Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Szukanie ryzykownych sytuacji

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 29)
  • Autor
    Wpisy
  • 2wprzod1wtyl
    Uczestnik
      Liczba postów: 1177

      Joanna jest taki wydawałoby się łatwy sposòb aby sprawdzić czy faktycznie to nic takiego i jest nim powiedzenie o tym partnerowi.

      Jeżeli lęk nie pozwoli to znaczy, że jednak jest coś na rzeczy.

      Jeżeli człowiek w coś wchodzi i po tym ma wyrzuty sumienia, poczucie winy, poczucie smutku albo mòwi sobie, że już nigdy a mimo to robi to ze swej strony mimo wszystko sprawdzilbym też na ile jest to już uzależniające a podobno każdy stan uzależnienia można bardzo łatwo sprawdzić poprzez odstawienie na jakiś czas by po pierwsze zobaczyć czy w ogòlę potrafię odstawić a po drugie poobserwować swoją reakcję zwłaszcza, że jak piszesz chodzi o same emocje, bo jak rozumiem wchodzisz w nie nie z jedną osobą a ròżnymi.

       

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez 2wprzod1wtyl.
      JoannaO
      Uczestnik
        Liczba postów: 20

        2wprzod1wtyl,

        Dziękuję za Twój komentarz. Nie, oczywiście nie podzieliłabym się z moim partnerem swoją “tajemnicą”. W ogóle uważam, że przyznawanie się do zdrady (czy też emocjonalnej fascynacji, wszystko jedno) nie jest najlepszym pomysłem. Przekonałam się o tym będąc w poprzednim związku i to nie ja byłam tą, która zdradziła. Jednak to chyba temat na inny wątek. Natomiast w pełni rozumiem, że nie jest to w porządku wobec partnera.

        Czy to uzależnienie? Dobre pytanie. Nie sądzę, że to uzależnienie konkretnie od flirtu, ale już od silnych emocji chyba tak. Potrafię to odstawić na jakiś czas, odczuwam wtedy przyjemność z harmonii w związku, który, co należy podkreślić, jest udaną relacją. Problem polega na tym, że po jakimś czasie zaczynam się dusić w tej harmonii. Zupełnie tak, jak gdybym nie potrafiła żyć w normalnej, poukładanej i zdrowej relacji. Wówczas szukam jakiegoś zachwiania tej równowagi i spokoju.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          W każdym razie kompulsywne flirtowanie, uwodzenie, nawet bez bliskości cielesnej może przerodzić się w zachowania nałogowe. Niełatwo to zauważyć, a najlepszym sprawdzianem jest – jak kolega radzi – całkowite odstawienie np. na miesiąc, dwa, trzy. Zero flirtu przez ten okres.

          dda93
          Uczestnik
            Liczba postów: 624

            Joanno, faktycznie, tu się z Tobą zgodzę, że rozmawianie o tak „wirtualnej” zdradzie może przynieść więcej szkody niż pożytku. Najlepiej, żeby do żadnej zdrady nie doszło. Ale zauważ też, że podstawą udanego związku jest zaufanie – jeżeli zniszczysz je, podpiłujesz gałąź na której siedzisz.

            Może sama po części sobie odpowiedziałaś, pisząc: „Zupełnie tak, jak gdybym nie potrafiła żyć w normalnej, poukładanej i zdrowej relacji.” A jaki miałaś wzorzec w domu – to znaczy, jaki był związek Twoich rodziców?

            Jeżeli nie wystarcza Ci miłość i podziw jednego faceta, może masz też jakiś kłopot z niskim poczuciem własnej wartości?

            JoannaO
            Uczestnik
              Liczba postów: 20

              Jakubku, dda93

              Dziękuję Wam za szczerość.

              Mogę “odstawić” to na jakiś czas, 2-3 miesięce to nie jest dla mnie problem. Bywały okresy znacznie dłuższe, ale wówczas prędzej czy później pojawia się głód emocji, który muszę zaspokoić. Flirt jest dla mnie najprostszym sposobem na zaspokojenie tego głodu.

              dda93, związek rodziców nie był i nie jest dobry (oczywiście już od lat nie mieszkam z rodzicami). Alkohol i problemy finansowe prowadziły do wielu napięć. Ja żyłam w tym napięciu zaciskając pięści. Na zewnątrz nie dawałam po sobie niczego poznać. Wydawało mi się, że psychicznie dzielnie to znosiłam. To tak w wielkim skrócie.

              To nie kwestia szukania podziwu czy niskiego poczucia wartości. Oczywiście mam kompleksy mniejsze lub większe, jednak flirt nie jest dla mnie formą radzenia sobie z nimi.

              Myślę, że mogę sobie pomóc poprzez zniwelowanie potrzeby odczuwania silnych emocji, dreszczyku, napięcia. To paradoksalne,<span class=”Apple-converted-space”>  </span>bo zawsze chciałam żyć w spokoju. Teraz okazuje się, że ten spokój jest niekiedy ciężki do zniesienia.

              dda93
              Uczestnik
                Liczba postów: 624

                Joanno, a jak byś zdefiniowała ten „spokój ciężki do zniesienia”? Czy odbierasz go raczej jako rodzaj marazmu lub nudy, czy raczej jako przeświadczenie, że coś złego się wydarzy, oczekiwanie na kryzys?

                U mnie kiedyś w pewnym dość udanym związku była to raczej taka właśnie nuda. Męczyłem się z tym. Teraz, kilkanaście lat później, sądzę, że mógłbym w tym związku wtedy wytrwać i pozostać – zważywszy przez jak wiele przykrych rzeczy w innych relacjach musiałem przejść potem… Trawa po drugiej stronie płotu przestaje być taka zielona, gdy staje się trawą po naszej stronie…

                A o relacje między Twoimi rodzicami pytałem, bo czasami dziecko taki obraz relacji nieświadomie kopiuje sobie potem do dorosłego życia.

                JoannaO
                Uczestnik
                  Liczba postów: 20

                  Nie zdefiniowałabym tego jako klasyczną nudę. To wygląda bardziej tak, jakbym nie potrafiła żyć w spokoju i harmonii. Kiedy ten spokój panuje, ja czuję, że potrzeba mi silniejszych emocji, czegoś, co ten spokój zaburzy.

                  W ogóle mam problem z “sielankowym życiem”. M.in. dlatego tak bardzo wzbraniam się przed posiadaniem potomstwa. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie w takim układzie: dziecko, rodzina, szczęście. W pewnym sensie ten układ bardzo mnie drażni. Widok szczęśliwych rodzin zawsze budzi we mnie wewnętrzną agresję. Nie wiem, czy to kwestia mojego gniewu (brak bezpiecznego dzieciństwa) czy rodzaj zazdrości. Próbuję zdefiniować i poukładać te emocje a przede wszystkim, zrozumieć je.

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 4 miesięcy temu przez JoannaO.
                  dda93
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 624

                    Nie do końca rozumiem, dlaczego posiadanie potomstwa kojarzy Ci się z „sielankowym życiem”. Dla mnie, jako ojca dwójki dzieci, sprawa ta wygląda całkowicie odwrotnie:) Dziecko to nieustający kryzys. Budzi się w środku nocy i nie daje spać. Ząbkuje, miewa kolki i robi kupki. Czasem choruje. Potem, gdy tylko zaczyna podrastać, uczy się przeciwstawiać rodzicom i manifestować swoje zdanie. Dla mnie rodzicielstwo to dobra recepta na nieustający kryzys – z tym, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu:)

                    Co do tematu flirtowania skojarzyło mi się jeszcze jedno: Z osobami płci przeciwnej niekoniecznie trzeba od razu flirtować. Można się też z nimi zaprzyjaźniać. Oczywiście, nadal jest tu cienka czerwona linia. Ale czasem warto posłuchać co mówi i jak rozumuje inna płeć, robiąc to w bezpiecznych warunkach. Może to być jakiś klucz do rozumienia siebie, partnera, związku…

                    JoannaO
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 20

                      dda93,

                      Napisałam o sielankowym życiu w cudzysłowie, ale faktycznie mogło to zabrzmieć niejasno. Tak, wiem, że życie w rodzinie to antysielanka. Zdecydowana większość moich przyjaciół i znajomych ma już rodziny i dzieci, wiem, jak to wygląda. Podziwiam ich, również i Ciebie, za takie oddanie i bezwarunkową miłość.

                      Ja nie potrafię zrozumieć takiej miłości. W moim pierwszym poście na tym forum pisałam, że czuję, jak gdyby pokryła mnie gruba skorupa. Nie czuję rozczulenia na widok dzieci, co jest dość niespotykane u kobiet. Mój ojciec (alkoholik) często nazywał mnie i braci bachorami, gówniarzami, mówił “masz tu g… do gadania, a coś ty myślała”. Nigdy nie sprawiał, ze czuliśmy się ważni i kochani. Czy jest możliwe, że wchłonęłam jego postawę? Sama myśl przyprawia mnie o dreszcze, bo przecież ostatnie czego chcę, to być taka jak mój ojciec.

                      Może ja podświadomie zazdroszczę dzieciom, które mają lepiej? Tym, które są kochane, rozpieszczane, którym poświęca się wiele czasu i uwagi.

                      truskawek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 581

                        Jak najbardziej możliwe, dziecko staje się podobne do swoich opiekunów pod różnymi względami. I wielu ludzi z dysfunkcyjnych rodzin nie chce być do nich podobnych, ale to są odruchy i schematy myślenia, które przychodzą automatycznie.

                        Można je jednak zmieniać, tylko wymaga to więcej wysiłku, a na początek świadomości jakie schematy w sobie nosimy. To nie jest przyjemne, ale daje szanse na realne zmiany.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 29)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.