Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 221 do 230 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931

      Oczywiście, pragnę głębokiego a nie powierzchownego kontaktu z ludźmi. Blokuje mnie jednak lęk przed odrzuceniem. Mam poczucie nieadekwatności. Wydaje mi się, że nikt nie zrozumiałby mojego poczucia bezradności życiowej. Mityngi 12 krokowe pozwalają mi na dużą szczerość, otwieranie się w swoich słabych sferach. Poza mityngami ciągle próbuję uchylać zadowoloną maskę, przybieraną na twarz. Przypomina to wykuwanie przerębli w zamarzniętej powierzchni jeziora. Odnotowuję jednak postęp i myślę, że czasami udaje mi się „być sobą”.

      Staram się nie wartościować problemów osobowościowych. Dostrzegam tylko inne rodzaje zachowan. Jedni wychodza do ludzi, szukają towarzystwa i potem pośrod ludzi doswiadczają poczucia odrzucenia i niedopasowania. Inni, obezwładnieni lękami, zamykają się w izolacji, uciekają od ludzi, często wmawiając sobie, że samotność jest lepszym wyborem niż ryzyko doświadczenia odrzucenia.

      To jakby dwa nurty podobnegoo problemu.

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 100

        Rozmawiacie sobie jakby we dwoje tutaj, Jakubku i Oliwio, ale postanowiłam napisać. Być może mój wgląd coś Ci, Oliwio, da.

        Po pierwsze, Twój wątek budzi moje bardzo silne emocje. Postanowiłam Ci o tym napisać (mimo że jest szansa, iż to jest całkiem o mnie, a mniej o Tobie). Może Ci to pomoże w spojrzeniu na relacje z ludźmi tak jakby z ukosa, pozwalając zobaczyć to inaczej. Po drugie, bardzo dużo rzeczy mi gra w Twojej historii i wibruje na podobną nutę. Poza tym to, co tu napiszę, jest dla mnie zawstydzające, odsłaniające, więc trochę autoterapeutycznie postanowiłam z tym „wyjść do ludzi”.

        1. Budzisz mi bardzo silnego ratownika. Po prostu aż mi się serce rwie, żeby sprawdzać, czy wszystko u Ciebie OK, czy niczego sobie nie zrobiłaś, jak sobie radzisz. Bardzo też kibicuję Ci w zdrowieniu, widzę, że ciągle szukasz sposobów, jak wyjść na powierzchnię. Bardzo to szanuję. Może tak masz w innych relacjach, że ludzie chcą Cię ratować? Jak na to reagujesz?

        2. Bardzo Ci współczuję tego, co napisałaś o Twoim ojcu-kacie. I o tym, że musiałaś tłumić wyrazy bólu, żeby nie oberwać jeszcze mocniej. Koło tortur. Fizycznych i psychicznych. Domyślam się (częściowo z własnego doświadczenia, choć u mnie przemoc psychiczna dominowała nad fizyczną, też obecną), jak trudno jest wyjść w tym momencie z autodestrukcyjnych schematów.Mi pomogła relacja terapeutyczna. Dodam, że niełatwa, bo z terapeutą psychodynamicznym, a zarazem mężczyzną. W gabinecie dosłownie działy się reczy, nie były tylko odtwarzane, ale zachodziły tu i teraz w relacji. Całe sedno w tym, żeby to przejść, w strachu i lęku dosłownie o życie, przenosząc na terapeutę uczucia do „opiekunów” i doświadczając, że tym razem obawy się nie sprawdzą. To, co zostało zadane w relacji, może zostać uleczone w relacji. W trakcie terapii i lektur eksperymentowałam z relacjami w prawdziwym życiu (mąż, szef, przyjaciele) – i też udało mi się poschodzić z wielu mechanizmów i lęku (choć droga nadal trwa i jest kręta).

        3. Piszesz o odrzuceniu przez ludzi, że jakby inni dostają w relacjach troskę, uwagę etc. normalnie, naturalnie, lekko, a u Ciebie kończy się to tak, że jeszcze bardziej obrywasz, więc tłumisz swoje potrzeby. Kurczę, tak dobrze to znam!! Różnica u mnie polega teraz na tym, że DOKŁADNIE wiem, które potrzeby dana relacja może spełnić, a które to moje wczesnodziecięce tęsknoty, które w dorosłej relacji nie zostaną zaspokojone. Te mogę zaspokoić tylko ja (co jest dla mnie jakby wyrokiem, nie umiem tego przeżyć w momencie, gdy to sobie uświadamiam).

        Czyli np. przyjaciel (coś w rodzaju favourite person, niby nie mam diagnozy, ale cechy borderline bardzo silne), z którym mnie kiedyś coś łączyło, nie będzie już na każde moje zawołanie, nie przytuli mnie, nie zadba o mnie (tak naprawdę o moje wewnętrzne dziecko), ale może np. zagrać ze mną w planszówkę. I tyle. Ja potem przepłaczę całą noc, że to już nie to i nie wiem, jak się teraz zachować – ale spróbuję sobie te potrzeby zaspokoić sama. I zarazem cieszyć się tym, co jest. Nie lgnę tak rozpaczliwie do ludzi w nadziei na coś, co nie ma szans się wydarzyć. Także często się nacinam, że wyrażam swoje potrzeby, odpowiadam na cudze (np. słucham), a na moje odpowiedzi nie ma. OK, najwyraźniej tak to wygląda w tej relacji – albo mi to wystarcza, albo ją wyciszam (ale bez ucinania nożem, jak kiedyś).

        4. I teraz to, co najtrudniej mi było napisać. Mam dosyć silne uczucie odrzucenia w tym wątku :D:D:D Mam wrażenie, jakbyś z wielu głosów osób zaangażowanych w Twój wątek wybierała niektóre głosy – i to jest normalne, że nie z każdym rozmawiamy, ilość energii jest ograniczona etc. Wybieramy relacje. Ale może – w realnym życiu także – wybierasz osoby, do których Cię w jakiś ciągnie (lgniesz do nich), a one potem czują się zmęczone za dużym ulokowaniem w nich Twoich oczekiwań i „obiektów” (czyli tego, co przerzucamy z domu na późniejsze relacje). A pomijasz część tych osób, które odpowiadają – i mimo wszystko pozostajesz zamknięta na potencjalnie obiecujące relacje?

        Pozwalam sobie to napisać, dopuszczając hipotezę, że jest to całkiem o mnie. Ja np. tak miałam – myślałam, że jestem niesamowicie otwartą, akceptującą osobą, a tak naprawdę miałam bardzo silny filtr i mocno wybierałam ludzi, z którymi wchodziłam w relację. (na zasadzie kontroli lub idealizowania najczęściej).

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 3 miesięcy temu przez kurianna.
        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Hej @kurianna.

          Tak na marginesie wątku. Ciekawe to, co piszesz o aktywowaniu się wzorca „silnego ratownika”. Myślisz, że ktoś może intuicyjnie wyczuwać, że wchodzisz w taką rolę? Myślę, że to może być blokujące w niektórych kontaktach, bo nie każdy chce być w ten sposób ratowany: jako ten słabszy przez silniejszego.

          Ale to piękne zdanie: To, co zostało zadane w relacji, może zostać uleczone w relacji.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 3 miesięcy temu przez Jakubek.
          kurianna
          Uczestnik
            Liczba postów: 100

            Cześć @Jakubku,

            fajnie, że Ci się także spodobało zdanie o konieczności leczenia w relacji ran zadanych niegdyś w relacji. To taka mantra dla mnie czasami – kiedy jest trudno. Leczymy rany, częściowo samotnie, niezależnie od innych, pracą własną, ale część leczenia odbywa się w relacjach. Tyle że nie wchodzisz już w nich w błędne koło retraumatyzacji, a zatrzymujesz się i szukasz nowych sposobów. Fajnych dla Ciebie i partnera w relacji. Takie doświadczenia są szalenie budujące.

            Też to, co napisała Oliwia, mi się przypomina, że pociechę może dać tylko świat duchowy, nie inni ludzie. Dla mnie sam świat duchowy w oderwaniu od ludzi to tylko bardzo pogłębiona dysocjacja, odcięcie się od tego, co boli i pogrążenie „w idealnym świecie”. Bardzo pociągające, ale podstępne. Rozwój duchowy wg mnie przebiega w dwóch planach – i osobistym, i wspólnotowym. Jakoś tam wspólnotowym – każdy ma tu swoją odpowiedź. W trakcie terapii odeszłam od wspólnoty religijnej, ale zauważam, że codzienne wspólnoty (typu rodzina, grupy, praca) dają ten rodzaj duchowego rozwoju, którego kiedyś szukałam np. w kościele.

            Pytasz o ratownika. To jest podstępny, ale i ważny element dla mnie. Dokładnie tak jak piszesz: daje siłę, ale nie każdy lubi być na siłę ratowany, a w dodatku zakłada to pewną podległość ratowanego do ratującego. Tyle lat leciałam na tym mechanizmie, a w ogóle tego nie zauważyłam – że wchodzenie w tę rolę zakłada dysproporcję sił. Jest protekcjonalne w pewnym sensie. Miałam tak utrwalone, że jestem gorsza od innych, że mogę im się przydać tylko wtedy, gdy jestem potrzebna – że nie zauważałam tej dysproporcji.

            No i oczywiście wisienka na torcie bycia ratownikiem – ratowanie innych, znajdowanie rozwiązań ich problemów jest wspaniałym „antidotum” na własne. Nie trzeba się przyglądać, co tam mam w środku, tylko lecę na zadaniowości – i ratuję. Jest akcja! Myśli zajęte. Jest bohatersko! Jest efekt! Jest wdzięczność! Jupi!

            Lekarstwo na to: bardzo uważnie przyglądać się sobie i innym. Zrobić krok wstecz przed działaniem. Zapytać. Przede wszystkim pomaganie w sytuacji, gdy druga osoba faktycznie prosi o pomoc. I najlepiej w taki sposób, żeby mogła sama sobie w efekcie pomóc. Czyli ratowanie „na żądanie” – a teraz w ogóle nawet bardziej stosuję wysłuchanie i danie przestrzeni na emocje, a nie od razu proponowanie rozwiązań i „ratowanie”. Albo mobilizowanie dzieciaków w grupie, by sobie proponowali rozwiązania i sposoby wsparcia (a nie wchodzenie w rolę ratownika bezpośrednio).

            Są sytuacje, gdy jednak osoba o pomoc nie poprosi, bo nie może – np. sytuacja bójki. Ostatnio tak miałam, że młodzież się lała na boisku. Był krąg wołający „Je*baj mu! Je*baj mu!” i w środku bitka. Weszłam jako dorosła i zapytałam, czy to zabawa i czy dzieje się za zgodą uczestników. Ten na górze i ten pod spodem uśmiechnęli się i potwierdzili – więc uznałam, że jest OK. Nie oddaliłam się jednak przez jakiś czas (byłam z własnym mniejszym dzieckiem obok na boisku, co mnie w ogóle uruchomiło do takiej odwagi, bo jestem bardzo drobną osobą, z historią siedzenia pod stołem w sytuacji kłótni rodzinnych), a oni i tak po chwili przestali tworzyć krąg i zaczęli się bawić kulturalnie. Trzymam więc ratownika na wodzy (ale nie ukrywam, że bycie wiedźminem od czasu do czasu ciągnie, ech!).

            Czy osoby zauważają, że wchodzę w taką rolę? Jasne! Mam relacje na tym oparte – wtedy jest ciężko, gdy zaczynam się wkurzać i sygnalizować własne potrzeby. Na tym etapie po prostu komunikuję swoje i zobowiązuję do lojalności: ej, ja Ci pozwalam na to i na to, daj mi teraz powiedzieć etc.

            Ogólnie jest to silny narkotyk – wchodzenie w rolę ratownika – i muszę z tym uważać. Zwłaszcza że pracuję z dzieciakami i młodzieżą, tworząc grupy, więc okazji jest co niemiara, żeby się ta część uaktywniała. Dojrzały ratownik – czyli ingerujący za zgodą, delikatnie i nie powodujący odejścia od siebie, a potem nadwyrężenia własnych zasobów – jest bardzo cenną umiejętnością. Wiadomo, że jest mnóstwo wtop po drodze, ale w takiej dorosłej formie dobry ratownik to ogromny zasób, powód do satysfakcji i cel gdzieś tam na horyzoncie.

            Ale trzeba się przyjrzeć sobie w pierwszej kolejności. Dlatego napisałam tu: ratownik mi się uaktywnia, Oliwia. Czy Ty chcesz, żeby Cię ratować? Czy to raczej odzywa się mój mechanizm? Bo całe forum trochę działa na takim dojrzałym ratowniku – ktoś prosi o pomoc, o wparcie, o wgląd, o spojrzenie z zewnątrz – a osoby angażują się w odpowiedź i udzielając się, pomagają. Tej osobie i sobie zarazem. Dlatego to działa. W ogóle ujęcie czegoś na piśmie bardzo pomaga – nie wspominając o wyjściu z tą odpowiedzią do innych. Stąd sytuacja „win-win” w takim działaniu oddolnym i non profit. Oczywiście w idealnych warunkach, bo wchodzi czynnik ludzki, mechanizmy typu projekcja i na wyjściu może być różnie.

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Bo całe forum trochę działa na takim dojrzałym ratowniku – ktoś prosi o pomoc, o wparcie, o wgląd, o spojrzenie z zewnątrz – a osoby angażują się w odpowiedź i udzielając się, pomagają.”

              Myślę, że motywy pisania są różne. Ja traktuję forum autoterapeutycznie, jako rozdzaj anonimowego „mityngu”. Wypowiadam się, opisując ścieżkę mojego zdrowienia. Cenna jest możliwość powrotu do postów sprzed lat i uswiadomienia sobie, że coś się zmieniło albo nie zmieniło albo zmieniło, ale potem wrociło do stanu wyjściowego. Zwroty dawane przez inne osoby też są cenne.

              Cerber
              Uczestnik
                Liczba postów: 142

                które potrzeby dana relacja może spełnić, a które to moje wczesnodziecięce tęsknoty, które w dorosłej relacji nie zostaną zaspokojone. Te mogę zaspokoić tylko ja (co jest dla mnie jakby wyrokiem, nie umiem tego przeżyć w momencie, gdy to sobie uświadamiam).

                 

                 

                Może to głupio pytanie ale skąd wiesz czego potrzebujesz w danym momencie danej relacji bo ja się gubię na pytanie ,, czego potrzebujesz ,, odpowiadam nie wiem no akurat teraz i zauważyłem że  nigdy nie wiem czego chcę od drugiego człowieka tak żebym poczuł się z nim dobrze. Albo sam ze sobą?

                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  @cerber

                  Może jeśli nie wiesz czego potrzebujesz, to łatwiej zacząć od tego czego na pewno nie potrzebujesz?

                  Mając zaburzony kontakt z sobą często nie umiem wskazać czego potrzebuję. Nie jestem przyzwyczajony do patrzenia na życie przez pryzmat własnych potrzeb. Często jednak dobrze wiem, czego nie potrzebuję: np. kontaktu z narcystyczną osobą, która w ogóle mnie nie słucha, nie wykazuje zainteresowania moim życiem, problemami, itp., a tylko godzinami opowiada o sobie.

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 2 miesięcy temu przez Jakubek.
                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 100

                    @Jakubek

                    Jasne, każdy ma swoje motywacje pisania tutaj – Twoja jest mi bliska. Sprawdzam ją sobie – takie odsłanianie się tutaj jako rodzaj „mityngu” i przy okazji przyjrzenie się swojej drodze zdrowienia. Byłam dotąd tylko w terapii indywidualnej – nie trafiłam na mityngi ani na terapię grupową. Ale ostatnio na szkoleniu miałam doświadczenie procesu grupowego – nigdy nie zapomnę tego, co może dać grupa. Tej siły. Rodzaju feedbacku. Dlatego postanowiłam się tutaj bardziej otworzyć i poudzielać.

                    A z tym zdrowym ratownikiem jako „zasadą” forum – to nie żadna jedyna formuła, oczywiście. Tak czasem mam, że jak się rozpędzę z metaforą, to podciągam pod nią różne bliskie mi rzeczy i uogólniam.

                    Zwróciłeś uwagę na tego ratownika… Też go masz? Jak go ogarniasz? Ciekawa jestem też niezwykle, jak masz z nim Ty, Oliwio? Pracujesz jako terapeutka przecież?

                    @Cerber

                    hmm… napisałam, że DOKŁADNIE wiem, które potrzeby może spełnić dana relacja, a które są nie do spełnienia w dorosłej relacji i wczesnodziecięce – i te muszę spełnić sama… No, cóż… Widać, że miałam dobry dzień:D I mnie poniosło.

                    Często relacje wydają mi się piekłem, sama nie wiem, co mam zrobić, żeby wreszcie było chociaż trochę dobrze mnie, o drugiej osobie nie wspominając. Wydaje mi się też, że nie umiem zadzierzgnąć żadnych bliskich relacji, wszystkie wydają mi się niewystarczające, albo z kolei uwierają mnie, są męczące i mam ochotę się odciąć. Czuję się samotna do szpiku kości. I nie ma znaczenia, że często wtedy wokół mnie są ludzie, którzy (w moim mniemaniu) mnie nie rozumieją – to jeszcze pogłębia osamotnienie. Często mam ochotę gryźć koc z frustracji, tak mnie to denerwuje, smuci i rozwala na raz.

                    Ale faktycznie w lepsze dni potrafię już odróżnić te swoje potrzeby. Skąd to wiem? No, z terapii. Po prostu tydzień w tydzień gość pyta Cię ciągle: „co Pani czuła? Czy zna Pani skądś to uczucie? Czy pojawiło się ono wcześniej w Pani życiu?”, że to po jakimś czasie zaskakuje i zaczyna działać. Na  początku nie wiedziałam, co on do mnie mówi, mój mąż miał podobnie (jakie uczucia…? No przecież mówię…). Potem powoli, mozolnie zaczyna się tworzyć kanał porozumienia z samym sobą. Dostępu do siebie.

                    Powoli poznajesz te uczucia, a przez nie – swoje potrzeby. Ale z uczuciami sprawa jest tricky, bo jest przeświadczenie, że one nigdy nie kłamią, więc jak je poznasz i masz do nich dostęp, to już luz. Nic bardziej mylnego! W przypadku ludzi po traumie nieświadomie wchodzą nam w paradę DAWNE uczucia bezradności, bólu, odrzucenia i w cholerę innych. No i odróżnić to, co jest adekwatne w danej sytuacji (kiedy rozmawiasz z szefem, koleżanką, dziewczyną na randce, panią w sklepie, człowiekiem na forum dda.pl), od tego, co Ci się w danej chwili odzywa i płynie z poprzednich zranień, jest bardzo trudną sztuką.

                    Jedyne, co jest pocieszające: to trochę jak z byciem rodzicem. Uczysz się tego dzień po dniu – i jest to do ogarnięcia. Tworzysz relację z tym małym, starszym i dzisiejszym człowiekiem, jakim jesteś, uczysz się nim opiekować – nawet jeśli wcześniej tego nie robiłeś i nikt Cię dotąd tego nie nauczył.

                    A przy tym uczysz się odróżniać swoje realne potrzeby w relacji od tych, których w relacji nie da się zaspokoić (te już trzeba samemu). Acha, tutaj bym chciała, żeby ten miły przystojny pan był moim tatusiem, którego nigdy nie miałam, i mnie np. docenił/uratował/zauważył/podziwiał/zaopiekował się/dał się o siebie zatroszczyć itd. Czyli – nie! stop! Z tym panem mogę np. zatańczyć i tyle. A ta dziewczyna ma myśleć to samo, co ja na ważny dla mnie temat, bo inaczej to nie jest przyjaźń – stop! Ma prawo myśleć, co chce, mogę jej po prostu w duchu szacunku wypowiedzieć swoje zdanie. A ta pani potraktowała mnie zimno i protekcjonalnie, ale nie jest moją krytyczną matką, tylko panią w przedszkolu i jej zachowanie mówi o jej braku profesjonalizmu, zmęczeniu etc. – mam prawo uprzejmie wyznaczyć granicę i się za bardzo nie przejmować (choć poczułam się jak małe skrzywdzone bezradne dziecko – czuję żal i wściekłość, ale postępuję z perspektywy dorosłego; a potem koję swoje uczucia, np. mówiąc, że nie powinno Cię to spotkać, mała kurianno, że byłaś traktowana w taki sposób zawsze, kiedy coś ci się nie udało – teraz ci współczuję, a gniew kieruję do twoich niewystarczających opiekunów, którzy zawiedli). I tak praktycznie w każdej minucie życia!!!

                    Ktoś tu kiedyś super napisał, że nic tak nie rozwija mózgu jak relacja z drugim człowiekiem, jakakolwiek. Że decydując się na dłuższą samotność potem jest trudno wrócić do ludzi, bo się zwyczajnie nie ćwiczyło i połączenia nerwowe się zatraciły. Dlatego to jest piekło i trud, ale wart podjęcia.

                    Jestem ciekawa, Cerberze, jak Ty sobie w tym gąszczu radzisz. Tak mi gra z Twoim pseudonimem zdanie Sartre`a: piekło to inni. No, ale to jedyne dostępne na ten moment piekło. Postanowiłam w nim się ogarnąć, jeśli już tu jestem. Choć jak mówię – w złe dni mam ochotę gryźć:D

                    Cerber
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 142

                      @kurianna.

                      Często relacje wydają mi się piekłem, sama nie wiem, co mam zrobić, żeby wreszcie było chociaż trochę dobrze mnie, o drugiej osobie nie wspominając. Wydaje mi się też, że nie umiem zadzierzgnąć żadnych bliskich relacji, wszystkie wydają mi się niewystarczające, albo z kolei uwierają mnie, są męczące i mam ochotę się odciąć. Czuję się samotna do szpiku kości. I nie ma znaczenia, że często wtedy wokół mnie są ludzie, którzy (w moim mniemaniu) mnie nie rozumieją – to jeszcze pogłębia osamotnienie. Często mam ochotę gryźć koc z frustracji, tak mnie to denerwuje, smuci i rozwala na raz.

                      Zwłaszcza to do „szpiku kości ” jest mi bliskie , bo ja chyba na palcach jednej ręki mógłbym wymienić momenty w których poczułem się zrozumiany ( nie liczę psychoterapii , choć tu to raczej zrozumienie problemu niż „mnie ”  )  U mnie będzie ten problem że od wieku 8 – 9 lat (2-3  klasa podst.) zacząłem stronić od rówieśników (tutaj powinien być  dłuższy wywód ale sam nie rozumiem co się w tedy stało ) i jakby nie nauczyłem się jak być „razem” lub nie wykształciłem tych neuronów

                      Ale wracając , moja „psycho” wielokrotnie pyta się „co czujesz ? co się dzieje ? ” (w większym lub mniejszym stopniu umiem to nazwać , )  od czasu do czasu właśnie ” czego potrzebujesz ? ” a ja ” eee…. nie wiem ” ale widzę że nie łączyłem tych dwóch rzeczy razem , i nie wiem dlaczego mi to umyka . W takich chwilach mam wrażenie że stoję przed ścianą .

                      To pytanie ” czego potrzebujesz ? ” pojawia się w chwilach trudnych kiedy odzywają się emocje z „wtedy ” , i może też dlatego mam z nim problem. Będzie to tak jak napisałaś

                      Ale z uczuciami sprawa jest tricky, bo jest przeświadczenie, że one nigdy nie kłamią, więc jak je poznasz i masz do nich dostęp, to już luz. Nic bardziej mylnego! W przypadku ludzi po traumie nieświadomie wchodzą nam w paradę DAWNE uczucia bezradności, bólu, odrzucenia i w cholerę innych. No i odróżnić to, co jest adekwatne w danej sytuacji (kiedy rozmawiasz z szefem, koleżanką, dziewczyną na randce, panią w sklepie, człowiekiem na forum dda.pl), od tego, co Ci się w danej chwili odzywa i płynie z poprzednich zranień, jest bardzo trudną sztuką.

                      Szukam/ zgaduję co byłoby najbardziej adekwatne , najlepsze rozwiązanie i wtedy pustka . I właśnie w takich sytuacjach czuje się głupio , bo mam wrażenie że robię/reaguję  nie tak jak  powinienem . (nie przysparzania  problemów ? )

                      Odnośnie bycia rodzicem

                      Jedyne, co jest pocieszające: to trochę jak z byciem rodzicem. Uczysz się tego dzień po dniu – i jest to do ogarnięcia. Tworzysz relację z tym małym, starszym i dzisiejszym człowiekiem, jakim jesteś, uczysz się nim opiekować – nawet jeśli wcześniej tego nie robiłeś i nikt Cię dotąd tego nie nauczył.

                      To zaczęła moja Psycho , pewną wizualizację małego dziecka , małego mnie , próby skontaktowania się z nim , rozmowy , zaopiekowania się nim . Początkowo wydawało mi się to bezsensowne i głupio się z tym czułem ale poszedłem za tym . Pewnego dnia jak wracałem z pracy myśląc o tym , próbując porozumieć się z nim „usłyszałem ”   ,,nienawidzę cię” co mnie zmroziło .  Z czasem powstała pewna „scena ” gdzie w okolicznościach przyrody jestem ja (dorosły) i ja (dziecko) i zaczęły od czasu do czasu pojawić się „inne” postacie (jakaś jest stała inne czasem są czasem znikają) , kiedy  powiedziałem o tym Psycho  zaśmiała się bo (nie przytoczę słowo w słowo ale sens brzmiał )  :  ludzie składają się z kilku osobowości . Czytam „Toksyczny wstyd” i doszedłem do ćwiczeń gdzie właściwie jest opisane to co ja robię z moją „sceną ” . Jest to opisane jako integracja różnych części osobowości.

                       Acha, tutaj bym chciała, żeby ten miły przystojny pan był moim tatusiem, którego nigdy nie miałam, i mnie np. docenił/uratował/zauważył/podziwiał/zaopiekował się/dał się o siebie zatroszczyć itd. Czyli – nie! stop! Z tym panem mogę np. zatańczyć i tyle. A ta dziewczyna ma myśleć to samo, co ja na ważny dla mnie temat, bo inaczej to nie jest przyjaźń – stop! Ma prawo myśleć, co chce, mogę jej po prostu w duchu szacunku wypowiedzieć swoje zdanie. A ta pani potraktowała mnie zimno i protekcjonalnie, ale nie jest moją krytyczną matką, tylko panią w przedszkolu i jej zachowanie mówi o jej braku profesjonalizmu, zmęczeniu etc. – mam prawo uprzejmie wyznaczyć granicę i się za bardzo nie przejmować (choć poczułam się jak małe skrzywdzone bezradne dziecko – czuję żal i wściekłość, ale postępuję z perspektywy dorosłego; a potem koję swoje uczucia, np. mówiąc, że nie powinno Cię to spotkać, mała kurianno, że byłaś traktowana w taki sposób zawsze, kiedy coś ci się nie udało – teraz ci współczuję, a gniew kieruję do twoich niewystarczających opiekunów, którzy zawiedli).

                      Ja raczej jestem przed tym „STOP” , takie narzucanie sobie i innym roli którą mają wg mnie spełnić a to budzi we mnie lęk , że ja nie spełnię oczekiwań i oni nie wywiążą się ze swojej roli .

                      kurianno dałaś i kilka tematów do przemyśleń , a część uporządkowałaś .

                      W sumie nie wiem skąd wziąłem ten nick, ale cytat adekwatny

                      kurianna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 100

                        @Cerber

                        Bardzo dziękuję, że tak szeroko odpisałeś i jeszcze odniosłeś się do każdego istotnego punktu. Twój feedback dużo dla mnie znaczy i jest konkretną motywacją. Inna sprawa, że – paradoksalnie – zdołałam się tu jakoś szerzej otworzyć, kiedy przestałam liczyć tak bardzo, że ktoś jakoś zareaguje na moje słowa, a bardziej – jak napisał Jakubek – zaczęło mi iść o samo otworzenie się. Moje wywody pomagają mnie samej – czytam je sobie, żeby zobaczyć swoją drogę (w złe dni myślę, że ona nie jest realna i w ogóle jestem w d*pie jak na początku). I usystematyzować sposoby radzenia sobie. Tym bardziej jest dla mnie istotne, że to Cię jakoś zmotywowało do refleksji:).

                         

                        Po kolei też się odniosę. Niestety, nie ogarniam tak dobrze edycji, żeby było tak fajnie widać cytaty (jak u Ciebie). Ale spróbuję, może się uda.

                         

                        Poczucie samotności do szpiku kości… Mówisz, że też masz podobnie. Gdzieś ostatnio przeczytałam, że za poczucie odrzucenia odpowiadają te same neurony, co przy doznaniu bólu. Czyli to może realnie zaboleć. A samotność to jakby przeciągnięte w czasie, „wieczne” poczucie odrzucenia – czyli ból zmieniony w długotrwałe cierpienie. Trochę mi pomaga myślenie o tym w taki medyczny sposób – bo właśnie widzę lepiej przyczyny i właśnie wiem, że powinnam zadziałać. Uleczyć. Nałożyć maść i plaster na ranę.

                        Współczuję Ci też tego stanu. To jest ogromne cierpienie i deprywacja potrzeb. Ale chyba pierwszym krokiem wyjścia jest w ogóle powiedzenie o tym innym – psychologowi, tutaj… Że taka najgłębsza samotność jeszcze obarczona wstydem to samotność w milczeniu, w ukryciu, jakby wstydzie, że się takim samotnym jest. Taka mi dokuczała przez lata. Przeglądałam ostatnio pamiętnik z liceum, takie zdanie tam było: „myślisz, że poszerzasz horyzonty… wiem, co robisz. Próbujesz z całych sił zamilczeć się na śmierć”.

                        Teraz jest zdecydowanie lepiej – też dzięki Wam, ludziom z forum tutaj.

                        Pewnego dnia jak wracałem z pracy myśląc o tym , próbując porozumieć się z nim „usłyszałem ”   ,,nienawidzę cię” co mnie zmroziło .  Z czasem powstała pewna „scena ” gdzie w okolicznościach przyrody jestem ja (dorosły) i ja (dziecko) i zaczęły od czasu do czasu pojawić się „inne” postacie (…).

                        Właśnie łączenie tych uczuć z potrzebami u mnie też zaczęło się od pracy z moją częścią dziecięcą! Tutaj w ogóle upatruję największych szans powodzenia terapii – jak ktoś ma kontakt ze swoim dzieckiem.

                        Piszesz, że sfreezowałeś, gdy dziecko powiedziało „nienawidzę cię”. Bardzo mocny tekst, nie dziwię się. U mnie – jak już odważyło się odezwać – powiedziało coś w stylu: „i tak znowu mnie zawiedziesz”. Większe pole do rozmowy. Rozpoczęła się długa droga odbudowywania zaufania. Dbania o siebie, wsłuchiwania się. Ponieważ jestem człowiekiem teatru, więc u mnie odbywało się to bardziej w dialogu, które sobie nagrywałam. Moje dziecko – ja dorosła (wyszkolona przez terapeutę). I gadamy. Ono mi mówi, jak bardzo cierpi, ja pocieszam. Przyjmuję. Też właśnie to, ile razy zawiodłam. Jakim byłam kiepskim rodzicem. U Ciebie widzę bardziej takie obrazowe myślenie – masz scenerię, postaci. Bardzo mi to pobudza wyobraźnię.

                        Ale u Ciebie początek jest też bardzo obiecujący. Wyraziło nienawiść – i bardzo dobrze! Miało tę odwagę w ogóle! Nasze wewnętrzne dzieci mają prawo nas nienawidzić, bo często przysparzaliśmy im cierpień, dołączając do oprawców. Nie dbając o nie, dając na siebie za dużą presję, porzucając samego siebie, mówiąc do siebie dalej starymi sposobami (np. oskarżanie się albo po prostu wyrażając przekonanie, że nasze potrzeby są zawsze w drugiej kolejności za potrzebami innych).

                         

                        Teraz faktycznie mam porozumienie z małą kurianną. Mówi do mnie „Mamo” spontanicznie (1. raz był równie wzruszający, jak pierwsze „mamo” mojego syna – a szczerze mówiąc, to chyba nawet bardziej). I wie, że jej nie porzucę, a jeśli nawet tak się zdarzy, to jest to zwykły błąd, z którego wyciągnę wnioski i nie zrobię go drugi raz. Mamy fajną relację. Korzystam śmiało z jej spontaniczności i zachwytu – a ona ma we mnie oparcie. (Znowu widać, że mam dobry dzień! :D:D:D I znowu trochę ściemniam niechcący, koloryzuję. To jest stan idealny, ale do osiągnięcia właśnie w stanie ogarnięcia; cieszy mnie też już sama droga do tego celu, bo idziemy we dwie, a ja czekam na nią, a nie pędzę jak wcześniej).

                        Jeśli ja z silnym samobójem i autoagrechą poprzebieraną w tysiąc dziwnych szmatek (presja, pracoholizm, wybuchy gniewu, porzucanie siebie, idealizowanie innych, lekceważenie swoich potrzeb i niezauważanie ich) byłam w stanie się skontaktować z częścią dziecięcą i dogadać z nią, to myślę, że może u każdego jest taka potencjalna możliwość. Szkoliłam też otwartość i nieuleganie przekonaniu, że to jest „dziwaczne”. Zbyt dziwaczne, żeby ktoś mnie zaakceptował. Priorytetem było dla mnie zajęcie się tym dzieckiem, a nie zdanie innych. Odrzucenie przez samego siebie boli najbardziej.

                        Teraz się czuję, jakbym po prostu zawsze miała małe dziecko ze sobą. Muszę je nakarmić. Muszę zwolnić. Muszę wziąć tabletkę jeśli jestem chora. Muszę je ukoić, jeśli cierpi i płacze. Tych rzeczy nie robiłam dobrze. Ale jak masz dziecko, to po prostu to robisz. Widzę też z ogromnym wzruszeniem, jak swoim wewnętrznym dzieckiem zajmuje się mój mąż (jest sporo starszy i dla niego to było tak nienaturalne na początku! Umiał dbać tylko o nasze dzieci (te prawdziwe, rodzone:D)). Ale zdołaliśmy tę opiekę przekierować na małą kuriannę i małego męża kurianny:D

                        Ja raczej jestem przed tym „STOP” , takie narzucanie sobie i innym roli którą mają wg mnie spełnić a to budzi we mnie lęk, że ja nie spełnię oczekiwań i oni nie wywiążą się ze swojej roli

                        Bo ja już napisałam w skrócie o tych rzeczach, które widzę – że potrzebuję opieki, uznania, tego, żeby ktoś myślał to samo co ja. Kiedyś bym tego w ogóle nie widziała! Na nieświadomce byłoby tak: o, fajny facet, coś mnie ciągnie do niego, na pewno to, że jest taki czarujący i ma poczucie humoru – to lecimy w ogień! I potem cierpienie. Z koleżanką bym nie wiedziała, że oczekuję fuzji od niej – po prostu po rozmowie byłoby mi smutno i poczułabym się niezrozumiana. Teraz widzę tę próbę kontroli zawartości jej głowy! I tak samo z ludźmi obcymi, którzy mnie urażali i wkurzali – nie widziałam tych dziecięcych potrzeb, tylko zwalałam, że są niemili etc. I cierpiałam. A teraz widzę, co jest na rzeczy – i koję te potrzeby sama.

                        I to dalej wiąże się z cierpieniem. To nie jest jakaś złota droga. Ostatnio relacja mnie bardzo rozczarowała, że wiele w niej utraciłam i zostały „skorupy”. Nie spałam całą noc, ale doszłam do tego też w taki wizualny sposób. Że muszę z tej relacji jakby zdjąć te potrzeby dziecięce (przytulenia, troski, większej bliskości, zadbania o mnie też w taki dosłowny sposób). Zdjęłam też z niej dosłownie kołyskę z dzieckiem (w wizualizacji) i nakarmiłam siebie – dziecko. To bardzo podobne do tego, co mówi Twoja terapeutka o integracji osobowości. Takie coś miałam dotąd wyłącznie na terapii, a udało mi się to zrobić samej.

                        I potem właśnie ta relacja odżyła i jest już fajnie. Wystarczy mi to, co jest – jakieś wspólne bieganie raz na jakiś czas, planszówka i tyle. Bo tamte podstawowe potrzeby zaspokajam sama. Ale musiałam zrobić pauzę, bo inaczej obarczyłabym tę drugą osobę gniewem za niespełnienie moich potrzeb – a wiem, że spełnienie ich należy w pierwszej kolejności do mnie. Tak to trochę w ogóle teraz postrzegam. Jako taki obowiązek. Czasem przyjemny, czasem nie. Rozeznać się i spełniać. Też mi zależy na tym, żeby ktoś drugi mnie nie odrzucił przez to – i cierpię. Ale staram się odważnie stawiać siebie na pierwszym miejscu – pokonując strach i dokonując maksymalnie jasnego rozeznania. Z pomocą męża, terapeuty, ludzi wokół. Tego forum też.

                        Kurczę, Cerber, mam nadzieję, że jasno to napisałam. Każdy ma swoje drogi wyjścia z tej samotności (mam wrażenie, intuicyjne, że mój mąż bardziej przypomina Ciebie, bardziej się chroni przed relacjami, niż jak ja – leci w ogień nadmiernej bliskości). Ale gorąco wierzę, że też już na tym forum trenujemy. I potem w rzeczywistości jest łatwiej. Zobaczyć swoje potrzeby i postawić je na pierwszym miejscu – i tak codziennie, prawie cały czas.

                        Dzięki Ci za tę wymianę – poczułam się totalnie zrozumiana:).

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 2 miesięcy temu przez kurianna.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 221 do 230 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.