odejście się wiąże z cierpieniem, a bycie razem tak samo, całe życie bym była obok niego i sama na siebie nakładała presję”czy już go kocham, czy to już, czy nadal marnujemy swój czas?”. Nie działam dobrze pod presją i wbrew sobie. Nawet jeśli by się zgodził na chory układ bez miłości.

                Nie rozumiem tego „skonfrontowania się z emocjami partnera” i  poprzedniego zdania „’użalanie’ przejmowanie smutku i nieumiejętność bycia w złości i smutku partnera. „. Czy chodzi o to, że użalam się nad nim? Poproszę o wyjaśnienie tego, bo chciałabym zrozumieć przekaz.

                Ja już przyznałam się przed sobą i przed nim, że go nie kocham i że nie ma gwarancji, więc wolę się rozstać, opłakać to, ponieść straty i konsekwencje, bez obietnic, bo inaczej nigdy nie będę wolna. Muszę teraz się odciąć i zrozumieć, że nie ma czegoś takiego jak opcja powrotu po uporządkowaniu siebie, bo inaczej będę cały czas podświadomie czekać na coś, co tak naprawdę nigdy nie zmieniło się w miłość. A nie chcę tylko pocieszenia, chcę znaleźć miłość naprawdę, chcę całości, a nie iluzji. Gdybyśmy utrzymywali kontakt i gdybym żyła sobie teraz z nadzieją, że będziemy jeszcze kiedyś rozmawiać, to nigdy bym się nie postarała pozbierać, bo wciąż bym miała nierealne oczekiwania i to wciąż nie byłaby miłość.

                Mówił, że jeszcze nie zabije uczucia do mnie, że zaczniemy jakbyśmy byli obcy, że powoli na nowo obok siebie się odbudujemy. Ale dla mnie nie ma czegoś takiego. Bo nawet jak zrywałam, jak z nim o tym rozmawiałam – chciałam tego. żeby po zerwaniu nadal ze mną spędzał czas, chciałam pocieszenia, chciałam bezwzględnej jegi obecności i zapełniania mi dziury w sercu, ukojenia w bólu i robienia za mnie wszystkiego.

                Jestem wygodnicka i by mi to odpowiadało – pomagałby mi w problemach dnia codziennego, bo jest uczynny. Miałabym ramię do wypłakania. Ale nie bylibyśmy razem, nie musiałby, a ja wciąż bym go mogła traktować jako jakiś bufor bezpieczeństwa, jakby MUSIAŁ mi pomagać. Ale po co, skoro takie coś tylko by nas uwiązywało i nie rozwijalibyśmy się. A i tak to co mi dawał było dla mnie niewystarczające, mimo jego wysiłków i chęci.

                Zauważyłam, że związek daje pewności siebie, bo nie jesteś sam. ale też mnie trochę rozleniwił i zrzucałam na niego odpowiedzialność, wysługiwałam się nim. Nie chcę tak, chcę się rozwijać.

                Uwierzyłam, że jestem w stanie sama wypracować lepsze schematy, lepsze radzenie sobie. No i trochę chciałabym kiedyś poznać kogoś, z kim zbuduję coś trwałego, ale co do kogo poczuję, że chcę go kochać i podejmę tę decyzję świadomie. Dlatego zrezygnowałam z tego, w czym tkwiłam, bo nie jest za późno.

                A co do tego problemu – to tak, najtrudniej było mi się pogodzić z tym, że to okrutnie nierówne. Powiedzieć mu, że go nie kocham, chociaż on kocha (jestem przekonana o tym, bo jednak to udowadniał). Pamiętam jegi ból, jak zdawał sobie sprawę z tego, że te wszystkie dobre i piękne chwile, którym się oddawaliśmy – że one były dla mnie prawdziwe, ale finalnie nie okazały się zmienić w miłość i decyzję z mojej strony. Bo nie chcę być manipulantką, kłamcą, nie chcę sama uwierzyć w to. że kłamałam, bo nie kłamałam, tylko robiłam jak czuję. A potem jak zaczęło dochodzić do sytuacji, w której mogłabym zacząć kłamać naprawdę – wtedy się wycofałam.

                Chciałabym jego zrozumienia, że to było prawdziwe, że było na maksa, ale jego pewnie po prostu boli to, że to koniec i nie zadowoli się takimi małymi rzeczami, bo jego zaangażowanie i strata są zbyt duże. Chciałabym też żeby znalazł spokój i i chciałabym gwarancji jego późniejszego szczęścia, ale to tak w życiu nie działa i to mnie boli. Bo gdybym miała o tym zapewnienie, to bym może mogła czuć się mniej winna za coś, na co czuję, że nie miałam wpływu. Ale też to tak w życiu nie działa i stąd moje rozgoryczenie i ból, może też bunt.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez kr.pka.
                2wprzod1wtyl
                Uczestnik
                  Liczba postów: 1177

                  Ok, dzięki za wyjaśnienie.

                  Co do skonfrontowania  się z emocjami partnera mam na myśli pozwolić mu przeżyć jego smutek, gniew i poczucie straty. Mam takie odczucie, że skala Twojego  (lęku?) jak przeżyje to partner prowadzi do tego, że zaczynasz wbijać sobie poczucie winy i przejmujesz odpowiedzialność za to, że będzie mu smutno, że będzie przeżywał gniew, że będzie świadomie lub nie manipulował w stylu 'juz się nikomu tak nie otworzę’. Tak mam też na myśli, że całość prowadzi do użalania się nad nim co paradoksalnie gdy on to wszystko widzi odcina go, może też budzić nadzieję.

                  Jeżeli są takie momenty wnktòrych dajesz do zrozumienia, że przyczyną Twojej decyzji są mechanizmy dda a nie wprost brak uczucia miłości też może prowadzić do wzbudzania jego nadziei (na zasadzie przeczekam)- rzecz w tym by dać zdecydowany i prawdziwy komunikat

                  Według mnie jedyne na co masz wpływ to mòwienie prawdy natomiast nie masz wpływu z jaką skalą on przeżyje smutek, gniew albo czy wręcz nie przejdzie w nienawiść, manipulacje i wzbudzanie poczucia winy, tak samo nie masz wpływu czy uwierzy w szczerość i autentyczność waszej relacji . Nie masz na to wpływu i nie jesteś za to odpowiedzialna, ale gdy człowiek ma świadomość , że powiedział prawdę uwalnia się (wciąganie się w przeżywanie emocji partnera świadomie lub podświadomie budzi w jego glowie ciągotki do wydłużania i nadzieję zmiany zdania)

                   

                  Nie chcę w ten sposòb skalować Twoich emocji, ale myślę, że warto się przyglądać.

                   

                   

                   

                   

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
                  abcd
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 217

                    Nie da się po tak prostym stwierdzeniem – czy mu coś powiedziałam lub nie powiedziałam – określić jaką mam świadomość oraz jakie mam pojęcie miłości. Byliśmy ludźmi, którzy doskonale wiedzieli jakie mają definicje miłości oraz omawialiśmy to, co czujemy. Staraliśmy się nazywać te uczucia – zauroczenie, zakochanie – a także dyskutowaliśmy o tym, co to miłość. Miłość to wybór, to ciągłe wybory i też dawanie jej dowodu, przez gesty i przez sprawdzanie jej w trudnych sytuacjach.

                    Ja tam uważam Kr.pka, że człowiek dojrzały(rozumiejący czym miłość jest i czym nie jest) i nakierowany na miłość (w związku z tym i na porządek miłości) potrafi stwierdzić prosto, bo miłość jest obiektywnym pojęciem (co nie znaczy że nie pojmowanym na zróżnicowany sposób, czy to doskonalszy czy mniej doskonały, czy po prostu inny).

                    Co do dalszej Twojej wypowiedzi, to widzę to tak, że on się sprawdził, bo widocznie okazało się, że ogólnie mówiąc pociągasz go, a on Ciebie jednak nie, i kochasz go nie jak mężczyznę, a jak drugiego człowieka (bliższego w jakimś tam sensie, ale nie jak kobieta mężczyznę, który ją pociąga). Nie może mieć do Ciebie pretensji, że jednak nie jesteś w stanie z nim stworzyć relacji na poziomie związku małżeńskiego. A to że się zauroczyłaś, czy zakochałaś, nie oznacza jeszcze miłości (i tak jak na zauroczenie czy zakochanie nie ma się zbytniego wpływu, tak na wyznanie komuś miłości już tak). Nie martw się o niego, faceci są raczej poligamistami, czyli to że Cię kocha, nie oznacza, że nie pokocha innej ;). Z tego co opisałaś wynika, że dobrą decyzję podjęłaś ( i dla siebie i dla niego). Tylko jeżeli były czułości i seks dopuszczony tylko po przyjęciu Sakramentu małżeństwa, to po takim związku, wiadomo, pozostaną rany emocjonalne i blizny już do końca życia. Ale ogólnie nie ma co się smucić.

                    2wprzod1wtyl napisał:
                    @abcd jest taka reguła, że jeżeli jedna osoba zwraca na coś uwagę to jeszcze nie wyznacznik, ale jeżeli znacznie więcej tzn. że warto się przyjrzeć.

                    Ze swej strony irytuje mnie gdy w swoich postach oceniasz.

                    Jest taka reguła aby nie zostawiać rozmowy w gorszym stanie niż na początku i druga aby to co chcemy powiedzieć nie było ważniejsze od tej osoby do ktòrej mòwimy.

                    Nawet Pan Jezus uczy 'nie osądzaj a nie będziesz sądzony’.

                    Mam takie wrażenie, że w imię swojej pojętej prawdy niszczysz relacje przez co ludzie zaczynają się irytować a następnie dystansować.

                    Pytanie jest co jest ważniejsze? Relacja czy forma? Może warto spròbować wybrać inną drogę tego samego przekazu?

                    Co jest lepiej? spròbować zmienić formę przekazu czy upierać się, że 'moja prawda będzie usłyszana i zaakceptowana’? (bo jak piszesz prawda jest tylko jedna)

                    Jesteśmy też tutaj by się uczyć może warto coś wziąć dla siebie aby poprawić relacje?

                    Mam takie wrażenie, że wychodzisz z założenia, że ludzie nie chcą usłyszeć prawdy i że w imię (tej Twojej prawdy) bywasz bezwględny- według mnie jeżeli taki jest Twòj tok rozumowania to jest on błędny, bo nie uwzględniasz relacji a przy tym oceniasz a nawet osądzasz (stajesz się takim strażnikiem a chodzi o to by z jednej strony przekazać a z drugiej zostawić relację w co najmniej takim samym stanie jak na początku i wbrew pozorom tak się da i to bez zdradzania swoich wartości)

                    2wprzod1wtyl
                    Czy chodzi Ci o to, że oceniam człowieka, czy daną sytuację, czyn, problem? Czy możesz konkretnie napisać (np. w którym zdaniu oceniałem człowieka?), bo oceniać wszystko oprócz człowieka jak najbardziej można, a żebym człowieka oceniał, to nie robię tego.

                    „Nawet Pan Jezus uczy 'nie osądzaj a nie będziesz sądzony’.” ale ja tego nie robię. Poproszę o wskazanie, bo chciałbym się odnieść i zresztą sam zrozumieć, bo może coś nieświadomie robię.

                    „Mam takie wrażenie, że w imię swojej pojętej prawdy niszczysz relacje przez co ludzie zaczynają się irytować a następnie dystansować.”

                    Trzeba zaznaczyć, że nie ma czegoś takiego jak swoja prawda. Prawda jest dla każdego i jest niczyja, prawdę można odkrywać, ale nie przywłaszczyć (czy zgadzasz się?). Chyba że chodzi Ci o prawdę w moim rozumieniu, tak? No że jak rozumiem, tak chcę przekazać moje rozumienie prawdy rozmówcy? Chyba tak, chyba o to Ci chodzi. Jeżeli tak, to jaki problem jeżeli spieramy się na argumenty (bo chcemy dotrzeć do prawdy, do tego jak jest naprawdę/jak jest w istocie)? I jaki problem, jeżeli ktoś nie przyjmuje prawdziwego argumentu zerwać taką relację? Jaki sens relacji np. przyjacielskiej, w której nie jest istotna prawda, a po prostu tkwienie w relacji dla samej relacji? To i tak prędzej czy później taka relacja pójdzie w pipą.

                    Pytanie jest co jest ważniejsze? Relacja czy forma? Może warto spròbować wybrać inną drogę tego samego przekazu?

                    Tylko, że przecież ludzie różni są. I teraz, gdy prawie każdy siedzi w necie i może pisać prawie co tam mu się podoba, to są różne style rozmawiania. Jeden używa konkretów, drugi bełkocze, trzeci ciumka itp. Do mnie najlepiej np. raczej trafia konkretny, logiczny, zero jedynkowy przekaz. A do innego to samo, ale okraszone pyłkami kwiecistych zwrotów i pnących sformułowań ;). Czy chodzi Ci o coś innego ( o poszanowanie godności drugiego?) I że w tę stronę zarzut do mnie?

                    Mam takie wrażenie, że wychodzisz z założenia, że ludzie nie chcą usłyszeć prawdy i że w imię (tej Twojej prawdy) bywasz bezwględny- według mnie jeżeli taki jest Twòj tok rozumowania to jest on błędny, bo nie uwzględniasz relacji a przy tym oceniasz a nawet osądzasz (stajesz się takim strażnikiem a chodzi o to by z jednej strony przekazać a z drugiej zostawić relację w co najmniej takim samym stanie jak na początku i wbrew pozorom tak się da i to bez zdradzania swoich wartości)
                    Nie rozumiem skąd takie wrażenie, że wychodzę z założenia, że ludzie nie chcą usłyszeć prawdy (i rozumiem że ja miałbym być tym, który pozjadał wszyjstkie rozumy i macie mnie słuchać, bo jak nie to będę tyranizował prawdą?) Ale co do tego, że nie każdy chce usłyszeć prawdę, to jak teraz sobie myślę, to rzeczywiście coś jest na rzeczy, że nie każdego interesuje (a ja z założenia wychodziłem, że rozmowa w istocie polega na dochodzeniu do prawdy ; że istotą dialogu jest prawda).
                    Rozumiem że chodzi o to, że nie prowadzę dialogu, a bardziej tyranizuję swoim pisaniem?

                    Oczywiście dziękuję za konstruktywną krytykę 2wprzod1wtyl.
                    Joanna do której mojej wypowiedzi odnosisz „nie rób drugiemu co tobie nie miłe „ ocenianie , przyklejanie łatek … i kłótnie, dyskryminowanie, osaczenie, dołowanie?

                    2wprzod1wtyl
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 1177

                      @abcd wyobraźmy sobie prawdę jako jakiś duży budynek. Mam wrażenie, że ustawiasz 'bramkę przejscie’ przed wejściem natomiast według mnie aby poznać prawdę ew. 'bramkę prawda’można ustawić przy wyjściu, bo najpierw warto.poznać, uwarunkowania danego zachowania, przeżycia, emocje, interakcje w ogòle poznać tyle ile się da a do tego potrzebna jest komunikacja natomiast ustawiając zero jedynkowo 'bramkę prawda’ przed wejściem nie będzie komunikacji, bo według tych reguł albo ktoś przyjmuje Twoją prawdę np. definicję  miłości albo jego zachowanie (niech Ci nawet będzie) jest smarkate, niedojrzałe, dziecinne.

                      A skąd możesz wiedzieć czy w danej relacji nie było miłości skoro nie poznałeś poszczegòlnych pomieszczeń budynku prawda?

                      Przepraszam z określenie, ale mam takie odczucie, że łamiesz a dokładniej chcesz złamać, bo nie każdy sobie pozwoli kręgosłup już na samym wejściu bez uwzględnienia choćby cudzych emocji a to tylko jeden z elementòw.

                      Czy gdy powiesz np. do Kr.pki że nie wie co to miłość i tylko dlatego, że nie przeszła przez Twoje drzwi definicji miłości to będzie oceniające czy nie? Czy w ogòle trzeba znać definicję miłości aby być w kimś zakochanym? W każdym razie według mnie takie podejście zamyka na komunikację  i tym samym poznanie prawdy lub choćby pròba poznania.

                       

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
                      2wprzod1wtyl
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 1177

                        Przyszedł mi do głowy jeszcze taki przykład.

                        Do komisariatu wchodzi kobieta i zgłasza, że została napadnięta i zgwałcona na to policjant pyta a gdzie to było? Kobieta odpowiada w tym i w tym miejscu na co policjant i sama tam pani szła? Tak odpowiada kobieta po czym policjant – to było nieodpowiedzialne.

                        Przecież w tym hipotetycznym przykładzie ocenił zachowanie a nie osobę, ale czy w ten sposòb zbliżył się do dalszej komunikacji czy oddalił?  Nie uwzględnił niczego i według mnie kobieta poczułaby się oceniona, osądzona zablokowałaby się  a przecież chodzi o to by poczuła bezpieczeństwo i się komunikowała

                         

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez 2wprzod1wtyl.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 24)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.