Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › toksyczna…?
-
AutorWpisy
-
Anonim11 kwietnia 2005 o 10:28Liczba postów: 20551
O tym, ze jestem DDA wiem już od długiego czasu, ale niestety ta wiedza nie mobilizuje mnie do podjęcia działan..Tylko wciaż sobie obiecuję, że już niedługo zacznę o siebie walczyć, że zrobię coś, by zmienić swoje życie – nie życie, ale wegetację właściwie… Nie będę pisać o tych wszystkich problemach, ktore sa moja zmora – większość z Was zapewne zna je z autopsji, ale interesuje mnie pewien konkretny problem z wielu, jakie DDA d¼wiga na swoich barkach. Otoż mam wrażenie, że jest we mnie coś takiego, że wszystkie osoby, ktore maja ze mna styczność, albo od razu zaczynaja być do mnie nastawione negatywnie, albo co najmniej czuja się w moim towarzystwie nieswojo. Nie jestem kontaktowa – to prawda, nie umiem nawiazać dialogu z lud¼mi, mam blokadę w relacjach z innymi, ale nie jestem agresywna, zaczepna, zwracajaca na siebie uwagę. Jestem już raczej…anonimowa, nieobecna, przezroczysta – a wobec kogos takiego trudno chyba żywić jakieś negatywne emocje? Nie rozumiem tego – czyżby trucizna, ktora zainfekowano mnie w domu rodzinnym, niepostrzeżenie oddziaływała na innych, ktorzy znajda się w moim otoczeniu? A może decydujacy jest sam fakt, ze tak się izoluję, ze nie mam nic do powiedzenia – może to wystarcza, żeby dotknał mnie społeczny ostracyzm? Cholernie to smutne, żeby człowiek, ktory mozoli się sam ze soba, dodatkowo jeszcze musiał d¼wigać ciężar wrogich spojrzen innych… Coż, może otocza mnie jakaś mroczna aura, ktora widza wszyscy, tylko nie ja? 😉 :unsure: Czy też macie podobne doświadczenia – patrza na Was jak na przybysza z innej, wrogiej planety? Wyczuwaja, że nosicie w sobie coś śliskiego, przykrego, ponurego? Bo ja niekiedy mam wrażenie, że np. ludzie z pracy chętnie spaliliby mnie na stosie…albo co najmniej pozbyli sie na dobre. Nie musza tego robić – i tak sama planuję zrezygnować, bo trudno mi to już dłużej znosić – zamknę sie na powrot w czterech ścianach i tak sie skonczy moja proba udawania, ze potrafię normalnie funkcjonować…
Anonim11 kwietnia 2005 o 11:15Liczba postów: 20551Ja widzę w oczach innych ludzi niechęć, wstręt, odrazę, taka jakby pobłażliwość, lekceważenie, brak zainteresowania z ich strony. Czasem mam wrażenie, że nie chca ze mna przebywać, że się mnie boja… Wręcz zastanawiam się czy ode mnie przypadkiem nie śmierdzi… A tak bardzo sie staram – jestem cichy, spokojny, grzeczny, nie kłocę sie, nie jestem agresywny, zawsze schodzę z drogi, staram się rozmawiać, zgadzam się we wszystkim z innymi – prawie mnie nie ma. Ale to nie pomaga. Najgorsze jest to, że to działa w obie strony. Ja też nienawidzę ludzi. Potrafię być przykry, złośliwy, nieprzewidywalny, złośliwy, wulgarny. Chciałbym ich wszystkich pozabijać. Albo lepiej zamknać się gdzieś głęboko i daleko, żeby nikomu nie zrobić krzywdy. Tylko że tam też będę sam. Więc może lepiej niech się mnie boja? Niech drża, krzycza ze strachu i uciekaja przede mna? A ja będę się ¦ M I A £. I będę krzyczał wniebogłosy ze swej mocy. Nie będę się już bał.
I co jest poczatkiem, a co koncem tego wszystkiego?Anonim11 kwietnia 2005 o 11:43Liczba postów: 20551Kochana Joasiu, izolacja nic nie daje, nie mozesz rezygnowac z siebie. Ja tez, gdzie kolwiek pracowalam , napotykalam na takich ludzi, ciagle znajdowala sie taka osoba ( a moze sama prowokowalam do tego ), ktora niszczyla mi zycie tj. opinie w pracy, obgadywala, zazdroscila i nisczyla. Ja w przeciwienstwie do ciebie jestem, a moze wkladam maske osoby pewnej siebie, wygadanej, kontaktowej. I co? Tez mam ciagle jakies problemy, tez moge powiedziec, ze ludziom nie podoba sie moja otwartosc, a wlasciwie ja wykozystuja. Zawsze dawalam ludziom kredyt zaufania na wejscie i niestety , bylam zdradzana, tak wlasnie ZDRADZANA, szybko wykozystywano moja naiwnos i potrzebe bliskosci. Zawsze kleilam sie do ludzi, falszywych, ktorzy na pierwszy rzut oka byli mili, zyczliwi i przyjacielscy, dlatego otwieralam przed nimi swoje naiwne serce i mowilam duzo i za wszelka cene chcialam sie przypodobac i zasluzyc na przyjazn.
Potem okazywalao sie jaka to byla osoba. z zazdrosci czy nie wiem z czego tam zaczynala mnie niszcyc psychicznie. Przezylam kilkakrotnie takie momenty, ktore kosztowaly mnie bardzo duzo zdrowia, poniewaz balam sie przeciwstawic takim ludziom, balam sie ich zlosci, agresji i zazdrosci. Wielokrotnie chcialam uciekac i czesto to robilam, ale co z tego? Mam ciagle rezygnowac? Czesto plakalam, czulam sie samotna i opuszczona, nie wiedzialam jak mam zyc w tym trudnym swiecie? Moje serce plakalo, dostalam nadcisnienia, bo balam sie wyrazac swoje emocje, czesto tez nie bylam swiadoma tego co czuje. najbardziej boje sie zlosci, a wlasnie z takimi ludzmi mialam najwiecej doczynienia. Po takich dniach z pracy wracalam do domu i nie nadawalam sie do niczego, kladlam sie i nie moglam ruszyc ani reka, ani noga. Umysl kazal mi dac dzieciom jesc, a ja nie mialam sily. Lezalam i czulam, ze swiat mnie nie chce.
Innymi razy najadalam sie jak ostatnia swinia, a potem nienawidzilam sie za to.
Ale mimo to nie chce rezygnowac, wiem , ze swiata nie zmienie, moge tylko zmienic swoj stosunek do niego. Ale nie chce rezygnowac, dlaczego ja? Choc jest to chyba najprostrze. Ale przeciez nie po to przyszlam na swiat? Dlaczego mam ktorys tam raz rezygnowac? Jest ciezko, nawet teraz mam szefowa bardzo wredna osobe, przyszla do pracy zielona jak trawka na wiosne , ja z dobrego serca wprowadzilam ja we wszystko, a teraz ma mnie w nosie, nagradza innych, tych co wchodza jej w tylek, a specjalnie nic nie wnosza. takie jest zycie i trzeba uczyc sie na swoich doswiadczeniach. Trzeba byc wrednym dla wrednych, dobrym dla dobych, szczerym dla szczerych, a nie jak ja to robilam. Otoz bylam lepsza dla innych, a o sobie zapominalam , myslalam jak naiwne dziecko, ze moja dobroc zmieni nawet najwredniejsza osobe i sie niestety MYLILAM. Nie jestesmy w stanie zmienic nikogo tylko siebie i to tez po malutku.
Nie podawaj sie, nikt tego nie zauwazy, nie mozna czekac ciagle, az ktos nas zauwazy i da to na czym nam najbardziej zalezy- wsparcia i milosci. Sami musimy o siebie zawalczyc, sami musimy dawac sobie milosci szacunek i nie zapominac o tym nawet na momen
Ja jestem DDD, moja matka nigdy w dziecinstwie nie okazywala mi milosci, byla bardzo wymagajaca perfekcjonistka i pracoholiczka. akceptowala mnie jak cos dla niej robilam i to tez nie zawsze. Kochala moja siostre, bo byla podobna do niej i jej rodziny, ja bylam podobna do nielubianego przez nia ojca.
Byla wredna dla mnie, bo niby mnie potrzebowala, ale tylko do czegos. a najczesciej do wyzywania sie , do wyladowywania swojego niezadowolenia, zlosci i innych takich.
Do dzis pozostal mi wielki strach przed nia, choc nie tak wprost, dlatego, ze moja matka, ktora mam w gowie przybiera teraz rozne wcielenia. raz jest lekarzem( ktorych bardzo sie boje, raz kierowniczka w pracy, drugi raz znowu kolezanka, czy ekspedientka w sklepie. Tak matka zniszczyla mja dziecieca psychike, ze terza ciezko mi zyc i borykac sie z roznymi przeciwnosciami. Ale zyje i nie chce ponownie rezygnowac jak wowczas, kiedy matka tulila moja siostre, a mnie odrzucala i smiala sie z moich przezyc.
Nie daj sie, takie jest zycie, nie patrz na innych tylko na SIBIE, ty jestes najwazniejsza, dosc juz myslalas o innych, taka jestes i koniec, czy sie to komus podoba czy nie. Jak chcesz pogadac ostawie ci moj adres : uwasilka@sadyba.elartnet.pl
Pozdrawiam cie bardzo mocno i walcz o siebie i swoje szczescie, to trudne i pracochlonne, ale na pewno warto, bo wystarczy spjrzec na ludzi szcesliwych, jak kochaja zycie.
Przytulam cie mocno nie jestes sama.
Ula :laugh:Anonim11 kwietnia 2005 o 12:59Liczba postów: 20551nick – czyżbyś wychowywał się na lekturach Nietzschego? 😉
A tak poważnie – ja także często mam w stosunku do ludzi ambiwalentne uczucia – z jednej strony bardzo łaknę kontaktu z nimi, po prostu aż milczaco krzyczę, zeby ktoś na mnie zwrocił uwagę, a z drugiej strony nienawidzę ich i świadomości, że ich potrzebuję – potrafię popaść w stan swoistej megalomanii, w ktorej wydaje mi się, że jestem od nich o tyle lepsza… Ale najczęściej jest strach – po prostu się ich boję, drżę pod ich spojrzeniami… Wszystko to jest bardzo popaprane i watpię, by ktokolwiek potrafił mi pomoc, skoro ja już dokonałam ostatecznego podziału – ja i oni po drugiej stronie barykady… Ale nie ma sie co oszukiwac – człowiek jest istota społeczna i trudno mu wytrwac w izolacji od innych, trudno takze zaakceptowac samego siebie jako wyobcowanego, ściganego spojrzeniami odludka… Chciałabym do nich należeć, ale wiem, z już nie potrafię… I tak sie chyba będę juz szarpać po wieki…
Ula – dzięki za słowa wsparcia, tyle ze niestety Twe rady nie moga paść na podatny grunt, lecz na jałowa glebę – to cała ja… Ale cieszę się, że sa ludzie, ktorym udało się wrocić na łono społeczenstwa z podniesionym czołem i silnym poczuciem własnego "ja" 🙂Anonim11 kwietnia 2005 o 13:21Liczba postów: 20551No to jest nas dwoje po tej samej stronie barykady, Joanna.
Anonim11 kwietnia 2005 o 13:40Liczba postów: 20551Nick, to może by tak doprowadzić do rewolucji – ten świat i tak jest chory, od dawna toczy go rak i jest coraz gorzej, wiec moze by tak zadbać o to, by zaludnić ziemię nowa rasa? Może akurat spadłeś na ziemię z tej samej galaktyki, co ja, więc jest szansa, że wykreowalibyśmy nowe pokolenia – tylko wtedy biada ludziom, bo zdaje sie, że te nowe istoty nie byłyby do nich pokojowo nastawione (miałyby to po rodzicach 😉 Istnieje wiec ryzyko, ze narodziłby sie nowy antychryst… :ohmy:
P. s Mam nadzieje,ze nikogo nie urażę tym, co tu wypisuję, ale dopadł mnie nieco wisielczy humor, zwłaszcza, że niedługo idę sie kolejny dzien ścierać do pracy…w to gniazdo os, w to stado wilkow z rozwartymi paszczami…Nie wiem, jaka część mej duszy rozszarpia mi tym razem…
Anonim11 kwietnia 2005 o 14:24Liczba postów: 20551no to ja tez "zaliczam sie " do was,tylko ze ja nie potrafie walczyc o swoje,
o siebie,gdy ktos ma "cos " do mnie (nawet jesli nie ma racji!)-nie umiem
przeciwstawic sie-podobno zwie to sie asertywny czy jakos tak….
najczesciej ustepuje,zamykam sie i przewaznie obraca to sie przeciwko
mnie( w pracy i nie tylko),nawet z bliskimi mam klopot mowic o sobie
bo zaraz mysle,ze jak cos powiem to mnie wysmieja 🙁Anonim11 kwietnia 2005 o 16:00Liczba postów: 20551Podoba mi się, Joanna :laugh:
hej "?".
Słuchaj, ja mam tak samo jak ty. Też nie walczę o swoje, poddaję się i wycofuję. Wolę to niż kolejne awantury. "Sprzeciwianie" się komuś kosztuje mnie bardzo dużo nerwow, czasem dostaję jakiś drgawek. Ta moja nienawiść do innych dzieje się w mojej głowie, nie w rzeczywistości. Nie chciałbym, aby kiedyś wydostała się spod mojej kontroli i przeniosła się do realu – choć czasem jej ułamki mi się wymykaja. Boję się tego naprawdę. I boję się siebie.
Tutaj na forum mogłem sobie teraz trochę pofantazjować ( i przyznać się przed samym soba), że oprocz tego że czuję się biedny i skrzywdzony, to jestem też kawałem sk…syna ktorego nieraz ogarnia furia i ktory chciałby zabijać, i jeszcze miałby z tego frajdę. Dzięki temu ta nienawiść stała się dla mnie mniej straszna i przerażajaca. W dużej mierze dlatego, że Wy się jej nie przestraszyliście i odpisaliście – dziękuję Joanno. Dziękuje "?" Teraz ja też się trochę mniej boję.
W realu ta "walka o siebie" o ktorej piszesz "?", to dla mnie zupełnie inna bajka. To nie "wybuchy i detonacje", ale "walenie tępym kilofem w twarda skałę" – powoli, z ogromnym bolem dłoni i z długimi przerwami między jednym uderzeniem a drugim. I czasem ten kilof ześlizguje się z tej skały i kaleczę sobie palce. A jescze częśiej po prostu wypada mi z rak… I to też mnie wk…rwia. Nienawidzę wtedy siebie. Uczucia. To chyba klucz do wszystkiego.A teraz zakładam granaty i idę rozp…szyć ten świat!!! Jak przeżyję, to we¼miemy się za robienie tej gromadki dzieciakow, Joanna!
¦mierć szczęśliwym!!! A, i asertywnym też!!!Anonim13 kwietnia 2005 o 00:56Liczba postów: 20551Witaj Nick. Znam ta agresje niestety. Pozdrawiam. Milo Cie znow widziec. Tarja
Witam wszystkich!
Bardzo lubię revolty i chetnie bym sie do tej przyłaczył bo problemy przedstawione tutaj dotycza także i mnie. Do niedawna myślałem jeszcze , że wziałem już swoje życie za rogi , walczę o swoje itd. aż tu nagle tydzien temu miałem rozmowę ze swoja szefowa i wydawało mi się , że to co osiagnałem przez kilka lat pracy nad soba , poznawania samego siebie nagle runęło w gruzach. Zostałem potraktowany jak taki mały dzieciak , ktory dostaję od matki porzadny opierdziel i .. nie potrafiłem się temu przecviwstawić chociaż miałem tyle argumentow to nogi mi się ugięły , zaczałem się trzaść a w środku miałem galaretę. Trochę mnie to rozwaliło bo kilka podobnych sytuacji z innymi lud¼mi i radziłem sobie z nimi ale tutaj była szefowa i to jest sedno sprawy. Tak to trochę dziwnie wyglada , facet co ma 37 lat a tak to odbiera ale coż jestem DDA i dobrze o tym WIEM tylko czsami reakcje ciagle jeszcze bardzo mnie zaskakuja. Pozdrawiam!!! -
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.