Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 171 do 180 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      <span style=”color: #747474; font-family: 'PT Sans’, Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: 15px; text-align: justify;”>„Czy w życiu nie ma nic bezwarunkowego?”</span>

      I jeszcze tak sobie myślę, że pragnąc od ludzi tej bezwarunkowości przyjęcia mnie przez ludzi (bez pieniędzy, przed wszelkimi innymi ich sprawami życiowymi, przed innymi ludźmi, na pierwszym miejscu), to w rzeczywistości ja stawiam im WARUNEK nawiązania relacji. Warunek nierealny, niemożliwy do spełnienia przez żadnego człowieka. Idealna bezwarunkowość nie istnieje. Nawet w relacji matki z dzieckiem.

      I ten mój wewnętrzny głód, nienasycenie, nigdy nie zostanie zaspokojony w relacji.

      Co z tego, że on męczy mnie przez całe życie. Równie dobrze mogę przez całe życie marzyć o tym, żeby mieć skrzydła i być orłem.

      Jedyne co mogę zrobić, to zmienić oczekiwania wobec relacji. Zgodzić się na to, że ludzie NIGDY nie dadzą mi tyle, ile bym od nich chciał. Nie są w stanie. Mogę tylko zaakceptować własne nienasycenie. Będzie może dreczyło mnie przez całe życie. Mimo to spróbuję czerpać radość z tego, co ludzie mogą i chcą mi dawać. To nie ujma dla mnie, ani nie odrzucenie, że ktoś nie zaspokaja wszystkich moich oczekiwań. Mimo to mogę z nim nawiązać relację, która ubogaci moje życie. Mogę poczuć się z nim dobrze. Mogę z nim wspólnie robić wartościowe i pożyteczne dla mnie rzeczy. Mogę zadowalać się tym, co jest. Jedynie muszę odwracać moją uwagę od tego ciągłego wewnętrznego głosu, który krzyczy, że „chce więcej”. Może w końcu ten głos wyciszy się. Osłabnie. Zmęczy. I wtedy poczuję się pełny. Uleczony z pragnienia bezwarunkowej ludzkiej miłości.

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        „Czy w życiu nie ma nic bezwarunkowego?”

        Przepraszam za rozgadanie się w cudzym temacie, ale chcę jeszcze pociągnąć te refleksje wywołane retorycznym pytaniem Oliwii. Ono dotknęło czegoś istotnego we mnie.

        Myślę sobie o mojej relacji z terapeutą, która trwa już półtora roku. Z założenia ma to być „relacja wzorcowa”. Nie czuję się w niej idealnie bezpiecznie, a moje zaufanie do terapeuty nie jest bezgraniczne. Pieniądze, które płacę są powodem mojej nieufności – obawiam się, że głównie na nich mu zależy. Czuję, że bez tych pieniędzy (bez spełnienia tego warunku) nie spotykałby się ze mną.

        Równocześnie dostrzegam paradoks. Te same pieniądze są źródłem mojej siły. To, że mu płacę, sprawia, że czuję się mocniejszy podczas sesji, pozwala mi to postrzegać naszą relację jako „kontrakt handlowy” . Ja płacę = ja wymagam. Nie sprawdzisz się = przestanę płacić. Chowam się za taką narracją, bo jest emocjonalnie bezpieczniejsza. W kontrakcie handlowym nie ma odrzucenia, nie ma skrzywdzenia, czy upokorzenia. Nie ma nic osobistego. Jest tylko wykonanie lub niewykonanie umowy.

        Pragnąc, by terapeuta nie brał pieniędzy, pragnę podświadomie również wyzbyć się źródła mojej siły. Stanąć bez tej broni, ale z oczekiwaniem, że on też odrzuci „maskę” wymuszoną celem finansowym. Jest to jakieś pragnienie relacji Prawdziwej. Wtedy, być może usłyszałbym: bez korzyści finansowych nie mam ochoty spotykać się z panem.  To byłaby PRAWDA o naszej relacji.

        Tęsknię do Prawdy w relacjach z ludźmi, ale równocześnie brakuje mi siły i odwagi, by ją przyjąć.

        Być może dlatego tak pieczołowicie wyszukuję różne warunki, które muszę spełnić, aby ludzie mnie przyjęli. Te warunki, tak naprawdę pomagają również mnie poczuć się bezpieczniej – co tak naprawdę oznacza poczuć się „kontrolującym”.

        Przyjmujesz mnie tylko pod warunkiem, że jestem wesoły i poprawiam ci nastrój…

        Przyjmujesz mnie tylko pod warunkiem, że ci płacę…

        Przyjmujesz mnie tylko pod warunkiem, że jestem silny i daję ci poczucie bezpieczeństwa…

        Przyjmujesz mnie tylko pod warunkiem, że będę uważnym słuchaczem i dam ci się wygadać…

        Przyjmujesz mnie tylko pod warunkiem, że jestem ładny/a i miło na mnie patrzeć…

        itd.

        Te warunki pomagają mi kontrolować sytuację i chronić się przed poczuciem odrzucenia.

        Nie umiem być wesoły… Nie mogę ci płacić… Nie czuję się silny… Nie chcę słuchać twojego gadania… Nie jestem przystojny… = nie próbuję zbliżyć się do ciebie. Nie dam ci okazji do odrzucenia mnie.

        Jak dobrzy byłoby powstrzymać swój umysł przed tworzeniem tych warunków i przed podejrzewaniem innych o ich tworzenie. I po prostu przyjąć człowieka z całym jego inwentarzem potrzeb. Chce, żebym mu płacił? OK! Przyjmuję. Wchodzę w to albo nie. Chce mnie tylko wesołego i nie pozwala na smutną minę? OK! Przyjmuje. Wchodzę w to albo nie. Chce tylko, żebym słuchał i nie pozwala mi dojść do słowa? OK! Wchodzę w to albo nie.

        Ci ludzie są właśnie tacy. Mam tylko kilka wyjść:

        1. W ogóle nie próbować się do nich zbliżyć – co może rozwinąć się w zwyczaj niezbliżania do nikogo.
        2. Zmniejszyć oczekiwania co do nich i przyjąć ich z tymi „ułomnościami” – pozwoli to na wejście w relację, jeśli tylko odnajdę w niej dla siebie jakąś korzyść lub zadowolenie, jednak ze zgodą na to, że nie zaspokoję w niej mojego „głodu” emocjonalnego – mojego pragnienia bezwarunkowego przyjęcia. Trzeba też dać sobie prawo do wycofania się z tej relacji, jeśli nie będę już doświadczał żadnej korzyści lub zadowolenia.
        3. Nadal wysoko stawiać poprzeczkę i pielęgnować w sobie oczekiwanie, że drugi człowiek przyjmie mnie bezwarunkowo – wchodząc w relację z takim pragnieniem, na 100% skazuję się na frustrację, ciągły niepokój, brak zaufania i poczucia bezpieczeństwa, rozczarowanie, a przede wszystkim na nieustanne „wycie” z wewnątrz siebie tej niezaspokojonej, głodnej części mojej osobowości, która chce dostać bezwarunkową miłość, akceptację, przyjęcie od innych ludzi.
        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
        Oliwia75
        Uczestnik
          Liczba postów: 115

          Dziękuję Ci Jakubek za co napisałeś, że Ci się chciało, widać, że chcesz pomóc i nic nikomu nie narzucasz. Bazujesz też na swoim doświadczeniu. Mamy sporo elementów wspólnych, jeśli chodzi o podejście do terapii, ale też różnimy się. Ja np. nie mam żadnego problemu z płaceniem za sesję, nawet raczej nie zastanawiam się nad tym i uważam, że „robotnik jest godzien swojej zapłaty”, nawet czasami mam wyrzuty sumienia, że za mało płacę.  Ten czas jest dla mnie wartością samą w sobie, trudno nawet przeliczyć go na pieniądze. Są one pojęciem tak względnym, gdyż mogą łatwo przyjść, ale i też można łatwo je stracić w nieprzewidziany sposób ot tak (ostatnio straciłam ot tak 10,5 tys). Są środkiem do celu a nie wartością samą w sobie. Po za tym zawsze były one u mnie czymś pobocznym, a los względnie sam się tym zajmuje w moim życiu. Coś co wygląda inaczej u mnie, a może po prostu nie wspomniałeś o ty, jest własnie CZAS, którego dostaję często więcej na sesji, i nie znam powodów dlaczego. Czuję, że jest to  jego wynagradzaniem za coś lub za kogoś innego. Jest to właśnie dla mnie czymś bezwarunkowym. Czasami zastanawiam się, jak to  możliwe, że można właśnie dawać mi coś tak bezwarunkowego.  CZAS. Niemożliwe, że jest to ze względu na mnie. Jest to aspekt, który w niejednokrotnie powtarzającej się bez nadziei przytrzymywał mnie przy terapii (mimo, że wielokrotnie ją zrywałam), ze  ktoś jest, kto jeszcze może na mnie patrzeć i mnie słuchać. Jeszcze chce ze mną wytrzymywać. Czasami sama już nie mogę się słuchać.  Często w to nie wierzyłam, że mi chce dawać więcej czasu. Dlaczego? Dziwiłam się, ale i byłam wdzięczna. W swojej nieufności ludziom, interpretowałam to dawanie, jako jego ukrytą korzyć niewiadomego rodzaju. Ten czas dawany często więcej niż przewidywała sesja był nie raz powodem tego, że może jeszcze próbowałam, starałam się i próbowałam żyć. Był czymś własnie bezwarunkowym, kiedy wszystko życiu, między ludźmi wydaje się warunkowym, wymianą handlową, sprzedażą na kramiku. Czasami nie ufałam nikomu, łącznie z nim, bywam w totalnym bezsensie, ale ten aspekt sprawiał, że mogłam się tego przytrzymać i próbować dalej żyć. Dalej zmuszam się do życia. Nie mogłam temu zaprzeczyć, temu faktowi, choć nie ufałam i szukałam drugiego dna.

          A odnośnie tego, że warto godzić się na to co inni przynoszą i świat, życie oraz zadowalać się „małym”… mam odmienne zdanie. Trochę nie mam na to siły, bo z tym sobie nie radzę, choć kilkanaście lat temu pisałabym dość podobnie jak Ty, a nawet  w tonie jeszcze bardziej optymistycznym. O cieszeniu się małymi rzeczami, dostrzeganiu drobiazgów i przyjmowania życia takim jako ono jest, znajdywania zawsze pozytywnych jego stron oraz nauki płynącej z trudnych doświadczeń. Już tak nie myślę, nie widzę i nie czuję, mam wielką niezaspokojoną dziurę w sobie, brak bliskości i poczucie gorszości, traktowania mnie na odczepne i ledwo tolerowanie. Wiem jak to brzmi- egoistyczne pragnienia. Jednak próbowałam być w relacji „wymiennej”, dawać z siebie, żeby otrzymywać, też mi to nie wychodzi. moje otwieranie się i pozwalanie na poznawanie mnie zawsze kończy się odrzuceniem i dosłownie urywaniem kontaktu w połowie zdania. Czym kulturalniejsza osoba tym bardziej robiła to w białych rękawiczkach, żeby nie narażać się na wyjaśnienia i jakikolwiek dyskomfort.

          Ludzie myślą, mówią: „Bo przecież mam prawo brać i czerpać przyjemności a unikać problematycznych ludzi. tzw. prawo wyboru, asertywność”.

          Tak jestem rozżalona, bo jestem zepsuta, wybrakowana, nie umiem być w relacjach, jeżeli je mam to płytkim poziomie, a za chwilę się rozpadają. Tak to mój feler, ale tęsknie strasznie za tym. Ludzie mnie unikają. Zabiegają czasami usilnie o poznanie mnie , a potem znikają bez słowa, bo okazuje się felerna. Unikają problemów, przeżywania trudnych emocji. Taka cała jestem. Udaję i wkładam maski, aby gdzieś być. A tak naprawdę nie ma mnie nigdzie i z nikim.

          Nie mogę wydobyć się z bezsensu, nie wierzę już w nic, nic mi się nie uda. Jestem już śmiertelnie zmęczona, chcę już odpocząć od siebie i życia. Może terapeuta miał jeszcze tą nadzieję za mnie, ale chyba też już ją traci. Nie dziwię się i nie mam żalu o to.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Oliwia75.
          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            Jeszcze mi przyszło do głowy takie post scriptum: żeby obniżyć oczekiwania wobec innych ludzi (co do bezwarunkowego przyjęcia mojej osoby) – muszę mieć zbudowany w sobie jakiś zaczątek poczucia wartości, jakąś cząstkę siebie, którą kocham, bez oglądania się na innych. Dopiero wtedy umiem obniżyć oczekiwania wobec ludzi. Nie jestem już od nich całkowicie zależny. Moja wartość nie zależy już w 100% od ich oceny i akceptacji (a najwyżej zależy tylko w 95%). Pokochałem kawałek siebie i oni już na ten kawałek nie mają wpływu. Choćby to było tylko wartościowe 5% mnie. Wtedy już mogę i umiem im trochę odpuścić. Mam nadzieję, że już wypracowałem sobie taką czastkę siebie, oby!

            Jeśli kiedyś kochałaś choćby kilka procent siebie, to ciekawe co teraz się zmieniło.

            A to podejście do pieniędzy jest ciekawe. Często mi ich brakowało i może dlatego utrwaliłem sobie przekonanie, że one niszczą relacje międzyludzkie, wprowadzają nieszczerość, interesowność. To jakiś obszar do przepracowania.

            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
            • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Jakubek.
            Oliwia75
            Uczestnik
              Liczba postów: 115

              Nie mam żadnego poczucia wartości. Już sobie nie radzę. Nie jestem w stanie już pracować jako terapeuta. Bardzo dużo wysiłku w to włożyłam zaniedbując rodzinę. Rodzina też już nie istnieje. Tylko praca była jakimś sensem, że jeszcze coś warto. Czuję się skończona i nawet nie mam o tym komu powiedzieć. Wklepuję literki w komórkę i też już nie wierzę, że to coś daje.

              Przykro mi, ale nie udało mi się uporać z poczuciem odrzucenia. Nie wiem już jak żyć.

               

              NIeistotne
              Uczestnik
                Liczba postów: 46

                Hej Oliwko, zaczynamy więc od nowa jak zawsze. Co teraz robisz

                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 115

                  Czyżby „efekt motyla”  ….? W tym moim beznadziejnym życiu

                  Tylko, że jestem już zmęczona ….bardzo

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    „Przykro mi, ale nie udało mi się uporać z poczuciem odrzucenia. Nie wiem już jak żyć.”

                    Wydaje mi się, że z tym można żyć. Można próbować zaakceptować swoje poczucie odrzucenia i traktować siebie z łagodnością. Tak mam. Trudno. Czuję, że wszyscy ludzie na świecie mnie odrzucają. Czuje się nic niewarta. Niepasująca nigdzie. Przyjmuję siebie z takimi uczuciami. Nie walczę z tym. Próbuję uszanować i ukochać w sobie to, jak bardzo jestem delikatna, bezbronna, wrażliwa, zdezorientowana, zagubiona i niepewna. Taka jestem. I właśnie taka, jestem godna miłości, choćby tylko własnej.

                    NIeistotne
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 46

                      Ja chyba jestem dziwny, ani nie chce byc kochany ani czuc odrzucenia.

                      Biore taski i robie, ide majac jakies cele do zrobienia, milosc jak przyjdzie tez jest fajnym dodatkiem.
                      Najlepiej chcialbym zeby nie bylo emocji.

                      Cerber
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 142

                        „Przykro mi, ale nie udało mi się uporać z poczuciem odrzucenia. Nie wiem już jak żyć.”

                        Wydaje mi się, że z tym można żyć. Można próbować zaakceptować swoje poczucie odrzucenia i traktować siebie z łagodnością. Tak mam. Trudno. Czuję, że wszyscy ludzie na świecie mnie odrzucają. Czuje się nic niewarta. Niepasująca nigdzie. Przyjmuję siebie z takimi uczuciami. Nie walczę z tym. Próbuję uszanować i ukochać w sobie to, jak bardzo jestem delikatna, bezbronna, wrażliwa, zdezorientowana, zagubiona i niepewna. Taka jestem. I właśnie taka, jestem godna miłości, choćby tylko własnej.

                        Coś bardzo kojarzy mi się Robinson Crusoe , czy on był szczęśliwy na wyspie ?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 171 do 180 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.