Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Problemy w małżeństwie // rozwód // DDA
-
AutorWpisy
-
Witam.
Po przeczytaniu wszystkich Twoich wpisów Szoszano muszę stwierdzić, że nawet gdybym był zdrowy, czułbym się przez Ciebie osaczonym. Pisałaś o wspólnej (z mężem) terapii i że chętnie do niej kiedyś powrócisz. A czy zastanawiałaś się nad terapią dla siebie samej? Pozdrawiam.
Oskar DDA a ja się z Tobą nie zgodzę – Szoszana nie „osacza” swojego męża a chce się zorientować wtf is going on. Jak ktoś się wymeldowuje z dnia na dzień z zaangażowanego związku i przejawia swoim zachowaniem zmianę nicym Mr. Hyde to chyba jest niepokojąca sytuacja?
Nie mam DDA, spotkała mnie podobna historia z moim byłym DDA. Zostawił mnie z dnia na dzień i jeszcze obwiniał mnie o to że go „nie szanowałam” i „jego było zawsze mniej ważne” , że „nie mógł być sobą”. Jak z nim rozmawiałam na argumenty to jednak przyznawał, że w związku byłam czuła, wspierająca i dobra. Ale ta wolta (nagłe odejście) pokieraszowało mnie bardzo, oczwiście szukałam winy w sobie, poszłam na kilka spotkań z psychologiem i nagle mnie olśniło – nie można człowieka DDA traktować jak ułomnego. Jeśli podjął decyzję o rozwodzie i zakończeniu związku to należy to uszanować z pełnym spektrum konsekwencji. Podział majątku, podział opieki na posiadanymi zwięrzętami, potomstwem.
Szoszana – nie czekaj, idź dalej, co ma być to będzie, jesteś warta realcji w której partner traktuje cię po partnersku – komunikuje swoje potrzeby, pochyla się wspólnie nad problemami w związku.
Fajnie że się doedukowałaś z tematyki DDA ale teraz to mąż, jeśli mu pozwolisz powinien naprawić co zespuł. Jeśli tego nie zrobi, to znaczy że nie rozumie CO zrobił.
Dbaj o siebie!
Dziewczyny, nie chciałbym w żaden sposób umniejszać Waszego bólu po rozstaniu, ani też rangi Waszych zakończonych już związków. Tym bardziej, że gdy zaczynałem pisać w tym wątku mój nowy związek rozkwitał. Teraz zaś pozostały mi po nim tylko popioły…
Jednak z perspektywy moich doświadczeń zakończenie związku, w którym nie ma dzieci (a także wspólnych mieszkań, wspólnych zwierząt, wspólnego kredytu, wspólnego kręgu znajomych) wydaje się dosyć… łatwe.
W większości przypadków – o ile nie było to coś naprawdę wyjątkowego lub sami nie pielęgnujemy wspomnień „lepszych” czasów – po roku, 5 czy 10 latach rana się zabliźnia, praktycznie bez śladu. A nasz były partner czy partnerka staje się tylko malejącym punkcikiem we wstecznym lusterku. Imieniem z przeszłości.
Dużo trudniej jest, gdy w związku pojawily się dzieci. Wtedy jesteśmy na (choćby okazjonalne) widywanie byłego partnera skazani. Ten ktoś nas zranił, zawiódł, zdradził lub porzucił. A jednak nie można go całkowicie wykreślić z krajobrazu, zapomnieć i wyrzucić, bo mamy z nim wspólne dzieci, które – choć na siebie nawzajem często nie możemy patrzeć – oboje tak samo bardzo kochamy. A kiedyś może także wspólne wnuki.
Czasem jest jeszcze tak, że gdy spotykają się dwie zranione osoby, ich mechanizmy i rany „zazębiają się”. I wcale nie czyni to ich relacji mniej wartościową, choć w tle po obu stronach przewijają się rodzinne dysfunkcje. I wtedy też trochę trudniej się rozstać. Bo mamy wrażenie, że taka osoba może trochę bardziej niż „ktoś z zewnątrz” nas rozumie…
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.