Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Słowa otuchy… z łyżką goryczy

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
  • Autor
    Wpisy
  • jjola
    Uczestnik
      Liczba postów: 23

      Hej Drodzy,
      Chciałabym wszystkich Was wyściskać, tak mi blisko do tego co czujecie. Sama jestem po latach terapii depresji, lęków i współuzależnienia, a mimo to nadal wracają do mnie czasem stare zmory, poczucie, że nie jestem wystarczająco dobra, że nie mam szans osiągnąć więcej niż to co już mam. Z historii niejednego z nas scenarzyści horrorów mogliby czerpać inspiracje… także ja nam za sobą rodzinną patologię, znęcanie psychiczne i fizyczne przez ojca alkoholika, bezsilność, próby samobójcze, a potem dwa toksyczne związki, ale chyba już mogę powiedzieć po latach różnych terapii, że jestem wyprowadzona emocjonalnie na prostą – udało mi się trochę bardziej zaopiekować swoim wewnętrznym dzieckiem, zadbać o swoje granice, zakończyć toksyczny związek (jeden rozpadł się sam), usamodzielnić, przepracować w terapii zarówno żałobę po mamie jak i „żałobę” po ojcu (oboje już nie żyją, ale to były różne żałoby). Do obojga jeszcze niedawno miałam żal, że już ich nie ma, ale też, że nie było ich w moim życiu, gdy potrzebowałam ich wsparcia emocjonalnego: ojciec pił, a mama zapracowywała się dla nas w dwóch pracach i w domu, by ogarnąć jakoś całą rodzinę. I choć wydawało mi się, że już nikt nie jest mi w stanie pomóc, bo oni nie wstaną z grobów i mnie nie przytulą, zrozumiałam, że to moje wewnętrzne dziecko woła o ukochanie i tylko ja sama mogę zaspokoić jego potrzeby. I choć po latach różnych niepowodzeń w życiu i w terapiach, w związkach i relacjach z ludźmi nadal miewam gorsze momenty, bardzo chciałabym Wam dodać otuchy, że każda wywalczona granica, każda mniejsza i większa walka o swoją niezależność, o swoje potrzeby, choć same w sobie wydają się małe i nic nie znaczące, razem tworzą armię nowych, zdrowszych nawyków, które warto dalej utrwalać, choć wydaje się, że ta droga nie ma końca. Z każdym jej etapem jesteśmy silniejsi.
      Nigdy nie spodziewałam się, że dojdę tu gdzie teraz jestem, choć przecież zawsze o tym marzyłam: mam dość stabilną pracę, zdrowy, czuły związek i nawet – poza gorszymi okresami – czuję się szczęśliwa. Wszystko to jest tylko suma małych kroków, ale by drogą zdrowienia iść trzeba i warto te małe kroki robić. Warto pozwolić bezsilności się wykrzyczeć, wysłuchać jakie chce okazać emocje. Pewnie, że nie jest tak, że u mnie już teraz wszystko takie super i różowe. Nadal w dorosłym życiu nie potrafię obrać konkretnego kierunku i zadbać o samorozwój tak, by zmierzać w do jakiegoś celu w życiu, choćby to miało być kurna tylko jakieś marzenie o lataniu balonem na starość… Żadnego wyższego celu nie potrafię w swoim życiu znaleźć. Jest tylko „praca, która jest, ale mogłaby być lepsza” i wynajęte mieszkanie, macierzyństwa nie biorę pod uwagę. Odnoszę wrażenie, że gdy byłam dzieckiem i inne dzieci się uczyły, rozwijały swoje pasje i budowały poczucie własnej wartości, a potem podejmowały studia i były wspierane w rozwoju przez bliskich, ja tylko walczyłam ze skutkami alkoholizmu w mojej rodzinie, potem ze skutkami narkomanii partnera w poprzednim związku, walczyłam z depresją i samą sobą i nie mam w sobie wykształconej takiej klepki odpowiedzialnej za „wiem co chcę w życiu robić”. Teraz gdy jest już dobrze, może nawet stabilnie, ja nie potrafię się dalej rozwijać – choć wreszcie bym mogła, bo okazuje się, że nic innego w życiu nie umiałam robić jak walczyć o kogoś bliskiego uzależnionego, a potem o własne przetrwanie i wyjście z chorej sytuacji… chyba nawet za cel tego posta obrałam sobie pomoc innym, czyli jakoś wesprzeć Was swoim doświadczeniem – właśnie to zauważyłam… Macie podobnie?

      Pozdrawiam ciepło, Jolka.

      dda93
      Uczestnik
        Liczba postów: 628

        Jolu, z mojego doświadczenia życie bywa przekorne. Kiedyś, w domu rodzinnym, musiałem walczyć o prawo do decydowania o sobie, o własne granice, przestrzeń i spokój. Nigdy nie miałem własnego pokoju i musiałem ukrywać się z książką w pomieszczeniach gospodarczych. Teraz mam przestrzeń i spokój, a muszę walczyć o to, żeby nie być żyjącą bez celu osobą samotną. I teraz, trzydzieści lat później, czasem wręcz wróciłbym do raniącego mnie jeszcze do niedawna związku, byleby tylko nie żyć w pustce i być potrzebny. Bo taka codzienna walka wyczerpuje, ale też trzyma człowieka w kupie. By nie stawiać czoła lękowi, że zostanę porzucony lub odtrącony przez kolejną osobę.

        Nie zgodzę się, niestety, z tym co piszesz o pasjach i studiach. Wierzyć mi się nie chce, że we wszystkich domach nie-DDA jest tak idealnie i rodzice są zawsze wspierający. Mi bycie w domu z pijącym ojcem i współuzależnioną matką nie przeszkodziło od wieku 12 lat mieć i rozwijać swoje zainteresowania. Za swoje studia płaciłem pieniędzmi, które zarobiłem sam, co było dla mnie powodem do radości i dumy (czy się te studia przydają to już inna sprawa 😉). A, paradoksalnie, w czasie, gdy byłem w najbardziej toksycznym ze swoich związków, zrealizowałem najwięcej swoich pasji, a nawet życiowych marzeń.

        Teraz zaś, gdy już opadł kurz po bitwie, nie mam żadnych pasji. Szukam sensu, i nie widzę go w samotności.

        P.S. A czy myślałaś może o byciu terapetką?

        truskawek
        Uczestnik
          Liczba postów: 581

          Hej, Jolu, dzięki za ciekawy temat! Jakoś mi pasuje do etapu, na którym jestem.

          Ja w zasadzie też myślę, że teraz (parę lat po terapii) jest mi lepiej niż kiedykolwiek. Tak realnie, ale także jeśli chodzi o samopoczucie, czyli subiektywnie. Czuję ulgę, że powrót do dzieciństwa jest niemożliwy, ale jak sobie przypominam wszystkie inne czasy, to nie tak dramatycznie, ale też nie chciałbym do nich wracać, bo czegoś ważnego mi tam brakuje. Oczywiście to tak w sumie, bo detalicznie różne rzeczy mnie martwią na bieżąco.

          Myślę też o tym, że mam teraz mniej celów i sił, i to mnie niepokoi, tylko jak się zastanowię, to nie widzę w tym nic złego ani dziwnego. Ogromną ilość cennej energii w życiu zużyłem na przetrwanie zamiast na rozwój i jestem tym zmęczony, a zmiana mechanizmów też kosztuje energię i czas. Dlaczego mam nie żyć po prostu żeby sobie pożyć i robić to, co lubię? Skoro mnie jest z tym lepiej niż kiedyś, kiedy dużo się starałem, to być może tylko mam wyobrażenie, że „powinienem” być inny niż jestem, a nie autentyczną potrzebę. I mam zaufanie, że to jest w zgodzie ze mną. To jest też akceptacja tego, że jestem jaki jestem.

          Jeśli uznam jutro, że chcę stawiać sobie wielkie cele, to kto mi zabroni to zrobić? Przecież nikt, to nie jest powiedziane, że mi nie wolno, tylko nie czuję się na to gotowy, nawet jeśli mam fajne pomysły. Mógłbym nauczyć się jakiegoś języka, ale angielski spełnia moje wszystkie potrzeby. Mógłbym się nauczyć gry na jakimś instrumencie, ale niedawno próbowałem ćwiczyć głos na długim kursie i przekonałem się, że nie było to dla mnie ciekawe. Ale lubię oglądać filmiki o interesujących mnie rzeczach i to mi daje mnóstwo satysfakcji i poczucia kontroli, że coś wiem, więc to jest dla mnie wartość i się cieszę, że to mam. Trochę się tym dzielę potem z innymi ludźmi i czasem mnie zaskakuje, jak kogoś to porusza – ostatnio nawet jedna książka, którą przekazałem przyjaciółce po przeczytaniu, spowodowała, że jej się wywrócił obraz świata i chce iść na terapię. Lubię podrzucać innym inspiracje i pomysły i staram się tylko kogoś tym nie zalewać, ale czasem komuś to naprawdę coś bardzo poruszy i wtedy się z tego cieszę dodatkowo. Nawet to bierne wchłanianie treści nie musi się kończyć tylko na tym, co dla mnie. Więc póki wielkie cele mnie albo nie pociągają albo nie mam na nie siły, a jest mi lepiej w życiu niż kiedyś, to żyję w trochę „emeryckim” tempie.

          A i tak się ciągle zmieniam i rozwijam, bo słucham swoich emocji codziennie, a w dodatku mam przyjaciół, z którymi mogę się tym w miarę na bieżąco dzielić. Czasem mi żal, że nie mam więcej ambicji i siły, czasem się tego wstydzę i obawiam. Jednak na dziś bardziej mnie przekonuje taki bardziej płynący tryb życia, wiec decyduję żeby tego się trzymać, aż nie przyjdzie jakaś zmiana, która mi to przewartościuje.

          jjola
          Uczestnik
            Liczba postów: 23

            @dda93
            Już pisząc tamte zdania o innych dzieciach nie-DDA, które mogły mieć lepsze ugruntowanie pod samorozwój, wiedziałam, że nie do końca tak powinno brzmieć, to co chcę powiedzieć 🙂 Wiem, że nie-DDA wcale nie zawsze mają łatwiej z automatu. Myślę, że dużo z mojej nieumiejętności obrania kierunku w życiu ma swój początek w nastawianiu mojej mamy do mnie oraz z mojego charakteru. Moja starsza siostra, na przykład, miała więcej determinacji by wyjechać na studia do innego miasta, potem do pracy do innego kraju, wraz z partnerem wziąć dom na kredyt itd. chociaż mamę przecież miałyśmy tę samą – bardzo martwiącą się o nas, by już więcej krzywd ponad ojca alkoholika nas w życiu nie spotkało, przez co każdy nasz pomysł na życie w młodym wieku był okraszony od mamy komentarzem ostrzegającym. „Chcesz iść do szkoły plastycznej? Ojej, jesteś pewna? Tam może być ci za ciężko, tam trzeba iść z talentem. Chcesz iść do elektryka? Ale do takiej szkoły to głównie sami chłopcy idą, no i trzeba być dobrym z matematyki. Studia na politechnice? Czy na pewno dasz sobie radę?” I tak w kółko, do czasu terapii, kiedy zostałam uświadomiona co ona robi i sama jej powiedziałam, że nie podoba mi się to. Od tamtej pory przestała tak mówić, ale też nie umiała mówić wspierająco, bo nigdy nikt jej tego nie nauczył. Teraz nadal, gdy mam jakiś pomysł na swoje życie, najpierw pojawia się entuzjazm, chwila angażującego researchu nad znalezieniem metod jak ten cel można osiągnąć, a niedługo potem dochodzi we mnie do głosu mój własny podcinający skrzydła komentarz ze wszystkimi minusami danego pomysłu i wszystko we mnie opada w znajomy od lat sposób. Tak, @dda93, o byciu terapeutką też myślałam, bo lubię pomagać ludziom i nawet uważam, że w obecnej pracy „się marnuję” w tym temacie, ale też póki co pomysł ten spalił na panewce. Za to czytając Twoje posty odnoszę od początku nieodparte wrażenie, że Ty również byłbyś w byciu terapeutą bardzo dobry, jesteś bardzo dobrym obserwatorem 🙂


            @truskawek
            Przez pewien czas chyba miałam podobnie z tym etapem, o którym piszesz, że po latach walk, gdy wreszcie zrobiło się stabilnie, to najpierw musiałam się do tego nowego stanu rzeczy przyzwyczaić, a potem zaczęłam sobie dawać pozwolenie na cieszenie się tym faktem. Przychodziły do mnie wtedy propozycje które wymagałyby ode mnie np. kolejnej przeprowadzki, zwiększenia obowiązków lub wzięcia dodatkowej pracy, a ja ze spokojem odmawiałam, wiedząc, że nie koniecznie teraz mam na to ochotę, że chcę się tą nową stabilnością nacieszyć, póki wreszcie jest. I nie żałuję tamtych decyzji, bo to widocznie nie była moja droga. Teraz tylko czasem zapominam o wdzięczności za to co już mam, a to i tak jakby połowa mojego szczęścia. Drugą połową myślę, że jest ten cel w życiu, z którego znalezieniem nie tylko my, DDA możemy mieć problem, ale po prostu: ludzie. Pewnie pamiętacie taki film „Chłopaki nie płaczą” i cytat z tego filmu: „W życiu musisz zadać sobie jedno zajebiście ważne pytanie: co chcesz w życiu robić? A potem zacznij to robić.”
            Banalne, ale trafne. Tak bardzo zaczął mnie drażnić ostatnio ten brak odpowiedzi na to pytanie, że pojawiały się już we mnie myśli: „nic, tylko zacząć pić…” ale wiem, że nie tędy droga.

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581

              To trochę też kwestia próbowania. Wydaje mi się, że coś chcę robić, to po prostu to robię, ale ten kurs głosowy pokazał mi, że jednak to nie to, a miałem dużo przekonania na początku. Mam na to miejsce, nie przeraża mnie to, a i tak pewnie kiedyś do czegoś mi się przyda.

              Wydaje się zresztą, że przynajmniej część tego braku energii to jakieś problemy zdrowotne. Frustruje mnie, że nie jestem tego nawet pewien i to jest takie dłuuugie sprawdzanie na oślep. Ale wobec tego moim celem jest między innymi szukanie i chodzenie do różnych lekarzy, żeby to w ogóle złapać – i może da się coś z tym zrobić. Po terapii widzę właśnie taki efekt, że nie zostawiam siebie w potrzebie, nawet gdy to są te najgorsze odczucia: lęk bo niepewność, frustracja bo czekanie, wstyd z wychodzeniem po swoje, i to wszystko razem do kupy… Ale robię coś na swoją miarkę i to daje mi trochę cennego poczucia kontroli i nie pojawia mi się poczucie winy, że się ciągle poddaję.

              jjola
              Uczestnik
                Liczba postów: 23

                Oj, jak mi blisko do tego co piszesz o tych lekarzach, o szukaniu przyczyn bezsilności w chorobie, którą trzeba znaleźć i uleczyć. Też swego czasu miewałam różne objawy fizyczne jakichś chorób, które kierowały mnie ku specjaliście z danej dziedziny, lekarz zlecał szereg badań specjalistycznych, z których albo wynikało coś niedużego, albo nic, zlecał leki, albo i nie i… zazwyczaj problem ustępował. Ale za jakiś czas pojawiał się ból w innej części ciała i historia zaczynała się od nowa. Z jednej strony, to dobrze, tak jak piszesz, że jesteśmy wyczuleni na sygnały z naszego ciała i, że chcemy się nad nimi pochylić. Ale z drugiej, zaczęło mi brakować takiego specjalisty, który spojrzałby holistycznie na te wszystkie moje problemy razem i może złączył je w sensowną całość. A może to wołanie ciała o uwagę z zupełnie innej przyczyny niż tam gdzie szukam? Może to znów banalne co napiszę, ale jesteśmy przecież tym co jemy i często w codziennym życiu zdarza nam się nie pamiętać ile witamin i mikroelementów potrzebuje nasz organizm (poza podstawowymi wartościami odżywczymi jak kalorie, białka, węglowodany, tłuszcze). Czy przyglądałeś się kiedyś @truskawek swojej diecie? Czy brak energii nie bierze się może z tego, że czegoś Ci brakuje? Żaden lekarz na wstępie nie pyta jak jemy, chyba że pójdzie się do specjalisty dietetyka… a nieraz to, że się źle czujemy nie musi wynikać z choroby, ale z tego, że brakuje nam jakiegoś paliwa, a innego może być za dużo. Ostatecznie zaczęło mnie wkurzać, to rozczłonkowanie medycyny na specjalności, dany specjalista patrzy już tylko na organ, z którego ma fakultety, a już nie chce się pochylić nad niczym innym, a przecież nasze ciało jest całością. Zatem był czas, że pochyliłam nad tym czym się karmię (tym razem dosłownie) i choć nadal nie zawsze jem jak powinnam, widzę różnicę gdy jem lepiej (nie znaczy, że więcej, tylko bardziej zróżnicowanie) – mam więcej energii, i choć pomysły na jej wykorzystanie się nawet czasem pojawiają, szybko znajduję powody, dla których lepiej w stronę realizacji tego celu nie iść, ale to już pisałam. No i to na powrót odbiera mi chęci do trwania w tych zmianach, czy to dieta, czy samorozwój. Już zaczynam się zastanawiać czy to nie jest już przypadkiem jakiś lżejszy epizod depresji…

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez jjola.
                jjola
                Uczestnik
                  Liczba postów: 23

                  W ogóle, to dzięki Ludzie za odpowiedzi w tym temacie. Widzę, że ruszyła we mnie machina autorefleksji i choć niewiele więcej pozwala mi robić w wolnym czasie jak leżeć i patrzeć w sufit, czy za okno i myśleć, myśleć, myśleć, to zaczynają się krystalizować jakieś „filozoficzne wnioski” z tej pracy. Jest taka życiowa prawda, że wędrówka bywa ważniejsza niż sam cel wędrówki, ale czym jest wędrówka, która nie ma celu? Rowerzysta wybierający się na upragnioną wielodniową wycieczkę, wie jak mało kto, jak istotne jest to przesłanie: nie sam cel, a wędrówka, ale czy inny rowerzysta wybierający się na wycieczkę bez celu nie może mieć równie dużej frajdy z jazdy? Chyba trochę mnie poniosło 🙂

                  truskawek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 581

                    Tak, przyglądałem się diecie i bardzo dobrze byłoby ją zmienić, ale zmiana czegokolwiek okazała się niestety koszmarnie trudna. Zobaczymy, mam na razie co sprawdzać poza tym. Może ostatnia specjalistka ogarnie trochę całość, w każdym razie kombinuje i to też mnie emocjonalnie poruszyło, że ktoś może nie tylko sprawdzić wyniki, ale jeszcze mnie słuchać i się angażować. Nie byłem na to gotowy psychicznie i przez kontrast zobaczyłem jak wyraźnie nastawienie z domu mi wyszło – bo co to niby za problem „brak energii”…

                    Te zdrowotne rzeczy to bym określił jako takie średnie plany – nie jakieś wielkie, ale tez nie bieżące, bo nie da się tego zamknąć w żadnym skończonym i bliskim planie. Na razie ważniejsze jednak od stawiania celów jest dla mnie pospotykanie się z ludźmi. To samograj i mi podnosi także energię, a kilka osób się zapowiadało, uff…

                    dda93
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 628

                      Dziękuję za miłe słowa, Jolu🙂

                      Co do moich „zadatków na terapeutę”, czasem otwiera mi się tyle bolesnych rzeczy, że nie mógłbym być chyba nawet opiekunem w schronisku dla zwierząt, a co dopiero zajmować się ludźmi. Choć patrząc na to, jak wielu psychologów dziś jest przepracowanych, niekompetentnych, niezaangażowanych lub ma nierozwiązane duże własne problemy, można dojść do innych wniosków…

                      To co mi się ostatnio otwiera, to przerażający lęk przed samotnością, gapieniem się w cztery ściany swej jednoosobowej mogiły, w której w wyniku okoliczności i dokonywania błędnych (?) życiowych wyborów zostałem pochowany na żywca. Chyba u mnie po prostu faza samotności i gapienia się w sufit leżąc na łóżku doszła już do etapu „nigdy więcej!”.

                      Trafiło mnie to w ubiegłym roku, gdy sytuacja życiowa zmusiła mnie, po 10 latach bezskutecznej walki o miłość i o szacunek dla moich potrzeb, do wyprowadzenia się z domu moich dzieci. Przeżyłem to jako wielką stratę. Poczułem się tak, jakbym stracił już wszystko.

                      Przeraża mnie to, że może nigdy nie będę już w bliskim, szczęśliwym i trwającym dłużej niż 2-3 miesiące związku. Że nikt (oprócz moich dzieci) mnie nie pokocha. Że dla nikogo spacer za rękę ze mną nie będzie ważniejszy niż kawa na mieście z koleżanką. Chce mi się wyć czasem.

                      Nie pomaga mi ani 30 lat świadomości bycia DDA, ani fakt, że mogę zaopiekować się „tym małym Jackiem”, który jest we mnie, bo robiłem to już setki razy – i już wystarczy, bo to już nie pomaga, bo teraz trzeba czegoś innego. Zgadzam się z tym, że zdrowiejemy przez ludzi i dla ludzi, bo bycie i zdrowienie bez ludzi dla mnie jest całkowicie pozbawione sensu.

                      dda93
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 628

                        Chciałbym pobyć na tym świecie jeszcze trochę, głównie ze względu na moje dzieci. Gdyby nie one, pewnie już by mnie tu nie było… Nie chce, by tata był dla nich abstrakcją z obrazka, ani by mieli dzieciństwo gorsze niż moje. Chcę, żeby mnie pamiętali jako kogoś, kto ich zabierał na spacery, kto z nimi rozmawiał, przytulał je i mówił im, jak są dla mnie ważne. I tak zrobiliśmy im z moją byłą partnerką krzywdę (oboje DDA), że przez nasz konflikt staną się DDD.

                        Po długiej przerwie wróciłem do terapii. Wybrałem jednego z najlepszych terapeutów. Ale nie wiem, czy będzie w stanie pomóc. Chętnie dzielę się swoim doświadczeniem, siłą i nadzieją. Ale czasem też nie potrafię sobie poradzić ze swoimi skomplikowanymi problemami.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.