Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 161 do 170 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • Cerber
    Uczestnik
      Liczba postów: 142

      @Dystopieden

      To co piszesz jest mi bardzo bliskie , z tą różnicą że staje się coraz bardziej zobojętniały . Co w sumie nie wiem czy to dobrze czy źle. Są dni kiedy to boli …

      Dystopieden
      Uczestnik
        Liczba postów: 9

        @Jakubek

        Szanuję że udało się Tobie wyjść z tego korkociągu bo wiem, że to droga przez mękę, natomiast u mnie już od dawna to nie jest żaden stan depresyjny który kiedyś faktycznie współistniał, co najwyżej smutek zaprzepaszczonych nadziei. To głębsza rezygnacja która czasami budzi się z letargu aby rzucić puste słowa w jakiś eter, zazwyczaj bez oddźwięku.


        @Cerber

        Obojętność  jest w innych sferach mi bliska, co do sytuacji to coś na zasadzie wymuszonej akceptacji, która jest raz na jakiś czas przerywana tym bezsensem samotniczej egzystencji, mimo że zawsze się świetnie z nią dogadywałem. Po prostu czasem dociera to, że straconych lat opowieści, pytań, przeżyć już nie da się nadrobić skoro i tak zawsze się wraca do pustki z której się codziennie wychodzi by w tym dniu zrobić swoje i tam wrócić.

        Nie zobojętniałeś do końca, tak jak ja. I niech to lepiej nie nastąpi bo to jedna z nielicznych nici które są potrzebne w – jakim to nie było, to jednak – życiu.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          @Dystopieden

          Czy próbujesz albo próbowałeś aktywnie wychodzić z tych stanów?

          Jakaś terapia, indywidualna lub grupowa, zajrzenie na mityng? Zauważyłem, że w niektórych miastach tworzą się doraźne grupy wsparcia pod nadzorem psychologa/terapeuty, niektóre są otwarte i za niewielką opłatą można wpaść nawet tylko na jedno spotkanie. To wszystko może pomóc w bezpiecznym doświadczaniu relacji, ćwiczeniu interakcji, otwierania się przed ludźmi…  Polecam.

          Dystopieden
          Uczestnik
            Liczba postów: 9

            @Jakubek

            Kiedyś jak targały mną emocje próbowałem parę razy wychodzić z jakimiś grupami które udzielały się na forach co do zainteresowań, ale kończyło się tak samo, wszyscy znali się już wcześniej i rozmawiali ze sobą, rzucając 2 zdania w moją stronę przy moich krótkich pytaniach lub odpowiedziach. Nie muszę dodawać jak czułem się po takich wypadach.

            Co do terapii to nie bardzo widzę jej sensu gdyż przyczyny zostały przepracowane, a skutki zostały już utwardzone. Choć muszę przyznać że zaintrygowała mnie reklama o zlocie dda, może z czystej ciekawości za rok spróbuję jak trochę będzie lepiej w kwestii materialnej.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Dystopieden. Powód: zacięcie w połowie zdania
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Dystopieden.
            Oliwia75
            Uczestnik
              Liczba postów: 115

              Czuję się już nie tylko odrzucona, ale i samotna. W sumie na swojej terapii pracowałam nad relacjami, żeby je mieć i czuć się w nich dobrze. Coś się zrąbało, nie mam ich. Mogłabym dalej nad tym pracować, ale nie mam siły, nie wierzę i nie wiem jak.

              Brakuje mi sił, żeby podołać również swojej pracy. Okazała się bardzo trudną działką.  Potrzebuję „energii”, bo moje zapasy już się wyczerpały. Nie mam z czego dawać, ale nie wiem też z czego czerpać.

              Piszę w eter internetu, a Wy realni piszecie. Do mnie i do siebie nawzajem, co jest dość interesujące.

              Jestem wyczerpana swoimi nieudanymi działaniami. Ja już się bardzo męczę, nie chcę już niczego oprócz poczucia bezpieczeństwa, spokoju, ciepła w „domu”, którego nie mogę odnaleźć. To jak niezaspokojone pragnienie małego dziecka, które chce i nie rozumie dlaczego tak się dzieje. Nie wiem co jest tym moim miejscem, przez ostatnie lata wierzyłam, że znajdą się tacy ludzie, przy których będzie mi dobrze. Nawet jak wydawało mi się, że odnalazłam ich, to okazywało się, że oni nie chcą już mieć ze mną kontaktu. Moje odkrywanie siebie, taką jaką jestem łączy się niestety ciągle i powtarzalnie z odrzuceniem mnie. Ryzykowanie jednak się nie opłacało. Tak wybrzmiewa z tego żal, bezsens, rozgoryczenie, ale i zazdrość o to, że innym wychodzi. Niestety…

              Czemu piszę? Bo nie mam siły, potrzebuję jakiegoś zwrotu, albo wyłączenia się. Długo już tak nie pociągnę. Czuję się nieważna, niesłuchana, a tu może jednak ktoś przeczyta, nawet jak jesteśmy dla siebie totalnie anonimowi.  Tu nikt nic nie musi, ani czytać, ani odpisywać.

              Czy w życiu nie ma nic bezwarunkowego?

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Oliwia75.
              Cerber
              Uczestnik
                Liczba postów: 142

                Jestem wyczerpana swoimi nieudanymi działaniami. Ja już się bardzo męczę, nie chcę już niczego oprócz poczucia bezpieczeństwa, spokoju, ciepła w „domu”, którego nie mogę odnaleźć. To jak niezaspokojone pragnienie małego dziecka, które chce i nie rozumie dlaczego tak się dzieje. Nie wiem co jest tym moim miejscem, przez ostatnie lata wierzyłam, że znajdą się tacy ludzie, przy których będzie mi dobrze. Nawet jak wydawało mi się, że odnalazłam ich, to okazywało się, że oni nie chcą już mieć ze mną kontaktu. Moje odkrywanie siebie, taką jaką jestem łączy się niestety ciągle i powtarzalnie z odrzuceniem mnie. Ryzykowanie jednak się nie opłacało. Tak wybrzmiewa z tego żal, bezsens, rozgoryczenie, ale i zazdrość o to, że innym wychodzi. Niestety…

                To jest opis tego co czuje z tą różnicą że chcą ze mną kontaktu do póki jestem potrzebny . I chyba jeszcze od czasu do czasu coś próbuje.

                Jest sobota siedzę w domu boję się odezwać do kogokolwiek choć niedawno dostałem sygnał że mogę się odezwać ale mnie pali strach . Bo to nie możliwe że ktoś chciałby z tobą porozmawiać po przebywać. A nawet kiedy pojawiają się chwile dobre to głos w głowie mówi -to nie możliwe to nie było prawdą ”

                Choć w pewnych względach życie mi się zmieniło, na codzień nie jestem już tą ofiarą który każdy może popychać , zawalczę . Chyba to często złość, na ?

                Bywam złośliwy ,  Smutny a często nie umiem powiedzieć dlaczego ? To która ze mną wytrzyma ?

                 

                 

                 

                kurianna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 100

                  Hmm… Tyle bólu u Was obojga słyszę, ogrom cierpienia i beznadziei. I samotności. I świadomości, że znowu próbowałem i nie wyszło (albo nie warto próbować, bo kto by to wytrzymał). Współczuję. I rozumiem (jakoś tam po swojemu, odnosząc do siebie, po swojemu i w niepełny sposób).

                  Dwie rzeczy mi się nasuwają: relacje to piekło. Banał, ale prawdziwy. Tu nie ma niiiiiigdy nic stałego, cały czas się zmagam z poczuciem odrzucenia, poczuciem, że to co robię, trafia w pustkę, że gra jest niewarta świeczki… Nie wiem, czy też tak macie, ale to, co dla innych jest normą, stanem normalnym (utrzymywaniem relacji), u mnie wywołuje psychiczne tortury. Zresztą nawet na tym forum też przestałam się udzielać, musiałam przetrawić to, jak widzą mnie inni (bardziej: jak myślę, że mnie widzą). Przepracować też to, jak nie trafiać znowu w koleinę „szlag, znowu oberwałam, trzeba było się nie pchać”.  Skonfrontować się być może z własną nieumiejętnością komunikacji. I pytaniem: jak oddzielić to, co jest faktycznie o mnie, od tego, co nie jest, a co mówi jedynie o samym mówiącym… Jaka jest tu granica mojej odpowiedzialności i mojego wpływu?

                  Ech… W życiu po chwili wracam jednak do tych zwichrowanych (często przez moje impulsywne czyny) relacji i buduję na nowo. Klocek po klocku. Zawsze boli. Ciągle trudno mi odróżnić, kiedy warto się angażować, a kiedy nie. Kiedy podchodzę za blisko i za intensywnie, a niekiedy z kolei wycofuję się za bardzo.

                  Druga rzecz: słyszę głuchy dźwięk uderzenia o dno. Zwłaszcza u Ciebie Oliwio, dosłownie go usłyszałam. Taki list z butelki z głębi morza – Twoje słowa (takie mi się obrazy uruchamiają). Mocno mi się ratownik odzywa. Ale generalnie, jeśli mogę podsunąć nutkę nadziei, z takiego dna czasem rodzi się coś nowego. Już wiemy, że nie dajemy rady. Że wszystko zawiodło – to czego dotychczas próbowaliśmy. Mi osobiście samo znalezienie się na tym dnie pomogło (po czasie to widzę). Własna bezradność mnie uwolniła też w jakiś sposób. Nie zdecydowałam się na ostateczność, jakoś za którymś razem odnalazłam odpowiednią pomoc. I tak to się tka, w bólu, do dzisiaj.

                  Nie ma niestety jednej recepty… Generalnie zwykle pomaga terapia i leki (wspierająco lub stale). Z dobrym, znającym problematykę traumy i uzależnień, terapeutą. Ale mi pomogły też książki (np. Pinkola Estes, Biegnąca z wilkami, mimo nawiedzonego stylu i paru błędów merytorycznych oraz Peter Walker, ComplexPTSD, poradnik gęsty jak smoła, dostępny na chomikuj, jeszcze nie przebrnęłam, ale już pomógł, zwłaszcza rozdział o emocjonalnych flashbackach, można znaleźć w necie – na początku brzmi jak czarna magia, a potem w miarę wprawy – po prostu działa i pozwala leczyć samemu dawne rany; oczywiście z kolosalnym wysiłkiem). Pomogły też internetowe podcasty itd. No i jednak otwieranie się przed ludźmi w realu – czasem zbyt wylewne, czasem nabijające guza we wrażliwe miejsce, ale generalnie zdejmujące nieznośny ciężar pięknej fasady.

                  W końcu trafiłam do siebie jakoś i daję przemówić mojej intuicji. Często nie rozróżniam jej głosu od innych w mojej głowie, albo boję się działać, ale jest lepiej. Ona podpowiada mi, słuchana, jakie sposoby są dla mnie najlepsze. Choć tu też zdarzają się liczne bezdroża – wywieranie presji na siebie. Ot, np. zrobiłam test mocnych stron zwany testem Galllupa, nie wiem, czy kojarzycie – fajne, wspierające narzędzie psychologiczno-rozwojowe. Przepłakałam dwa dni (nie całe:), tak silna jest we mnie presja, że powinnam być najlepsza we wszystkim (a nie mieć jakieś tam konkretne mocne strony, w dodatku nie takie, jakich oczekiwałam:), a  test wypełniłam „źle” (to niemożliwe:P). Mój mąż (też DDA) wziął po prostu z tego raportu fajne, wspierające zdania o nim samym, w końcu podążyłam za nim w tym i z oporem próbuję przeczytać raport, który mówi Ci, co w Tobie może być dobrego i pomaga wypracować zgodne z Tobą sposoby funkcjonowania i może nawet rozwoju. Jako najważniejsza cecha wyszła mi empatia. Postanowiłam tu wrócić i napisać. Tak, jestem w eterze. Tak, jestem realna i realnie myślę o Oliwio, Cerberze. W tej samotności Waszej i bólu.

                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 100

                    Nie napisałam wniosku. Tobie, Oliwio, wiem, że terapie zawiodły… Sama w dodatku jesteś po drugiej stronie i jesteś, jak słyszę, bez zasobów, wypalona. Ale każdy ma jakieś swoje sposoby radzenia sobie, nie ma jednej drogi dla każdego (przez większość czasu byłam przekonana, że jest – jest to terapia w nurcie psychodynamicznym dla każdego z trudnym dzieciństwem:D). Może spróbujecie poszukać tego, co Wam pomaga odnaleźć światło? może z tego da się utkać jakąś nić – łączącą Was ze sobą, a może nawet później z innymi?

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 115

                      Terapia nie zawiodła. Ja robię zawsze po swojemu. A potem mam co mam, czyli chaos, poplątanie i brak sił, nadziei.  Tak to już jest z zaburzonymi osobami. Powtarzam sztywny szkodliwy, Niszczący schemat. Nie jestem w stanie inaczej. Widzę to. Nie jestem w stanie też nie zrywać terapii. Muszę to robić a potem wracam. Tylko tam jestem w stanie kontaktować się z tą niewielką częścią swojego zdrowego rozumu. Praca z innymi ludźmi, mimo najszczerszych chęci, wyczerpuje moje zasoby i obrony. Czuję się jak „pobita” i dodatkowo tępa. Nie umiem odpoczywać i nigdzie już być. Jestem w przewlekłych problemach zdrowotnych, które ignoruję.

                      Mimo braku nadziei, że uda mi się mieć kogoś bliskiego dalej patologicznie tego pragnę i szukam. Pewnie można by zapytać się w tym miejscu co to znaczy oatologicznie… Jeżeli jest to patologiczne to już wiem że zawsze będzie to odrzucane, też niszczące mnie. Nie umiem inaczej. Czuję się jak zwierzę w klatce, albo skazany pod ścianą. Nie wiem czym to jest, że czuje niechęć od ludzi. Jestem skrajnie wyczerpana. Nic nie widzę przed sobą.

                      Nie złamię swojego patologicznego schematu. Jestem w zapętleniu.

                       

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        „Czy w życiu nie ma nic bezwarunkowego?”

                        Moja terapię staram się traktować jako szkołę relacji. Chcę z terapeutą budować relację wzorcową.

                        Na ostatniej sesji zwierzyłem się terapeucie z problemów z zaufaniem mu, uwierzeniem, że w naszej relacji terapeutycznej to jednak zapłata za sesje nie jest dla niego najważniejsza.

                        Zapytał:

                        – Co bym musiał zrobić, żeby mi pan pełni zaufał?

                        Odpowiedziałem:

                        – Prowadzić sesje przez dłuższy czas bez brania pieniędzy.

                        Zaraz po tych słowach poczułem lęk. Jakbym powiedział za dużo, poprosił o zbyt wiele, jakbym naruszył jakieś niewypowiedziane tabu. Przestraszyłem się jego ewentualnej reakcji. Odrzucenia mnie. Zacząłem łagodzić tę wypowiedź. Tłumaczyć, że potrzebuję potwierdzenia jego idealizmu, poczucia misji. Sam też wysunąłem takie przypuszczenie, że to przemawia przeze mnie dziecko, które pragnie bezwarunkowej akceptacji, bez dodatkowych wymogów. Generalnie wycofałem się rakiem z tej wypowiedzi.

                        Kiedy jednak zaglądam w głąb siebie, to widzę, że naprawdę mam takie głebokie pragnienie, aby on przyjął tę moją prośbę (warunek). Aby powiedział: Dobrze, będziemy spotykać się bez pieniędzy.

                        To dopiero pozwoliłoby mi zbudować tę pewność, to zaufanie wobec niego – bo zrezygnowałby z tak istotnego elementu, poświęciłby materialne wynagrodzenie, a jedyną gratyfikacją dla niego i powodem do zadowolenia mogłyby już być tylko moje postępy w terapii.

                        Zaraz też uświadamiam sobie, że to niemożliwe. Nie mogę wymagać od ludzi, żeby porzucali dla mnie własne cele. Po to, żebym czuł się lepiej. Nie mogę żądać od nich, aby uczynili MNIE najważniejszym aspektem ich życia. Aby odsunęli od siebie inne sprawy i osoby, a zajęli się TYLKO mną.

                        Równocześnie czuję, że mam w sobie jakąś ranę. Jakiś odwieczny brak. I z tej rany/braku wydobywa się gorące pragnienie, aby ci ludzie właśnie tak postąpili. Abym stał się dla nich najważniejszy.

                        Ja nawet nie oczekiwałbym od terapeuty realizacji tego, a jedynie okazania gotowości (przyjęcia tej mojej potrzeby), a wtedy mógłbym powiedzieć: Wie pan, skoro już pan jest gotowy na to poświęcenie, to nie musimy tego robić. Ja już panu ufam.

                        I chyba podobne marzenie mam wobec innych ludzi.

                         

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 161 do 170 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.