Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD odwrócenie ról, przetrwanie i nadzieja na lepsze jutro

Przeglądasz 7 wpisów - od 1 do 7 (z 7)
  • Autor
    Wpisy
  • duszekLesny
    Uczestnik
      Liczba postów: 12

      Drodzy Forumowicze,

      Jestem DDA. Dziecko bohater, ale przede wszystkim dziecko niewidzialne (dla ojca) oraz bohater i maskotka (dla matki). Mój ojciec jest pijaczyną, choć i  w nim widzę dziś skrzywdzone dziecko, które było niekochane przez własną matkę i wrzucone w małżeństwo z kobietą, która nie jest rozwinięta emocjonalnie i społecznie do pełnienia roli żony (dla niego) i mamy (dla mnie).

      Ja, jedynaczka. Mieszaliśmy na jednym padole zgrozy i rodzinnej zgnilizny wraz z rodzicami matki. Moje względnie normalne (bo tato popijał od zawsze) dzieciństwo skończyło się wraz z 8 rokiem życia, kiedy to wraz z mamą miałam wypadek. Wtedy to, nikt nie zajął się mną, nie zwracał uwagi na mój stan psychiczny i fizyczny (a miałam drobne urazy). Byłam cała – więc jest ok. Może to takie czasy, a może zaniedbanie – ale na pewno powinnam być wtedy pod podstawową opieką: zbadana, prześwietlona, zaopiekowana w zakresie doznanego szoku etc… Całe skupienie uwagi rodziny poszło w stronę matki, która ucierpiała znacznie. Mama zawsze była narcystyczna, ale to dopiero moja nowa wiedza o niej. Wtedy, myślałam, że tak musi być – że nie jest ważne to, co ja czuję, czego się boję, że nie mogę spać, że mam nawracające wizje i stany lękowe, że boli mnie to i tamto, ale ważne jest to, że muszę opiekować się mamą. Stało się tak, że zabrakło dorosłych w tej sytuacji – mama przykuta do łóżka przez ok. 2 lata, tato w delegacjach, a leniwa babcia miała wszystko gdzieś i rzucała tylko rozkazami w moją stronę, abym była dobrą córką dla mamy i – przebierała ją, wynosiła „basen” do ubikacji, pomagała przy zmianie opatrunków, chodziła po świeże gazety, robiła jedzenie dla nas obu. Nikt za bardzo nie zważał na to, że nie mam czystych ubrań, że do szkoły wypada mieć ubranie na wf… Dziś rozumiem, że babcia, jako że sama jest DDD i nie miała matki, nie była doskonała; nie dawała mojej mamie miłości, nie spełniała się jako żona i matka i siłą rzeczy przerzucała odpowiedzialność za córkę też na mnie (babcia była surowym i niepodważalnym władcą podwórkowym). Ja, miałam się tylko dobrze uczyć, przynosić nagrodę w formie książki na koniec roku i być blisko – bo mama mogła wołać i musiałam usłyszeć. Zawsze zrywałam się z całą siłą na równe nogi z piaskownicy i biegłam do domu, aby ją obsłużyć, pomóc, zrobić coś dla niej. Słuchałam o jej cierpieniach, lękach, problemach, o samotności i rozpadającym się małżeństwie (ojciec uciekał w pracę i alkohol od tej sytuacji). Dziadkowie byli obok, ale to ja miałam matkę na głowie.  Wtedy ujawniły się moje stany lękowe, co dziś, jako dorosła, nazwałabym koniecznością zabrania dziecka do specjalisty – ale podobnie jak po wypadku, nikt tego nie zrobił. Nauczyłam się więc, że muszę radzić sobie sama – czy mnie boli, czy ogarnia wszechobecny i rozdzierający nocą strach, którego nie umiałam jako dziecko pojąć. Dla matki nie było już nikogo – tylko ona, jej ból, jej problemy. A ja się nie uskarżałam na nic, bo ojciec wmawiał mi swoje życiowe motto, abym była silna.

      Kiedy matka wylegiwała się na wygodnym materacu własnej krzywdy, nie było już miejsca ani na jej małżeństwo, ani rodzicielstwo. Wróciła do zdrowia, ale jakby zmieniła się na zawsze. Stała się skupiona tylko na sobie i na własnych zyskach. Nie była dla mnie mamą wspierającą, nie dbała o mnie zdrowotnie, fizycznie, materialnie.  Mąż rozpił się i stał katem, ale to już zupełnie inna historia… W wielkim skrócie: dalsze lata w domu to awantury, agresja ojca względem matki i siłą rzeczy mnie – bo w jego mniemaniu w domu panowała odpowiedzialność zbiorowa. W szkole też było u mnie źle, bo stałam się kozłem ofiarnym i z dobrej uczennicy stałam się wiecznie nieobecną na zajęciach z powodu zatajonej depresji i lęku dziwaczką. W domu zaczęła się bieda, mama skupiała się tylko na przetrwaniu, sobie, swoich przyjemnościach – ojciec pił, nie kwapił się do roboty i robił awantury. Szybko poszłam  do pracy zarobkowej „na własne potrzeby” – tego ode mnie mama wymagała. Trwało to do czasu mojej ucieczki z domu w wieku 20 lat, więc poniekąd wyszłam z takimi wspomnieniami domowej sielanki w dorosłe życie. Wyposażenie słabe – zerowe poczucie pewności siebie, poczucie braku odwagi i zalęknienie, samotność i tendencja do izolacji, nawracająca depresja, brak wsparcia emocjonalnego, brak akceptacji siebie i zaburzenie w zakresie tego, kim jestem, jakie mam preferencje seksualne. W tym wszystkim nie było  już miejsca na naukę, na marzenia, na pytania o to, kim ja w zasadzie jestem…  Dorosłam i trwam dalej. Udało mi się skończyć studia, poznawać to, co mi pasuje, a co nie – smakować życia, zrobić mnóstwo świetnych rzeczy. Poznałam świetnych ludzi, choć ciągle jestem samotna i dopiero od niedawna pracuję nad sobą, by wyjść ze skorupki i spróbować zaufać światu.  Dzięki terapii nauczyłam się całkiem sporo o sobie, o mechanizmach, choć popełniam błędy i widzę, że to mnie wyniszcza nadal. Widzę jednak nadzieję i chęć, by mówić o tym, nie zamykać się, nie wstydzić się swojej prawdy.

      Wiem, że wiele osób z syndromem DDA/DDD przeżywało podobne dylematy i zapewne wiele osób pozostało sam na sam z sobą w młodym wieku; bez wsparcia, finansów, z lękiem, depresją, problemami…Wielu z nas zapewne uciekło z domu i zna ten ból rozdzierającej tęsknoty za toksyną, która była tak dobrze znana, ale przecież bezpieczna…Ale pewnie i wielu z nas udało się stanąć na własnych nogach i jesteśmy dobrymi ludźmi – tym się pocieszam. Dziś jestem pogubiona, ale mam nadzieję, że uda się poskładać siebie na nowo i zaopiekować się tym 8-letnim dzieckiem, które przecież wtedy nie musiało umieć być opiekunem dla matki, a potem dla pijanego ojca zastępczą gospodynią domową, małą, dorosłą dziewczynką… Dziś chcę pokochać to dziecko, ale to takie trudne, aby umieć podejść do niego umiejętnie. Widzę, że jest jak przestraszony ptaszek.

      Dziś to widzę i doznaję szoku, jak bardzo nadal silne są mechanizmy wyuczone w dzieciństwie. Jak silnie potrafię wpychać siebie w powinności, nadmierną odpowiedzialność za innych, jak silnie potrafię siebie źle traktować i wymagać bycia zawsze gotową do działania-nawet wbrew temu, co dzieje się obecnie z moim stanem zdrowia.

      Dziś już nie chcę uciekać, nie chcę wiecznie próbować przetrwać. Chcę dać sobie prawo do marzeń, do życia, do posiadania nadziei, do cieszenia się sobą, do doceniania siebie. Dziś, to ja bardzo chcę zaopiekować się tym wewnętrznym dzieckiem.

      Życie chyba różni się od (prze)trwania, prawda?

      Dziękuję za możliwość podzielenia się moją prawdą.  🙂

      Pozdrawiam Wszystkie małe i duże dzieciaki 🙂

      • Ten temat został zmodyfikowany 3 lat, 2 miesięcy temu przez duszekLesny.
      2wprzod1wtyl
      Uczestnik
        Liczba postów: 1177

        duszekLesny dziękuje za świadectwo. Celowo napisałem świadectwo, bo w wielu miejscach swojego dorosłego życia widać w Twoim opisie, że już (co najmniej) dużo widzisz, rozpoznajesz mechanizmy i przede wszystkim pracujesz nad nimi mimo wielu wewnętrznych konfliktów.

        W Twojej prawdzie zwróciłem szczególną uwagę na zdanie '(ojciec uciekał w pracę i alkohol od tej sytuacji)’ jak rozumiem w odniesieniu do zachowania taty w momencie gdy mama się kurowała.

        Dlaczego to zwróciło moją uwagę? Tak weszłaś wtedy w rolę bohatera i w Twoim wpisie zauważam urazę do babci i za pewne uzasadniona, ale właśnie wracając do zdania ’ojciec uciekł’ od tego problemu i zostawił Ciebie z tym.

        'ojciec alkoholik’, 'ojciec kat’ to wybrzmiewa już mocno i dobrze, ale odnosi się do okresu 'po tym jak mama stanęła na nogi’ – zmierzam do tego aby przyjrzeć się i ew. skonfrontować z emocjami z momentu 'ojciec uciekł’ w domyśle zostawił Cię, 'porzucił’ z leżącą w łóżku mamą.

        Dla mnie skonfrontowanie się z tym, że mama uciekała na cały dzień przed ojcem jeszcze jakiś czas temu uważałem, ze to było dobre rozwiązanie, ale konfrontując się z tym ukazuje mi się 'obraz’ mamy, która uciekła od problemów (chroniąc siebie) i porzucając tak naprawdę mnie- co dla mnie jest takim zrozumieniem lęku przed bliskością do kobiet oraz budzące się konflikty mamy ofiary i mamy, która w ten sposób mnie porzuciła.

        W momencie gdy zobaczyłem Twój wpis 'ojciec uciekł’ a w dalszej części  przedstawiłaś naturalną potrzebę otwarcia się w tym jak rozumiem na mężczyzn wyobrażam sobie, że skonfrontowanie się z lękiem (konkretnie z tamtym momentem gdy zostałaś z mamą a 'tata uciekł’ od problemu? może mieć znaczenie przy Twoich relacjach z mężczyznami.

         

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 2 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
        dda93
        Uczestnik
          Liczba postów: 624

          Duszku Leśny, bardzo mocne są dla mnie słowa o „wylegiwaniu się na wygodnym materacu własnej krzywdy”. Nigdy się jeszcze nie spotkałem z tak porażająco trafnym opisem wielu współuzależnionych matek (w tym mojej własnej)… i nie tylko matek, bo także niektórych osób z silnie rozwiniętym syndromem DDA, które nie chcą lub boją się wykonać pierwszy krok do wyjścia z tej pułapki…

          Damroka
          Uczestnik
            Liczba postów: 12

            Hej, to „wylegiwanie się na wygodnym materacu własnej krzywdy” to szeroko powszechny program „ofiary”. Osoby z syndromem DDA i DDD nie są od niego wolne. Często go nadużywają, wielu ludzi go nadużywa, bo jest właśnie WYGODNY. Lepiej jest narzekać, obwiniać, zwalać winę, tłumaczyć, że to, że tamto, gdybać i przywoływać tysiące argumentów, niż coś zrobić. Coś postanowić. Postanowić, że już dosyć i coś zmieniam. Jako dziecko nie mieliśmy za dużo możliwości o zmian, ale jako dorośli jesteśmy-my kreatorami naszego życia. Nie jedźmy dalej na programie „ofiary”, bo choć jest wygodny, będziemy przegrywać samych siebie i nasze życie. Pracujmy nad sobą i zmianą schematów. Bądźmy świadomi naszych ukrytych programów. Obserwujmy siebie uważnie.
            Ghandi powiedział: Bądź zmianą jaką chcesz widzieć w życiu.
            Pozdrawiam.

            duszekLesny
            Uczestnik
              Liczba postów: 12

              2wprzod1wtyl: zastanawiam się nad tym, co napisałeś. Mama – ofiara i mama, porzucająca:

              Dla mnie skonfrontowanie się z tym, że mama uciekała na cały dzień przed ojcem jeszcze jakiś czas temu uważałem, ze to było dobre rozwiązanie, ale konfrontując się z tym ukazuje mi się 'obraz’ mamy, która uciekła od problemów (chroniąc siebie) i porzucając tak naprawdę mnie- co dla mnie jest takim zrozumieniem lęku przed bliskością do kobiet oraz budzące się konflikty mamy ofiary i mamy, która w ten sposób mnie porzuciła.

              Myślę, że właśnie tak postrzegam i moją matkę, a w zasadzie latami ją przecież usprawiedliwiałam, bo w moim mniemaniu było jej bardzo trudno w tej biedzie, z problemami zdrowotnymi, z mężem alkoholikiem, który był niezaradny przez coraz bardziej pogłębiający się nałóg. Chciałam jej pomagać, ba, ja uważałam, że to w jakiś sposób mój obowiązek. Ojca obarczałam winą za rozpad rodziny.  A dopiero po latach, teraz, pod wpływem terapii widzę mamę porzucającą, która tak naprawdę zawsze była najważniejsza tylko dla siebie (przy całym moim szacunku do niej za moje wychowanie). U mnie porzucenie przez matkę sprawia, że mam poważne problemy w relacjach z kobietami (bywam uległa), natomiast wobec mężczyzn (dziękuję tato) – ostra ze mnie dzida. 😉 Przez to lgnę do kobiet… Jak mucha do … Szczególnie tych starszych.  A jak to wygląda u Ciebie? Tzn. chodzi mi o postrzeganie Twojego problemu bliskości  z kobietami?

               

              dda93, wielokrotnie zastanawiam się nad tym, jak niesie się dalej, w relacji matka – dziecko, schemat takiego współuzależnienia. Pewnie nie tylko ja wpadałam w sidła przyjmowania właśnie tej roli w relacjach… Myślę jednak, że mimo tego, jak niewiarygodnie silne jest oddziaływanie tego wyuczonego mechanizmu, warto wyrywać się ze szpon swojej wewnętrznej ofiary do skutku… Oby tylko sił starczyło. 😉

               

              Damroka, otóż to, świadomość może uratować przed kolejnym wpadaniem jak śliwka w kompot w to, co stare, znane, nielubiane, ale przecież bezpieczne…

               

              dda93
              Uczestnik
                Liczba postów: 624

                duszekLesny napisała:

                dda93, wielokrotnie zastanawiam się nad tym, jak niesie się dalej, w relacji matka – dziecko, schemat takiego współuzależnienia. Pewnie nie tylko ja wpadałam w sidła przyjmowania właśnie tej roli w relacjach…

                Wiesz jak jest 😉 Jeżeli 10- czy 12-letnie dziecko ma być matką dla swojej niespełna 30-letniej matki, to potem odruchowo przyjmuje rolę „worka treningowego” dla innej kobiety. Analogicznie z córką i matką, albo córką i ojcem. Wynosimy z domu pewne silnie toksyczne schematy. Ale od tego jesteśmy czującymi i myślącymi ludźmi, od tego są terapie, od tego są mądre książki i spotykanie życzliwych osób, które też kiedyś coś już przeżyły – żeby zneutralizować tę skłonność 🙂

                2wprzod1wtyl
                Uczestnik
                  Liczba postów: 1177

                  A jak to wygląda u Ciebie?

                  Relacje z mężczyznami bywają rywalizujące i dominujące z dystansem z podświadomym założeniem, że jak nie zdominuję (nie kontroluję) to zostanie taka relacja wykorzystana przeciwko mnie (zostaną wykorzystane moje słabości).

                  Z kobietami na dystans czyli takie Ty mi coś ja Ci coś tyle, że bez zależności (od już sporego czasu nie wchodzę w takie relacje) albo pogadać to swobodnie i gdy dziś ma szansę się coś wyklarować bliższego pojawia się lęk i to spory mierząc na skali i nagle 'ogrom’ ważnych spraw, ktòrymi 'trzeba się 'zająć’ (włącza się uciekaj tyle, że w takiej 'ukrytej’zakamuflowanej przed samym sobą formie czyli teraz trzeba zająć się sprawami-te sprawy są ważne i stąd wiarygodność i wewnętrzne przekonanie, ale spokojnie można realizować ròwnolegle).

                  Teraz po rozmowach z terapeutą gdy mam świadomość takich 'ucieczek’ mogę to obserwować i to już jest dużo. To jeszcze nie działanie, ale sama świadomość pozwala mi stanąć przed lustrem i powiedzieć wcale tyle czasu na tą sprawę nie potrzebujesz albo ta sprawa to jest proces i wcale nie trzeba czekać na zakonczenie- można ròwnolegle

                  Ogòlnie sam lęk wiąże się z tym, że ktoś pozna Twoje słabości i będzie umiał naciskać przyciski a wręcz może to wykorzystać a rzecz w tym, że bez podjęcia ryzyka nie da się tego sprawdzić (bliską relacja kojarzy się z bòlem z jakimś strachem, wykorzystaniem, zależnością).

                  I tak może się stać tyle, że to jeszcze nie koniec świata a po drugie dziś nie jesteśmy zależni, bo jako dorośli sami możemy o siebie zadbać gdy ktoś nas chce nadużyć. (wiem w rzeczywistości gdy dochodzą np. uczucia wcale takie łatwe nie jest, ale faktem jest, że możemy zakończyć relację nas krzywdzącą)

                Przeglądasz 7 wpisów - od 1 do 7 (z 7)
                • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.