Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Wiara czy….coœ innego?

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 44)
  • Autor
    Wpisy
  • Katarzynka21
    Uczestnik
      Liczba postów: 808

      Do tej dyskusji zainspirowal mnie temat na forum, ale tez kiedys juz taka kwestie podnosilam. Ciekawa jestem Waszych opinii.Czy zastanawialiscie sie kiedys nad tym?

      Podczas trwania mojej terapii spotkalam spora liczbe osob duchownych, uslyszalam tez zdanie od terapeutow, ze bardzo duzy procent osob duchownych to DDA, DDD. I zaczelam w toku tej calej przygody podejrzewac, ze duchwoni po prostu uciekaja do klasztorow, tak jak wielu z nas ucieka w alkoholizm, depresje, czy inne problemy. Zaczelam tez myslec, ze i nie duchowni po prostu uciekaja w wiare. No i tak zastanawiam sie czesto nad wiara i ludzmi ktorzy jej holduja. I jakos nie chce mi sie wierzyc, ze Ci co mowiš, ze wiara jest dla nich najważniejsza, że Bog stanowi sens ich zycia, że kochaja Boga ponad zycie, wierza na prawde. Mysle, ze wynika to z ich problemow emocjonalnych i potrzeby przyczepienia sie do jakiejs idei, czegokolwiek, zeby zapchac sobie ta pustke emocjonalna. Nie mowie, ze Boga nie ma, nie mowie, ze wiara jest nieprawdziwa, ale rzucam teze, ze zeby wierzyc prawdziwie trzeba kierowac sie innymi przeslankami niz problemy emocjonalne. A te chyba czesto towarzysza "glebokim" katolikom. I mysle, ze wiara czesto jest mylona z potrzeba posidania celu zyciowego i zajecia na "niedziele". Co to jest wiara prawdziwa i jak rozroznic potrzebe wynikajaca z brakow emocjonalnych od prawdziwej wiary? Czy taka gorliwa wiara nie przypomina Wam czasem uzaleznienie od milosci? Uzaleznienia, ktore polega na przyczepienieu sie do kogos?

      dominiak
      Uczestnik
        Liczba postów: 96

        myślę, że to zależy od człowieka.
        tak jak dużo alkoholików, którzy zostają sami odnajdują boga.
        czasem chyba to jest chorobliwe szukanie sensu w minimalnym jego znaczeniu.
        może ludzie nie mają czasem gdzie sięgać i tylko im to zostało?
        ja nie wiem. nie wiem, czy wierzę, myślę, że nie potrzebuję tego.

        Anonim
          Liczba postów: 20551

          Temat o tyle trudny mi się wydaje, że może być odbierany jako uderzanie w czyjeś uczucia religijne. Chyba wolę dmuchać na zimne i dlatego to napisałam ;), bo w naszym kraju nigdy nic nie wiadomo :), ale do rzeczy.

          Moim zdaniem (osoby niewierzącej a co za tym idzie, niepraktykującej od wielu lat) twierdzenie czy niewerbalne uznawanie, ze coś jest najważniejsze i nie jesteśmy tym czymś (kimś) my sami jest już formą nienormalności. I nieważne czy tym czymś (kimś) jest wóda, prochy, zdanie i uczucia rodziców czy innych osób, praca, seks czy religia. Jeśli twierdze, ze Bóg jest najważniejszy i robię z siebie istotę niższą, w jakiś sposób ułomną i zalezną od zamysłów Boga, to się uzależniam i tracę oparcie w sobie – przynajmniej ja tak to rozumiem. Wszyscy zalezymy w dużej mierze od tego co na zewnątrz nas, ale to żaden powód chyba by temu czemuś nadawać cechy celowości, karania nas czy nagradzania za coś, działania z zamysłem w naszym kierunku.

          Dla mnie traktowanie Boga w taki sposób jest zdradą siebie, swoich uczuć i czymś toksycznym- na Boga nie można sie gniewac, nie można sie sprzeciwiać, nie można łamać czy omijać nakazów i zakazów, a co jesli właśnie tak czujemy, co jeśli jakieś zasady budzą w nas złość? Mamy się modlić o zdjęcie z nas grzechu złości? Mamy czuć się winni i gorsi, bo czujemy tak a nie inaczej. A co to za grzech jak to normalna ludzka emocja? Bóg którego mnie kiedys nauczono był taki sam jak ludzie ktorzy mnei wychowywali – nieczuły, nieprzebłagany, niewyrozumiały, dbający tylko o to by nic nie znaczące owieczki spełniały jego zachcianki…

          W Boga można wierzyć pewnie na milion sposobów, ja zostałam wychowana w katolickim domu, wśród ludzi głeboko wierzących i praktykujących, przyjmujących z pokorą "Boskie" przykazania – jednocześnie głęboko nieszczęśliwych, zwaśnionych ze sobą ale nie okazujących tego na zewnątrz. No i chyba Twoja teza znajduje wielkie odzwierciedlenie w moim domu.

          Nie wiem jak jest z osobami duchownymi, ilu z nich ma problemy emocjonalne albo uciekło w dychowość od zycia – to ich osobista sprawa, ale sama idea wiary, tak jak ja zostałam jej nauczona i w jej świetle wychowana w domu, w kościele i na lekcjach religii jest czymś bardzo toksycznym, zmuszającym do wyparcia się siebie, swoich słabości, emocji, prowadzącym do rozłamu wewnętrznego i można by rzec DDA- sowskim… Może gdzieindziej, w innych kościołach, domach, na lekcjach religii uczono inaczej.
          Pozdrawiam
          yucca

          dota
          Uczestnik
            Liczba postów: 302

            moja wiara nie jest ucieczką. najpierw znalazłam siebie, później wiarę.
            mój Bóg nie jest bogiem nieczułym, niewyrozumiałym, nieprzebłagalnym, wymagającym, groźnym, stawiającym jedynie zakazy i nakazy, nie respektującym moich uczuć, nie pozwalający mi wyrażać własnej złości…
            mój Bóg nie każe mi spełniać Jego "zachcianek". mam wolną wolę-mój wybór co wybiorę. a czynienie Jego woli staje się dla mnie coraz większą radością…
            to, że On jest na pierwszym miejscu w moim życiu(a przynajmniej chce by tak było) czyli by był najważniejszy, nie znaczy, że jestem kimś gorszym w stosunku do Niego.

            jestem szczęśliwa mając mojego Boga i kropka. nikt mnie nie przekona do tego, że wierząc uciekam przed czymkolwiek. wręcz przeciwnie. wiara pozwala mi stanąć twarzą w twarz z tym, czego się najbardziej lękam – ze SOBA

            Agusienka17
            Uczestnik
              Liczba postów: 16

              Ja powiem tak, Bóg to istota, która mnie stworzyła i do ok 14 roku życia jej nie znałam, przyjmowałam sobie sakramenty ot tak, ale później odnalazł mnie Jezus i go kocham najbardziej! I wiem, że moja wiara jest krótka, ale jest tym co mam na zawsze i ofiarowane tylko dla mnie i chcę się nią bardzo dzielić! Wiem, że Bóg odkrył moje serce…

              Monikita
              Uczestnik
                Liczba postów: 5

                Dla mnie wiara w Boga odegrała też ważną rolę. Może jest tak jak piszecie, że zaczynamy wierzyć w momencie gdy wszystkie inne metody były nieskuteczne i nikt nie jest w stanie nam pomóc. Co do zakazów i nakazów- wiara opiera się na dekalogu a ja osobiście nie widzę tam nic co godne by było pogardy. Przyznam się, że ja utożsamiam Boga z miłością i dobrocią czyli tym co chciałabym przekazać innym swoją osobą. Do tego dochodzą msze po których czuję się wewnętrznie uspokojona i wyciszona. Nie zgadzam się oczywiście z każdym kazaniem, czasami zaczynam ziewać z nudów ale sama modlitwa jest dla mnie rodzajem medytacji. Spróbujcie czasami zapalić sobie świeczkę, kadzidełko, zgasić światło i porozmawiać z Bogiem czego pragniecie od życia. W Biblii znajduje się tysiące cytatów, które mogą postawić człowieka na duchu. Wiara ma ścisłe powiązanie z psychologią, wpływa na nasze myśli, umoralnia nas. Gdy pochodzi się z rodziny patologicznej gdzie przekaz wzorców został zachwiany czasami jest to jedyne wyjście na prostą. Pozdrawiam:kiss:

                Katarzynka21
                Uczestnik
                  Liczba postów: 808

                  No, ja tez uwazam, ze mozna wierzyc madrze i gleboko, ale jakos mam przekonanie, ze wlasnie, zeby tak bylo trzeba pozbyc sie wszelkich innych przeslanek angazowania sie w wiare. Wiara jest wiara, gdz nie zastepuje nam czegos, a wyplywa z siebie. Zastanawaiam sie tylko nad tym, czy wiara taka gleboka, bezkrytyczna (powiedzialabym charakterystyczna dla naszej kultury) nie jest wiara, czy potrzeba wiary. Mi to czesto przypomina takie uzaleznienie od Boga, musze isc na msze, pomodlic sie, bo jak zostanie mi luka czasowa, to jeszcze zaczne myslec rozwazac i moze jakas katastrofa wyjdzie. To taki sztywny schamat postepowan i rytualow, ktory trzyma nas w calosci-jakby go nie bylo to caly nasz swiat by sie zawalil. Kiedys zapytalam kolezanke (zakonnice-z reszta moja bardzo dobra kolezanke) jak mozna sie tak ciagle modlic, a ona mi na to, ze to tak jakby ona mnie zapytala, jak mozna tak ciegle z mezem rozmawiac. Dla niej to rozmowa z partnerem. I to wydalo mi sie logiczne wytlumaczenie, do czasu….gdy moj maz skomentowal to w nastepujacy sposob: no tak jak zakonnica siedzi i gada do Boga (do siebie, bo przeciez nikogo tam nie ma) to uwaza sie, ze jest ok. A jakby jakas osoba siedziala i gadala do laleczki (bo tez by w nia wierzyla, w swojego innego Boga) to uznalibysmy ja za chora psychicznie. Kurcze i tak sobie pomyslalam, ze to tez brzmi bardzo logicznie. Wystarczy, ze ktos zachowauje sie dokladnie tak samo, ale ma innego Boga, uwazamy go za wariata. To czy jednak nasze rytualy nie sa swoistego typu wariactwem? Bije sie czesto z myslami o wierze i Bogu, sama nie czuje wiary, ale ciekawi mnie ten temat. Stad tez ten temat. Nie, zeby wystepowac przeciwko wierze, a zeby zrozumiec.

                  doris
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 396

                    Nie wiem Katarzynko czy wiara i rozum mogą iść w parze. Jak ogarnąć rozumem kwestie dotyczące wiary? Przecież to trzeba czuć.

                    Od razu powiem, że moja wiara gdzieś się ulotniła, a może nigdy nie była głęboka i prawdziwa. Praktykowanie wynikało z wychowania wyniesionego w domu i lekcji religii w szkole a nie z mojej wewnętrznej potrzeby.

                    biedronka
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 127

                      Katarzynka21 zapisz:
                      „Mysle, ze wynika to z ich problemow emocjonalnych i potrzeby przyczepienia sie do jakiejs idei, czegokolwiek, zeby zapchac sobie ta pustke emocjonalna”

                      Czasem powody mogą być bardziej przyziemne – to w końcu jest jakiś rodzaj kariery, gdzie się dostaje wikt i opierunek (i chyba gotowy światopogląd?), nie trzeba płacić rachunków ani mierzyć się z życiem jak większość ludzi na tym forum. Mieszkanie ma się przecież w ramach "etatu". Nie trzeba na nie pracować, odkładać, brać kredytu…
                      Poza tym często lepiej jest dawać rady i "kierować" ludźmi niż mierzyć się z własnymi demonami. Większość z nas cudownie potrafi "pomagać" innym.
                      Ech, nie wyobrażam sobie, żeby mi jakiś duchowny na etacie, w celibacie, dawał rady. Co on wie o prawdziwym życiu?

                      yucca
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 588

                        biedronka zapisz:
                        „Poza tym często lepiej jest dawać rady i "kierować" ludźmi niż mierzyć się z własnymi demonami. Większość z nas cudownie potrafi "pomagać" innym.

                        Bez względu na to czy ktoś jest duchownym jakiegoś kościoła, wszyscy jesteśmy osobami duchowymi tak samo jak fizycznymi. A nasze demony uwielbiają kierować innymi, mówic im co dobre a co złe, co należy a co nie należy, oczywiście mając na względnie swoje własne dobro. Moim zdaniem im ktoś bardziej skory do "prowadzenia" innych, kierowania nimi i im łatwiej mu przychodzi odpowiadanie na trudne i czasem nie mające odpowiedzi pytania, tym bezpieczniej omijać takiego ktosia szerokim łukiem.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 44)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.