Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Słowa otuchy… z łyżką goryczy

Przeglądasz 5 wpisów - od 11 do 15 (z 15)
  • Autor
    Wpisy
  • jjola
    Uczestnik
      Liczba postów: 23

      Bardzo współczuję Ci Twej samotności. Mimo wszystko pamiętam jeszcze jej smak i smak lęku przed zostaniem samej… na zawsze. Piszesz, że masz dzieci i dla nich chcesz żyć, to bardzo pocieszające. Mam nadzieję, że one równie chętnie dotrzymują Ci towarzystwa jak Ty im. Bardzo budujące jest to, że wracasz na terapię i trzymam kciuki, by TEN terapeuta jednak pomógł w „Twoich skomplikowanych problemach” – jak je sam nazywasz. Życzę Ci z całych sił powodzenia w terapii i w życiu prywatnym, bo każdy zasługuje na kogoś bliskiego. Mojego obecnego partnera spotkałam kilka lat wcześniej zanim się okazało, że my, to my. Gdy zaczęliśmy się spotykać po koleżeńsku ponownie po latach, wtedy akurat przestałam szukać partnera, a po prostu otworzyłam się na spotykanie i poznawanie ludzi i wtedy zaskoczyło. Na pewno oboje zmieniliśmy się na przestrzeni tych lat i śmiem twierdzić (on zresztą też), że gdybyśmy się spiknęli wtedy na początku, to moglibyśmy długo nie pociągnąć razem. Byliśmy na innych etapach własnych doświadczeń i rozwoju kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy. Po związkach jakie przeszłam i latach terapii, wydaje mi się, że spotykałam w swoim życiu dokładnie takich partnerów na jakich byłam w danym czasie gotowa, jakich potrzebowałam. A że byłam rozwalona, rozbita, nieświadoma swych potrzeb, to kiedyś wychodziło to marnie. Dlatego sądzę, że cała nadzieja w samorozwoju, terapii i wychodzeniu do ludzi. Nie, ja nie mam przyjaciół. Mam ze trzy koleżanki z czego dwie z terapii (i nasze spotkania przypominają bardziej sesje terapeutyczne niż odstresowujące spotkania). Ale wyjątkowo w tym roku – wyłażę do ludzi, zaczepiam się o kogoś znajomego i wbijam w miejsce gdzie mogę poznać nowych inspirujących ludzi. Wiem, że to takie banalne powiedzieć: wyjdź do ludzi i jakie to trudne do zrobienia osobie w depresji. Życzę Ci byś nadal budował siebie silnego i znalazł na swej drodze dobrych, życzliwych ludzi, albo chociaż tylko tę jedną, dzięki której nie będziesz już czuł się sam.

      dda93
      Uczestnik
        Liczba postów: 624

        Widzisz, Jolu, z tą jedyną to często jest problem, bo ona zwykle tą jedyną być nie chce. Nie wiem jak z Twojego doświadczenia, bo z mojego kobiety DDA często boją się bliskości, jakiegokolwiek zobowiązania czy współodpowiedzialności za los siebie i drugiej osoby.

        Poza tym ja mam tak, że często wpadam w schematy uzależnieniowe wobec drugiej osoby. A to też nie jest dobre i wymaga uzdrowienia (raczej niż kompletnego zerwania relacji, która sama w sobie może nie jest zła).

        Raz byłem w długoletnim związku z nie-DDA i było w sumie OK, spokojnie. Na moje młodzieńcze lata wręcz za spokojnie jak dla mnie. I też się nie powiodło.

        Dla mnie taka obecność drugiej osoby może być motywacją by stawać się lepszym. Ale też staram się mieć tego świadomość, że to nie ta druga osoba ma rozwiązać moje problemy – że zająć się nimi powinienem ja.

        Obecność tej drugiej osoby może też być anty-motywacją. Bo po co iść na terapię lub mityng, skoro ta druga osoba już jest? Czy nie lepiej wziąć ją z rękę i pójść z nią do kina? Terapia jest po to, abyśmy mogli normalnie żyć – a nie żyjemy tylko dla terapii. Choć z drugiej strony zaniedbać się też niedobrze.

        Kluczem chyba jest podtrzymanie siły ducha, przez afirmacje, lektury, mityngi, spotkania z przyjaciółmi i rodziną. Bo z nią nawet trudne rzeczy da się przejść, a bez niej można wyłożyć się na drobiazgach.

        Co do sensu życia i tego, co chcemy wnim robić, czasem wydaje się to klarowne i jasne. Czasem zaś musimy poczekać. Ja tak na przykład teraz mam, że nie kreci mnie już to, co przedtem robiłem latami. Mam pustkę i nie widzę swojego nowego powołania. Może po prostu czasem trzeba na nie poczekać…

        jjola
        Uczestnik
          Liczba postów: 23

          Bardzo mądrze piszesz. Trudno się nie zgodzić. Przez pryzmat mojego doświadczenia, myślę sobie tylko: na ile kobiety, czy partnerki, które spotykałeś w swoim życiu były w swoim etapie zdrowienia gotowe na próbę stworzenia zdrowego związku? Na ile gotowy byłeś Ty? Oczywiście nie wiemy tego dopóki nie spróbujemy. Sama swego czasu uważałam, że jestem na wyższym „levelu zdrowienia” (że tak to nazwę) niż byłam i że związek z człowiekiem uzależnionym może być w moim przypadku udany. Nope, kiedy tylko jedno w związku jest nastawione na dawanie, a drugie przede wszystkim na branie, nomen omen…
          Chyba w tym coś jest, w tym dawaniu w związku, że to musi być zrównoważone u obojga. A my DDA mamy z tym różnie… nawet gdy spotka się jedno DDA twierdzące, że ono może tylko dawać, nic nie musi brać, bo tak zostało nauczone, z drugim DDA mającym dokładnie odwrotnie, to raczej wcale nie będą szczęśliwi. Wydaje mi się, że sytuacja najzdrowsza, to spotkać taką bratnią duszę, z którą oboje dają z siebie dla związku tyle samo i jednocześnie nawzajem korzystają z tego co daje druga osoba, nawet bez zbytniego proszenia, bo to jest. Nasuwa mi się przykład z przytulaniem: gdy się dwoje ludzi przytula dają drugiej osobie ciepło, jednocześnie biorąc ciepło. Myślę, że wielu z nas znajdzie u siebie w „katalogu” taką relację, w której nawet to przytulanie było niezrównoważone, np. gdy ktoś chciał nas przytulać więcej niż chcieliśmy i był z tego powodu nieszczęśliwy, a my czuliśmy się osaczeni, albo odwrotnie… gdy to my potrzebowaliśmy więcej przytulania, a nikt nie chciał nam tego dać. Myślę, że tego też można się nauczyć już będąc w związku, który ma problemy z relacją.

          Ivone09
          Uczestnik
            Liczba postów: 13

             

            Cześć Jolu🙂 Dokładnie tak to odebrałam: słowa otuchy, a jednak z łyżką goryczy… Podziwiam Cię i to co już osiągnęłaś, ale rozumiem też Twój żal. Z tego co już wiem podobnymi ścieżkami stąpałyśmy i te same demony urządziły nam piekło. Jako nastolatka miałam w planach studia, skończyło się na liceum.Bezpośrednio wiązało się to z tym jakich wyborów dokonywałam wychowując się w dysfunkcyjnej rodzinie, choć niektórzy piszą tu, że im to nie przeszkodziło w realizowaniu się. W każdym razie po latach podjęłam próbę nauki w szkole wyższej, która zakończyła się fiaskiem. Okazało się, że nie jestem w stanie zapamiętywać, mam ogromne problemy z koncentracją. Byłam przerażona, bo nigdy nie miałam większych problemów z nauką, w podstawówce byłam prymuską. Dopiero po dołączeniu się innych dolegliwości i postawionej diagnozie lekarskiej dowiedziałam się, że zachorowałam na Hashimoto. Wskutek długotrwałego życia w stresie, najpierw dorastanie w rodzinie dysfunkcyjnej, a potem zafundowanie sobie 10 letniego związku z alkoholikiem, nabawiłam się się choroby autoimmunologicznej. I teraz już wiem, że to logiczne skoro ciągle czując, myśląc a w końcu głośno mówiąc: ja już nie chcę żyć! mój organizm zaczął mnie w końcu słuchać. To bardzo boli, kiedy nie możesz zapamiętać czegoś co jest dla Ciebie ważne co przeczytałeś albo usłyszałeś i chciałeś to komuś przekazać. Czuję się jak idiotka ciągle czegoś zapominając. Mnóstwo czytam, ale nie jestem większości informacji zapamiętać, a potem przekazać.I wiem, że mogłabym mieć lepszą pracę, osiągnąć więcej, ale nie będzie mi to dane. I mam żal do losu, że tak się ze mną obszedł.

            Ale też dzięki temu co piszesz Jolu tchniesz we mnie optymizm i dajesz siłę do stawiania tych małych kroczków. Chcę się nauczyć cieszyć małymi rzeczami i osiągnąć spokój ducha.

            Osiągnęłaś wiele Jolu i tylko Ty wiesz ile Cię to kosztowało, bądź szczęśliwa, życzę Ci tego z całego serca🙂

             

            jjola
            Uczestnik
              Liczba postów: 23

              Dzięki za dobre słowa Ivone. Współczuję Ci Twej choroby, a problemy z zapamiętywaniem chyba trochę rozumiem. Problem mam podobny, może nie na tak wielką skalę. Mnie na studiach też przerażało, że niewiele rozumiem, a zapamiętywanie tego czego nie rozumiem jest u mnie niemożliwe. Studia I stopnia zrobiłam na uczelni prywatnej i do tej pory uważam, że chyba tylko dlatego je zrobiłam. Gdy poszłam na II stopień na szanującą się uczelnię szybko odkryłam braki w wiedzy i, podobnie jak piszesz, niepamiętanie nawet tych zasad matematyki, z którymi w wcześniej w podstawówce byłam dobra… tych studiów nie skończyłam.

              Jest tu na forum wątek o tym, czy inni też czują się „opóźnieni w rozwoju” w stosunku do rówieśników z rodzin niedysfunkcyjnych, i też się czuję w tej grupie. Myślę, że to co przeżyliśmy nie pozwalało nam rozwijać potrzebnych w życiu dorosłym umiejętności miękkich i możemy mieć takie odczucie, choć to wcale nie znaczy, że jesteśmy gorsi. Też uważam, że mogłabym mieć inną, lepszą pracę, ale brak mi i kierunku i motywacji do rozwoju, a i też pieprzonych znajomości, bo w dzisiejszych czasach na rynku pracy się przydają…

              Nie jesteś sama Ivone, jest nas wielu i jesteśmy w tym wszystkim tu razem. Pozdrawiam ciepło.

            Przeglądasz 5 wpisów - od 11 do 15 (z 15)
            • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.