Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Ojciec chlał całe życie. Jestem w rozsypce.

Przeglądasz 1 wpis (z 11)
  • Autor
    Wpisy
  • Bohemiczna
    Uczestnik
      Liczba postów: 5

      Cześć. Chciałabym zaktualizować wątek który napisałam wcześniej.

      Od ostatniego wpisu było tak, że uczęszczałam na terapię dla dda, terapia mnie osłabiła, bywało różnie ale potem było chyba lepiej, dokształcałam się również w domu (jakieś filmy, poradniki na YouTube itp.), i ten czas (to już chyba około 2 lat) zleciał dość spokojnie. Oczywiście zdarzały się stresy, nawroty lęków ale do tego stopnia, że potrafiłam sama się opanować i wyciszyć, bez leków i pomocy innych.

      Ojciec od momentu kiedy wywołał pożar w mieszkaniu tułał się to tu, to tam. Wiele można by opowiadać. Ogólnie stał się bezdomnym. Do tego stopnia wypierał nałóg, że nawet już nie mając butów twierdził, że problemu nie ma. W pewnym momencie postanowiłam się odciąć a było to tak : wpuściłam go raz, drugi, trzeci do domu, coś mu dałam, potem już przychodził codzień lub co 2 dzień. Miałam dość, chodziłam zestresowana, podenerwowana, zaraz miałam ataki lękowe, bałam się wracać z pracy że znów sterczy pod moim domem. Jakieś próby rozmów, że ma problem, że są instytucje które pomagają kończyły się tym, że się obrażał. Byłam wykończona i wkoncu dobitnie mu z mężem uświadomiliśmy, że ma przestać nas nachodzić. Przestał ale w zamian notorycznie nachodził mojego brata (brat wrócił zza granicy) i to nawet w miejscu pracy. Brat również był wykończony. To było na zasadzie daj palec to już weźmie całą rękę.

      Wszystkich to bardzo męczyło.

      Było jeszcze wiele innych sytuacji, w których stwarzał problemy ale chyba już sobie to daruję by opowiadać.

      Widywałam go jeszcze na mieście z jakąś rozwalona głowa. Bywało i tak, że mnie to już nie wzruszało.

      Udało mu się wsiąść nawet jakiś tel na raty, podając mój numer kontaktowy bez mojej wiedzy, potem wydzwaniali do mnie, że czegoś nie spłacam i dług mi rosnie. Ale sytuację już wyjaśniłam.

      Doprowadził się do takiego stanu wycieńczenia organizmu że zabrało go pogotowie. Poinformowano mnie, że ojciec jest na sorze i zgodził się na detox więc zawiozą go na oddział. Że gdzieś tam oczywiście w głowę się uderzył.

      No i się zaczęło. Wszystko na nowo. Wróciły nerwy, stres, ból brzucha, stan w którym boje się, że zaraz dostanę ataków paniki. Byłam poprosić o jakieś wspomagacze farmakologiczne bo wiem że rozkręca się coraz bardziej. Natłok myśli związany z sytuacją mnie przeraża i przerasta. On nie ma ubezpieczenia, nie pobiera emerytury, wszędzie trzeba chodzić dopytywać, wyjaśniać, odbijać się od drzwi do drzwi. Istny koszmar. Pobyt w szpitalu na detoxie na szczęście pokryje opieka społeczna. W zusie powiedziano tylko że ma dużo długów, z emerytura nic nie załatwił bo nie doniósł żadnych dokumentów i na tą chwilę jest to kwota 136 zł ale żeby to dostać i tak musi przyjść on, dołączyć wnioski i inne papiery, otworzyć konto w banku… Że bez niego nic nie załatwimy. Dokumenty z różnych miejsc pracy a było to za czasów komuny chyba trzeba wyciągać z różnych archiwum. Wszystkiego dowiadywał się mój brat bo wziął to na siebie ale nawet jego to wszystko przerasta, tym bardziej, że właściwie jest za granicą a tu był akurat kiedy to się wydarzyło.

      Przeraża mnie co będzie dalej. Za bardzo nie wiemy w jakim jest stanie bo nie można wchodzić na oddział a lekarz dość oszczędnie mówi. Bylibyśmy za tym aby od razu po detoxie poszedł na porządny odwyk ale nie robię sobie nadziei.

      Takie sytuacje wywołują u mnie paraliżujący lęk i już umówiłam się do psychiatry z sobą bo wiem, że moja psychika da mi ostro popalić. Moje zmartwienie dotyczy tego co z nim zrobić kiedy wyjdzie z detoksu. Jest bezdomny schorowany na ulicy zaraz wróci do chlania. Absolutnie nie wezmę go do siebie, nie dlatego, że jestem zła córka a dlatego że wiem, że wtedy to ja wyląduje w psychiatryku. Ten człowiek wywołuje u mnie tak skrajne emocje, że nie mam siły sama do siebie. Rodzina np. ciotki nie pomagają swoim gadaniem. Myślałam, że otrzymam jakieś wsparcie czy coś bo stresuje mnie to wszystko co dalej, a usłyszałam tylko jaki on biedny, ma 3 dzieci i żadne nie umie mu pomóc. Wściekłam się tylko. Całe życie żałują człowieka, co naokoło narobił mnóstwo problemów. Ale jakie my szkody całe życie musimy ponosić to nikt nie widzi tylko gadanie że niewdzięczne dzieci.

      Oczywiście żal mi go. Może kiedyś był fajnym pracowitym chłopem ale niestety nie za mojego życia, bo za mojego życia tylko chlal , za nic nie płacil, nie pracował, wszystko w nosie.

      Czy ktoś może mi coś poradzić? To, że muszę zadbać o swój stan psychiczny to już wiem i działam. Ale co zrobić z tym człowiekiem? Boje się że wyjdzie na ulicę, znów zacznie chlac, i będą mnie obwiniać, aż wkoncu wmówią mi ludzie te poczucie winy że mogłam go wziasc do siebie. Ale ja nie mogę, nie mam na to psychy, ten człowiek nie umie się zachowywać, cierpi na zbieractwo, nie chce mu się dbać o higienę nawet kiedy ma dostęp do wody i środków czystości, nie mam funduszy aby utrzymywać dorosła osobę, pracuje za minimalną krajową i sami ledwo dajemy radę przy obecnych cenach. Ja choruje i muszę dbać o higienę w nadmiarze.

      Proszę wszystkich o jakieś sensowne rady bo nie chce aby znów znalazł się na ulicy i proszę o nie zarzucanie mi winy bo to już zrobiły ciotki.

      Dziękuję.

       

    Przeglądasz 1 wpis (z 11)
    • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.