Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD samotność

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 62)
  • Autor
    Wpisy
  • jackie
    Uczestnik
      Liczba postów: 48

      Witam. Pierwszy raz zgłaszam tu jakiś problem, choć dyskusje obserwuję od dawna. Od kilkunastu lat wiem, że jestem dda, od dwóch zaledwie staram się coś z tym robić, mam za sobą pólroczną terapię indywidualną, dwuletnią grupową, a mimo to, mimo zmian, które zaszły dzięki nim nadal czuję się bezsilna i bezradna. Ze smutkiem dostrzegam, że nie mam przyjaciół, partnera, żadnych właściwie relacji z rodziną. Zbyt świadoma jestem, żeby winić za ten stan okoliczności zewnętrzne, wiem, że sama jakoś to psuję. Problem w tym, że nie potrafię otworzyć się w relacji z innymi, zakładam "maskę dobrego humoru" przed spotkaniem, choćbym nie wiem jak parszywie czuła się wcześniej. W samotności dbam o właściwą "temperaturę mrożenia" swoich uczuć, żeby czasem nie uwolniły się i żebym – mówiąc krótko – krzywdy sobie nie zrobiła. Tak więc nie ma mowy o płaczu, krzyku, czymkolwiek. Jest tylko duszące jak głaz poczucie wewnętrznej pustki i tęsknota za jakąś nieokreśloną bliskością. W znajomościach, które dla własnego komfortu nazywam "przyjaźniami" dostosowuję się do potrzeb innych, zapominam o swoich pragnieniach. Jeśli ośmielę się powiedzieć że coś mi się nie podoba, potem katuję się poczuciem winy, że zraniłam kogoś. Marnuję swoje zdolności, całe swoje życie w podrzędnej dziurze, w pracy, której nie znoszę, bo nie wierzę, ze zasługuję na coś lepszego. Bo nigdzie nikt na mnie nie czeka, ale tu też nic mnie nie trzyma. Czas też nie działa na moją korzyść – zbliżam się do 30-tki, a resztę życia postrzegam jako otchłań pustki i samotności, z którą nie mam siły walczyć. Bardzo proszę o jakąś radę. Czy Wy też tak macie, czy tylko ja taka popieprzona jestem?

      esmeralda
      Uczestnik
        Liczba postów: 150

        Jestem pewna, ze jest nas wiecej. Pytanie, co z tym zrobic?

        Hawana
        Uczestnik
          Liczba postów: 554

          Witaj też jestem samotna, nawet bardzo, moje relacje z bratem są bliskie zero, z ojcem na dystans, mam tylko mamę.Jestem sama, przyjaciół mam garstkę ale wiem że mogę na nich polegać tylko jak przychdzi czas świąt, urlopów to wszyscy spędzają ten czas z rodzinami a ja sama.Mam 27 lat , właśnie szykuje się do zmiany pracy i nie wiem czy się uda bo teraz jestem nie szczęsliwa na polu zawodowym i prywatnym:(

          Anonim
            Liczba postów: 20551

            Witaj Jackie
            Nie Ty jedna!!
            Mam tak codziennie. Walcze o dobry humor, zeby wyrwac choc kilka chwil. Przyszlosc to dla mnie przerazajaca niewiadoma, bo im jestem starsza, tym bardziej izoluje sie od ludzi/ oni ode mnie?.. Podobnie jak Ty w moich znajomosciach dostosowuje sie do innych, nie jestem asertywna, nie umiem domagac sie swoich praw.
            Nie mam partnera, zameczylam przyjaciol, nie rozmawiam z rodzina. Depresja i samotnosc to dla mnie stan, ktory znam od zawsze , stracilam nadziej i wiare, ze to sie moze zmienic. Przezylam dziecinstwo , udalo mi sie przetrwac, bo czekalam, ze kiedys bedzie lepiej a jest tylko gorzej. Ostatnio nawet znowu meczy mnie bezsennosc, wiec zupelnie nie mam sil.
            Jak wynika z powyzszego, jestem ostatnia osoba do udzielania rad. Nikt na mnie nie czeka, nikt za mna nie teskni, to jest najstraszniejsze , gorsze chyba niz dziecinstwo.
            Przewaznie jestem w depresji. Ale mam momenty, kiedy jestem po prostu wsciekla na to wszystko i wtedy udaje mi sie wyrwac, choc na chwile. Zapisalam sie na yoge, polecam-chodze juz 4 miesiace i podoba mi sie jak sie czuje na zajeciach i po nich. Ogladam filmy, ktore zawsze chcialam zobaczyc, czytam ksiazki, probuje uczyc sie jezykow. Moj sposob na to wszystko to proba zagluszenia zlych mysli i pesymizmu, proba poznania siebie, robienie sobie drobnych przyjemnosci. Moze Tobie tez cos takiego pomoze?
            Jeszcze jedno. Zauwazylam , ze w tych moich zlych nastrojach 'wypinam sie ’ na ludzi, od razu zakladam, jakies zle intencje albo pesymistyczny scenariusz. A to nie tak, czesto to po prostu jest w mojej glowie i ja sama prowokuje negatywne zachowania. Pracuje nad tym, szukam , czytam.. Kiedy dopada mnie obojetnosc i czuje, ze sie dusze-ogladam film albo slucham piosenki, na ktorej wiem , ze bede ryczec (hurt-johnny cash..) i to mnie jakos uwalnia, daje ujscie emocjom. To oczyszczajace.
            Nie zrozum mnie zle, nie wyrwalam sie z pustki, .Kolejna kolezanka w ciazy/bierze slub/ zyje normalnie.. a jaa?.. ostatnie trzy dni zastanawialam sie , czy jestem jedna z tych osob, ktore polykaja tabletki, bo tak bardzo bolalo. Nie wziellam.Przetrwalam po prostu kolejny dzien. Chce zbierac chwile ile starczy mi sil.
            Jestem pewna ze jestes wspaniala osoba i ze jest w Tobie sila, ktorej nawet nie podejrzewasz. Napewno sama siebie zaskoczysz, kiedy zaczniesz szukac tego co lubisz, kim jestes, co Ci sprawia przyjemnosc.Trzymam kciuki, zebys uzbierala jak najwiecej pieknych chwil! Pamietaj masz prawo mowic, ze cos Ci sie nie podoba, masz prawo mowic NIE!

            Chyba jasno widac, ze ja tez jestem popieprzona..;-)
            pozdrawiam

            aniaDDA
            Uczestnik
              Liczba postów: 410

              aappa, to co napisałaś to jak by żywcem wyjęte ze mnie, te same problemy, te same myśli, pięknie to ujęłaś

              jackie
              Uczestnik
                Liczba postów: 48

                Dzięki dziewczyny:) To pocieszające, że nie jestem sama, a zarazem strasznie smutne. Okropna jest ta tęsknota za normalnością a jednocześnie uciekanie przed nią. Zastanawiam się, czy terapia jest w stanie pomóc nam w osiągnięciu tej normalności, w wyzwoleniu z tych wszystkich lęków i depresji. Podejrzewam , że w jakimś stopniu na pewno, ale to jest jak nieuleczalna choroba, w której zostaje tylko leczenie paliatywne. Leków nie biorę, bo nie chcę się znieczulać do końca, ale boję się, ze niedługo tylko to mi zostanie. Oczywiście próbuję takich zagłuszaczy jak: zakupy, słodycze, czytanie, filmy itp., ale wiem, ze dzięki temu nie wyzwolę się, wręcz przeciwnie, zacznę to traktować nałogowo. Mam zresztą skłonności do nałogowego traktowania wszystkiego, co choć najmniejszą ulgę może przynieść. Mam wrażenie, ze moje życie to jak czekanie na pozwolenie by spełniać swoje marzenia. Sama podcinam sobie skrzydła, wmawiam, że sobie nie poradzę, że potrzebuję kogoś żeby we mnie uwierzył. A może tak naprawdę szukam kolejnej wymówki żeby nic z tym nie robić? Strasznie mnie wkurza, że sama nie wiem czego chcę i jeszcze nawet nie mam skąd się dowiedzieć. Ciągłe autoanalizowanie swoich emocji i myśli doprowadza mnie już do szału, bo nic z tego nie wynika, a jeszcze czasem życie innym zatruwam zmuszając do słuchania tego. I wciąż ta idiotyczna tęsknota za kimś, kto "przyjdzie i mnie ocali", która jest bardzo silna mimo że wiem, że to tylko takie neurotyczne rojenia. Czy istnieje w ogóle jakaś szansa na poprawę dla takiego beznadziejnego przypadku?

                Anonim
                  Liczba postów: 20551

                  Jackie! Wiem, ze nie powinno taplac sie w przeszlosci ale jak masz czasami zly dzien i dopada dolek i poczucie tego ze niby jest pieknie a tak naprawde jest tak samo jak kiedys to grzebiesz dalej i sie nakrecasz! Takie ostanio mam dni! A to wcale nie pomaga w tworzeniu szczesliwego wreszcie zwiazku chociaz moze dalej mobilizuje w walcze o lepsze jutro! Wiec powiem Ci co ostatnio wygrzebalam! Nie bede pisac o mlodosci tylko o moim zwiazku! Odkad pamietam zawsze bylam sama mimo malzenstawa: bo wazna praca od switu do nocy, bo rodzice, bo brat i jego rodzina, bo pracownicy! A ja? Jestem i moze to przynosilo mu szczescie! Narodziny moich dzieci byly przeszkoda w pracy – bylam na porodowce sama z poczuciem tego ze nie obchodzi Go co tak naprawde sie ze mna dzieje! A drugi porod na moje nieszczescie bole chwycily mnie w nocy. No i On nie moze sie wyspac do pracy a ja wymyslam! Teraz mszcze sie za tamto mimo 5 lat i opowiadam przy nim znajomym przy okazji porodow znajomych ktorzy wspolnie przezywaja piekno narodzin! Co czulam wtedy- nie da sie opisac! I mimo ze staram sie wymazac to z pamieci nie potrafie- naprawde! Wakacje! Raz bylismy razem i wrocilam z wielkimi wyrzutami sumienia, ze jestem przeszkoda w pracy bo bylo tyle pretensji z jego strony, pozniej to juz byly tylko wymowki z Jego strony bo praca wiec jezdzilam sama z dziecmi! A moje dni! Dopoki nie wyjechal na emigracje! Od rana do nocy sama z sobotami wlacznie! Najpierw praca a pozniej mama a na koncu dom a tam obiadek i spanko! Teraz jest tak ze od 8 miesiecy jest na emigracji i nie czuje sie z tym zle, nie tesknie, nie brakuje mi Go -przeciez On sam nauczyl mnie zyc w samotnosci!
                  Mimo wszystko co bylo zaczelismy wspolnie walke o lepsze jutro! Mimo ze idzie to mozolnie i czasem nieudolnie kazda chociazby malenka zmiana jest dla mnie wielkim sukcesem ! A kazde podobne zachowanie do wczesniejszego mimo ze bardzo boli motywuje to silniejszej walki! Mimo ze sprawia to ogromny bol i chec rezygnacji !
                  Tyle zlego juz razem przeszlismy wiec warto jeszcze troszke powalczyc!

                  malenka
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 382

                    czesc jackie:)
                    Nie jestes jedyna….Tez zblizam sie do trzydziestki.Samo myslenie o przyszlosci mnie przezraza.Jestem sama, nigdy tak naprawde nie kochalam zadnego mezczyzny i sama nie czulam sie przez nikogo kochana.To czesto powoduje u mnie stany depresyjne, bo kiedy patrze na kolejnych znajomych stajacych na slubnym kobiercu to zastanawiam sie kiedy ja bede szcesliwa?Kiedy spotkam kogos kogo pokocham.Spedzalam miesiace na rozmyslaniu i czulam ze zycie umyka mi przez palce.
                    Im wiecej staralam sie zagluszyc samotnosc, walczyc z nia tym bardziej czulam sie zle.Juz nie czekam, nie mam oczekiwan.Staram sie brac dzien takim jakim jest.Sprawiam sobie przyjemnosc, robiac rzeczy ktore lubie.Nie chce udawac juz dluzej kogos kim nie jestem.Glosno mowie co mi sie podoba, lub nie.Staram sie byc soba i przestalam sie przejmowac co ludzie moga o mnie pomyslec.Sa dni kiedy czuje sie szcesliwa.Planuje isc na studia i moze wykorzystam to ze jestem sama na jezdzenie po swiecie.Pozdrawiam Cie.

                    esmeralda
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 150

                      Agus, przeczytalam Twoj post i musze zapytac: jak Ty jeszcze znajdujesz optymizm i radosc w zyciu? Ja jestem z moim mezem bardzo samotna. W czasie jednej, jak do tej pory ciazy nie mialam z mojego meza zadnej pociechy. Czulam sie taka samotna. Moj maz do konca ciazy zachowywal sie tak, jakbym nie byla w ciazy. Mniej wiecej w polowie ciazy do mojej firmy przyszedl nowy pracownik. Przyuczal sie, zeby mnie zastapic w czasie, gdy bede na urlopie macierzynskim. To, jak naokolo mnie skakal, jak nie pozwolil mi wykonywac zadnej czynnosci wymagajacej wysilku, jak przynosil mi do pracy rozne smakolyki, jak dziwil sie, ze pracuje do ostatniego dnia, ze jezdze samochodem, robie zakupy, dzwigam siatki. I zawsze powtarzal mi: "jak moja zona bedzie w ciazy, to nie bedzie robic tego, czy tego." Nie mowil tego zlosliwie, a po prostu w zdziwieniu. Uswiadomilo mi to wiele rzeczy, chcialo mi sie plakac. Pomyslalam sobie, ze ja zawsze sie tak nisko cenilam, ze myslalam, ze to jak traktuje mnie moj maz, to normalka i jeszcze powinnam sie cieszyc, ze ktos mnie w gole chce. Po porodzie nic sie nie zmienilo: nie dostalam zadnej taryfy ulgowej, dostawalam zjebki, jak zwykle oraz obrazone spojrzenia jesli w domu nie bylo sprzatniete. A kiedy w koncu zalamalam sie i wpadlam w ciezki dolek, powiedzialam mojemu mezowi, ze jest mi ciezko i ze moze to depresja poporodowa, a moze cos innego, to on powiedzial, ze nic mi nie jest, to zadna depresja i ze w ogole o co mi chodzi.
                      Dzis jestem chodzaca depresja i mysle nieustannie jak uwolnic sie od mojego meza, bo w zmiane juz przestalam wierzyc. Moj maz nie widzi w niczym probelmu, jego zdaniem jestesmy zwykla para.

                      Mnie przy zyciu trzyma juz tylko moj synek, a i to z czasem moze przestanie wystrczac.

                      Wiec prosze, powiedz mi, jak Ty to robisz. Moze u Ciebie jest lepiej, a moze znalazlas jakis cudowny srodek. Z gory dzieki za odpowiedz.

                      Anonim
                        Liczba postów: 20551

                        Esmeraldo! Przy czytaniu twojego posta wylam bo przypomnialy mi sie moje ciaze: pierwsza pracowalam do 5 miesiaca a ze uwielbialam swoja prace nie zwracalam uwagi na Jego wady, pozniej bylam sama tez calymi dniami to ja z brzuchem szykowalam dom do remontu, zrywalam tapety przenosilam meble. Po porodzie pomagal mi bardzo (urzekla Go nasza coreczka) ale jak mialam problemy z piersiami to darl sie na mnie, pozniej okazalo sie ze nie bede mogla karmic, to on wstawal do corki, robil mleko, karmil -dobre i to! Chociaz do dnia dzisiejszego slysze z ust jego najblizszych jak to on mi nie pomagal! Druga ciaza byla strasznie zagrozona, powinnam lezec cala ciaze a ja zajmowalm sie corka miala wtedy 1.5 roku,zajmowalam sie wszystkim ! Cala ciaze bolal mnie brzuch leki nie pomagaly.Hm a On mi nie wierzyl w to ze powinam lezec! Mowil ze rozczulam sie! A tymczasem moj pan doktor powiedzial ze jezeli nie pojde do szpitala to mam do nigo nie przychodzic! I tak wypisalam sie na rzadanie! Jaka ja bylam glupia! Tak sobie teraz mysle ze ja po prostu chcialam swoim zachowaniem udowodnic jaka to nie jestem zajebista! Ale to juz bylo! Nie chce wracac juz do przeszlosci! Zawsze moja kochana kuzynka powtarzala: Co ty wyrabiasz, kobieta musi grac ofiare, dlatego tak masz jak masz! Cos w tym jest! Teraz to wiem!
                        Skad mam tyle sily? Hm! Wszystko musialo walnac,bylo tak zle ze gorzej juz naprawde nie moglo byc, a uwierz mi walnelo z wielkim hukiem! Caly czas on mnie oszukiwal, teraz znam juz prawde, znam wszystkie jego tajemnice dlatego lzej mi sie zyje-to jest jeden moj sukces!
                        Wyjechal (wypchalam go na sile) po pierwsze nareszcie jest tu doceniany, po drugie rozlaka naprawde w naszym wypadku bardzo pomogla!-drugi sukces! Tonacy Brzytwy sie chwyta wiec zaczelam latac do kosciola. Bardzo duzo pomogly mi modlitwy i pozytywne myslenie (afirmacje wisialy na scianie mojej sypialni przez rok)! Z ksiazki Potega podswiadomosci wyciagnelam kolejna madrosc zyciowa ze to co sie dzieje w naszym zyciu mamy w glowie, wiec trzeba bylo zmienic tok myslenia na ten dobry i wreszcie po malutku – nie od razu wszystko zaczelo ukladac sie tak jak myslalam! W moim wypadku nawet to ze wreszcie wiem na czym stoje wynika z mojego myslenia! Dla niektorych moja filozofia zyciowa jest smieszna dla mnie nie-bo sama jestem przykladem ze tak jest! Osobiscie sama znam mase ludzi szczesliwych, ktory wierza w afirmacje i pozytywne myslenie!
                        Widze zmiany w Jego postepowaniu i chec naprawienia tego co zepsul a to daje mi nadzieje! Teraz to juz moze byc tylko lepiej! Musi! Pozdrawiam!
                        Ps. Przepraszam za to ze jest troche chaotycznie ale to co tu napisalam jest prosto z "serca" tak jak naprawde bylo i jest!

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 62)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.