Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD przerwy w terapii = złe samopoczucie

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 19)
  • Autor
    Wpisy
  • mmmmmmart
    Uczestnik
      Liczba postów: 27

      Cześć

      czy ktoś był z Was na indywidualnej terapii dla DDA w ośrodku terapii uzależnień (w sensie w ośrodku państwowym a nie u terapeuty prywatnego)?

      jak to u Was wyglądało? ja zapisałam się w lutym, miałam pierwsze spotkanie z jednym panem, któremu powiedziałam co i jak, postawił mi diagnozę PTSD, ale nie pasowało mi się z nim spotykać bo miał niepasujące mi godziny pracy. Zapisałam się więc do kogoś innego, na spotkanie czekałam miesiąc, później kolejny miesiąc, później miałam 3 pod rząd tydzień po tygodniu a teraz kolejne dopiero za 1,5 miesiąca.

       

      Nie lubię metafor i abstrakcyjnego opisywania rzeczywistości, ale ktoś gdzieś powiedział czy napisał że jak się pójdzie na terapię i zacznie mówić głośno o tym co siedziało w człowieku i o tym o czym nikomu się nigdy nie mówiło to tak jakby rozdrapać rany i pozostawić je takie sączące się i dokładnie tak się właśnie czuję.

      Czuję się bardzo źle odkąd poszłam na terapię, czy ktoś z Was tak miał? Przed terapią było niby wszystko ok, funkcjonowałam sobie te x lat absolutnie bezemocjonalnie a teraz jakby coś się dziwnego we mnie działo co sprawia że jest mi mega źle. To nie jest złe samopoczucie psychiczne ani dołek tylko jakby emocjonalne, sama nie wiem jak to opisać, nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego stanu, zawsze uważałam się za twardą babę a czuję się totalnie poskładana. Nie mam ochoty nikogo widzieć ani z nikim się spotykać, mam ochotę leżeć na łóżku i gapić się w sufit a tak naprawdę to najchętniej wyjechałabym sama w te przysłowiowe Bieszczady i wracała tylko na te 50 minut terapii. W sumie ostatnio ciągle łażę po lesie, nie mogę sobie miejsca znaleźć. Na dodatek dostałam dziś telefon ze znowu mi się kolejne spotkanie przesuwa o kolejne 2 tygodnie a terapeuta nawet nie pamięta mojego imienia po 4 sesjach czyli 4 wspólnie spędzonych godzinach i w ogóle jakby mu nie zależało i miał w dupie i czuję od niego totalną oschłość. Mam ochotę strzelić sobie w łeb. Potrzebuję terapeuty, potrzebuję pogadać bo tyle się we mnie dzieje odkąd jestem w terapii ile nie działo się chyba odkąd żyję. Miał tak ktoś? Jakieś rady, spostrzeżenia, słowo otuchy? Co mam robić?

      • Ten temat został zmodyfikowany 2 lat, temu przez mmmmmmart.
      • Ten temat został zmodyfikowany 2 lat, temu przez mmmmmmart.
      • Ten temat został zmodyfikowany 2 lat, temu przez mmmmmmart.
      • Ten temat został zmodyfikowany 2 lat, temu przez mmmmmmart.
      rasputnik
      Uczestnik
        Liczba postów: 50

        Tak to niestety funkcjonuje. Etatowi psycholodzy z takich osrodkow są mocno obciążeni pracą a i nie dostają za to specjalnie dobrych pieniędzy, więc każdy pewnie ma dodatkowo prywatną praktykę i robi 10 rzeczy na raz. Jeśli jest taka możliwość to spróbuj poszukać np spotkań grupowych – jak już są to raczej odbywają się regularnie.

        mmmmmmart
        Uczestnik
          Liczba postów: 27

          Problem w tym że ja się nie czuję na siłach spotykać się w grupie, z wielką trudnością przychodzi mi otwieranie się przed jedną osobą a co dopiero przed grupą, a jakby w tej grupie jeszcze byli mężczyźni to już w ogóle.

          dda93
          Uczestnik
            Liczba postów: 628

            Myślę, że to naturalne, że tak się u Ciebie dzieje. Tak zwykle bywa, że możemy żyć miesiącami i latami tak jakby „obok” problemu, a potem jakaś furtka się otwiera, i to jest dobry moment, żeby zacząć coś robić z tym, co nam nie daje żyć.

            Nie wiem, jak dużo będzie w stanie pomóc Ci terapia, jeśli masz ją tak nieregularnie i rzadko. Tzn. coś na pewno zmieni, ale przy bardziej regularnych spotkaniach zapewne udałoby się więcej. Tym bardziej jeśli w grę wchodzi PTSD i to, skąd ono się wzięło…

            Z tego co wiem, niektórzy mężczyźni wykazują się empatią i opiekuńczością. Ale chodzi o to, żebyś Ty poruszając trudne dla Ciebie tematy czuła się bezpiecznie.

            Chyba rozumiem, co możesz w tej chwili czuć…

            Słowo otuchy jest takie, że nie zawsze musisz być silna. Czasem prawdziwa siła bierze się ze słabości. Twardość przyda Ci się do walki o siebie, a gdybyś była tylko twarda i nic nie czuła, to ta skorupka i tak by kiedyś pękła.

            Z jakiej części Polski jesteś? Może ktoś z Forumowiczów będzie Ci w stanie podpowiedzieć jakieś dobre miejsce…

            mmmmmmart
            Uczestnik
              Liczba postów: 27

              Z Zielonej Góry.

              mogłabym chodzić na terapię grupową ale mam wrażenie że tylko wtedy kiedy nie musiałabym nic mówić. Mam ogólnie problemy w kontaktach z innymi, jestem bardzo zamknięta w sobie. W innym poście widzę (Twoją?) odpowiedź, że na terapii grupowej nie trzeba się wypowiadać ale zastanawia mnie czy taka terapia bez mojego czynnego udziału mogłaby mi cokolwiek dać.

              Nie czuję się najlepiej:( czuję się dziwnie, tak jak nigdy przedtem.

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez mmmmmmart.
              dda93
              Uczestnik
                Liczba postów: 628

                Właśnie wszedłem przypadkiem na inny wątek i zobaczyłem skąd jesteś:)

                Podstawowa sprawa: Mityng to nie terapia grupowa. Na mityngu mówisz, jeśli chcesz, możesz milczeć, jeśli nie chcesz mówić, prowadzący (także DDA/DDD) jest tylko od udzielania głosu i utrzymania porządku. Na terapii zasadniczo powinnaś coś mówić, bo inaczej taka terapia może Ci dać niewiele, a i terapeuta prowadzący może Cię „wywołać do odpowiedzi”. Chyba, że milczysz z założeniem, że kiedyś się przełamiesz i odezwiesz, tylko jeszcze nie czujesz w sobie tego.

                U mnie zdiagnozowano DDA jakieś 30 lat temu i przez ten czas spotkałem wiele osób borykających się z DDA, DDD lub innymi traumami. I tak czytając Ciebie myślę, że jest bardzo duża nadzieja na Twoje zdrowienie.

                Aktywnie poszukujesz pomocy dla siebie. Masz dużą motywację. Masz dużą świadomość tego, co się z Tobą dzieje.

                Piszesz, że jesteś zamknięta w sobie (bycie introwertykiem to nie grzech) i że masz problemy w kontaktach z ludźmi. Ale jednocześnie potrafiłaś odezwać się na forum, opisać swoją sytuację i pytać o to, czego potrzebujesz. Może więc nie tyle nie umiesz komunikować się z ludźmi, co czasem się ich boisz?… Albo boisz się bycia niesprawiedliwie ocenianą (każdy z nas to przechodził w dzieciństwie)…

                Złe samopoczucie jest czasem zalążkiem dla lepszej przyszłości…

                mmmmmmart
                Uczestnik
                  Liczba postów: 27

                  Mam ogromne problemy w kontaktach z ludźmi ale chodzi tylko o kontakt bezpośredni. Na forum jest mi łatwiej „mówić” bo nikogo nie widzę, mam czas na to, żeby pomyśleć o tym co chcę napisać. Paraliżuje mnie bycie z kimś twarzą w twarz, nawet z terapeutą. Powoduje to u mnie dyskomfort i stres bo strasznie boję się chwili kiedy będę mieć pustkę w głowie i nie będę wiedziała co mam dalej mówić. A kiedy już mam tak, że nie wiem co powiedzieć, czuję się jak głupek, strasznie się silę na to żeby ułożyć w głowie jakieś sensowne i logiczne zdanie, ale zazwyczaj nie wychodzi. Kiedyś przez to usłyszałam, że jestem beznadziejna. To jest powód dla którego nie spotykam się z ludźmi sam na sam, jeżeli już to w grupie, bo w grupie uwaga ludzi nie jest skupiona tylko na mnie i nikt nie oczekuje ode mnie że ciągle będę kogoś zabawiać rozmową. Nie umiem rozmawiać z ludźmi. Nie wiem skąd to się wzięło, kiedyś tak nie było. Mam 33 lata, jestem dorosłą kobietą, w pracy na stanowisku kierowniczym, a w życiu prywatnym spotyka mnie taka żenada. Jestem przez to sama.

                  dda93
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 628

                    Jeśli jest tak jak piszesz, może tym bardziej warto o tym porozmawiać z życzliwie nastawionym i profesjonalnie przygotowanym terapeutą? To bardzo dobry motyw, na którym można pracować na bieżąco.

                    Kto Ci powiedział, że jesteś beznadziejna? Dlaczego myślisz, że ludzie oczekują, że będziesz zabawiać ich rozmową? Czy myślisz, że nikomu innemu oprócz Ciebie nie zdarza się zacięcie albo powiedzenie czegoś głupiego? Może boisz się bycia ocenianą, i to właśnie ten strach tak Cię paraliżuje? Czy nie przyszło Ci do głowy, że ktoś może Cię cenić za jakieś cechy – niezależnie od tego, czy błyszczysz elokwencją? Może dla kogoś ważna jest sama Twoja obecność? A piszesz moim zdaniem bardzo z sensem i na temat:-)

                    Na 99% Twoje problemy mogą być skutkiem negatywnych przekonań na temat własnej osoby, a te z kolei skutkiem Twoich negatywnych doświadczeń i traum z przeszłości. I możesz albo z tym żyć dalej, albo próbować coś z tym zrobić. A praca nad trudnymi emocjami wbrew pozorom aż tak nie boli:-) A za to jaka ulga później!:-)

                    mmmmmmart
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 27

                      Mówiłam terapeucie że nie lubię ciszy, w sumie tyle powiedziałam, czekam na kolejne spotkanie i mam zamiar rozwinąć ten temat. Terapeuta powiedział, że cisza jest ok i że można sobie czasami posiedzieć w ciszy i nic złego się nie dzieje. Mam taki obraz w głowie, że jeżeli spotkałabym się z kimś po to żeby sobie popatrzeć na gwiazdy w nocy, to wtedy nie stresowałabym się tą ciszą w ogóle, bo spotkałabym się z tą osobą w innym celu niż rozmowa. Jestem na początku terapii i sama terapia, sama obecność terapeuty i sam fakt, że idę tam rozmawiać jest dla mnie stresujący. Druga sesja terapeutyczna była dla mnie jedną z trzech najbardziej stresujących chwil w życiu (poza obroną pracy magisterskiej i egzaminem na prawo jazdy;)), bo wiedziałam, że nie dość, że będę musiała mówić, to jeszcze o rzeczach, o których nigdy nikomu wcześniej nie mówiłam i o rzeczach, które mnie bardzo bolą.

                      Na ostatniej sesji siedzieliśmy w ciszy jakieś 10 minut. Chciało mi się uciekać. Słyszałam, że czasami w terapii terapeuta celowo nic nie mówi (mój w ogóle jest małomówny), żeby dać podopiecznemu czas do namysłu, ale ja wtedy nie myślę. Głupie uczucie strasznie, jakbym miała próżnię między uszami;) no po prostu pusto jak w dzbanie, a jeszcze z każdą chwilą jestem coraz bardziej zła na siebie i coraz bardziej smutna bo oskarżam się sama o to co się dzieje. Nie patrzyłam wtedy na terapeutę, wyobrażałam sobie, ze go tam nie ma i że jestem sama w pomieszczeniu, żeby mi jakakolwiek myśl przyszła do głowy. Bo mam normalny flow myśli tylko wtedy jak jestem sama. No i oczywiście jak stamtąd wyszłam, to myśli popłynęły.

                      To że jestem beznadziejna powiedziała mi osoba, na której bardzo mi zależało. Ta głupia, beznadziejna pustka dopada mnie w rozmowach z praktycznie każdym mężczyzną lub z osobą, na której mi zależy – im bardziej mi zależy, tym mam większą pustkę w głowie. Small talk jest dla mnie jak rocket science, paraliżuje mnie kiedy jestem w pracy w kuchni i dosiada się do mnie mój szef czy inna osoba, muszę się wtedy maksymalnie wysilać w rozmowie. Z tego powodu nie spotykam się z ludźmi jeden na jeden, jeżeli już, to w grupie. Niestety w rozmowie jeden na jeden jestem świetna po pijaku, mogę wtedy gadać do rana. Z tym, że nie piję jakiś czas (nie jestem uzależniona), więc rozmowy do rana też się skończyły. Wiem o tym, że ludzie czują mój stres, chęć zakończenia rozmowy i ucieczki, wiem że widać mój dystans, ale nie umiem tego „usunąć”.

                      Może źle się wyraziłam, nie sądzę, że ludzie myślą że będę ich „zabawiać” rozmową, ale jeżeli już się z kimś spotykam (nie mówię o randkach, nie byłam, nie wiem, nie znam się, nie orientuję się;)), to dobrze byłoby coś mówić.

                      Myślę że możesz mieć rację, że boję się bycia ocenioną, ale nie wiem dokładnie. Nie wiem co czuję poza stresem, który mi te myśli blokuje. W ogóle stres i zdenerwowanie to emocje, które czuję najczęściej i w sumie jedyne emocje, o których mogę powiedzieć, że wiem, że je czuję.

                      Mam niską samoocenę, chociaż staram się to ukryć najbardziej jak mogę w życiu codziennym, obecnie chyba tylko terapeuta o tym wie, więc nie sądzę, żeby ktoś mógłby mnie cenić za jakieś cechy.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez mmmmmmart.
                      dda93
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 628

                        Small talk nie tylko dla Ciebie bywa trudny. Mi też zdarza się – pomimo wielu lat pracy nad sobą – czuć w takich chwilach napięcie, które druga strona niezwłocznie zauważa. Zwłaszcza jeśli podświadomie widzimy w tej drugiej osobie np. kogoś kto nas skrzywdził lub odtrącał.

                        Myślę, że fundamentem do budowy zdrowych relacji z ludźmi jest przekonanie, że nie są oni idealni i nie oczekują, byś była doskonała. A często wręcz przeciwnie – lubią w Tobie tę niedoskonałość, bo ona sprawia, że czują się w Twoim towarzystwie mniej oceniani i bardziej bezpieczni. To było dla mnie jednym z największych odkryć mojej terapii DDA.

                        W przypadku większości ludzi gdy dajesz im akceptację nie potrafią oni odpowiedzieć inaczej niż tym samym. Bo taka jest podstawowa ludzka potrzeba – akceptować i być akceptowanym.

                        Co do niskiej samooceny, pamiętaj, że w przypadku DDA i ofiar przemocy jest ona zawsze dużo niższa niż rzeczywista wartość tej osoby, a czasem wręcz karygodnie zaniżona. O czym możesz się przekonać czasem patrząc w oczy w ten czy inny sposób bliskich Ci osób.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 19)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.