Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Wiara czy….coœ innego?

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 44)
  • Autor
    Wpisy
  • dota
    Uczestnik
      Liczba postów: 302

      biedronka zapisz:

      Poza tym często lepiej jest dawać rady i "kierować" ludźmi niż mierzyć się z własnymi demonami.”

      jestes niesprawiedliwa mowiąc w ten sposób. mam przyjaciela, który jest kapłanem i tym sposobem niejako poznałam innych przyszłych zakonników. i tak się składa, że każdy z nich mierzy się z własnym demonami właśnie chociażby w czasie seminarium. być może niektórzy faktycznie uciekli w stan zakonny, ale po to jest okres seminarium, by okazało się co każdemu z nich jest pisane. władze zakonne nie dopuszczą do święceń nikogo, kto szuka jedynie schronienia w murach klasztornych. więc proponuję, by zanim się zacznie komuś "dopiekać", zaczerpnąć trochę wiedzy, bo takie wydawanie sądów może być bardzo krzywdzące.

      być może mialaś, biedronka, złe doświadczenie z którymś duchownym,który chciał kierować,samemu będąc "nie poukładanym" wewnętrznie, ale nigdy nie można uogólniać na całość. podejrzewam, że bardzo byś sie oburzyła usłyszawszy np, że wszystkie dda pozostają w związkach tylko dlatego, że uciekają przed samotnością, a nie są w stanie stworzyć zdrowej relacji

      Edytowany przez: dota, w: 2008/01/20 20:33

      Katarzynka21
      Uczestnik
        Liczba postów: 808

        Dota, a ja znam tez kilku duchownych i to nawet bardzo blisko, jedna z moich obecnych najblizszych kolezanek (nie w sensie czestego spotykania, a bliskoci) jest siostra zakonna, tak wiec nie mam zadnych powodow do tego, zeby sadzic ich niesprawieliwe krytycznie, a jednak nie moge oprzec sie wrazeniu, ze zadne z nich nie poszloby do zakonu, gdyby nie zapchal ich tam bagaz problemow emocjonalnych. Z reszta tez sporo sie od tych ludzi nasluchalam roznych historii, ktore coraz bardziej przekonuja mnie to zdania napisanego powyzej. Wiesz, to nie zupelnie tak jak porownywac z malzenstwem (zwiazkiem), bo laczenie sie w pary jest jakby naturalna sila przyrody, sila natury w kierunku prokreacji i podtrzymania gatunku, a celibat, izolowanie sie od ludzi to forma stworzona przez ludzi i nigdzie poza ludzmi niewystepujaca w przyrodzie. Wprowadza nakazy i zakazy, ktore sa wlasnie wbrew naturze i wg mnie w zwiazku z tym wbrew Bogu. Wg mnie tych dwoch rodzajow zwiazkow nie da sie porownywac i ze wzgeldu na specyfike zakonna chyba nie da sie jej porownac do rzadnych innych zwiazkow i trzeba rozpatrywac calkiem indywidualnie.

        Katarzynka21
        Uczestnik
          Liczba postów: 808

          I na podstawie swoich obserwacji i wiedzy musze sie w pewnym stopniu zgodzic z Biedronka. Z reszta to taki chyba dosc popularny mechanizm. Jak mamy z czyms problem to najlepiej go zagluszyc udajac, ze jest sie ekspertem w tej sprawie,a le z problemem nic wiecej, niz wiedza jak go rozwiazac, nas nie wiaze. Zreszta klasztor to z pewnosci w ogromnej mierze dobre i bezpieczne schronienie, dla ludzi, ktorzy chca uciekac. Natomiast nie moge sie zgodzic z Toba, Dota, ze w klasztorze nie ma miejsca na osoby, ktore ida tam aby rozwiazac swoje problemy. Moze w teorii tak jest, w praktyce jest absolutnie inaczej. I stad wlasnie moje rozwazania. Poniewaz nie znam calej populacji klasztornej to zastanawiam sie, czy wszyscy sa tacy jak Ci zakonnicy ktorych znam. Ich z cala pewnoscia popchnely do klasztoru problemy i z tej niewielkiej probki moglabym wyciagnac wnioski, ze powolanie to jeden wielki problem emocjonalny. Ale poniewaz moja probka, mimo, ze w 100% jest dowodem na poparcie tej tezy to jednak jest malo reprezentatywna ze wzgledu na ilosc, stad wolalabym zglebic temat, zeby moc wyciagnac prawdziwe wnioski. Z reszta pewnie i tak go nie zglebie, bo nie az tak uparta jestem, ale chetnie uslyszalabym zdania innych. A Ty Dota, znasz jakiegos ksiedza, brata, ktory na 100% nie ma porblemow emocjonalnych, ktory pochodzi z normalnej zdrowej rodziny i ktory jest na prawde szczesliwy i zadowolony ze swojego zycia?

          Ja znam kilka osob, kilka historii trafienia do zakonu, jedna "nietrafienia do zakonu" (mojej kuzynki), i wiele artykolow, spraw sadowych dot. roznych nieakcektowalnych spolecznie zachowan, ktore byly udzialem wlasnie duchownych. O takich tez slyszalam bezposrednio od pewnych osob, kotre byly swiadkami bedac tez w zakonie. I mysle sobie czasem, ze te probelmy tam nie znikaja a mutuja. Sama nie wiem, ale na dzien dzisiejszy zakon jawi mi sie wlasnie jako azyl dla zagubionych, ktorzy chca wyprzec swoje demony za pomoca modlitwy i rygoru zakonnego, po czym staja sie swoistego typu karykaturami samych siebie. To nie jest zarzut, to nie krytyka zakonnikow, bo kazdy rozwiazuje problemu jak umie i moze. To tylko stwierdzenie, ze jest z nimi cos nie tak, tak samo jak stwierdzenie, ze cos nie tak jest z kobietami, kotre wiaza sie i zyja z mezczyznami, ktorzy je piora i maltretuja, zdradzaja i poniewieraja; to jak stwierdzenie,z e cos nie tak jest z ludzmi, ktorzy uciekaja od innych i sie ich boja itp.

          dota
          Uczestnik
            Liczba postów: 302

            wiesz, generalnie wątpie czy są osoby, które wogóle nie mają zadnych problemów emocjonalnych, chociazby tych najmnijeszych. ale jezeli bym miała taką osobę wskazać, to z pewnoścaą bylby nią mój przyjaciel. pochodzi z bardzo zdrowej rodziny, do zakonu trafił niejako przypadkiem, a właśnie tu odnalazł swoją drogę i jest najszczęśliwszym człowiekiem jakiego znam.
            wiesz, myślę, że dla niektórych ludzi, choć może to być nie pojęte, Bóg może być tą drugą połową, którą większość ludzi szuka wśród ludzi. Bóg to ich najprawdziwsza miłość, którą porównują do miłości małżeńskiej. nie widzę w tym ucieczki.
            zwłaszcza, że tak naprawdę mury klasztorne chronią jedynie przed problemami typowo materialnymi. przed myślami zaś nikt zakonników czy księży nie ustrzeże, a ich praca raczej wymaga kontaktu z innymi ludźmi i ciągłej konfrontacji z własnymi problamami.

            nie rozumiem po co ta dyskusja. każdy z nas podejmuje własne decyzje i jest za nie odpwoiedzialny. wg. mnie dla większości tych co do seminariów trafiają, Bóg jest po prostu szczęsciem. a jeżeli nie od razu na początku drogi, to jeżeli faktycznie mają powołanie, to odnajdą je i tak.

            dyskutujmy lepiej o tym co my sami możemy powiedzieć, o własnych doświadczeniach i przeżyciach, bo mam wrażenie, że mówienie o innych ludziach również może być formą ucieczki

            Katarzynka21
            Uczestnik
              Liczba postów: 808

              Dota, a ja uwazam,z e dyskutowac mozna na kazdy temat, a na pytanie po co odpowiadam: bom ciekawa i tyle. Rozmawiam z ludzmi o bardzo duzej ilosci spraw. I akurat na pewno ja od swoich problemow w ten sposob nie uciekam, w ogole od swoich problemow nie uciekam. A, ze ciekawi mnie ten temat to sobie go rzucilam, jesli ktos nie chce go poruszac to nie zmuszam do dyskusji. Chetnie poslucham zdania innych zarowno w tej kwesii jak i kwestii homoseksulizmu, kobiecosci, opinii na temat "Tytanica", czy fascynacji golfem lub innymi dziwactwami. Lubie sluchac co inni maja do powiedzenia, jesli maja cos ciekawego. A jesli mnie to nie interesuje to nie wchodze w dyskusje i sie oddalam. Niech kazdy dyskutuje na jakie tematy chce.

              A ludzi kompletnie bez problemow nie ma i fajnie, ze Twoj przyjaciel taki zakonem zafascynowany i uszczesliwiony. Gdyby nie to, ze mam wrazenie, ze jakas dziwnie poirytowana jestes tym tematem (bo irytacja nasuwa mi skojarzenie, ze cos jednak gdzies gryzie w tym temacie) to bylby dla mnie argument jakiego wlasnie szukam: ze sa w zakonie ludzie, ktorych faktycznie powolanie woła.

              dota
              Uczestnik
                Liczba postów: 302

                a moze stąd ta irytacja, o której mówisz, że ją odczuwasz, że odzywa sie jeszcze nie całkiem zagojona rana? bo owego przyjaciela darzyłam mocnym uczuciem, innym niż tylko przyjaźń i ja zostałam postawiona na miejscu po Bogu, bo to On był największą miłością jego życia.

                a tak wogól to napisałam, że nie ma ludzi bez chociażby najmniejszych problemów. ale chodzi o umiejętność radzenia soebi z nimi, a on to potrafi.

                a dyskutowanie o czymś o czym się nie ma pojęcia-bo kto nie ma powołania raczej nie potrafi sobie tego wyobrazić, jest gdybaniem i osoby, których to faktycznie dotyczy, może urazić

                Anonim
                  Liczba postów: 20551

                  Katarzynka21 zapisz:
                  „to bylby dla mnie argument jakiego wlasnie szukam: ze sa w zakonie ludzie, ktorych faktycznie powolanie woła.”

                  Po mojemu chyba są 😉 Tak jak są bez powołania lekarze, piekarze i listonosze. Takie są prawa statystyki?
                  Dota, ja z księżmi doświadczenia mam i złe, i dobre. A siostry, które uczyły mnie religii, wspominam miło. Nikt z nich nie starał się mną kierować, na szczęście. Tylko by spróbował!:P
                  A mój tekst o "pomaganiu" innym jest też tekstem o mnie. Wiem jak to jest, gdy się ucieka od swoich problemów i zajmuje cudzymi. Ja to trenowałam przez lata, nie do końca świadomie, i jak mnie wszyscy lubili! Ile ja zwierzeń wysłuchałam, ile się nadoradzałam… Więc nie dopiekam nikomu, bo musiałabym też dowalić sobie. A tego staram się już nie robić. Samoświadomość mi wzrosła 🙂
                  A zdanie mam jakie mam.
                  Na tych wszystkich księży, których spotkałam, tylko jeden – wg mnie – miał powołanie, ale on akurat zmienił zawód, zakochał się i ożenił. No, może kolejność nie była do końca taka… Reszta po prostu taki wybrała sposób na życie.
                  Nie neguję, że wśród duchownych są ludzie z powołaniem, ale widzę, że są też i bez. I nie sądzę, żeby był sposób, by ich negatywnie zweryfikować jeśli i jedni, i drudzy dostatecznie są na swojej drodze wytrwali.
                  I my się po prostu zastanawiamy, co tych drugich skłoniło, by obrali tą ścieżkę. A moje zdanie jest takie, że tych bez-powołania-rzemieślników jest statystycznie więcej. Jak chyba w każdym innym zawodzie.

                  Anonim
                    Liczba postów: 20551

                    Tak sobie czytam wasze wypowiedzi. Też chciałabym sie wypowiedzieć- wierzę że Bóg (lub jak kto go pojmuje) dla każdego z nas ma inną ścieżkę.

                    Z mojej strony – z autopsji (byłam w zgromadzeniu zakonnym) zakon absolutnie nie jest ucieczką od rzeczywistości, czy przed życiem.Wcześniej czy później to i tak wychodzi, kto i z jakich motywów trafił do zgromadzenia. To jest życie jak każde inne- nie brak tam radości, ale też smutków i problemów.
                    Wystarczy poczytać "dzieje duszy" małej Tereski, czy dzienniczek św.Faustyny.

                    Nie radzę wchodzić do zgromadzenia z ,,niepoukładanym życiem emocjonalnym".
                    W klasztorze najczęściej trzeba walczyć z samym sobą, ze swoją przeszłością, nawykami, słabościami – i dać z siebie wszytko. Nie ma miejsca na rozczulanie, zajmowanie się sobą- masz być dla innych całkowicie.

                    Zresztą jest się pod stałą opieką psychologa, przed wstąpieniem też jest wymagana opina psychologa, są testy.

                    Ja odeszłam- często "siadała" mi psychika,z czasem oddalałam się od wspólnoty. Nie chciałm nikogo ranić swoim zachowaniem. Zrozumiałam (po wielu rozmowach) ze to nie moje miejsce- po roku…
                    I tak naprawdę łatwiej byłoby zostać niż odejść- ale nie chciałam oszukiwać ani siebie ani wspólnoty…

                    Na tamtą chwilę był to mój dom, jestem wdzięczna za ten czas- to tam usłyszałam po raz pierwszy że jestem DDA, zaczęłam rozumieć swoje zachowanie.Tam zaczęłam walczyć o swoje życie.
                    Teraz pracuję, zaczęłam terapię…
                    I z szacunkiem patrzę na siostrę zakonną… moze tyle.

                    ps.
                    często pytania, czy błędne wnioski wynikają ze nieznajomości tej formy życia, z braku wiedzy też.

                    biedronka
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 127

                      ej, coś pokręciłam z tym cytowaniem, nieważne 😉
                      Maruda, to ciekawe, co piszesz, zwłaszcza że to są Twoje własne doświadczenia.
                      Tylko dla mnie życie zakonne nie jest takie jak każde inne, no nie wiem – cywilne życie. Bo zwalnia z z konieczności zabiegania o stronę materialną (na własne konto, jak to robi większość z nas) i uniemożliwia wchodzenie w związki.

                      maruda
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 48

                        Własne konto, czy dbanie by mieć co zjeść, to na prawde najmniejsze problemy we wspólnocie, chodź czasem bywało krucho- s. przełożona nie raz martwiła się o rachunki.Zresztą slubujesz ubóstwo…
                        Zresztą jeśli chodzi o stronę materialną – siostry normalnie pracują – w szkołach, prowadzą własne przedszkola, szkoły, domy rekolekcyjne, domy samotnej matki.
                        Samo przecież nic się nie zrobi, to nie tak że tylko się modlą.
                        Dzień masz wypełniony pracą, z przerwami na modlitwę wspólnotową, czasem trzeba było sobie dobrze grafik na dzień ułożyć by z wszystkim wyrobić.
                        Zresztą to co dostają idzie na wspólnotę- i inne potrzeby Kościoła tzn. ludzi-najczęściej dla rodzin w trudnej sytuacji, biednych, którzy zwracają się po pomoc do wspólnot zakonnych. Albo gdy nie mają odwagi- to właśnie siostry starają się pomóc znając sytuację od dzieci które chodzą do świetlic.
                        Ludzie przychodzą ze swoimi problemami, często szukają rady, pomocy, czy proszą o modlitwę.
                        "Jedni drugich brzemiona noście" – dosłowie…

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 44)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.