Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Po terapii DDA/DDD
-
AutorWpisy
-
Hej,
Jestem DDD po terapii grupowej, która zaczęła się 10 lat temu i właśnie sobie uświadomiłem, że to aż tyle już minęło… Mam potrzebę podzielić się tym, jak się teraz mam i akurat mam też sporo czasu, żeby przez chwilę się nad tym zatrzymać i sobie poświętować. Pomyślałem sobie też, że większość tematów na tym forum zakładają osoby, które są na początku tej drogi, i może warto pokazać dokąd ona może prowadzić, skoro akurat tu jestem. 🙂
Poszedłem na terapię, bo miałem kryzys w związku i usłyszałem audycję w radiu na ten temat, która mi podpowiedziała, co właściwie mi jest. Przez całe życie czułem się jakiś „nie taki” i wiele razy starałem się zrobić coś lepiej, przestać się tak wszystkim przejmować i zbudować fajny związek. Nigdy nie miałem jednak pojęcia o co chodzi i nigdy nie było mi tak źle, żebym poszedł w ciemno, bo też bałem się podejmowania decyzji. No ale w tamtej chwili miałem już i motywację, i pojęcie, więc postanowiłem zaryzykować i po raz pierwszy skorzystać z pomocy z zewnątrz.
Oczywiście jak przyszedłem, to czułem się dosyć obco, bo nie tylko nie miałem wcześniej doświadczeń psychoterapii, ale zgodnie z radą w audycji wybrałem terapię grupową, ponieważ nie chciałbym tracić czasu na półśrodki i obawiałem się, że terapeutę mogę „zagadać”, a z grupami miałem akurat dobre doświadczenia w życiu. To był też mój problem na początku, bo jak przychodziłem i tam co tydzień była ta sama grupa ludzi, którzy mówili o rzeczach, które mnie interesowały, to poprawiał mi się humor i czułem się bezpiecznie, więc odbierałem to bardziej jako sytuację towarzyską niż miejsce, gdzie mogę zacząć wylewać swoje problemy.
Co gorsza, prowadzący nie mówili co mamy robić, tylko pokazywali mechanizmy i odwoływali się do tego, co mieliśmy w domu, co dawno już mnie nie interesowało i nawet nie bardzo pamiętałem co konkretnie tam się nauczyłem. Ale skorzystałem z tego, że mogłem tam siedzieć i sobie słuchać albo komentować cudze historie, i że jestem dosyć cierpliwy – postanowiłem się nie napinać i płynąć z nurtem zamiast przejmować inicjatywę. A jak chwilami nie czułem nawet po co tam jestem, to powtarzałem sobie, że „skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?”. Nie miałem innego pomysłu, miałem możliwość, więc zostałem – i dobrze.
Do końca terapii sporo usłyszałem i trochę posprawdzałem. Zobaczyłem przede wszystkim (dopiero po kilku miesiącach) jak bez przerwy towarzyszy mi lęk i wstyd w grubych warstwach, i cokolwiek bym robił albo nie robił, to mam zawsze pod spodem. To był bardzo trudny moment, bo nadal nie miałem rozwiązania, a z całą jasnością zobaczyłem jak mi naprawdę jest. Z czasem w zasadzie trudno by mi było podzielić się tym, co przeżywam, z ludźmi spoza grupy, bo nikt dokoła o tym nie rozmawiał i miałem poczucie, że nikt tego nie zrozumie. Wtedy nawet brak poczucia, że robię jakieś zmiany czy postępy, nie było tak ważne jak to, że tam jest w ogóle z kim próbować o tym rozmawiać, i że to jest regularnie.
Z czasem po prostu chyba przyzwyczaiłem się do myśli, że ten lęk i wstyd po prostu są i może kiedyś miną, a może nie, ale przynajmniej mogę się zastanowić co chcę z tym zrobić. Na grupie czasem sam coś otwierałem, a czasem usłyszałem coś ważnego od innych osób. Nie działo się nic nagłego, ale już byłem w procesie i miałem jakieś drobne zwycięstwa, więc przestało być tak źle, złapałem oddech i poczułem w końcu sens terapii.
Pod koniec byłem już bardzo zmęczony tym ciągłym kręceniem się wokół moich problemów, jakby nic innego się nie liczyło. Po drodze sam zakończyłem związek, który przecież chciałem uratować, i nie wiem czy miałbym tyle siły, żeby to zrobić, gdybym nie miał tej terapii jako stałego elementu życia. W końcu zostałem więc skupiony na własnych problemach, ale byłem już do tego dobrze przygotowany i coraz bardziej coś mi wychodziło. Oczywiście miałem silne poczucie, że to wszystko za wolno i za mało, ale i tak nie miałem nic lepszego do roboty i miałem nadzieję, że to zaprocentuje w przyszłości.
Szkoda mi było, gdy doszło do ostatniego wyjazdu, nie wiedziałem co będzie, ale też poczułem dużą ulgę, że mogę solidnie odpocząć od dłubania w emocjach i zwyczajnie pożyć. Z niektórymi osobami z grupy zachowałem kontakt, ale też nauczyłem się, że nie da się być blisko ze wszystkimi i że to nie jest jakaś moja niedoskonałość, tylko zwykłe różnice między ludźmi, więc nie napinałem się, żeby próbować podtrzymywać coś, co się zgodnie z planem skończyło. To także wyniosłem z terapii – że bardzo trudno nam coś kończyć, ale mimo tego mogę zostać przy sobie i to nie jest koniec świata.
W skrócie mówiąc, jestem bardzo zadowolony, że poszedłem na terapię. Ona sama faktycznie nie wystarczyła, choć trwała długo, ale pozwoliła mi się dokładnie przyjrzeć jakie mam mechanizmy, które mi przeszkadzają w życiu, ale też samodzielnie wymyśliłem, co chcę z tym zrobić. Na dłuższą metę brak konkretnych wskazówek od terapeutów okazał się więc dla mnie przyjemny, choć na początku tak mi doskwierał. Nadal jestem sobą takim, jakim byłem, to znaczy zmieniam się po trochu, ale wcześniej też przez całe życie się jakoś zmieniałem, tylko teraz nie towarzyszy temu taka sztywność i niepewność.
Zdecydowanie warto było i paradoksalnie – im więcej czasu mija, tym bardziej jestem zadowolony. To się okazała bardzo fajna dekada! Czego i wam serdecznie życzę.
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.