Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 141 do 150 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • 2wprzod1wtyl
    Uczestnik
      Liczba postów: 1177

      Oliwia, osiołek nie był głupi był mądry 😉

      Z cieniem warto się spotkać i go odkrywać zamiast udawać, że go nie ma (wszyscy mają swoją dobrą i niefajną stronę) bo skumulowany buchnie kiedyś jeszcze mocniej, ale nie chodzi by w nim się zatopić i patrzeć na siebie wyłącznie przez pryzmat swojego cienia.

      Dlaczego wspòłczujesz innym ich obecności w Twoim towarzystwie?

      Czytając Twoje spostrzeżenie o swojej pracy nasuwa mi się skojarzenie nagrania Magdy z selfmastery 'syndrom oszusta’. (jeżeli nie forum przyblokuje linka to można w google syndrom oszusta selfmastery)

       

      Skumulowało Ci się sporo elementòw. Piszesz o dzieciach (opuściły dom?), wspominasz o przemijaniu (w momencie 'wnuki bawic’), praca, gdzieś jeszcze związek i jeszcze borderline. Jednym słowem tak jak napisałaś 'wylewa się’

      Pytanie brzmi czy to kryzys? czy wkradła się jakaś choroba typu depresja?

      Na poziomie rozumu wiemy, że ucieczka to złe rozwiązanie zwłaszcza, że po czasie zauważamy, że nasze problemy z danego okresu były rozwiązywalne. Z poziomu stanu z danego momentu warto poszukać pomocy drugiego człowieka by nie pozwolił nam uciec.

      Oliwia czy w tym momencie zwracałaś się do kogokolwiek o pomoc?

      Odnośnie snu mi przy serii podobnych smòw pomogła wiara w Boga. Pisałaś, że pròbowałaś tej drogi…

      Miałem serie snòw w ktòrych uciekałem. Byłem w pułapce. W jednym ze snòw będąc na jakieś łące tysiące kwiatòw  wstawały jak a następnie zmieniały się w ludzi, w habitach typu Kryszna, tysiące. We śnie wydawało mi się, że nie ma ucieczki, ale uciekałem aż nagle zatrzymałem się i powiedziałem nie uciekam, nie boję się jest ze mną Bòg. Fala kwiatòw przeleciała przeze mnie i nic mi się nie stało. Poczułem ulgę.

      Dało mi to odpowiedź, że jeżeli sen odbywa się na poziomie podświadomości to wiara w Boga  z poziomu podświadomości była na tyle mocna, że pozwoliła mi rozwiązać tego typu sny.

       

       

      Cerber
      Uczestnik
        Liczba postów: 142

        Próby czego? Czy piszesz o relacjach? Co masz dokładnie na myśli.

         

        Oliwio , tak mam namyśli  relacje , próby ich nawiązywania ,  tyczy się to i przyjacielskich i damsko męskich . Wydaje mi się że od zawsze próbowałem przypodobać się , albo udawać kogoś , świadomie ? chyba przez większość czasu nie , to był/jest automat który uruchamia się a ja orientuje się po fakcie. Oszukiwałem  sam siebie . bo byłem dobry tak długo jak długo byłem potrzebny lub użyteczny . Ale nie tylko przypodobywanie się, ale i ja działałem z samolubnych pobudek , żeby coś uzyskać , bardziej od materialnych , poklask ,podziw , trudno mi to do końca wyjaśnić, może tak traktowałem ich instrumentalnie , a właściwie chciałem , ale poziom mojego „skopania” uniemożliwił mi to.

        Dziś nie wiem co mogę chcieć od drugiego człowieka a czego nie ? jak zachować się przy nim? Jak o tym myślę to ogarnia mnie smutek i przygnębienie bo nie wiem co dalej … a nie chciałbym być samotny . Jestem jak dziecko we mgle , słabe ,zagubione i bezradne , a drogi do domu odnaleźć nie można

        Jak myślisz, czy taka dwójka osób jak my, która ma tak duży problem z komunikacją, z relacjami mogłaby spróbować zrozumieć się, czy to mogłoby się udać?

        Nie wiem , może

        Oliwia75
        Uczestnik
          Liczba postów: 115

          2wprzod1wtyl

          Jednak świat uważa osiołka za głupiego. Zawsze. Lepiej jechać przecież na koniu…?

          Kiedyś nie musiałam nikomu nic udowadniać i od nikogo nic dostawać, bo miałam „swojego Boga”. On wiedział i  to wystarczało. Miałam oparcie, czułam grunt. Zagubiłam to i próbowałam odnaleźć się w świecie ludzi. Nie udaje się to ciągle. Ale też nie udaje się wrócić do rozumienia, przeżywania „duchowego”. Jak zwykle jestem na pograniczu. Czyli nigdzie lub pomiędzy. Typowe dla mojego zaburzenia. Tylko… myślę, że psychologia tu w tym momencie mnie oszukuje, zwodzi. I sama nie wiem, czy nie zaczyna się w tym miejscu moje urojenie…

          W sumie to czuję się kimś najgorszym, komu należy się tylko pogarda. Próbuję to ignorować, stosować się do zaleceń Terapeuty, który sugeruje, żebym radziła sobie ze swoimi myślami, mówiąc do siebie”naszła mnie taka myśl, że…” i nie koniecznie traktować ją jako prawdę, a nawet gdyby ona taka była to też są tylko myśli. Trudne jest to do przyjęcia, ponieważ dla mnie zawsze liczyła się tylko prawda. Trudno jest zaprzeczać rzeczywistości.  Próbuję sobie wmówić, że obecnie to co u mnie wypłynęło na powierzchnię (poczucie wartości w głębokim dole) jest tylko poczuciem. Średnio mi to wychodzi i długo tak nie wytrzymam. Będzie musiała wystąpić dekompensacja.

          Ty chyba nazywasz to spotkanie z cieniem.

          Dla mnie nic nie ma rozwiązania. Problemem stało się nawet to, że prawdopodobnie jest coś po drugiej stronie. Kiedyś było wielkim wytchnieniem i ulgą, wybawieniem.

          2wprzod1wtyl
          Uczestnik
            Liczba postów: 1177

            Oliwia75, co do myśli skojarzył mi się przekaz o. Zatorskiego w kontekście rozpoznania złych i dobrych myśli, ale według mnie jest to uniwersalne. (koresponduje to też z przekazem Twojej terapeutki)

            Wyszedł z taką tezą (zainspirowany bodaj od ks. Tischnera).

            Ktoś mi myśli. Myśli ( on mòwi o złych myślach ale też dobrych) nie są moje  są jak reklamy ktòrych nie unikniemy, nachodzą nas. Myśli stają się nasze gdy je przyjmiemy i idziemy w ich kierunku (pielęgnujemy je). Decyduje rozpoznanie u umiejętność ucięcia złej myśli.

            Jednak jesteśmy tylko i aż ludźmi i często idziemy, brniemy, pielęgnujemy ròwnież te złe (w tym o sobie).

            Nie mam wiedzy na ile to pòjście za  myślami jest z borderline chodzi mi o taką część, ktòra jest z powodu zaburzenia (np. w psychozie natrętne myśli są też nierzeczywiste, ale ludzie je mają i są destrukcyjne i ciężko jest komuś ich się pozbyć bez szerszego leczenia) i na ile można je pomniejszyć.

            Nie znam Cię i to co napiszę może być dla Ciebie mało wiarygodne lub jako taka pròba podnoszenia na duchu, ale rozmawiając tutaj z Tobą widzę brak potwierdzenia między myślami i słowami jakie o sobie piszesz a tym jak odbieram Twoją osobę. Wręcz mam poczucie, że więcej dostaję w rozmowie z Tobą niż daję.

            Niespòjność jest dla mnie oczywista pytanie na ile uwzględniając też borderline  jesteś wstanie powiedzieć sobie 'ktoś mi myśli’, ta myśl jeszcze nie jest moją jest pòki co jeszcze napotkaną reklamą, widzę tyle reklam wokòł siebie i nie kupuję wszystkiego.

            Jest  jeszcze coś. Na ile w tym udział ma  fantazja, nadmierne oczekiwanie wobec siebie i swojego miejsca w świecie ale też  idealizowanie innych (poròwnywanie, ktòre świadczy faktycznie o niskim) poczuciu wartości, ale też o takim 'wymagaczu’ od siebie). Co tak niszczy Twoje poczucie wartości? szeroko rozumiane? jakieś nałogi? Niespòjność życia ze swoimi wartościami? inne?

            Słyszę jakbyś utraciła jakiekolwiek punkty, uchwyty, ktòre masz, bo je najzwyklej słychać za ktòre mogłabyś się chwycić by nie spadać w dòł. By złapać perspektywę, sens i cel. Mam takie poczucie, że lecisz po sobie po całości. Na poziomie rozumu przecież wiadomym jest, że praktycznie przykładając  do nikogo takie opisy nie są rzeczywiste. Skoro z poziomu rozumu wiadomo, że to nie jest prawda to co buduje ten obraz? zaburzenie borderline ma taki zniekształcający wpływ?

            Masz wsparcie od teraputki więc teza, że nie szukasz pomocy też się nie broni. Masz też sporą samoświadomość, że dzieje się coś co Cię wyniszcza. Gdzie złapać punkt zaczepienia by zobaczyć siebie z innej perspektywy? albo co byś powiedziała innej osobie gdyby to ona była Tobą czy też byś o niej tak pisała widząc całość? bo taka (osoba)jest przynajmniej mam takie poczucie ciekawa, wartościowa i wiesz czułbym dużą złość gdybyś tak o kimś pisała zwłaszcza, że wiedziałbym o tej osobie co najmniej tyle ile wiem z tego forum o Tobie.

            Spotkanie z cieniem z pewnością jest czymś trudnym, co ma przełożenie na wiele wymiaròw w tym mogą wystąpić ròżne dziwne stany, bo mechanizm uniknięcia, bòlu, lęku ze spotkaniem jest ogromny tyle, że z tego co zrozumiałem nie odbywa się to droga przez  'upadku’. Nawet bym powiedział, że odbywa się że świadomym celem, że spotkanie z cieniem pchnie nas do przodu.

            Co do duchowości. Podobno transcendencja jest naszą podstawową potrzebą. I  jeżeli wyjdziemy z tezy, że tak jest to przy pustce w tym zakresie możemy?  założyć, że brakuje jakiegoś puzla. Jak znaleźć drogę? Myślę, że po prostu szukać. Może przy tysięcznym spotkaniu albo setnej książce, świadectwie nagle coś poczujesz?

            Przytoczę tutaj świadectwo Edyty Stein, ktòra wychowała się w religijnej rodzinie żydowskiej a sama wyrosła na wybitnego naukowca, filozofka będąc w tym czasie ateistką i nagle gdzieś u koleżanki przeczytała książkę  autobiografię św. Teresy z Avila, czytała ją całą noc. Przekaz tak do niej trafił, że znalazła w niej sens życia i powiedziała 'to jest prawda’ a pòźniej „Bóg jest Prawdą. Kto szuka Prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”

            Nie chodzi mi aby Cię ewangelizować, ale bardziej o ukazanie, że w jednym przypadkowym momencie nagle znajdujemy sens zwłaszcza, że jak sama napisałaś dla Ciebie liczy się tylko prawda.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 1 miesiąc temu przez 2wprzod1wtyl.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 1 miesiąc temu przez 2wprzod1wtyl.
            Oliwia75
            Uczestnik
              Liczba postów: 115

              <p style=”text-align: justify;”>Teraz nic innego nie czuje jak tylko wszechobecne poczucie odrzucenia. Jestem zawiedziona wszystkim. Odechciało mi się wszystkiego. Nic dobrego już mnie nie spotka. Tylko stres, lęk i odrzucenie. Jakoś nie pasuje do tego świata. Do mądrych i radzących sobie ludzi. Manipulacja jest uważana jako zaradność i spryt. Nie dla mnie ten wypaczony skrzywiony świat gdzie gdzie prawda jest zniekształcana. Nie dla mnie taki świat. Zmęczyłam się już. Starałam się bardzo, jednak nie wyszło. Mam tylko etykietę zaburzonej. I tym zamyka mi się usta albo… Napycha trawą.</p>
              The end

              kurianna
              Uczestnik
                Liczba postów: 101

                Bardzo niepokojąco brzmi Twój wpis. Piszesz, że nic Cię już dobrego nie spotka, a jednak tu, na tym forum, jest tylu ludzi, którzy próbują przelać Ci odrobinę nadziei. Poopowiadać o swoich sposobach radzenia, rozwiązaniach. Którzy czują bliskość z Tobą (przeciwieństwo odrzucenia).

                Czy wszystko OK u Ciebie (w sensie podstawowego bezpieczeństwa)? Taka ostateczność w puencie The end i metaforze „napychania ust trawą”. Może coś by pomogło? Rozmowa? Chyba że po prostu mocno stawiasz granicę pt. „koniec tego wątku”, a ja odczytałam zbyt dramatycznie Twoją wypowiedź.

                joanna.b.g
                Uczestnik
                  Liczba postów: 51

                  „Odechciało mi się wszystkiego. Nic dobrego już mnie nie spotka. Tylko stres, lęk i odrzucenie. Jakoś nie pasuje do tego świata. Do mądrych i radzących sobie ludzi. Manipulacja jest uważana jako zaradność i spryt. Nie dla mnie ten wypaczony skrzywiony świat gdzie gdzie prawda jest zniekształcana. Nie dla mnie taki świat. Zmęczyłam się już. Starałam się bardzo, jednak nie wyszło. Mam tylko etykietę zaburzonej. I tym zamyka mi się usta albo… Napycha trawą”

                  Zdecydowana większość z Nas dokładnie tak czuje się na początku drogi (która zdecydowanie nigdy nie kończy się – dlaczego? – do końca życia każdy z Nas – osób wychowanych w domach, gdzie były różnego rodzaju dysfunkcje – boryka się z np.: czymś co kryje się pod samo zaakceptowaniem siebie.

                  Przeszłam drogę totalnego załamania, czy sądzę że jestem „uzdrowiona ” „uleczona” „naprawiona” absolutnie nie …

                  … Kiedyś też uważałam, że nie ma dla mnie miejsca w tym Świecie …

                  Zwyczajnie, może dorosłam … do podjęcia radykalnych decyzji późno bo późno ale ważne, że dałam sobie samej szanse – bez takich szans – nie można nic a nic zmienić … Warto sobie wybaczyć , zaakceptować to co było – bo tylko tak można odciąć się od przeszłości . Słowo „odciąć się ” nie znaczy – nie znam nikogo z przeszłości udaję ze tego nie było . Wręcz odwrotnie …Nie miałam do kogo zwrócić się … bo jeśli psycholog „wysiadł” to w takim razie kto może pomóc … Dotarło do mnie, żeby zrobić miejsce w duszy muszę to wszystko wyrzucić – ja napisałam wszystko (spisałam ) później poukładałam – bo trzeba ten rozdział życia zamknąć. Teraz dopiero terapie na które chodzę mają sens i rację bytu – bo uczę się  wszystkiego od nowa – tak jak powinno być od początku, chodzę też na mityngi (DDA/AA) tam spotykam się z ludźmi z podobnymi problemami życiowymi – to daje mi gwarancję że nie będę odrzucona – tam na mityngach czuje się bezpiecznie

                  Bo w Świecie Zewnętrznym (praca, dom . znajomi) tu różnie bywa i nie zawsze czuje się bezpiecznie. I o ironio losu najmniej fajnie jest w Internecie – niby człowieka nie widać i powinno być łatwo pisać lecz zawsze znajdzie się jakiś „prosiaczek” co to uważa że człowiek jest 100 lat za murzynami

                  Oliwia 75 – Świat nigdy nie był czarno-biały … Przypomnij sobie, że gdy słońce świeci na niebie – to chce się wyjść na to ciepło na to światło … Pisanie tu na forum na pewno choć ociupinę Ci pomoże … Wiem teraz wszystko jest czarne .. lecz będzie dzień w którym i TY zobaczysz cos więcej niż tylko chłód , odrzucenie i brak zrozumienia – daj sobie samej szansę – od tego zacznij

                  mawijet
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 1

                    Cześć. Trudno było mi się zebrać żeby cokolwiek napisać, ale ten wątek o odrzuceniu jakoś bardzo do mnie pasuje. Jestem już po terapii, myślę, że wiele rzeczy zrozumiałam i włożyłam ogrom pracy żeby zmienić znajome mi schematy z alkoholowego domu. Jednak poczucie odrzucenia w bliskich mi relacjach wraca jak bumerang. Za radą terapeutki staram się zatrzymać takie myśli, być bardziej dla siebie wyrozumiała i życzliwa, ale to ciagle wraca i czasem myślę, że nigdy nie uda mi się czuć się kochaną i zaufać swoim bliskim w temacie miłości do mnie. Najgorzej jest z synem, który mam wrazenie,że momentami mnie nie lubi, nie chce mojej obecności tylko liczy się mąż, a ja mogłabym nie istnieć. Cieszę się, że mają ze sobą taką bliską relacje, że mąż jest zaangażowany, ale ja chyba nieświadomie się wycofuje z relacji z synem… Tak bardzo boję się odrzucenia z jego strony, że boje się na 100% w ta relacje zaangażować. Mąż pochodzi ze zdrowego i kochającego się domu i czasem jak patrzę z jaką łatwością przychodzą mu rzeczy, które dla mnie często są strasznie trudne i okupowane łzami i bólem to jestem strasznie podłamana i brak mi motywacji. Jak sobie z tym radzić?! To wykańcza. Pracuje ze swoim wewnętrznym dzieckiem, bo terapeuta też mi to poradził, ale… Nadal to powraca. Boje sie, ze stracę syna. Dodam jeszcze, że bardzo trudno jest mi mówić o swoich emocjach i otwierać się przed mężem. Ten ciężar czasem bardzo mnie przygniata. Dzięki, że mogłam to Wam napisać, może ktoś chociaż w części rozumie co czuje i łatwiej jest o tym powiedzieć komuś, kto ma podobnie. Dobrej nocy dla wszystkich.

                    abcd
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 207

                      Mawijet napisała:
                      Cześć. Trudno było mi się zebrać żeby cokolwiek napisać, ale ten wątek o odrzuceniu jakoś bardzo do mnie pasuje. Jestem już po terapii, myślę, że wiele rzeczy zrozumiałam i włożyłam ogrom pracy żeby zmienić znajome mi schematy z alkoholowego domu. Jednak poczucie odrzucenia w bliskich mi relacjach wraca jak bumerang. Za radą terapeutki staram się zatrzymać takie myśli, być bardziej dla siebie wyrozumiała i życzliwa, ale to ciagle wraca i czasem myślę, że nigdy nie uda mi się czuć się kochaną i zaufać swoim bliskim w temacie miłości do mnie. Najgorzej jest z synem, który mam wrazenie,że momentami mnie nie lubi, nie chce mojej obecności tylko liczy się mąż, a ja mogłabym nie istnieć. Cieszę się, że mają ze sobą taką bliską relacje, że mąż jest zaangażowany, ale ja chyba nieświadomie się wycofuje z relacji z synem… Tak bardzo boję się odrzucenia z jego strony, że boje się na 100% w ta relacje zaangażować. Mąż pochodzi ze zdrowego i kochającego się domu i czasem jak patrzę z jaką łatwością przychodzą mu rzeczy, które dla mnie często są strasznie trudne i okupowane łzami i bólem to jestem strasznie podłamana i brak mi motywacji. Jak sobie z tym radzić?! To wykańcza. Pracuje ze swoim wewnętrznym dzieckiem, bo terapeuta też mi to poradził, ale… Nadal to powraca. Boje sie, ze stracę syna. Dodam jeszcze, że bardzo trudno jest mi mówić o swoich emocjach i otwierać się przed mężem. Ten ciężar czasem bardzo mnie przygniata. Dzięki, że mogłam to Wam napisać, może ktoś chociaż w części rozumie co czuje i łatwiej jest o tym powiedzieć komuś, kto ma podobnie. Dobrej nocy dla wszystkich.

                      Cześć
                      Jeżeli związałaś się z dojrzałym człowiekiem, to przecież nie masz czego się obawiać i bez problemu możesz mówić o wszystkim co cię trapi i nie zostaniesz odrzucona. Chyba że to jakaś pokręcona relacja, albo czegoś nie rozumiem.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez abcd.
                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        Te filmiki pomagają zrozumieć borderline. Rozmawiają osoby zdiagnozowane.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 141 do 150 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.