Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Odnalazłem siebie,czy to koniec małżeństwa DDA?

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 26)
  • Autor
    Wpisy
  • Anonim
      Liczba postów: 20551

      Witam Was wszystkich, nazywam się Wojtek, mam 29 lat, jestem DDA.

      Piszę pierwszy raz na tym forum, w ogole, po raz pierwszy chyba wychodzę ze swoimi problemami publicznie "do ludzi."
      Jestem DDA od urodzenia – moj ojciec pił odkad pamiętam. Gorszy na trze¼wo niż po pijanemu – nigdy nie okazywał uczuć, procz zniecierpliwienia i złości. Obecnie leczy się dość skutecznie od pięciu lat, ale to zupełnie odrębny temat.
      Od 10 lat jestem z kobieta, obecnie moja żona – też DDA, ale przede wszystkim jest ofiara przemocy psychicznej w rodzinie (to też odrębny temat).

      Przeszedłem wszystkie nieświadome etapy rozwoju najstarszego dziecka alkoholika – obarczony przez matkę oczekiwaniem bycia idealnym mężczyzna, poprzez iluzoryczna nieszczęśliwa miłość do pryzpadkowej kobiety, uporczywe poszukiwanie wzorca męskości dla siebie, wiele przypadkowych romansow, depresję, bunt…. w koncu zamieniłem się w kamien. To stało się dawno temu. Przestałem odczuwać – żyłem z obowiazku, brałem to co przynosiło mi życie. ¯yłem według zewnętrznych schematow ktore uważałem za dobre. Jednak tak naprawdę – w środku, ogrod mojej duszy był martwy, pokryty kurzem i gruba warstwa lawy.W sensie emocjonalnym 'byłem martwy.’ Był tylko lęk i okresy ciszy.

      Moje życie zaczęło zmieniać się kiedy miałem 26 lat, trzy lata temu. Być może dojrzewało to we mnie tyle czasu w ukryciu i w koncu postanowiło wyjść. Pomijajac okoliczności, najpierw odkryłem swoja siłę, swoja wartość, swoje podstawowe uczucia, ktore nijak miały się do tego co wyrażałem.Pokochałem siebie. Dzięki temu poznałem wiarę, odczułem i doznałem – co to znaczy wierzyć w Boga, co znaczy być dzieckiem Boga. Potem poznałem osoby, dzięki ktorym nauczyłem się kochać. Kochać bezwarunkowo, kochać tak żeby dawać. I stało się tak, że uznałem tę miłość, kiedy dajesz to co chcesz dawać, nie wymagajac niczego w zamian za najważniejsza wartość człowieka na tym świecie. To taki pierwiastek boskości w człowieku. Po¼niej moje nowe odkrycia zdarzały się lawinowo, poznałem czym jest oddanie, bliskość, wspolność, wspołodczuwanie. Poznałem siebie – i to co dla mnie w życiu jest ważne. Można powiedzieć, że właśnie się urodziłem ponownie.To była prawdziwa rewolucja. Aspekty życia, ktorych wcześniej nie znałem.

      To jednak jedna strona medalu. Druga strona medalu – to życie, ktore prowadzę. To moje zewnętrzne warunki, okoliczności i najważniejsze relacje, ktore nie pasuja do nowego mnie.

      Kiedy poznaliśmy się z żona – mieliśmy bardzo podobne podejście do życia, w zasadzie oboje byliśmy wewnętrznie zamknięci , zranieni, zagubieni, 'nie żyjacy’. Stworzyliśmy dobrze 'funkcjonujacy’ zwiazek, w ktorym nie ma potrzeby dzielenia się swoja intymnościa z drugim człowiekiem. Wystarczały nam nasze zewnętrzne przejawy życia – dobrze dobrane słowa, gesty, dotarcie się w wielu kwestiach, wzajemna pomoc, wsparcie, zrozumienie, bezpieczenstwo oparte na braku ryzyka. Wszystko o czym się mowi – i co wielu osobom wydaje się być najważniejsze. Brakowało nam tylko jednego – otwarcia wobec siebie. Wspolnego wewnętrznego odczuwania tego samego świata – i okazywania tych uczuć. I tak – przez te lata mogliśmy razem funkcjonować – jako szczęśliwy zwiazek nieszczęśliwych ludzi. Dziś jednak, kiedy na skutek zbiegu okoliczności (a może naturalnych procesow) ja odkryłem co dla mnie oznacza BYCIE CZ£OWIEKIEM, co oznacza WSPOLNO¦Æ i BLISKO¦Æ widzę, że w naszym szczęśliwym i pełnym zgody zwiazku brakuje miejsca dla szczęśliwych ludzi.

      Od dawna mieszkamy z dala od rodzicow. Teraz, kiedy ja 'narodziłem się ponownie’ jaskrawo widzę, jak bardzo moja żona tkwi w urazach z przeszłości, żyje mechanizmami, ktore nie pozwalaja jej przeżywać siebie, dzielić się soba ze światem, wspołodczuwać, tworzyć wewnętrzna bliskość, być szczęśliwa. Ja natomiast poznaję coraz więcej osob (nie będacych DDA), z ktorymi bez trudu przychodzi mi tworzenie naszych małych, unikalnych relacji opartych właśnie na otwarciu się, na wspołodczuwaniu, na miłości, ktora się obdarza. Relacje, w ktorych jestem tylko soba, szczerym soba, gdzie daję tylko tyle ile mogę i chcę dawać, a biorę nie więcej niż druga strona chce dawać mi . Po prostu przyja¼nie. Wspolne dla nas jest to, że kiedyś żyliśmy według zasad, ktore nas unieszczęśliwiały, a teraz odnajdujemy prawdziwie wartościowe relacje.

      Teraz, kiedy wiem kim jestem, dowiedziałem się także czego oczekuję od życia, od zwiazku, od drugiej osoby. Nie można przekreślić 10 letniego zwiazku i małżenstwa w ktorym jestem z tego powodu, jednak wiem, że taka relacja była dobra na czasy ciemności. Dziś czuję, że mnie unieszczęśliwia.
      Krokiem milowym jest dla mnie powiedzenie samemu sobie prawdy na ten temat i uznanie swojego dobra za ważniejsze niż 'zewnętrzne okoliczności’. Boję się jednak podejmować tak radykalne kroki.
      Wiele razy rozmawiałem z żona na ten temat, na temat jej życia przeszłościa, probowałem tłumaczyć, jak pięknie jest 'po tej stronie’. Ona to rozumie. Jednak nie potrafi, nie chce się przełamać.

      Od wielu miesięcy, może już od kilku lat odpowiada mi tak jak dziewczyna ktoś tam w temacie: DDA w zwiazku – 28.01.2006 13:48
      Odpowiada, że chce spokoju, że to nie ma ze mna zwiazku i żeby zostawić ja sama sobie. Probowałem przekonać ja do terapii. Jednak nic z tego.
      W życiu mojej żony jej problemy przejawiaja się całkowitym przerażeniem praca, odpowiedzialnościa, niemoca, depresja, smutkiem, agresja i przekonaniem , że cały świat jest jej wrogiem. Obraża się, oskraża mnie o to że chcę ja na siłę leczyć. Nie pomaga czułość, gniew, szantaż.. ehh w zasadzie nic nie pomaga. Nawet to że sama rozumie na co choruje. Ona po prostu nie chce. Rozumiem jej stan wiem jak to jest, też tam byłem, ona rozumie o czym ja mowię. Ona jednak nie wie jak pięknie jest być 'po tej stronie’. Mimo to jest dobrym i szlachetnym człowiekiem.
      Kocham ja – ale bardziej tak jak kocha się przyjaciołkę, siostrę, dziecko… kiedy nie przekracza się granic ich intymności. A miłość w relacji kobieta meżczyzna chyba jest inna. Tam jest się naprawdę blisko, 'w środku’ hihi 😉 drugiej osoby.Mam wrażenie, że ona odnalazła we mnie swojego ojca – bo prawdziwego nie miała, prawdziwy był jej katem i oprawca(dosłownie: znęcał się psychicznie nad rodzina niezależnie czy pił)

      Czuję, że powiniśmy się rozstać, tzn. że coraz bardziej chcę odejść.
      Moj dylemat polega na tym, że nie wiem co mam dalej zrobić. Nie widzę przyszłości dla naszej relacji w takiej formie, chciałbym tę relację zmienić, 'poznać’ wreszcie moja żonę tak naprawdę. Zmienić te pochodzace ze wspołuzależnienia i wielkiego zranienia reguły… Ponieważ chcę się rozwijać, tworzyć szczęśliwy zwiazek szczęśliwych ludzi, brać życie pełnymi garściami, ufać, ryzykować, to zupełnie nowa, kuszaca propozycja. Ona tego nie chce….z przyczyn, ktore sami pewnie dobrze znacie, ktorym nie jest winna. Cały czas rozmawiamy, a skoro ona nie chce tego – czuję, że powinienem odejść…dopoki nie jest jeszcze dla mnie za po¼no, dopoki mam siłę żeby stworzyć swoj świat od nowa. Czy to egoizm? Dzisiaj już wiem, że takie myślenie to nie egoizm. A za kolejne 10 lat może być dla mnie za po¼no..
      Mam coraz mniej siły żeby walczyć o nasze szczęście, coraz mniej mi się chce czekać, przekonywać ja… To jej decyzja – jak chce żyć, nie moja, nawet jeśli ona nie uświadamia sobie, że to jej wybor.

      Coś mnie powstrzymuje przed odejściem – fakt, że mamy dziecko, zupełnie malutkie. Zabawne, że gdyby moje dziecko znalazło się w identycznych okolicznościach co ja, radziłbym odejść…zbudować swoj świat na nowo. Dla jego własnego dobra.Najbardziej pragnę szczęścia dla naszego dziecka – i nie wiem co bardziej je unieszczęśliwi – nasz zły przykład relacji małżenskiej czy zdrowe rozstanie…chyba, że żona zdecyduje się pomoc sobie, pojść na terapię…

      Wszystko co tu napisałem wie moja żona, wiele razy rozmawialiśmy o tym – i mimo to – ona zostaje przy swoim cierpieniu. Nawet bol i beznadziejność, ktora cały czas odczuwa nie sprawia , że chce zamknać swoja przeszłość i zacznie żyć na nowo. Myślę, że jej cierpienie jest jej UZALE¯NIENIEM, jej ALKOHOLEM… czy się mylę?

      Ostatnia rzecza, ktora mogę dla swojej rodziny zrobić jest terapia DDA. Właśnie się umowiłem na rozmowę. Może zyskam pewność co do planowanych decyzji, a może odkryję jeszcze coś zupełnie nowego.

      Co o tym myślicie? Jeżeli możecie mi coś doradzić, podzielić się doświadczeniem, albo po prostu skomentować – bardzo proszę.

      Pozdrawiam i życzę powodzenia.
      Wojtek

      *elcia*
      Uczestnik
        Liczba postów: 2

        witaj Wojtku!!!

        Nie wydaje mi sie zebym mogla Ci cos doradzic bo nie mam jeszcze meza ani dziecka. Nie wiem co czulabym w takiej sytuacji ale po przeczytaniu tego co napisales wiem jedno: Jestes naprawde Wielki!!

        Ps: chcislabym znalezc sie ktoregos dnia po tej drugiej stronie..
        Ps: dobrze ze masz tyle odwagi zeby probowac walczyc o ocalenie Rodziny…

        pozdrawiam *elcia*

        Anonim
          Liczba postów: 20551

          Dziękuje Elciu 🙂 Jesteś bardzo miła 🙂

          Ale ja mam też swoje wady i nieprawości 😉

          Mogę ci powiedzieć, że po 'tej stronie’ znalazłem się trochę zbyt po¼no – lepiej po¼no niż wcale – jednak trochę żałuję tych straconych lat i nieświadomie podjętych decyzji. I powiem ci, że gdybym wiedział jak ’ tu’ jest – nie czekałbym aż samo mi się objawi, tylko poddałbym się terapii, co wszystkim szczerze radzę, a przede wszystkim swojej żonie.

          Mimo strachu i wstydu – szukaj pomocy. Czytałem, że masz te same problemy co moja żonka, teraz kiedy masz ich świadomość – nie ma na co czekać.

          Pozdrawiam i życzę powodzenia!
          Wojtek

          Anonim
            Liczba postów: 20551

            uderzyły mnie jedne słowa :
            "Mam wrażenie, że ona odnalazła we mnie swojego ojca – bo prawdziwego nie miała, prawdziwy był jej katem i oprawca(dosłownie: znęcał się psychicznie nad rodzina niezależnie czy pił)"
            Jestem DDA, mezatka od paru lat i tez mam malutkie dziecko….
            Dla mnie od jakiegos czasu maz jest bo nie moglabym zyc sama..jest cudownym mezem i ojcem..troskliwym, cierpliwym i bardzo mnie kocha…i na tym sie konczy moje malzenstwo..(w moim odczuciu)..sfera intymna, nie sprawia mi przyjemnosci…kocham sie z nim, tylko dla niego..dla mnie seks jest czyms instrumentalnym…jestem tym przerazona !!!! gdyż nie mam nic przeciwko wspolzyciu, ale taka bliskosc nie daje mi takiej satysfakcji jak np. przytulenie, poglaskanie…ja wiem, ze poniekad to napewno wynika z tego ze moj ojciec rowniez byl tyranem psychicznym, dla niego bylysmy tylko k.. i dz…, nieudaczniki, nieroby..itp.. 🙁
            nie wiem jak mam sobie z tym poradzic….uczeszczam na spotkania grupy wsparcia, ale boje wstydze sie publicznie o tym rozmawiac…

            Ty jestes jak gdyby od drugiej strony medalu .. .(moj maz tez jest DDA, ale niedopuszcza tej mysli do siebie)…Ja staram sie byc szczera z moim mezem, ale cieko mi mu powiedziec ze seks z nim nie sprawia mi przyjemnosci…!!! co ja mam robic????

            p.gosia@interia.pl (jesli masz jakies sugestie)

            Anonim
              Liczba postów: 20551

              Wojtku…
              Nie powinieneś teraz zostawiać żony… po prostu nie możesz tego zrobić!
              Sama jestem żona i matka, zachowywałam sie jak typowe DDA, ale o tym nie wiedziałam. Moj maż nie wytrzymał tego zachowania, nie rozumiał go… zostawił mnie i dwoch synow po 12 latach małżenstwa… Załamałam się, zaczęłam szukać pomocy w internecie i tak trafilam tutaj. To był szok! Zrozumiałam, że większośc moich reakcji i zachowan nie było moja wina, ani celowym robieniem na złość, a wynikało z mojego dziecinstwa. Przeczytałam tu tez, że jest terapia, że mogę to zmienić… pełna nadziei poszłam do mojego jeszcze-męża, poprosiłam go o pomoc, wytłumaczyłam wszystko, wysłałam mu kilkanaście artykułow na ten temat… i nic 🙁
              Zastanawia sie czy mi pomoc… zastanawia sie czy chce być jeszcze ze mna… z dziećmi…
              Dlatego prosze Cię: nie zostawiaj jej! Ona Cię potrzebuje, ale nie jest jeszcze gotowa na terapię. Twoje dziecko też Cie potrzebuje, ona sama nie bedzie w stanie przekazac mu potrzebnych wartości, wpoić dobrych zachowan.
              Powodzenia! Trzymam kciuki, żeby Wam się udało… i zazdroszczę Ci, że ta droge, na ktora ja boje sie wejść samotnie, Ty masz juz za soba.

              Anonim
                Liczba postów: 20551

                Hej Margo! mam ten sam problem 🙁 Zauważyłam jakiś czasu temu (ok. poł roku temu), że nie mam ochoty na seks z moim partnerem. Jesteśmy ze soba nie całe dwa lata. na poczatku było super, on sam wspomina jak potrafiłam być taka mała "Tygrysica". Teraz nie dosyć, że nie umiem obudzić w sobie tego żaru i namiętności, to wogole nie często po prostu nie mam ochoty na seks i nie daje mi on satysfakcji, czasami mam wręcz wstręt do kochania się. Niestety moj partner to wyczuwa, bo ja nie potrafie udawać w łożku. Samej też mi jest smutno i ¼le, bo chciałabym odczuwać tę przyjemność co kiedyś. Naprawdę nie wiem czym jest spowodowane moje ochłodzenie do "tych" sprawach. Kocham mojego chłopaka, on jest bardzo kochany, wspiera mnie i jest zawsze przy mnie. Choć oczywiście nie zawsze jest kolorowo. Może po prostu ja podświadomie wymagam żeby w zwiazku było idealnie, żeby partner mnie zawsze rozumiał i nie miał żadnych pretensji, a gdy tak nie jest ja podświadomie czuję się zraniona i odrzucona i nie potrafię zaufać i poddać się namiętności. Sama nie wiem :huh:

                Anonim
                  Liczba postów: 20551

                  hej Bianka!
                  sfera intymna zawsze jest delikatna…
                  wiesz majac przed soba obraz ojca kryczacego, niezadowolonego wiecznie, ktory na kazdym kroku mnie ponizal i obrazal, ciezko odnalezc sie w relacjach z partnerem… Przeciez Ja znam tylko taki obraz mezczyzny, to ojcec byl "pierwowzorem"..jacy sa faceci..
                  Moze ja "karze" mojego meza, bo okazal mi tyle milosci, odslonil dla mnie swoje serca..bo moze ja nie potrafie byc kochana… nie umiem przyjmować milości..???
                  bardzo nad tym boleje, bo wewnatrz mnie toczy sie nieustanna walka..
                  i wciaz sobie zadaje pytanie :"co ze mna jest, czemu sie tak zachowuje" ????

                  Anonim
                    Liczba postów: 20551

                    Gosiu… ja pominałem ten temat, kiedy pisałem o sobie.
                    Nie jestem specjalista w tej dziedzinie, mogę powiedzieć ci tylko jak jest ze mna.

                    Sa dwa rodzaje seksu – seks fizjologiczny i seks emocjonalny. Technicznie niczym się nie rożnia, moga wygladać z zewnatrz dokładnie tak samo.

                    Każdy w zasadzie potrafi uprawiać seks fizjologiczny – to jest taki rozszerzony onanizm – rozszerzony o ciało drugiej, najczęściej zaufanej osoby, ktora godzi się dla swojej lub bez swojej satysfakcji zrobić to czy tamto. W zamian za to robimy tej osobie coś co ona chce – chyba że się na to nie godzimy. Jest tutaj dużo uwarunkowan – ta osoba musi być z toba, musisz jej ufać, najlepiej tworzyć dobry zwiazek, rozumieć się itd… Efektem tego seksu jest satysfakcja, czasami bardzo duża – jednak satysfakcja indywidualna.Tak jak satysfakcja ze zrobienia czegoś dobrze, czegoś, co powinno się robić . Wtedy wzrasta poczucie zgody z partnerem, uważamy, że miłość się przez to powiększa itd. Jednak radość ta i satysfakcja jest mierzona zewnętrznie – tak jak zwycięstwo w konkursie, wyremontowanie mieszkania, albo radość ze wspolnego kupna jakiejś wspaniałej rzeczy, zjedzenia dobrego obiadu. To bardzo podobne uczucie. ¯eby mieć satysfakcję nie trzeba miłości, nie trzeba nawet zaufania, ale najłatwiej jest otwierać swoja intymna strefę kiedy miłość i zaufanie istnieje. Wtedy wystarczy kilka bod¼cow i ten seks się dzieje. Z czasem jednak to 'zajęcie’ staje się monotonne i z wielkiej uczty zamienia się w jednodaniowy obiad w fast-foodzie.Nie może być inaczej, skoro chodzi tutaj o nakarmienie ciała. Ten seks to taka udomowiona pornografia, kopulacja, rozbudowany onanizm – nic więcej.
                    Podejrzewam, że podobnie jak ja – też masz w małżenstwie taki seks.

                    Ale jest jeszcze drugi prawdziwy seks, ktory nazywam emocjonalnym.
                    Zaczyna się od czułości i miłości w stosunku do drugiej osoby. Wymaga bezgranicznego zaufania. Wymaga poczucia wspolności, wczucia się w siebie i wspołodczuwania. Piszesz o przytualniu, pieszczotach – to jest ten seks, tak się zaczyna. Głaskanie i pieszczota – to niezobowiazujace przekazanie uczucia poprzez ciało.
                    Ten seks wymaga uwagi. Całkowitego skupienia na drugiej OSOBIE, na wszystkim co odczuwa, o czym myśli, na całkowitym otwarciu swoich uczuć na nia. Zaczyna się od zapomnienia o cielesności. To okazanie emocji, głębokie spojrzenie do wnętrza swoich dusz. Wtedy rodzi się duchowa bliskość. Kiedy partnerzy sa uważni wobec siebie – czuja każda myśl, więc także każdy impuls ciała. Ale nie zwodzę – chodzi o myśl! I wtedy czasami jest tak że, wystarczaja pieszczoty, muśnięcie ręki, kilka minut. Nie ma zbliżenia cielesnego – ale jest duchowe spełnienie.

                    Ale innym razem kiedy spogladasz w duszę drugiej osoby i pozwalasz spojrzeć jej w swoja – widać tam oprocz wszystkiego innego pokłady niepohamowanej żadzy. To umysł tak naprawdę potrzebuje seksu – nie ciało. I wtedy, w tej duchowej bliskości wystarczy tylko pozwolić temu pragnieniu wyrazić się. Gestem, dotykiem, słowem…

                    I nie chodzi tutaj o jakies wybujałe techniczne figury, albo pozycje.

                    Ta żadza to chęć oddania się, mowisz – we¼ mnie, oddaję ci całe swoje ciało, użyj go, spraw mi za jego pomoca i sobie rozkosz, jestem cała twoja. Oddajesz się duchem, a wyraża się to ciałem. A meżczyzna bierze ciebie, to śmieszne staroświeckie słowa – ale prawdziwe – bierze TWOJ¡ OSOBE 'uwięziona’ w ciele i poprzez to ciało sprawia rozkosz tej OSOBIE. NIE CIA£U! OSOBIE! I ty czynisz to samo!

                    To czysta radość. Idziecie dalej, w każdej chwili możecie się śmiać, żartować, zatrzymać, przestać. Czasami to tylko pieszczoty dłoni. I tyle. Czasem to wybujały seks. Wszystko jest prawidłowe. Nikt nie goni, nie przekracza granic, nie sprawia bolu – chyba że chcesz. To już sa kwestie indywidualne.

                    I dotykacie potem słonca, razem, wspolnie. Osiagacie jedność. Osiagacie spełnienie. To wszystko dzieje się w duszy, jednocza się umysły, a ciało jest tylko narzędziem 'w rękach’ osob. Tutaj te wszystkie utwory o zjednoczeniu kobiety i mężczyzny nabieraja dosłownego znaczenia.

                    Więc dla mnie seks do jest doznanie duchowe. To jest realizacja emocjonalnej bliskości poprzez fizyczne spełnienie. Dwie osoby musza być tego świadome i chcieć tak to przeżywać. Chcieć odnale¼ć swoja drogę.

                    Ale zaczyna się od EMOCJONALNEJ BLISKO¦CI. Czystej i otwartej.

                    To oczywiście teoria. W praktyce trzeba zrezygnować z wielu pozornych 'bod¼cow’ – takich jak zewnętrzne okoliczności: ktoś powie – 'chcę się kochać tylko w pięknymwielkim łożu z baldachimem o zachodzie słonca’ 😉 Mężczyzna powie – musisz mieć idealne ciało, żeby to wyszło. To sa bzdury…
                    Wystarczy mieć porzadek w domu i dbać o swoje ciało najlepiej jak się potrafi, bez przesady…

                    W praktyce to także ryzyko. Na to trzeba się odważyć.
                    I jeszcze coś – od takiego seksu nie można się chyba uzależnić. Taki seks nie tworzy iluzorycznej rzeczywistości – on jest rzeczywistościa. Jest jednym z owocow prawdziwej miłości.
                    Ale zdarza się – bo skad ci wszyscy artyści o tym wiedza? 🙂
                    Zdarzaja się też takie małżenstwa.

                    Mam nadzieję, że coś ci to pomoże.

                    serdecznie pozdrawiam!
                    Wojtek

                    P.S. A ostatnio przy imprezie i w lu¼nej rozmowie koleżanka -mężatka z pracy stwierdziła po prostu, że seks dla niej to oddanie, oddawanie siebie. Osłupiałem! Jednak ktoś jeszcze o tym wie…

                    Anonim
                      Liczba postów: 20551

                      ak70 napisał:
                      „Wojtku…
                      Nie powinieneś teraz zostawiać żony… po prostu nie możesz tego zrobić!
                      Sama jestem żona i matka, zachowywałam sie jak typowe DDA, ale o tym nie wiedziałam. Moj maż nie wytrzymał tego zachowania, nie rozumiał go….”

                      Na razie to tylko rozważam…
                      Jest jednak pewna rożnica między Twoimi doświadczeniami a naszymi. My o tym wiemy – tzn. o jej DDA. Ta decyzja nie jest tylko moja. Rozumiem, że żona nie chce dać sobie pomoc, nie naciskam jej, nie szantażuję. Rozumiem dlaczego tak jest. Tylko rozmawiamy. Ona ma tego świadomość…. i mimo to mowi mi 'ja nie chcę’ , a potem ’ więc mnie zostaw…’ po czym się obraża. To też rozumiem. ¯ona wie do czego to prowadzi. W koncu ja zdecyduję się 'uratować’ przynajmniej siebie…Pokazać naszemu dziecku, że ono także, za moim przykładem ma prawo do szczęścia, chociaż mamusia tego prawa nie chce.. I będzie to konieczność, już nie wybor… Mimo to ona mowi, że rozumie, ale nie może się przemoc…

                      Więc czekam. Ale nie wiem jak długo. I czy nie krzywdzę siebie i dzieciatka, że czekam . Bo to co tworzymy nie daje mu teraz dobrego przykładu. Naprawdę nie chcę rozbijać rodziny, jestem daleki od odejścia ale rozważam to. TO bardzo trudne.

                      pozdrawiam
                      Wojtek

                      mavetka
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 23

                        hej Wojtku:) ja myślę sobie tak, że przeszedłeś długa drogę i jak sobie czyTam co napisaleś to myślę też, że jesteś fajny inteligentny facet. 😉 Gdyby to był zwiazek np. dwojga ludzi bez żadnych zobowiazan, i jeśli nie byłoby dzidziusia to ja bym od razu powiedziała "sprobuj odejść, odetchnać, połapac trochę życia".
                        Jednak jest żona i mały baczek. I przez to trudna decyzja. Jeśli jest choćby cien nadziei, że Twoja żona zachce pożegnać się z przeszłościa i że patrzac na Twoja zmianę i przebywajac z Toba też powolutku zacznie się zmieniać( bo mi sie wydaje że niektore zachowania jakby po drodze nie wiadomo kiedy łapie się od swojego partnera) to warto jeszcze trochę poczekać. 🙂
                        I tak sobie jeszcze myśle czy zastanwiałeś się może jak to już będzie jeśli zdecydujesz się na rozstanie? Czy te przyja¼nie, te inne bliskie relacje pomoga Ci to przetwać? Bo jeszcze takie cos mi przyszło do głowy, nie wiem czy to jest zgodne z Twoim tematem, że od każdego z fajnych napotakanych ludzi cos się dostaje tzn, że z jedna osoba można czuć bliskość na jednej płaszczy¼nie, druga osoba zrozumie Cię w innym temaciei chyba nigy nie znajdzie się takiej osoby,(niestety 😉 😉 ) ktora będzie nam tak strasznie, strasznie, strasznie bliska.
                        I na samym koncu dodam ,że jeśli znajac swoja żone tak długo i widzac jak ona się zmienia i jak zmienia się wasz zwiazek nie widzisz żadnej szansy na bliskość i ciepło ktorego Ci tak bardzo brakuje to posłuchaj swojego serca. Czasami warto sie nim pokierować, życie mamy jedno i trzeba się starać przeżyć go według siebie a nie według innych. :rolleyes:
                        I już tak ostatecznie, zeby nie przynudzać to napiszę, że ja jeśli się waham w ważnych sprawach to zawierzam inuicji i sercu , bo one podpowiadaja właściwy czas i działanie:)

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 26)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.