Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Samotność i jak sobie z nią radzić
-
AutorWpisy
-
Cześć.
Naszła mnie ostatnio pewna refleksja – otóż od kilku miesięcy zacząłem chodzić na terapię I uświadomiłem sobie pewien problem, który jest dla mnie wyjątkowo uciążliwy – otóż całe życie, dokąd sięgam pamięcią, cierpię z powodu samotności.
Z tego też powodu często wchodziłem w związki z nieodpowiednimi osobami, co potęgowało moje uczucie alienacji i często samotność była jeszcze bardziej dokuczliwa, potęgowana przez uczucie niedopasowania.
Z jednej strony zawsze byłem typem osoby, która lubi spędzać czas samemu i potrafię to robić z przyjemnością- jednakże, w okresie, w którym nie jestem w związku, mój plan dnia i przyjemność z bycia samemu bywa strasznie zaburzona, mam częstsze lęki i głos z tyłu głowy, który czesto mówi mi, że już zawsze tak będzie i najpewniej umrę w samotności.
Z jednej strony mam rodzinę i przyjaciół na których mogę liczyć, jednakże zawsze po np. Mile spędzonym tygodniu w ich gronie, wśród bliskich, kiedy wracam do domu (mieszkam sam) – to uczucie do mnie wraca i psuje możliwość cieszenia się naprawdę miłymi chwilami, które już minęły.
Kiedy rozmawiam o tym z terapeutką, mówi mi, że to przez bardzo wysoki poziom lęku i fakt, że w dzieciństwie byłem prawie zawsze zdany sam na siebie – i tak to czuję.
Więc moje pytanie do was, jako bardziej doświadczonych kolegów i koleżanek – jak sobie radzić z takimi uczuciami? Wątpię, że brzmi to głupio, chociaż czasem różnie o tym myślę – po prostu notorycznie czuję, że brakuje mi ciepła i bliskości drugiej osoby, chciałbym po prostu czasem móc z kimś głęboko porozmawiać i się przytulić.
Z drugiej strony moja poprzednia partnerka otaczała mnie uczuciem, troską i bliskością, a ja wtedy często czułem, że potrzebuję przestrzeni i się odsuwałem. Efekt był taki, że często miałem wyrzuty sumienia, bo dawała mi czasem znać, że ją to rani – co powodowało większą izolację i uczucie bycia toksycznym i niesprawiedliwym, w konsekwencji psując związek, który mógłby być dobry.
Wiem, że trochę bez ładu i składu, więc ponawiam pytanie – jak sobie radzić z tą pustką i samotnością? Czy to minie w miarę terapii? Czy mogę coś zrobić, żeby zmienić swoją perspektywę na własną rękę?
Dziękuję wam z góry za odpowiedź
Cześć Szymek,
Te problemy są mi bliskie. Tak najkrócej mówiąc, to są powolne zmiany i nie znam jakichś magicznych skrótów. W terapii ten proces zaczyna się od przyjrzenia się swoim bolesnym problemom, co było dla mnie oczywiście trudne, bo z czasem coraz więcej tego widziałem, a nie miałem jeszcze sprawdzonych nowych zachowań. Wtedy opierałem się na samym regularnym przychodzeniu na sesję (to była taka bezpieczna przewidywalność), na tym, że tam byli podobni ludzie w grupie (to bezpośrednio zmniejszało poczucie samotności, ale też paradoksalnie utrudniało mi zajmowanie się sobą), a terapeuci prowadzili, więc nie musiałem tak bez przerwy nerwowo kontrolować sytuacji. W kolejnych etapach to się zmieniało po trochu, ale te rzeczy zostały do końca terapii. Opisałem to kilka dni temu w osobnym wątku.
Jeśli chodzi o potrzebę głębokiej rozmowy, to ja mam ją bardzo dużą i po części to się działo właśnie na terapii, a po części innym bliskim ludziom o tym mówiłem albo próbowałem z nowymi ludźmi, a w czasie terapii tym bardziej miałem motywację i trochę przyzwyczajenie, żeby mówić o tym różnym ludziom, wychodzić poza granice codziennych rozmów. Żeby ryzykować po trochu pogłębienie relacji i zmianę z tego, że ja głównie słucham, na to, że mogę też więcej mówić co mnie dotyka. I efekty tego zostają mi do dziś, kilka osób same pewnie by nie zaczęło, ale weszły w to i mam z kim się dzielić jak się czuję. Pomaga mi też taki regularny kontakt, niekoniecznie nawet intensywny, ale jak mam kryzys, to najłatwiej odezwać się do tych ludzi, z którymi regularnie gadam, zamiast w panice szukać komu bliskiemu mógłbym się nagle zwalić na głowę z problemami, bo to się często kończy poczuciem winy i lękiem, więc w efekcie zamykam się z tym i oczywiście czuję się jeszcze bardziej samotny zamiast mniej.
Na przykład dziś mam taki kryzys, który zaczął się pewnie wczoraj, a jak z rana przyjaciółka napisała proste „jak się masz”, to od razu mogłem odpisać co mnie gryzie. Bo często gadamy o naszych emocjach i wiem, że nawet jeśli będzie zaskoczona, to naprawdę ją interesuje co u mnie się dzieje. Nie muszę też wylewać wszystkiego na raz, bo albo do kolejnego kontaktu mi to zejdzie, albo opowiem wtedy więcej. Oboje też ćwiczymy wyrażanie emocji, więc to jest dwustronne, co też pomaga żeby nie okopać się w jakiejś roli.
Na dłuższą metę chodzi o to, żebym mógł sam o siebie dbać – i to w trybie ciągłym, a nie tylko dopiero jak coś idzie źle. Ani terapia ani bliscy ludzie tego nie zastąpią, ale zanim posprawdzam co mi sprawia radość i satysfakcję, zanim posprawdzam z kim mogę pogadać głębiej niż zwykle, a potem jeszcze zrobię z tego nowe nawyki, żebym nie musiał ciągle sprawdzać, to trochę musi potrwać. Ta nadzieja też mi poprawiała humor i zmniejszała lęk. Jak myślałem, że to maraton, a nie sprint, to ten lęk się tak nie kumulował i łatwiej odpływał – zresztą lata po terapii tak samo na to patrzę i tak samo to u mnie działa.
Z mojego doświadczenia na początku terapii było nawet trudniej niż zwykle (nie wiem jak jest u ciebie, ale pierwsze kilka miesięcy tak mi było właśnie), ale potem powoli coraz łatwiej. Co mnie zaskoczyło, to że po terapii ten proces się nie zakończył i teraz oczywiście miewam trudniejsze dni, ale to już się nie ciągnie tygodniami, miesiącami i latami. Na dziś mogę powiedzieć, że w ciągu dnia już właściwie nie odczuwam tego lęku i samotności, więc przyszło mi do głowy, że może teraz mogę się zastanowić jak się zająć jak to jest nocami. Nie wiem jeszcze jak, więc będę znowu próbował takimi sposobami, które już ćwiczyłem wiele razy na terapii i potem – posprawdzam co czuję i co te emocje wywołuje, popróbuję drobne pomysły na zmiany, popróbuję kilka razy żeby się upewnić i pomyślę jak to utrwalić. Żadnych gwałtownych ruchów, to nadal jest maraton, całe życie mogę sobie coś powoli poprawiać, jak mi przeszkadza.
Nie wiem czy nie za ogólnie ci odpowiedziałem, jak chcesz to dopytuj i mów jak jest u ciebie. Samotność to także efekt jednostronnej komunikacji, bez pytania i bez mówienia że ja mam coś inaczej, bo tak się zostaliśmy nauczeni w domu. Wydaje się że bardzo prosto to zmienić, ale przekonałem się, że łatwiej mi liczyć na jakieś pojedyncze magiczne zmiany niż takie niepozorne, ale wszechobecne.
Hej.
Dzięki za odpowiedź. Wiesz, ja jestem świadomy, że nie mogę liczyć na natychmiastowe zmiany od razu – zresztą całkiem niedawno poczułem w sobie potrzeby, żeby na terapie się w ogóle wybrać.
Ale często odczuwam właśnie taką potrzebę – głębokiej rozmowy z osobą, z którą mam trochę wspólnego.
Z jednej strony cieszę się, że wybrałem terapię indywidualną, bo mogę się trochę wygadać, i czuję, że terapeutka chce mi pomóc i jest nad tym skupiona. Z drugiej, może dobrym wyborem byłoby np. Pójście do MOPSu, gdzie u mnie w mieście raz w tygodniu jest spotkanie grupy DDA.
Mam przyjaciół i rodzinę, sam byłem zawsze taki, że uważnie słuchałem, potrafiłem pomóc i dużo osób z mojego otoczenia było za to wdzięcznych. Ale znowu jeśli sam czuję potrzebę rozmowy, to w głowie miałem ciągle te same myśli – że właśnie nie będę się nikomu zwalał na głowę z problemami, i z góry miałem lekkie poczucie winy z tego powodu. Tak samo miałem z partnerką, że rzadko się bardziej otwierałem, bo jak mówię coś głębszego o sobie to ludzie często płaczą, a ja się czuję trochę nieswojo.
Oprócz tego, nie do końca wiem, jak poznawać nowych znajomych – jeśli życie mi postawi kogoś przed oczami, to z reguły, w moim towarzystwie dużo osób lubi pozostawać – ale jakbym miał sam zacząć, to ciężko mi się zebrać
Też zastanawiam się nad tym, jak tak naprawdę zadbać o siebie i oswoić się z byciem samemu na tyle, żeby czuć się dobrze i nie być samotnym. Mam dużo hobby, potrafię sobie świetnie zorganizować czas i się z tego cieszyć, ale są takie okresy, że ciągle czuję, że w tym wszystkim czegoś mi brakuje.
Też czuję, że na początku terapii jest mi trudniej – mam większe gonitwy myśli i dużo momentów, gdzie nocami nie mogę zasnąć, bo ciągle mam obsesyjne trochę myśli o tym co jeszcze powiedzieć na kolejnych spotkaniach, albo przerabiam to co było na ostatnim. Czasem tylko wracam do dzieciństwa i gorszych momentów, ale bez przesady. Odkryłem, że pisanie pomaga mi dość sprawnie pozbyć się tych gonitw – czasami zalewam tuszem kilka kartek A4 wieczorem, ale kładę się spać z czystszą głową i wiem, że nawet jak czegoś chwilowo zapomnę, to już na długo mam to pod ręką.
Apropos ostatniego, to u mnie w domu ciężko było z rozmową o uczuciach, wszystko, co dzialo się w mojej głowie wtedy, po prostu tam gniło i kwitło, aż do dzisiaj. Czasem wychodzi samo z siebie i mam dość mocne huśtawki nastrojów, ale już uczę się z tym żyć lepiej i zmieniać na lepsze. Emocje Też zapisuje, ale nie zawsze jeszcze potrafię wskazać co je powoduje, ale wszystko z czasem. Czasem też nie mam takiej możliwości w danej chwili, ale nie przejmuję się tym. Tak jak napisałeś, że to maraton, a nie sprint, staram się dawać sobie czas i traktować łagodniej.
Dziękuję
Spróbuję jakoś zwięźle, żeby nie popłynąć we wszystkie tematy na raz – a co to właściwie jest dla ciebie taka głęboka rozmowa? Co w niej jest dla ciebie najważniejsze, co konkretnie jej nadaje głębię, o którą ci chodzi?
Spotkanie grupy DDA wydaje mi się dobrym pomysłem, bo terapeuta daje co innego niż zetknięcie się z innymi ludźmi, którzy nie mają żadnego obowiązku cię traktować profesjonalnie itp. To może być bardzo wartościowe, dla mnie na grupie ważne było zarówno odkrycie co nas łączy, choć wydawało się, że to tylko moje wstydliwe ułomności i problemy, oraz w czym się różnimy, bo jesteśmy indywidualnymi ludźmi, a nie jednolitą masą. Obie te rzeczy wydają mi się wartościowe: i to poczucie bezpieczeństwa, i ten szok, jakiego się w końcu doznaje, że inni ludzie myślą zupełnie inaczej niż ja. Być może tam poznasz kogoś nowego właśnie, ja mam żywe kontakty nawiązane zarówno na terapii, jak i na tym forum, bo siłą rzeczy trafiają tam ludzie o podobnych problemach i po części zainteresowaniach, z którymi mniej trzeba tłumaczyć.
Też znam ten schemat, że jestem od słuchania innych, a sam nie bardzo mam kiedy powiedzieć co mnie gryzie, Znasz opis ról dzieci w domach dysfunkcyjnych? To jest ewidentnie rola ratownika/bohatera. Grupa była miejscem, gdzie był odpowiedni czas na to, żebym mówił o sobie, i potem łatwiej mi było z tym wyjść w zwykłym życiu. A skąd ludzie mają wiedzieć, że z czymś się dusisz, jak to elegancko przykrywasz słuchaniem, czego oni akurat potrzebują?
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.