Witamy › Fora › Szukam Ciebie › Wszechobecne poczucie odrzucenia
Otagowane: wszechobecne poczucie odrzucenia
-
AutorWpisy
-
Witam wszystkich Czytajacych!
Już trochę udzielałam sie w innych wątkach, ale chciałabym się Was zapytatać o coś co mnie bardzo ostatnio nurtuje. Mam ostatnio w sobie duże poczucie odrzucenia, ogólnie przez rodzinę, bliskich, znajomych i ogólnie pojęty świat też.
Zdaję sobie sprawę, że to ciagnie mi sie od dzieciństwa, no wiecie, czwarte dziecko, którym już nikt nie miał siły i nie chciał się zajmować . Wiadomo, ojciec pijący zajęty sam sobą, matka nim i kłótniami z nim, zajęta swoimi stanami „emocjalnymi”. Rozwiązywanie w domu problemów posłuszeństwa przez bicie , starsze rodzeństwo zmuszane do zajmowania się mną, które tego nie chciało robić. A potem problemy w znalezieniu się w grupach rówieśniczych itd itd.
Jakoś to sobie uświadamiałam i pracowałam nad tym, ale mój sposób postrzegania rzeczywistości jest nadal wykrzywiony i czyjeś zachowania wobec mnie przesadnie inpretowane w mój sobie wiadomy sposób.
Reakcje i odniesienia otoczenia wobec mnie są dla mnie czasami zbyt bolesne, że ktoś mnie nie chce , nie lubi, źle ocenia itd. Nie radzę sobie ostatnio z tym, bo nie chcę już próbować na nowo nawiązywać relacji z ludźmi, wierzyć, że oni wcale nie są mi przychylni. Żeby relacje międzyludzkie funkcjowałay poprawnie, wiadomo, trzeba czasami coś sobie powiedzieć, czasami pokazać swoje granice, a czasami swoją złość. Ja tego wszystkiego nie umiem. Zaraz moje odczucia są zbyt bolesne, wycofuję się i „znikam”. No i co, zostaję sama. A jak już coś próbuję wyjaśnić, robi się z tego totalne bagno. Nie umiem tego robić.
Czuję się jak w zaklętym kręgu z niemożnością nawiązania zdrowych relacji. Jakbym nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego inni ludzie umieją się długo przyjaźnić, mówić sobie różne rzeczy, te przykre i te fajne i potrafią utrzymać relacje a ja tego nie potrafię. Jestem tym wszystkim bardzo zmęczona i samotna.
Z rodzicami nawet jak próbowałm tych relacji bliskich nie da rady nawiązać, zresztą oni ciągle mnie ranią, odrzucają. Z drugiej strony, wiem, że muszę się przed nimi „chronić”.
Z mężem to się już poddałam. Niby jest wszystko dobrze, ale jemu nie zależy na bliskiej uczuciowej relacji (czyżbym podświadomie sama sobie takiego partnera wybrała?). W związku też czuję się samotna. A może on się poddał, bo nie umie ze mną nawiązać relacji? Może to co we mnie jest zbyt zakręcone? Co bliższe koleżanki gdzieś z czasem „znikają”.
Jedyne co wydaje mi się bliskie i wartościowe, to relacje z moimi dziećmi. Nad którymi też pracowałam. Musiałam się uczyć je przytulać, mówić czułe słowa i nawet tonu z jakim się do nich zwracam itd. Ale to jest dla mnie ostatnio realna motywacja do dalszego działania w tym świecie i życiu. Ale jak one zaczną dorastać, czy będę umiała się z nimi porozumieć?
Zaczynam się izolować, żeby na nowo się nie czuć odrzuconą. Nie chcę znowu doświadczać tych uczuć. Czuję się jak zaklętym kręgu z niemożnością wyjścia ze złego świata swoich uczuć odrzucenia.
Podjęłam terapię DDA. Trwa już rok, ale tam też przestałam sobie radzić. Też poczułam się odrzucona, częciowo przez grupę i prowadzących. Ja wiem, może jakieś szczegóły wymagają wyjaśnienia, ale to jest gdzieś na tyle głęboko, że chyba wolę się wycofać. Zrezygnować, niż być może przekonać się , że moje poczucie odrzucenia jeszcze się bardziej spotęguje. Czuję się bardzo zmęczona swoim życiem w takie formie jak je przeżywam, w swoim ciasnym rozumku i w świecie bolesnych uczuć. Chciałabym nawet to zmienić, ale jest to dla mnie totalną zagadkę JAK?
W naszym życiu są trudne momenty, jak i takie w których czujemy się dobrze. Ważne żeby umieć samemu dać sobie wsparcie w tych trudnych, a nie dodatkowo dobijać samego siebie myślami jestem do niczego, nikt mnie nie lubi, wszyscy mnie odrzucają.
Świat jest jaki jest – nie zmienisz go, nie zyskasz aprobaty wszystkich ludzi, nigdy nie będzie tak że wszyscy Cię będą lubić i ubóstwiać, możesz trafić nawet na ludzi którzy Cię będą nienawidzić za nic, ale możesz zmienić siebie, być sama dla siebie przyjacielem i pomocą właśnie w takich chwilach jak te. Też mam z tym ogromny problem, boje się odrzucenia jak nie wiem co, w szczególności jeśli chodzi o np. pracę lub związek.
Jak czujesz ból emocjonalny zadaj sobie kilka pytań:
– co się stanie jak Ci ludzie mnie odrzucą?
Być może będzie to odpowiedź: zostanę sama, będę czuła cierpienie emocjonalne,
do każdego stwierdzenia zadaj sobie pytanie: a jeśli tak to co z tego?
Czyli:
– zostanę sama – nawet jeśli to co z tego?
– będę cierpieć – nawet jeśli to co z tego?
– nikt mnie nie lubi – nawet jeśli to co z tego?
Ja jeszcze robię takie ćwiczenia, które polegają na tym że mam specjalny zeszyt i w momentach gdy czuje stres, cierpienie emocjonalne to na samej górze piszę co to za sytuacja, i jaki czuje ból emocjonalny w skali od 1- 10
Później robię sobie tabelkę, po lewej stronie piszę myśli jakie mam na ten moment, nie ważne czy są one logiczne czy nie, czasem nawet na siłę je wymyślam byle coś pisać bo czasami mam pustkę w głowie, wtedy wychodzą ze mnie łzy…. Gdy napiszę już sporo tych myśli, po prawej stronie pisze „zdrowe myśli”,np.:
myśl „jestem chora, nigdy nie wyzdrowieje” – po prawej piszę „nieważne jak jestem chora zawsze mogę wyzdrowieć”
Po tym wszystkim czytam te myśli po prawej stronie kilka razy, oceniam mój ból emocjonalny i okazuje się że już go nie ma.
Dziś się tu zalogowałam.
Mam 35 lat i czuję ze wszystko się już skończyło, że to co dobre już za mną, że zmarnowałam swoje życie. Dostałam je i nie wykorzystałam tego daru jak należy. Co z tego że mam ojca alkoholika – to dobry człowiek tylko że chory. I choć to nie jest zakaźna choroba to ja się zaraziłam, dzięki bogu nie piję, albo jeszcze nie pije…
Jestem sama i to na własne życzenie, nikt nie jest temu winny tylko ja. Wszyscy mają swój krzyż i dają radę ja nie…
Wylądowałam u psychiatry – stwierdził depresje, ale to niemożliwe? Przecież nikt w to nie uwierzy?! Zresztą nikomu nie powiem, bo wolę żeby nie myśleli o mnie „wariatka”.
Zawsze miałam duże serce dla innych a siebie nie akceptowałam, brzydka głupia i gruba… Zajadam samotność – raz jest lepiej raz gorzej. Uśmiecham się ale nie patrzę w oczy – już nie, nie patrzę w lusterka i dużo śpię… Wtedy nie muszę myśleć, o przyszłości, kredycie we frankach, samotności na trzecim piętrze bloku. Nie wychodzę nie odbieram telefonu jak nie muszę ( jak dzwonią z pracy to rozmawiam). Od psychiatry dostałam zwolnienie i teraz to pójdzie że jestem „wariatką”… jak stracę pracę to to będzie koniec.
Jedno wiem – gdy zabraknie mojej mamy, to nie będę się zastanawiać co zrobić ze sobą…
sdsdsdsdsds napisała:
„Czyli:
? zostanę sama ? nawet jeśli to co z tego?
? będę cierpieć ? nawet jeśli to co z tego?
? nikt mnie nie lubi ? nawet jeśli to co z tego?”
Dzięki za napisanego posta. Czasami też tak sobie sama mówiłam.
Wiesz to co piszesz pewnie ma jakiś sens. Jakoś tam działa. W jakimś czasie i w jakiś sytuacjach, ale nie da rady tak przejść przez kawał życia. Człowiek musi mieć jakieś odniesienie. Istnieć w jakiejś grupie, wspólnocie, rodzinie. Człowiek ogólnie jest takim „zwierzęciem”, że ciągnie go do drugiego i może się lepiej poczuć i zrozumieć w odniesieniu do innych ludzi. Samemu żyjąc można „ześwirować”. Można sobie tworzyć jakieś tam własne życie, własne schematy obronne aby łatwiej to wszystko znieść.
Chodzi mi o to, że ja próbuję funkcjonować w jakiś tam grupach i jest bardzo ciężko. Moja nieumiejętność wchodzenia w relację w końcu w dalszej perspektywie czasowej niestety sprawia, że jestem sama i nikogo to nie obchodzi. Zresztą nie lubię litości i ludzie też unikają „biadolących” ludzików.
W relacjach np. z koleżankami najczęściej albo jestem tą, która pomaga i jestem potrzebna na czas pomocy, albo jestem w roli „sierotki”, której trzeba pomóc i ciężko mi wejść w rolę tzw. równorzędną kiedy to ludzie chcą się spotykać dla samego lubienia i potrzebują się podzielić po prostu życiem. Po prostu przyjaciele. Nawet ciężko jest mi się teraz wysłowić i opisać swój problem. Mam już sporo lat a dalej czuję się strasznie nieudolnie w relacjach. Relacje koleżeńskie gdzieś mi unikają mimo moich starań. A jak próbuję coś wyjaśnić, coś naprawić to robi się jakieś „bagno”. Nagle okazuje się, że nie ma możności porozumienia więc taka znajomość „odpływa”. Bo jak coś nie działa, trzeba sobie odpuścić.
Chyba muszę się z tym pogodzić, że tak jest. I funkcjonować wśród zdawkowych, płytkich, pozornie poprawnych relacji w całym mnie otaczajacym świecie. Czuję się czasami zamknieta jak szklanej kuli.
Aneto123 napisała:
„Jedno wiem ? gdy zabraknie mojej mamy, to nie będę się zastanawiać co zrobić ze sobą”
Wiem, moja wypowiedź była depresyjna, że aż nic się nie chce.
Ale wydaje mi się, że Twoja jeszcze bardziej (nie , nie jest to zarzut). Tylko ja próbowałam coś wydobyć, aby może ktoś spróbował mi powiedzieć jak sobie pomóc z ciągłym poczuciem odrzucenia a Ty? Mam wrażenie, że się Aneto poddałaś. Nie rób tego. Napisałaś, że masz mamę, widocznie to ważna osoba w Twoim życiu. Masz pracę (no może narazie sobie od niej odpoczywasz- masz prawo). Czy naprawdę jesteś taka sama? Czy nie możesz gdzieś wyjść? spróbować gdzieś bywać? Wiem, wiem, mądrzę się a sama mam duże problemy z relacjami ludzkimi. Ja zmuszam się do bywania w różnych grupach np. kurs tańca, terapia grupowa (daje poczucie jakiejś tam przynależnośći), są różne grupy ludzi gromadzące się wokół różnych nawet całkiem głupich zainteresowań. Siedzą i robią coś tam. Zmuszam się i jeszcze nie wiem co z tego wyjdzie. I jeszcze ten brak słońca 🙂
Oliwia wydaje mi się że zbyt wiele od siebie wymagasz,
niestety żyjemy w takich czasach że coraz mniejsze znaczenie ma wspólnota, coraz bardziej jesteśmy zamknięci na np.sąsiadów, niech mi ktoś tutaj powie że zna chociaż imienia swoich sąsiadów z bloku to będę w szoku 🙂 bo ja nawet i nazwisk nie znam 🙂
czytałam również wiele wątków gdzie ludzie piszą że przyjaciele/znajomi ich pozostawiali samych, zdarzają się takie sytuacje, ja również przez takie przechodziłam i to nie raz, było ciężko ale teraz wiem że ci ludzie wcale nie byli moimi przyjaciółmi, nie chcieli dla mnie dobrze, miałam być im potrzebna do czegoś i po prostu tyle, to przykre ale taka jest prawda, ale to nie znaczy że trzeba zamykać się na drugiego człowieka, wręcz przeciwnie, warto poznawać nowych, być przyjaznym – o ile ta druga strona też jest wobec Ciebie przyjazna i tyle 🙂
aaa i jeszcze jedno odnośnie twojego zdania „człowiek musi żyć pośród ludzi” – czytałam gdzieś na mądrym blogu że najgorszy stres to mówić samemu do siebie że coś „muszę”, tworzysz wtedy presję sama sobie szkodzisz i to bardzo !!!
Zadaj sobie pytanie, czy faktycznie muszę żyć wśród ludzi?
Bo ja np. czasami widząc jak inni ludzie się zachowują mam ochotę żyć wśród zwierząt 🙂
do czego takie myślenie jest mi potrzebne?przed czym mnie chroni? przed samotnością? może to jej boje się najbardziej?
Po co mi inni ludzie: do tego żeby zagłuszyć moje poczucie samotności? zagłuszyć moją wewnętrzna pustkę? czemu tak myślę i uważam? czemu stosuje wobec siebie taką silną presję że muszę?
„Oliwia wydaje mi się że zbyt wiele od siebie wymagasz,”
Nie wiem, może tak jest. Ale gdyby tak było naprawdę to osiągnęłabym w życiu znacznie więcej. Mam też tendencję do użalania się nad sobą i dlatego muszę się ciągle motywować do jakiegoś działania, żeby całkiem nie zostać w dołku. Łatwiej zresztą przychodzi mi motywowanie innych niż siebie 🙂
Za to Ty Sdsdsdsds wydajesz się dość konkretną osobą…
Wiesz ja zawsze sobie radziłam. Nawet mówili zawsze „kto sobie poradzi jak nie TY” i przestałam sobie radzić już dawno jakiś rok temu. Coś pękło we mnie.
Przekonana w to ze muszę sobie poradzić – radziła, przynajmniej w oczach innych, nie dlatego że to prawda tylko dlatego że nie mogłam, nie chciałam ich martwić. Bo cóż kocham moich rodziców i to nie ich wina że mi się nie ułożyło – a może ułożyło właśnie. Wychowali mnie tak jak umieli a teraz zaczynam mówić – NIE RADZĘ SOBIE.
Choć gdzieś tam z tyłu głowy słyszę że już za późno na wszystko – daj spokój… i przesypiam albo zajadam samotność, strach brak nadzieji.
Jest takie powiedzenie „Gdy umrze nadzieja w nas – my też umrzemy” chyba doświadczam tego właśnie teraz, jednak jestem jeszcze na tyle przytomna żeby spróbować to ocenić i spróbować „coś zrobić”.
Pierwszy raz w życiu powiedziałam siostrze o tym jak się czuje i przyjaciółce, nie mogę się na niczym skupić i chce spać tylko spać… Dobrze nie jest, a najlepsze ze wszyscy uważają mnie za „wesołka” bez większych problemów.
Chce poprosić o pomoc i powiedzieć że nie jest tak jak powinno być i jak się wszystkim wydaje… ze jest.
A skąd? Jaka ze mnie konkretna osoba, też miewam swoje dołki, smutki, łzy, wypalenie, ale staram się pracować sama nad sobą bo dwuletnia terapia na kozetce u psychologa niestety mało mi dała 🙁 albo twierdzili że ja problemu nie mam, albo że wszystko jest ok tylko ja wyolbrzymiam, teraz dzięki pracy nad sobą widzę swoje myśli, błędne przekonania o świecie i o tym za kogo się uważałam, bo po 20 latach mieszkania z alkoholikiem raczej nie uważałam się za osobę wartościową, tylko nie wiedziałam jak mogę to zmienić…
byłam nawet ofiarą mobbingu, musiałam 3 razy z tego powodu zmieniać pracę, teraz jestem bez i o wiele mi lepiej bez pracy, z jednej strony dużo wycierpiałam z drugiej dzięki temu wiem jak mam walczyć o swoje i nie dawać się innym
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.