Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Więzienna klatka własnych myśli

Przeglądasz 10 wpisów - od 51 do 60 (z 65)
  • Autor
    Wpisy
  • Czerwonewino
    Uczestnik
      Liczba postów: 99

      Rzeczywiście dobrze się ich słucha. Bywa chwilami wzruszająco. Dzięki Truskawku.

      Czerwonewino
      Uczestnik
        Liczba postów: 99

        W trakcie dzisiejszej sesji terapeutycznej wyszło, że kontrola, która jest obecna we wszystkich sferach i płaszczyznach mojego życia, sabotuje pracę z wewnętrznym dzieckiem. Moje ciało w nocy potrafi się tak spiąć, w obronie schematów, że budzę się z zaciśniętymi pięściami.
        Dziś czuję się bezradna.
        Dziś czuję się bezsilna.
        Dziś nie wiem jak przekonać wewnętrzne dziecko, że już nie musi stawiać gardy w geście obrony, bo dziś jest bezpieczne.

        Jednocześnie dziękuję za tę bezradność, bezsilność i niewiedzę, bo wiem, że mam do nich prawo.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          A jak się widzisz w tej ankietce u mnie na str. 58 w temacie kontroli?

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez Jakubek.
          Czerwonewino
          Uczestnik
            Liczba postów: 99

            Stawianie wyśrubowanych standardów – Trafiony zatopiony 1 raz

            Myślenie „wszystko albo nic” – Trafiony zatopiony na pewno 1, nad drugą rzeczą myślę…

            Strach przed porażką – Trafiony zatopiony 3 razy

            Muszę, powinienem… – Trafiony zatopiony 0 razy

            Ciągłe sprawdzanie – Trafiony zatopiony 1 raz

            Samokontrola – Trafiony zatopiony 0 razy

            Kontrola – Trafiony zatopiony 3 razy…

            Nie wykluczam, że gdyby w ankiecie były inne przykłady – to trafień mogłaby być inna liczba…🤔🤪

            Czerwonewino
            Uczestnik
              Liczba postów: 99

              Wychodzi na to, że mamy tak samo… u mnie również góruje nad pozostałymi kontrola i strach przed porażką…

              Czerwonewino
              Uczestnik
                Liczba postów: 99

                Jutro czeka mnie bardzo trudny dzień. Jadę do moich rodziców, aby oznajmić im, że dotychczasowy schemat naszej relacji ulega diametralnej zmianie. Muszę im zobrazować, jakie ustanowiłam nowe granice. Właśnie mija miesiąc od ich ostatniego, prawie dwutygodniowego, ciągu alkoholowego. Przez ten miesiąc nie odbierałam od nich telefonów, ani nie odpisywałam na smsy, które miały wywołać we mnie ogromne poczucie winy, typu: czy nie interesuje cię czy żyjemy? O tym, że pili dowiedziałam się od policjanta, który przyjechał na interwencję. Pierwszy raz nie wsiadłam w samochód i nie pojechałam im „na ratunek”.
                Odczekałam miesiąc, bo podobno alkoholik w czasie 30 dni od zakończenia ciągu jest w stanie obiecać wszystko. To tak zwany miesiąc miodowy, podczas którego alkoholik odczuwa zdrowotne i psychiczne skutki picia.
                Co chcę osiągnąć? Tak naprawdę nie wiem czy w ogóle coś się da osiągnąć. Może jeszcze jakaś malutka nadzieja się we mnie tli, że rodzice się wszyją i pójdą na odwyk. Terapeutka pozbawia mnie wszelkich złudzeń, że cokolwiek może się zmienić, ale nadzieja zawsze umiera ostatnia😔.
                Po co jadę? Robię to dla siebie. Mam potrzebę, aby wszystko wyartykułować patrząc im w oczy. Tym samym w sposób symboliczny zamknę jedne drzwi i otworzę drugie, za którymi nie zamierzam już nigdy więcej ponosić konsekwencji picia moich rodziców. Za tymi drzwiami dotychczasowy schemat ja (rodzic) – rodzice alkoholicy (dziecko) przestanie istnieć.
                Jestem przekonana, że zostanie mi zafundowana huśtawka emocjonalna od szantażu, poprzez wzbudzanie poczucia winy, aż po wyparcie się mnie. Mam nadzieję, że temu podołam. Przyświeca mi przecież bardzo ważny cel – własne zdrowienie.

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Niech Cię prowadzi Twoja Siła Wyższa.

                  Czerwonewino
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 99

                    Współuzależnienie

                    Czy rzeczywiście stan zero jedynkowy? Jak uzależnienie?

                    Patrząc z własnej perspektywy, jestem w stanie sformułować tezę, że jednak nie.
                    Przez bardzo wiele lat trwałam we współuzależnieniu w relacji z rodzicami. Pomimo, że mieszkam od nich w odległości 300 km, to łańcuch współuzależnienia cały czas mnie przy nich trzymał. Mentalnie każdej nocy „kładłam” się z nimi spać. Rzucałam wszystko i biegłam im na pomoc zawsze, gdy była taka potrzeba. Ponosiłam konsekwencje ich picia. W momencie, gdy dotarło do mnie, że nie jestem za nich odpowiedzialna, że nie jestem nic im winna, że mam prawo do wyboru własnego życia – poczułam ogromną ulgę, 100 tonowy głaz odciążył moje barki, uwolniło to moją psychikę. Stało się to w jednym momencie, w trakcie jednej z sesji terapeutycznych. To było pierwsze psychiczne oczyszczenie jakiego doznałam.

                    Gdy w niedzielę jechałam do rodziców, po to, aby zakomunikować im warunki jakie muszą spełnić, aby zachowały się między nami chociaż podstawowe relacje rodzinne, czułam lekki dyskomfort. Idąc po schodach – nie wiedziałam czego się mogę spodziewać po nich i po sobie. Jakie emocje się uwolnią, jak zareaguje ciało i umysł.
                    Okazało się, że strach miewa wielkie oczy. W pełnym spokoju przedstawiłam im swój punkt widzenia. Postawiłam ultimatum. Próbowali naciskać „te guziki”, które zawsze odpalały we mnie działania zgodne z ich oczekiwaniami. Niesamowitym było to jak świadomie potrafiłam się temu przyglądać, wyłapywać i kategorycznie się temu przeciwstawiać. Przyznam, że jestem dumna z tego, jak udało mi się przejść przez przedmiotową konfrontację.
                    Gdy myślę o tym, doznaję wrażenia, że moje współuzależnienie było podszyte ogromnym poczuciem powinności. Gdy zdjęłam z siebie tę powinność poczułam się wolna. Łańcuch współuzależnienia się zerwał i jestem przekonana, że już nie da się go na nowo zespawać. Gdy zrozumiałam, że stawiając zdrowe granice, chroniące moją równowagę psychiczną, nie staję się złym człowiekiem czy wyrodną córką – pierwszy raz od kilku dekad odetchnęłam pełną piersią. Nie jestem przecież cudotwórcą, nie mam mocy sprawczej, jestem tylko i aż człowiekiem. Jeżeli moi rodzice nie będą chcieli zmienić swojego życia, jeżeli będą trwać w szponach własnych mechanizmów, które odpalają w nich różne rzeczy (bo jak to bywa w życiu moi rodzice też wychowywali się w dysfunkcyjnych rodzinach 🤢) – ja tym bardziej za nich tego nie dokonam. Mam tylko jedno życie, a każdy dzień upływał mi na zamartwianiu się o nich. Jaki to paradoks… ja psychicznie się wykańczałam myśląc cały czas o ich alkoholiźmie i jego wpływie na ich życie, a oni wybierając picie w ogóle o mnie nie myśleli. Gdy upadł zakorzeniony we mnie mechanizm powinności – zobaczyłam świat w innych barwach. Klapki spadły, horyzont się znacznie poszerzył.

                    Dlatego patrząc z własnej perspektywy wychodzę z założenia, że można uwolnić się od współuzależnienia „definitywnie”😁 i „ostatecznie”🙃, jednak warunkiem jest zrozumienie co leży u jego podstaw, co powoduje, że zaczyna się on w pewnych relacjach „odpalać”. W moim przypadku zrozumienie spowodowało, że ogniwa łańcucha współuzależnienia zaczęły pękać same, jeden po drugim.

                    W poniedziałek na sesji terapeutka zadała mi jedno pytanie: jak się z tym czuję? Spojrzałam na nią, uśmiechnęłam się i odparłam: wyśmienicie 🤗

                    Na kolejnej sesji na „tapetę” bierzemy relacje. Ciekawa jestem czego się o sobie dowiem…

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 3 lat, 1 miesiąc temu przez Czerwonewino.
                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      Piękna pochwała procesu terapeutycznego. To jedno kluczowe ogniwo, które spaja cały łańcuch współuzależnienia… brzmi jak baśń o poszukiwaniu złotego magicznego pierścienia. Czy można to odnaleźć samotnie? Wątpię.

                      Jak to jest, że niektórzy przechodzą takie „przełamania” i posuwają się do przodu. A inni – jak ja – po miesiącach nie nabierają jeszcze zaufania do terapeuty i mają wrażenie, że tkwią w tym samym miejscu.

                      POCZUCIE POWINNOŚCI. Słowo klucz w tej historii. Na płaszczyźnie egzystencjalnej mamy je wyłącznie wobec siebie. Zrozumieć to, oznacza wyzdrowieć.

                      Czerwonewino
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 99

                        Twoje słowa wywołały u mnie burzę myśli. Doszłam do wniosku, że może niektóre „obszary” jesteśmy w stanie odpuścić szybko, bo nasza podświadomość czeka na możliwość uwolnienia się, dlatego w takich przypadkach terapia przebiega sprawnie, bez większych wewnętrznych zacięć. W moim przypadku takim obszarem mogła być właśnie relacja z rodzicami. Przepracowując inne obszary może, zaś, okazać się, że stanę pod ścianą i będę waliła głową w mur. Prawdę mówiąc trochę obawiam się przepracowywania relacji damsko-męskich… Zobaczymy jak będzie.

                        Wiele lat temu, przez 8 miesięcy, chodziłam na terapię. Wówczas była ona w nurcie psychodynamicznym. Z perspektywy czasu stwierdzam, że był to zmarnowany czas. Ten nurt, może też i terapeuta 🤔, nie przypadli mi do gustu. Ciągła inicjatywa terapeutyczna spoczywająca na moich barkach – była dla mnie dużym dyskomfortem. To czekanie terapeuty, aż zacznę jakiś temat – było bardzo obciążające i stresujące. Pytanie brzmi dlaczego, zatem, aż tyle czasu tam chodziłam? Doszłam do wniosku, że chyba wolałam „coś” co już znam, mimo, że nie przynosiło to żadnych pozytywnych rezultatów – niż dokonać zmiany i szukać czegoś nowego (lęk przed nieznanym). Z tym, że bardzo symptomatycznym jest, że zrezygnowałam, gdy pojawił się temat, na który wówczas nie byłam gotowa. Zwyczajnie uciekłam.

                        Obecny nurt, w którym jest prowadzona moja terapia, bardziej mi odpowiada. Co prawda, zawsze, na początku pada pytanie co przyniósł ostatni tydzień, ale w momencie, gdy nie chcę lub nie mam o czym mówić moja terapeutka przejmuje inicjatywę. Ma zawsze coś przygotowane. Daje mi również zadania do wykonania.
                        Na pierwszym spotkaniu, przedstawiając się, powiedziała, że mogą być momenty kiedy jej lubić nie będę, bo będzie tą, która będzie prowokowała mnie do pracy, nawet, gdyby miałoby być to dla mnie dyskomfortowe. I rzeczywiście zdarza się, że mnie wkurza😘, ale to powoduje, że zaczynają się we mnie konfrontować różne obszary i ostatecznie jest to bardzo pozytywne.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 51 do 60 (z 65)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.