Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Niezdecydowana narzeczona z DDD

Otagowane: , , ,

Przeglądasz 6 wpisów - od 1 do 6 (z 6)
  • Autor
    Wpisy
  • anonimowy_janek
    Uczestnik
      Liczba postów: 2

      Cześć,
      jestem z moją dziewczyną 3 lata. Ją można określić jako DDD – oficjalnie żaden terapeuta jej takiej diagnozy nie postawił, ale wiele rzeczy w jej zachowaniu, myśleniu i opowieści o relacji z rodzicami na to wskazuje. Ja też mogę częściowo utożsamiać się z DDD, aczkolwiek wydaje mi się, że część rzeczy udało mi się przepracować – moim konkretnym problemem od dzieciństwa była fobia społeczna i styl unikający, nad czym podjąłem pracę.

      Poznaliśmy się, kiedy miałem 29 lat i jest ona moją pierwszą dziewczyną. Na początku związku to ja miałem duży problem z uczuciami, bo mimo, że chciałem się mocno zaangażować, to „nie czułem tego” (motylki, dużej atrakcyjności itd.). Miałem wiele problemów z rozterkami uczuciowymi, a w jednym z kryzysów chodziłem do terapeuty mając silne objawy nerwicowe na tym tle. Podejrzewam, że to coś w rodzaju ROCD. Nadal mam różne rozterki na tym tle i często dni z problemami nerwicowymi, ale jakoś daję sobie radę, bo zdecydowałem, że chcę tego związku i mojej dziewczyny, a terapia CBT dała mi pewne narzędzia.

      Po ok. 1,5 roku związku zdecydowałem się oświadczyć mojej dziewczynie – oświadczyny przyjęła, ale już podczas oświadczyn widać było jej zakłopotanie, stres, niepewności. Już w nocy tego dnia w stresie, jakby w lekkiej panice mówiła, że musi mi teraz wszystko o sobie powiedzieć i opowiadała o swoich wadach, przeszłości czy problemach. W następnych dniach napięcie narastało – z pewnością nie cieszyła się z oświadczyn, ale raczej panikowała, aż kilka dni później byłem pewny, że chce się ze mną rozstać i odrzucić zaręczyny (było to widać po jej zachowaniu i aluzjach). Bardzo to przeżywałem (doszły problemy nerwicowe), ale kolejnego wieczora podrzuciła mi list, w którym przepraszała i pisała, że kocha. Ja byłem w złym stanie – nie były to pierwsze problemy między nami i wiedziałem, że może się to powtarzać, ale wybaczyłem i nasz związek trwał dalej. Wyraźnie przez kolejne tygodnie bała się poruszać ten temat, ja nie naciskałem. Po kilku miesiącach powiedziała mi, że nie jest gotowa na ślub, co mnie zasmuciło. Postanowiłem spróbować dać jej czas na określenie się, dojrzenie do decyzji. Wtedy już zaczęła szukać pomocy terapeutycznej. Był to okres nasilenia pandemii, więc uczestniczyła w terapi przez Skype-a. Rozmawialiśmy o tym, czy terapia coś jej daje – niestety wydaje mi się, że temu terapeucie brakowało doświadczenia. Nie mniej jednak szukała pomocy, próbowała także rozpoczynać terapie u innych terapeutów stacjonarnie, ale w jej ocenie nie było perspektyw na pomoc, więc z nich rezygnowała. Wiem, że na pewno na pierwszym miejscu były jej wątpliwości związkowe i chciała je chyba jak najszybciej rozwiać. Po tym okresie mieliśmy różne zawirowania związane z przeprowadzką do innego miasta, w którym także podjęła terapię.

      Jako, że od oświadczyn minął ponad rok, a ja chciałem wiedzieć na czym stoję i czułem się odrzucany, zacząłem powoli poruszać temat ślubu – w jakim czasie go zaplanujemy, jaki chcemy, jak zorganizujemy itd. Podejmowanie tego tematu z mojej strony wiązało się zazwyczaj z jej paniką i płaczem. Ciężko było mi tego nie interpretować osobiście jako wątpliwości, czy chce być ze mną, czy chce się ze mną wiązać. Narzeczona deklarowała, że „rozumem chce, ale ma sprzeczne uczucia, czuje blokadę”. Zdobyła się na przymierzenie sukni ślubnej w salonie, ale w trakcie dostała prawie ataku paniki (nie było mnie przy tym, ale po wszystkim płakała). W końcu chciałem postawić granicę i zaproponowałem ustalenie terminu w kościele – przy czym nie raz powtarzałem jej, że do niczego jej nie zmuszam. Ciągle było czuć jej niepokój, a kiedy pojechaliśmy ustalić termin z księdzem, to narzeczona dostała ataku płaczu i nie daliśmy rady pójść. Spróbowaliśmy na następny dzień – miała w oczach łzy, a ja powtarzałem jej, że jeśli nie chce to nie pójdziemy – ona mówiła, że chce, i żebym jej uwierzył, ale nie panuje nad emocjami. Widocznie się do tego zmuszała. Wiedziała, że wyznaczyłem pewne granice i nie będę chciał żyć w związku bez perspektyw.

      Ustaliliśmy termin, po wszystkim było ciężko, ale zdawało się, że jakoś się z tym zaczyna oswajać. Zaczęliśmy załatwiać kolejne sprawy – okazało się, że i tak ze względów organizacyjnych będziemy musieli przełożyć ślub na późniejszy termin. Największy kryzys nadszedł niedawno – narzeczona chciała, żebyśmy poszli na konsultację dla par z psychologiem. Poszliśmy i po tej konsultacji, mając w najbliższym czasie przesunąć termin na jakiś inny konkretny, powiedziała, że ona nie może przejść swoich ograniczeń emocjonalnych. Rozumowo chce, ale ma tak silną blokadę wewnętrzną, że nie da rady. Zaczęliśmy ze sobą mieszkać, bo wg wcześniejszych ustaleń mieliśmy brać ślub za kilka miesięcy. Obecnie ja nie chcę wyjść z wytyczonych przeze mnie granic – zaczęliśmy załatawiać sprawy związane ze ślubem, więc możemy przesunąć tylko w pewnym zakresie. Ona chciałaby na razie całkiem odwołać ślub, a wyznaczyć nowy dopiero jak będzie „spokojna z tą decyzją”. Nie chcę być zwodzony przez następne miesiące, szczególnie, że dla mnie jako osoby przeszłym lękiem społecznym to także poczucie porażki – odwoływać termin, żeby potem zacząć załatwiać na nowo? (urzędy, kościół itd.) Co jeśli później będzie taka sama sytuacja z odwoływaniem? Przecierpiałem już dwa dni, tak jakby było to rozstanie. Teraz na spokojnie rozmawiam z narzeczoną o tym, że rozumiem jej problemy DDA/DDD, ale wyznaczam pewne granice.

      Jest ona osobą, która chce się rozwijać, która chce uczestniczyć w terapiach, pracować nad sobą, nie poddaje się w tym. Ciekawy jestem komentarzy zarówno osób, które same maja takie problemy z zaangażowaniem jak i tych, którzy są związani z takimi osobami. Szczególnie jestem ciekawy historii, gdzie osoba zaburzona chce pracować i pracuje nad sobą – wiadomo, że gwarancji nie ma, ale czy przy takiej ciężkiej pracy (i wsparciu partnera) da się to jakoś ogarnąć? Słuchałem cyklu audycji o DDA/DDD (prowadzili je terapeuci) i jedno ze zdań, które mi zapadło w pamięć jak należy podchodzić do takich osób to „akceptować i wyznaczać granice”. Ja osobiście mam tendencję do walki o coś za wszelką cenę, nie poddawanie się (tak było ze studiami, pracą, z problemami w związku), więc mogę nadmiernie próbować trwać – ale w związku mówię otwarcie jakie są moje oczekiwania, z czego wynikają i mam pewne granice.

      Makadamia
      Uczestnik
        Liczba postów: 35

        U osób ddd są mocno zakorzenione w psychice negatywne wzorce i schematy związku czy małżeństwa, które osoba wyniosła ze swojej rodziny pochodzenia. Dokładnie tak jak Twoja narzeczona to określiła: rozum chce, ale emocje nie pozwalają. Ataki lęku, paniki i chęć ucieczki przy decyzji o ślubie, który jawi się jako coś nieodwołalnego. Wyobraźnia czy wspomnienia podsuwają same negatywne scenariusze i człowiek broni się przed przeżywaniem znowu trudnych dla siebie emocji, sytuacji. Jest nadzieja, bo narzeczona podejmuje terapię.

        dda93
        Uczestnik
          Liczba postów: 624

          Nie chciałbym, żeby moja wypowiedź zabrzmiała starczo i cynicznie, ale motyw „komfort ratowanego czy bezpieczeństwo ratującego?” jest chyba jednym z najczęstszych na tym forum.

          Moje doświadczenia są negatywne. Wiele osób z DDA nie kontynuuje terapii, nawet jeśli na początku wykazują do tego duży zapał. Dla części ludzi bariery są paliwem do zmian. Dla części zostają dyżurnym wykrętem na resztę życia. Pół biedy, jeśli tylko dojdzie do rozstania i każde z Was zapomni. Gorzej jeśli na placu bitwy pozostają potem Wasze wspólne dzieci, które rani Wasza rozłąka, a Wy musicie kolejne kilkanaście lat się widywać, Choć byście tego nie chcieli…

          W zasadzie odłożenie terminu ślubu niczego nie przesądza – ani na tak, ani na nie, ale… Nie obraź się, ale jeżeli oboje macie po 30+ lat, to moim zdaniem nie jest to już stosowny wiek na dziecinne zabawy typu „chciałabym, ale boję się”. Szukasz kogoś zdecydowanego założyć z Tobą rodzinę, a nie ślizgania się w niuansach, czyż nie?

          Tak więc głowa do góry, bądźmy uważni i nie popadajmy w skrajności. Zdarza się, że czasem coś, co się wydaje stratą, z perspektywy całego życia wydać się może czymś, czego Ci ono oszczędziło.

          Mirka 221
          Uczestnik
            Liczba postów: 4

            Jak dla mnie bardzo silnie na nią naciskasz. Na końcu piszesz, że masz w sobie silną potrzebę walki o coś/ o sprawę. Ja bym zastanowiła się nie nad partnerką, ale nad samym sobą i nad tą relacją, którą teraz tworzycie. Czy dobrze się czujecie w swoim towarzystwie? Czy jesteście dla siebie życzliwi? Wspierający? Czy się na wzajem szanujecie? I jeszcze pewnie wiele pytań :). Jeśli jest bardzo dużo na TAK, a ona o nie chce to może warto odsunąć ten ślub? A sobie zadać pytanie: dlaczego tak bardzo chcę tego ślubu? Co mi to da? Czy on jest ważny dla mnie czy dla rodziny/ społeczeństwa?

            To, że doprowadzisz sprawę do finału (ślubu) nie oznacza, że jej panika, emocje znikną. Wręcz przeciwnie. Ona jest wolnym człowiekiem i ma prawo do takiej decyzji (braku ślubu) i Ty jesteś wolnym człowiekiem i też masz prawo decyzji (ślub). Czy ta sprawa może zadecydować o rozstaniu? I tak i nie. Zależy jak ważnym jest priorytetem w życiu.

             

            anonimowy_janek
            Uczestnik
              Liczba postów: 2

              Dziękuję za wszystkie wypowiedzi – jak na razie nie chciałbym opisywać obecnej sytuacji, czy moich przemyśleń. Może kiedyś, jeśli historia okaże się wartościowa „ku przestrodze”, albo (czego bym wolał) „ku pokrzepieniu serc”.

              abcd
              Uczestnik
                Liczba postów: 209

                Anonimowy_Janek
                Jeżeli lęk przed uroczystością ślubną, to rozumiem Twoją narzeczoną, bo sam mam coś takiego (wynika z fobii społecznej). Ale jeżeli naprawdę chce ślubu z Tobą, to uważam, że jeżeli ją porządnie wesprzesz (emocjonalnie też), uda jej się przejść problem. Weź też pod uwagę, że we współczesnej rzeczywistości kobietom jest robiony niezły mętlik (równouprawnienie typu kobiety na traktory, czarne marsze, feminazistki z czerwonym piorunem na czole i pantoflarze im wtórujący) i obrzydzany jest związek małżeński. Zresztą facetom też.
                Jeżeli są to wątpliwości związane z dalszym życiem, jak to będzie wyglądać po ślubie (wiadomo, nowy rozdział życia w miłości, otwarcie na dzieci, drugi człowiek u boku po wieczność. A ten człowiek przecież kiedyś może być schorowany i trzeba będzie chodzić koło niego. I tego typu rozterki.), to raczej jest to niedojrzałość. Bo człowiek dojrzały, mimo tych niepewności jest pewny decyzji i jest gotowy i chce się poświęcać na rzecz ukochanego człowieka.
                Duży błąd jeżeli zamieszkaliście razem przed ślubem, bo trudno się oprzeć współżyciu seksualnemu, po prostu zachować czystość przedmałżeńską (przecież fizycznie też się raczej pociągacie), co summa summarum jest ze szkodą dla związku opartego na prawdziwej miłości (czyli szanującej również porządek miłości).
                Oczywiście piszę o związku małżeńskim prawdziwym, czyli sakramentalnym, a nie jakimś cywilnym, bo rozumiem że Tobie też o taki chodzi?

              Przeglądasz 6 wpisów - od 1 do 6 (z 6)
              • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.