Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Po prostu muszę to z siebie wypuścić

Przeglądasz 7 wpisów - od 1 do 7 (z 7)
  • Autor
    Wpisy
  • pat-sta
    Uczestnik
      Liczba postów: 3

      Moja żona ma DDA. Generalnie, jak czytam forum – to klasyka. Unikanie rozmów, reakcja agresją na wszystko co w jej oczach ją „atakuje”, dobieranie sobie „przyjaciółek” które poklepują ja po plecach. Problemy z obowiązkami domowymi, stałą pracą, właściwie czymkolwiek co można nazwać „rutyną dnia codziennego”. Poniżanie mnie, oskarżanie o rzeczy które nie istnieją, które są tylko argumentami w danej chwili aby uciąć dyskusje. Założyła mi niebieską kartę, jednak sprawa nie wyszła, bo to jednak poważny temat i sprawa jest dość dobrze badana. Na dodatek jej rodzina potwierdziła moja wersję. No szał. Nie pisze o po to, żeby otrzymać jakieś dobre rady od Was. Wiem, że nie ma panaceum, że wszystko wymaga pracy czasu itp a i tak nie ma gwarancji sukcesu. Pisze tu, bo po prostu potrzebuje zrozumienia. Bo mam już dość udowadniania ciągle swojej niewinności, obalania jakiś wyimaginowanych oskarżeń, znoszenia ciągłego poniżania, szantażu emocjonalnego … chce Wam po prostu powiedzieć, że mi ciężko. Moja żona to na prawdę bardzo mądra i inteligentna osoba, empatyczna, piękna, zaradna życiowo. Jednak za każdym razem koncertowo niszczy to co ją otacza, bo czuje się gorsza, brzydka, zagrożoną i Bóg jeden wie co jeszcze. Ten sam Bóg wie, że w moich oczach jest właśnie najpiękniejsza, najmądrzejsza, najwspanialsza na świecie i tylko z nią chce być.  Co lepsze, w oczach całego otoczenia własnie za taką uchodzi, z tym że większość także wie, ze koncertowo niszczy siebie i otoczenie. Ale nie mam już siły. Nie wiem co mam robić lub nie robić. Właściwie, to nie wiem jak mam znaleźć w sobie siłę, by to znosić. Tak strasznie bolą mnie jej czyny tudzież zaniechania, tak strasznie boli mnie jej ostentacyjna obojętność, tak bardzo raną mnie jej słowa i milczenie. I to nie tak, że jestem sam jeden na świecie, że znajomi czy rodzina (jej i moja) nie widzą problemu – mam to szczęście, że w sumie nie jestem w tym sam. Mogę liczyć na zrozumienie. Jednak, teraz w takich chwilach, o 22:13 jestem sam. Wiem, że nie da się inaczej, ale ta samotność mnie zabija. Niszczy mnie wewnętrznie. Chciałbym po tym dniu pracy, przyjść do domu w którym czeka na mnie żona. Czeka na mnie, to znaczy chciała by żebym przyszedł. Cieszy się z mojego przyjścia. Nie szuka pretekstu do kłótni, tylko po to aby uniknąć niewygodnych rozmów, aby złością zagłuszyć wyrzuty sumienia. Ona jest jak alkoholik, tyle, że nie upija się alkoholem, ale złością. Ta złość ją uodparnia, zagłusza ból, strach, pobudza do działania, paradoksalnie daje ukojenie. Mnie jednak zabija, każdego dnia ginie kawałek mnie. Kawałek nadziei, radości, tęsknoty do niej. Czuje, że w odruchu obronnym zaczynam ją deprecjonować. „Nie przejmować” się jej słowami. Ale nie da się nie przejmować wybiórczo. Czuje, że stoję na granicy. Po jednej stronie jest empatia, zrozumienie, troska, ale i ból oraz strach. Po drugiej zaś stronie, jest cynizm, pogarda, interesowność, ale nie ma bólu i nie ma strachu. Nie chce iść w stronę cynizmu, ale nie tak strasznie boli mnie empatia. Gdybym miał opisać jakie uczucia są we mnie, to powiedział bym, że jakaś niezrozumiała mieszanka strachu, bólu i miłości. Nie ma czegoś więcej, czy czegoś mniej. Te uczucia się wzajemnie przenikają. Często czuje, że jestem o krok od szaleństwa, że nie da się tego znieść, że jak przeciążony silnik w końcu się zatrze, tak moja jaźń po prostu zwariuje. Po prostu chciałem Wam o tym powiedzieć. Nie mam siły to udowadniać, argumentować, po prostu chce żeby ktoś uwierzył mi na słowo. Kilka ostatnich lat życia spędziłem na przekonywaniu mojego otoczenia, co się właściwie dzieje. Sprawa musiała na prawdę zajść daleko, żeby ludzie zrozumieli, ale nie tylko zrozumieli, ale bazując na empatii współodczuli o co właściwie chodzi. Czemu to robiłem? Bo walczyłem z ciągłymi oskarżeniami mojej osoby. O wszystko. O przemoc, o agresje, o bark chęci do rozmów, o pieniądze, o dzieci, o …. wszystko. A ja bym chciał, tak po prostu Wam powiedzieć, że mi na prawdę ciężko. Że mam 180 cm wzrostu, 36 lat, ważę 100 kg, jest ze mnie kawał byka, że jestem zaradny życiowo, że potrafię wykafelkować, wyprasować, negocjować, zarządzać, pracuje w gigantycznej korpo, zarabiam dobre pieniądze, że jestem instruktorem harcerskim, mam 3 cudownych dzieci, najpiękniejsza i najmądrzejszą żonę na świecie – ale jestem niesamowicie nieszczęśliwy, bo przez cały czas się boje o co tym razem będzie kłótnia. Że czuje się wykastrowany przez żonę, że tracę do siebie szacunek, że zaczynam czuć się nikim, bo pomimo że naprawdę dużo w życiu osiągnąłem, że zaczynałem w małym mieszkaniu gdzieś na jednym z polskich blokowisk, a doszedłem dalej niż bym kiedykolwiek marzył i to w zgodzie z własnym sumieniem, nie kradnąc, nie oszukując, ale pracując naprawdę ciężko – to czuje się zgnojony, bezbronny i nieporadny w obliczu mojej żony. Po prostu chciałem Wam to powiedzieć. Nie wiem co dalej.

      szorstkiczopek
      Uczestnik
        Liczba postów: 58

        Idź na psychoterapię. To dalej.

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581

          Hej,

          Rozumiem i współczuję ci. A czy ty sam masz podobną historię z domu (DDA/DDD)? Czy szukasz wsparcia dla siebie w tej sytuacji?

          paulina
          Uczestnik
            Liczba postów: 8

            Pat-sta nie poddawaj się mówi Ci to taka żona z DDA ,poprostu twardo powiedz żonie że musi iść na terapię , mitingi,zacząć coś robić z sobą. Ja zaczęłam ,jest ciężko ale mini kroczkami walczę z tym ,nie jest łatwo bo ranie często swojego męża 🤔 wiem o tym ,staram się coraz rzadziej ale jest to naprawdę ciężkie.Wiem że komuś kto nie zna tych tematów ,wydaje się że przecież to wszystko jest normalne.

            Nie jest latwo-czasem wolę spaść parę metrów w dół ,niż wziąsc męża za rękę,tak było dziś na stromym szlaku🙄czemu tak jest nie wiem – ale walczę z tym …Więc jeszcze raz trzymaj się i też Wałcz✊✊✊

            Hipis
            Uczestnik
              Liczba postów: 13

              Oboje powinniście natychmiast udać się do psychologa rodzinnego oraz powinniscie poszukać razem wsparcia u specjalisty od DDA, i to jak nayszybciej. Czyli jak nie zrobiłeś tego dziś to zrobiłbym to jutro o 8 rano. Ja spędziłem sporo życia z DDA i tego się nie da naprawić samemu, nie ma szans. Jak ktoś mówi że rozumie dda i pracuje nad mężem czy żoną dda to wlewa wodę do pustej studni. Tylko specjalista wam pomoże, i to oboje musicie chcieć. Dodam że nie pomogą wam rozmowy na te same tematy, zmiany w życiu, wspólne wyjazdy, czy spojrzenie na fakt że macie razem dzieci, kredyt czy mieszkanie. Tylko specjalista Wam pomoże. I najważniejsze to Ty i Twoja żona powinniście iść do psychologa, nie wysyłaj jej samej sam też musisz iść. Inaczej będzie jeszcze gorzej.

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 4 lat, 2 miesięcy temu przez Hipis.
              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 4 lat, 2 miesięcy temu przez Hipis.
              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 4 lat, 2 miesięcy temu przez Hipis.
              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 4 lat, 2 miesięcy temu przez Hipis.
              pat-sta
              Uczestnik
                Liczba postów: 3

                @szorstkiczopek – powiedz mi coś, pytam szczerze. Napisałem, że nie oczekuje rad tylko zrozumienia, a Ty mi dajesz radę i to jeszcze w tak dość bezpardonowy sposób – dlaczego? Rada zupełnie nie trafiona, bo pomijając, fakt że skoro napisałem, że została mi założona niebieska karta co jest jednoznaczne z defacto przymusem terami dla osoby „podejrzanej o stosowanie przemocy”, ale rozumiem, nie każdy musi znać procedure niebieskiej karty. Założyłeś, ze nie chodzę na terapię, a to nie prawda, bo chodzę. Więc dałeś mi chybioną radę pomimo, że jej nie chciałem, nie dałeś mi zrozumienie chociaż tego oczekiwałem. Szczerze pytam, bez podtekstów czy zaczepki:

                • czemu założyłeś że wiesz, a nie spytałeś?
                • czemu zrobiłeś coś, o co nie prosiłem?
                • czemu udzieliłeś odpowiedzi wbrew moim oczkowaniom? Przecież wystarczyło zignorować wątek, skoro nie byłeś w stanie dać mi to o co proszę.


                @truskawek
                – Dzięki :). Odpowiedź na Twoje pytanie brzmi „tak i nie”. To znaczy ja pochodzę z rodziny gdzie ojca nie było, to raz. Dwa, rzeczywiście był pewien epizod w moim życiu w którym można powiedzieć, że żyłem w rodzinie alkoholowej, ale to był epizod. Żeby być precyzyjnym, od „dzień dobry do do widzenia” nie więcej niż 2,5 roku. Matka spakowała nas jak sprawa się rozkręciła i tyle było z epizodu. Żeby tak w kilku słowach opisać mój bagaż, to spłaszczę wszystko. Muszę zacząć jakieś 100 lat temu, gdyż 1/4 moich genów pochodzi z mezaliansu (pradziadek szlachta, prababcia chłopstwo), rodzicie mojej matki się rozwiedli. Mój ojciec był adoptowany i nieakceptowany przez ojca z nadopiekuńczą matką. Moja matka nigdy nie wybaczyła swojemu ojcu że rozszedł się z moja babcią, na dodatek nigdy nie poznałem mojego dziadka, chociaż mieszkał w sąsiednim mieście. Finalnie moja matka zmarła jak miałem 21 lat, więc praktycznie od wtedy jesteś sierotą (teoretycznie nie, bo mój ojciec chyba gdzieś żyje, słowo klucz to „gdzieś” i „chyba”). Więc jak najbardziej miałem dysfunkcje w rodzinie. W związku z tym wszystkim, nie przelewało nam się też finansowo ale mimo wszystka opowiem tak: ja zawsze czułem i czuje się bardzo kochany przez rodzinę (tą która mnie otaczała). U nas w domu, bardzo często mówiło się słowo kocham. Ale tak wiecie, tak często, kilkanaście razy dziennie. I to nie tylko w relacji moja matka – ja. Ale także w relacji z babcią, wujkiem, ciocią, kuzynostwem. Taka była/jest maniera. Siedzi się przy obiedzie i nagle ktoś komuś mówi, „ej, kocham Cię”. Bez powodu. Wiem, że tą manierę wprowadziła moja matka już jako dorosła osoba, ale przed moim urodzeniem, więc z mojej perspektywy było tak od zawsze. To nie znaczy, ze zawsze jest/ było sielankowo. Raczej nie. Kłótnie u nas przybierają formę spektakularną. To znaczy jest taka zasada (w sensie nie ma samej w sobie, po prostu jest tak bo wszyscy tak robią), że nie ma uciekania z pola walki. Jak sprawa jednak eskaluje i z różnicy zdań robi się prawdziwa kłótnia, to nie ma tak, że nagle któraś strona kończy w środku zdania i cześć. Walczy się do końca. W sensie albo jednak wychodzi z tego jakaś konkluzja, albo ktoś kogoś przekonuje, albo wszyscy są tak zmęczeni, że przestają i jak opada kurz to w sumie sprawa okazuje się błaha. Oczywiście zdarza się, że ktoś trzaska drzwiami i wychodzi, ale to raczej jest przerwa między rundami, niż koniec walki. I dla osoby z boku może wyglądać to dość patologicznie, ale prawda jest taka, ze nie ma tematów tabu, czy takich do których się nie wraca, czy jakiś przemilczanych żalów. Zresztą, cały czas jest w tle to „kocham cię” – więc finalnie zawsze kończy się na plus. I stąd np. mój problem z DDA które unika wracania do trudnych tematów, rozmów itp. To wbrew mojej naturze. Co do terapii. Jak już pisałem jestem w trakcie (bo poniekąd muszę) i jestem po (jakieś 10 lat temu) bo chciałem właśnie cała tą historię rodziny i brak ojca jakoś poukładać. Ale powiem tak, chodzenie teraz na terapie, to takie jakby bez sensu.  Dla mnie to wygląda tak, jakby ktoś mnie bił kijem bejsbolowym, a obok stał lekarz i na bieżąco składał kości. No bez sensu. Przecież to nie o to chodzi, żeby ja miał kości poskładane, tylko aby mnie nie bito. Byłem na terapii jak chciałem przepracować przeszłość zrozumieć itp. A co ja tu zrozumiem i przepracuje? Że moja żona ma DDA, nie chce rozmawiać, czuje się niedowartościowana, itd? OK, ale co dalej? Wracając do wartości dodanej moje terapii – nie potrafię jej znaleźć. Mi bardziej potrzeba instrukcji obsługi i poczucie, że ktoś mnie rozumie. A jak komuś płace 160pln za godzinę, to nie mam tej pewności że on mnie rozumie, bo jest profesjonalistą czy bo mnie szczerze po ludzko rozumie. Ale po trafieniu na tą stronę, czuję że wartością dodana było by uczestnictwo w grupie wsparcia. Tyle, ze o ile istnieją takie grupy dla DDA, dla małżonków alkoholików, to nie znalazłem takiej dla małżonków DDA. Jeżeli ktoś takową zna w okolicy śląska, Opolszczyzny czy małopolski, to niech da znać.


                @paulina
                . dzięki. Nawet nie wiesz co bym dał, żeby moja żona zdobyła się na taką szczerość ze mną. Wyobrażam sobie, ze wieczorem mi mówi, właśnie to co Ty teraz. To było by najpiękniejsze co bym od niej mógł dostać. Szczerość i zaufanie. Jeżeli mogę, chciałbym Cię spytać czy z Twoim mężem jesteś tak szczera? A jeżeli nie, to czemu ze mną byłaś? Pytam w kontekście mnie jako męża właśnie. Co musiało by się stać byś się otwarła przed mężem? Co bym musiał ja zrobić albo nie robić jako Twój mąż żebyś się otwarła? Oczywiście nie musisz odpowiadać, ale jeżeli byś odpowiedziała, może by mi to pomogło w mojej relacji z moją żoną.

                @hipis – dzięki ale status już znasz. I tak, potrzebujemy terapii małżeńskiej. Ale terapia działa tylko wtedy jak się chce. A moja żona nie chce. Więc na razie to ja się staram przeżyć i jakoś ustabilizować nasze życie, żeby było w ogóle co ratować. To trochę jak z każdą inna chorobą. Najpierw stabilizujesz pacjenta, potem robisz zabieg. Pacjentem tu jest rodzina, nie ja czy ona. Ale znów „tak, chce i czekam” na ten moment kiedy pójdziemy na terapię.

                paulina
                Uczestnik
                  Liczba postów: 8

                  Z moją szczerością w malżenstwie różnie bywa, był czas że tak się zamknęłam w sobie i nic nie mówiłam ,ale dotarło do mnie że ta droga daleko nie zajde ( choć mi było tak bardzo dobrze – taki syndrom Zosi samosia),jak zaczęłam mówić szczerze Mężowi co czuje i jak mi jest momentami ciężko to trochę jakby jest lepjej,ale to nie jest takie proste. Bo widzę  po sobie że jego reakcje są czasem takie zwyczajne,a ja bym chciała żeby mnie naprawdę zrozumiał ( ale wiem też że to jest nie mozliwe tak na 100%. Każdy jest inny ja wiem że mój problem to bardzo głęboko zakorzenione jakieś kompleksy, brak wiary w siebie a za tym idzie nie wiara w to że ktoś może mnie kochać i choćby nie wiem jak mi to udowadniał ja mam swoje teorie i potrafię dopiec tak że w pięty pójdzie.No ciężki żywot z taka żona ale ja wiem że mam problemy i staram się trochę je na mitingach uzewnętrzniać ,jak tam się wyglądam to jakby mi lżej .To chyba tyle chciałam napisać pozdrawiam

                Przeglądasz 7 wpisów - od 1 do 7 (z 7)
                • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.